Witam na blogu – Welcome on the Blog

Blog jest częścią NAWIGATORA do mojej książki Wędrujący świat www.wedrujacyswiat.pl. Jej Czytelnicy mogą tutaj kontynuować frapującą i nigdy niekończącą się debatę na temat światowej społeczności, globalnej gospodarki i ludzkich losów, a także naszego miejsca i własnych perspektyw w tym wędrującym świecie.

Tutaj można przeczytać wszystkie wpisy prof. Grzegorza W. Kołodko.
Zapraszam do dyskusji!

Blog is a part of NAVIGATOR to my book Truth, Errors and Lies. Politics and Economics in a Volatile World www.volatileworld.net. The readers can continue here the fascinating, never-ending debate about the world’s society, global economy and human fate. It inspires one to reflect also on one’s own place in the world on the move and one’s own prospects. In this way the user can exchange ideas with the author and other interested readers.

Here you can download archive of all posts professor G. W. Kołodko.
You are invited to join our debate!

2,861 thoughts on “Witam na blogu – Welcome on the Blog

  1. (1902.) Witam panie profesorze.Wywiad dla TVP.INFO doskonały, tak w ocenie sytuacji gospodarczej jak i decyzji w zakresie polityki społeczno-gospodarczej rządu premiera Leszka Millera

  2. (1901.) Panie Profesorze:wpis 1896,to jest tak jak bym wziął kredyt i te pieniądze wpłacił na lokatę terminową,bez sensu.Myślę jednak że decydenci umieją(?)liczyć.Jeżeli tego nie robią to dlaczego?Oportunizm, a może coś innego?Co do złóż surowców naturalnych:pytanie jest takie:czy wszystkie są zinwentaryzowane,są złoża tzw. pozabilansowe,które pewnego dnia mogą być eksploatowane.Oglądałem wywiad z Panem w Superstacji,moje gratulacje!Moim zdaniem poglądy p.Elizy mieszczą się między Korwin Mikke a Balcerowiczem,to tak dla Pana, bowiem jesteście(tak mi się wydaje)umówieni.Był poruszony temat Chin,Eliza tam nie była ale wie;myślę że trudno znieść Chińczykom pouczenia “długich nosów”,są pamiętliwi.Konfucjusz:”w państwie rządzonym dobrze-wstyd jest być biednym;w państwie rządzonym zle-jest hańbą być bogatym.I to by było na tyle.

  3. (1900.) @Łukasz Stelmach
    Co do żywych organizmów jako potencjalnej konkurencji dla silników Stirlinga – zapomina Pan że fotosynteza wykorzystuje nie 30% (jak silniki cieplne), ale zaledwie kilka procent energii słonecznkiej. Konkurencją dla silnika cieplnego mogłoby być bezpośrednie wykorzystanie energii tkwiącej w fotonie, (kreacja par e+e-, czy coś takiego) ale nie wiem, czy jest to realne i fizycznie możliwe.

  4. (1899.) @Łukasz Stelmach
    Według podanego przez Pana artykułu światowa konsumpcja energii w 2008 wyniosła 132tyśTWh,
    czyli 132*10^15 Wh (10^15 oznacza tutaj 10 do potęgi 15).
    Gdzieś znalazłem, że roczne nasłonecznienie w Polsce wynosi ok 1000kWh/m2, czyli (10^6 Wh/m2). Powierzchnia Polski to 312.000km2, czyli 312*10^9 m2. Oznacza, to, że roczne nasłonecznienie Polski wynosi 312*10^15 Wh, czyli 3 krotnie więcej niż ziemska konsumpcja energii. Jeżeli sobie pomnożymy przez 30% skuteczność silnika Stirlinga otrzymamy liczbę zblizoną do ziemskiej konsumpcji. I to na naszych szerokościach geograficznych! A majac energię elektryczną można wyprodukować sobie wodór, jeżeli się ma taką ochotę.
    (jeżeli gdzieś się pomyliłem o jedno dwa zera, proszę mnie poprawić)

    Co do odsalania, to pytanie, czy chcemy odsalać przez destylację , czy mechanicznie, wykorzystując membrany. Sądzę, że ten ostatni sposób jest dużo efektywniejszy. Zresztą nawet destylację można przeprowadzać z powodzeniem, mając do czynienia z tak dużą(!) ilością energii słonecznej. Trzeba tylko chcieć.

  5. (1897.) Szanowny Panie Profesorze
    Skąd wzięło się u Pana zainteresowanie biegami długodystansowymi? Jakie były tego początki i dalszy rozwój? Czy wybitny intelektualista może być obecnie piewcą idei Pierre de Coubertin?

  6. (1896.) W odniesieniu do kryzysu zadłużenia mogłaby zostać wykorzystana również nieortodoksyjna droga, o której w ogóle się nie mówi, gdyż byłoby to rozwiązanie rewolucyjne. Najważniejsze wszak, że byłoby racjonalne. Przecież istnieje nie tylko góra długów publicznych, lecz również gigantyczne, w wielu przypadkach (w Polsce też) nadmierne państwowe rezerwy finansowe w postaci rezerw walutowych. Rzecz w tym, aby w sposób sensowy wykorzystać je w trudnych chwilach. Przecież to są rezerwy czynione na ciężkie czasy! A jeśli to czasy nie są ciężkie, to na co czekać? Aż będą jeszcze cięższe?!
    Gdyby na przykład Polska na spłatę części zadłużenia zagranicznego (a jego udział w długu publicznym przekracza już 27 proc.) przeznaczyła połowę swoich rezerw walutowych, które wynoszą równowartość ponad 100 miliardów dolarów (równowartość, gdyż przetrzymywane są one w kilku walutach i częściowo w złocie), to stosunek długu publicznego do PKB spadłby radykalnie, z obecnych 55 do 45 procent PKB. Właścicielem rezerw jest naród polski, podczas gdy Narodowy Bank Polski jedynie w jego imieniu nimi administruje. Tak więc społeczeństwo nie tylko ma dług publiczny, którym martwi się i zarządza minister finansów z ramienia rządu, lecz i rezerwy finansowe, którymi cieszy się i zarządza NBP. Dwie strony medalu, dwie strony ulicy Świętokrzyskiej. Podobnie – przy oczywiście zróżnicowanych wartościach i relacjach – jest w wielu innych zadłużonych krajach, także w tych, które obecnie w sposób klasyczny z obsługą piętrzących się zobowiązań nie są w stanie sobie poradzić.
    W czym zatem problem w tym i jemu podobnych przypadkach? Ano w tym, że rezerwy walutowe ulokowane są przede wszystkim w konkretnych papierach dłużnych (głównie w obligacjach amerykańskich i państw zachodnioeuropejskich, zwłaszcza tych z wciąż jeszcze z notą wiarygodności kredytowej AAA) i złożone na krótkoterminowych depozytach w zachodnich bankach. Polska uzyskuje z tego tytułu oprocentowanie poniżej 3 punktów. Równocześnie – finansując część deficytu budżetowego i rolowania starych długów – Polska pożycza te same (czyli swoje!) pieniądze, emitując i sprzedając zagranicy obligacje, od których płaci około dwukrotnie wyższe odsetki. Różnica – jakieś 3 miliardy dolarów, a więc około 10 miliardów złotych (dochód roczny równoważny 1,5 proc. VAT) – to nasz koszt i czysty zysk zagranicy.
    Po zredukowaniu rezerw o połowę, do wysokości około 50 miliardów dolarów, byłby one w zupełności wystarczające dla zachowania bezpieczeństwa finansowe Państwa i płynnej obsługi przepływów walutowych. Zarazem zmniejszony zostałby nie tylko aż o 10 proc. PKB dług publiczny (i radykalnie dług zagraniczny, co zwiększyłoby nasze bezpieczeństwo finansowe), lecz również o około 5 miliardów złotych rocznie spadłyby obciążenia budżetu (a więc podatników) z tytułu obsługi długu publicznego. To przykład Polski, która – jak dotychczas – radzi sobie z obsługą zobowiązań wewnętrznych i zewnętrznych. Ale przecież inne kraje dysponują również rezerwami, niekiedy znacznymi, a równocześnie toną pod lawiną długu, który w pewnych przypadkach już po części jest niespłacalny, w innych natomiast mają miejsce frykcje z zachowanie płynności.
    Problem przeto de facto w tym, że ucieknięcie się do tak wielkiego zabiegu redystrybucji strumieni i zasobów oraz redukcji rezerw państwowych i długu publicznego w sposób oczywisty narusza interesy lobby finansowego. Przy pojawieniu się takiego planu na oficjalnej scenie politycznej grupa partykularnych interesów finansowych, jej polityczni rzecznicy i propagandowe zaplecza w mediach, podniosą natychmiast niebywały zgiełk: że to populizm, grabież, zamach na „świętą” niezależność banków centralnych i jakież to tam jeszcze bezeceństwa!
    Protesty przeciwko słusznemu skądinąd postulatowi wprowadzenia podatku obrotowego (rzędu promila, a nawet mniej) od transakcji finansowych (po to by ograniczyć temperaturę i zakres spekulacji) są utrącane u zarania. Brytyjska odpowiedź na ten postulat – powtórzony w przeddzień grudniowego szczytu Unii Europejskiej w liście niemieckiej kanclerz i francuskiego prezydenta do prezydenta UE – że Londyn (ze swoim City) zgodzi się wyłącznie pod warunkiem, że będzie to rozwiązanie ogólnoświatowe, sprowadza się do tego, że brytyjskie lobby finansowe wie, iż uzgodnienie zastosowania takiego instrumentu w skali globalnej jest prawie niemożliwe, bo w tym przypadku dużo łatwiej je zablokować. Ze względu na „poprawność polityczną” nie mówi się zatem głośno „nie”, ale „nie” brytyjskiego premiera powtórzone po spotkaniu G-20 w Cannes na szczycie UE w Brukseli oznacza, przynajmniej na razie, przyblokowanie zamysłu opodatkowania transakcji finansowych. Notabene, jego wprowadzenie w skali ogólnoświatowej byłoby dużo lepszym rozwiązaniem niż tylko regionalne zastosowanie, na obszarze UE-27 czy zaledwie UE-17 (na co jest jeszcze szansa), co wszakże nie oznacza, że stoimy w obliczu alternatywy: wszędzie albo nigdzie. Bynajmniej.
    Wracając do kwestii ewentualnego wykorzystania części rezerw finansowych do częściowego rozładowania syndromu nadmiernego zadłużenia, to decyzje w tej sprawie leżą zasadniczo w rękach zainteresowanych krajów. Tu nie są konieczne trudne i żmudne negocjacje między- i ponadnarodowe. W odniesieniu do Polski wymagałoby to uzgodnionej decyzji rządu i parlamentu oraz banku centralnego, a także prezydenta oraz niekwestionowania takiego posunięcia przez Trybunał Konstytucyjny. Podobnie jest w przypadku Włoch, Hiszpanii, Węgier, Portugalii i wielu innych krajów. Teoretycznie jest to możliwe, praktycznie pożądane, ekonomicznie sensowne, społecznie użyteczne, ale politycznie prawdopodobnie niemożliwe, gdyż realna polityka bardziej podporządkowana jest interesom partykularnym niż ogólnospołecznym.

  7. (1895.) Tak tu, na naszym forum „Wędrującego świata”, jak i na mojej stronie Facebooka (www.facebook.com/kolodko) powtarza się pytanie, jak to się dzieje, że pomimo rozległego kryzysu w strefie euro, polska waluta jest wobec niego znacząca słabsza. Otóż kurs złotego (złotego, nie złotówki!) jest funkcją popytu na polski pieniądz i jego podaży. W ostatnich kwartałach, pod wpływem kilku czynników, sporo kapitału z Polski zostało wycofane (“uciekło”). Zasadniczo dlatego, że jego właścicieli i/lub dysponenci potrzebują go gdzie indziej. W różnych celach; aby dokapitalizować swoje firmy, aby utrzymać płynność tam, gdzie jest im niezbędnie potrzebna, aby pospekulować w innych częściach współzależnej gospodarki światowej, bo tam, jak sądzą, mogą zarobić więcej albo zaryzykować mniej.
    Po części kapitał jest wycofywany z Polski również dlatego, że inwestorzy tracą zaufanie do naszej gospodarki, gdyż słabnie dynamika, bezrobocie nie spada, inflacja wzrosła, skokowo w latach 2010-11 powiększył się deficyt budżetowy, poszerzają się biurokratyczne bariery dla przedsiębiorców. Spadł zatem popyt na polskiego złotego, wzrosła jego podaż, a więc złoty staniał. Słabnie wraz ze słabnięciem polskiej gospodarki. Jaki jest jej rzeczywisty stan, piszę obok, w artykule opublikowanym w “Gazecie Finansowej”.
    Co zaś tyczy się euro, to z jednej strony ostatnio osłabło ono wobec dolara, ale z polskiego punktu widzenia się wzmocniło, gdyż akurat część kapitału, który został wcześniej ulokowany przez niektóre banki zachodnioeuropejskie i rozmaite fundusze inwestycyjne ze strefy euro, została przeniesiona stąd, od nas, tam, do nich. Inwestorzy i spekulanci potrzebują euro, więc sprzedają inne waluty (także złote, których podaż rośnie, a w rezultacie cena spada) po to, by kupować euro (a więc popyt na nie rośnie, a w rezultacie cena też wzrasta).
    Na długą metę – w horyzoncie kilkuletnim – można oczekiwać ponownego wzmocnienia złotego wobec euro. Oczywiście, czyniąc wiele założeń, poczynając od najważniejszego, że euro wyjdzie obronną ręką z obecnego kryzysu. Takie założenie przyjmuję.

  8. (1894.) @Wojtek (wpis 1892).
    Fakt, Ziemia nie ma brzegów ale powierzchnię i wszystko co się z nią wiąże ma skończone więc ta otwartość nie jest taka oczywista. Nie podejmę się tu i teraz oceniać jak daleko dokładnie jesteśmy obecnie od granic tej skończoności ale jest to definitywnie skończoność i z taką świadomością należy stąpać po Ziemi.

    Jeżeli pominąć kopaliny to cała energia “odnawialna” pochodzi w ten czy inny sposób ze Słońca (pływy z Księżyca a geotermia z wnętrza ziemi ale nie liczę na ich masowe wykorzystanie) a jej ilość dla nas dostępna jest ograniczona powierzchnią planety. Wiatr, rzeki, biomasa. Węgiel i węglowodory w zasadzie też. Problem w tym, że na razie nie potrafimy tej energii włączyć w nasze procesy odpowiednio wydajnie. Na ogniwa fotowoltaiczne nie liczę tak samo jak na silniki cieplne, których sprawność wynosi 30-40%. Moim skromnym zdaniem, najlepszym wyjściem może być zaprzęgnięcie organizmów żywych do produkcji paliw (węglowodory i węgiel (łatwo się je przechowuje, mają dużą gęstość energii), wodór nie zanieczyszcza ogniw paliwowych) by następnie je “spalić” w ogniwach paliwowych, których sprawność nie jest ograniczona cyklem Carnota.

    To powiedziawszy musze jeszcze zaznaczyć, że tej energii ze Słońca nie jest znowu tak dużo. Jeżeli wierzyć Wikipedii i źródłom, do których odsyła (http://en.wikipedia.org/wiki/World_energy_consumption) to potencjał “odnawialnych” źródeł energii nie jest tak astronomicznie większy od obecnego “zużycia energii”.

    Egoizm białego człowieka jest faktem ale nie liczyłbym, aby przytoczone powyżej “zużycie energii” dało się po jego ograniczeniu zmniejszyć o więcej niż połowę. Co nadal stawia nas nie dalej jak dwa rzędy wielkości (dziesiętnie) od granicy “wydajności Słońca”.

    Jakby zatem nie patrzeć żyjemy w świecie ograniczonym. Najlepszym przykładem tego ograniczenia jest dostępność wody pitnej. Niby 3/4 Ziemi to woda ale, żeby była zdatna dla człowieka musi zostać odsolona. Albo w sposób naturalny, co wymaga energii, czasu i miejsca gdzie by mogła ona spaść i się za bardzo po drodze nie pobrudzić, albo w szalenie energochłonnych instalacjach odsalających. Można wówczas ograniczyć czas i przestrzeń ale kosztem energii właśnie.

  9. (1893.) W amerykańskiej telewizji rekordy oglądalności bije obecnie serial wyreżyserowany przez ekipę Spielberga “Terra Nova”. Pokazuje on świat przyszłości, w którym przyroda uległa totalnej degradacji, a ludzie mają problemy z pozyskaniem tlenu do życia. Naukowcy dokonują jednak odkrycia (a właściwie wpadają na to, jak można w praktyce wykorzystać teorie Einsteina), które pozwala ludziom na podróże w czasie. W efekcie, ludzkość zakłada pierwszą kolonię w dalekiej przeszłości, gdy po Ziemi chodzą dinozaury (wspomnianą Terra Novę).

    Spielberg to oczywiście fantasta, ale myślę, że chce nam pokazać, jak ważna dla ludzkości jest nauka, coś, co może się okazać dla świata jego ostatnią deską ratunku.

    Sądzę, że Spielberg ma rację, tzn. nadejdzie taki moment, gdy w jakimś laboratorium dojdzie do odkryć, które rozwiążą w praktyce problem przeludnienia oraz ocieplającego się klimatu. Żyjemy w czasach, gdy naukowcy obalają w Wielkim Zderzaczu Hadronów kolejne, niepodważalne dotąd prawa fizyki. Kto wie, co nam przyniesie następne 10 lat! (Obyśmy tylko nie musieli emigrować w czasy dinozaurów :)

    A co do wieku emerytalnego – trochę śmieszą mnie te zachwyty nad wystąpieniem Tuska i powoływanie się na Szwecję, czy Niemcy, które wydłużają wiek przechodzenia na emeryturę. Nikt nie zwraca bowiem uwagi np. na warunki pracy Szwedów (tyranie po kilkanaście godzin na dobę, tak popularne w Polsce, tam jest praktycznie nieznanym zjawiskiem), doskonałej jakości służbę zdrowia, system opieki nad ludźmi starszymi, wysokie dochody pozwalające na przyzwoite życie, czy też po prostu świetnie zorganizowane państwo. Jeśli o mnie chodzi, nie ma problemu – mogę robić i do siedemdziesiątki, ale pod warunkiem, że Tusk z Rostowskim zapewnią mi szwedzkie czy niemieckie warunki życia.

  10. (1892.) Proszę Pana, nie przesadzajmy z tą planetą – biosfera to układ otwarty (w sensie fizycznym) – pobieramy olbrzymie ilości energii ze słońca, nieporównywalnie większe niż to, co sobie wykopiemy. Energię słoneczną można w prosty sposób wykorzystać stosując nie promowane, strasznie drogie ogniwa fotowoltaiczne, ale proste w budowie silniki Stirlinga.
    Ale się tego nie robi. Bo ogniwa Murzyn sobie nie wyprodukuje, a stirlinga – tak.
    A, jak wiadomo, Sahara nie należy (jeszcze) do USA. To jest ciekawe, że takie teorie (ekologia, co2, przeludnienie) powstają w bogatych krajach, które na potęgę konsumują energię. Mówią: trzeci świat się rozmnaża, grozi nam problem energetyczny. Bzdura. 100 murzynów z sawanny potrzebuje do życia mniej energii niż ja. Te wszystkie teorie to przejaw egoizmu białego człowieka.

  11. (1891.) @Wojtek (wpis 1890) Przytoczona we wpisie 1886. książka jak rozumiem przedstawia dowód, że dziś żyjemy na kredyt. Jeżeli uda się osiągnąć dodatni bilans energetyczny kontrolowanej fuzji termojądrowej (a to jest niezbędne do masowej produkcji paliwa z CO_2) to będziemy mieli szanse nawet spłacić ten kredyt. Jeżeli nie to problem będzie poważny. Naturalnie obcinanie “funduszy” na taką inwestycję byłoby nierozsądne ale należy wiedzieć na czym się stoi a nie wszyscy to wiedzą.

    Na listę ograniczeń, przynajmniej na razie a nawet jeszcze długo po uruchomieniu pierwszych elektrowni termojądrowych, przed masą galaktyki wpisałbym jednak powierzchnię naszej planety.

  12. (1890.) Nie rozumiem strachu maltuzjanistów, którzy wieszczą, że ludzkość przeje wszystko co jest na ziemi. Tak jakby nie wi(e)dzieli, że np. miedź zostaje zastąpiona przez światłowody, stal przez włókna węglowe, za butelki PET można pobierać w sklepie kaucję, paliwo można robić z co2 za pomocą reakcji Sabatiera a potem syntezy Fischera-Tropscha, a we Francji buduje się elektrownię termojądrową. Człowiek potrafi myśleć. Ci ludzie straszą, bo to jest ich praca. Dwa ograniczenia dla ludzkości to masa galaktyki i ludzka głupota!

  13. (1889.) Wydłuża nam się okres życia(1880)pięknie!Tylko jakie okresy się porównuje?Jeżeli 1939-1959i1990-2010 to mamy problem!Czy en bloc?Detalicznie jest to już inaczej.Czy wyniki pomiarów,ich metodologia,błąd pomiaru w obecnej sytuacji ekonomicznej są wiarygodne tego nie wiem.ZUS stosuje taką taktykę:bierze ogólną długość życia i z tego wylicza świadczenie emerytalne mężczyznom którzy przecież żyją krócej,co pozwala zmniejszyć wypłacane świadczenie.Cały ten tumult to jest dla mnie deja-vu.Za ancien regime*u był taki wierszyk:emeryci i renciści popierajcie Partię czynem umierajcie przed terminem!Jeżeli,na skutek skażenia środowiska obniży się długość życia to ulegnie obniżeniu wiek emerytalny?Mówi się o zrównaniu wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn obiecując kobietom wyższe świadczenie,a czy ktoś je pytał czy one tego chcą?Najbardziej irytuje mnie to że nikt się nawet nie zająknie o tym by zwiększyć liczbę płatników składek zmniejszając bezrobocie,ograniczając szarą strefę!Przecież prawdziwe kłopoty systemu zaczęły się od czasu kiedy Balcerowicz narobił bezrobotnych!Dziwię się tym ludziom którzy w tak beztroski sposób traktują ten problem przecież oni na starość też będą dziadygami,i młodzi też będą im manipulować świadczeniami biorąc przykład z nich samych.Panie Profesorze:kładę się spać jako Anarchista i wstaję jeszcze większym!Kiedyś,w telewizji, jakaś pańcia radośnie szczebiotała o emeryturach(niczym Piekarski na mękach),sprawdziłem kto zacz i miałem ochotę doradzić Jej aby swój dyplom odesłała na uczelnię z dopiskiem :”przepraszam pomyłka”.Noblesse oblige to dla wielu nic nie znaczy.I to by było na tyle!

  14. (1888.) Czy jest nas za dużo? Jakie środki polityki pronatalistycznej byłyby skuteczne bez powodowania poważniejszych negatywnych następstw?

    Zgadzam się z Panem Profesorem, że celem na dziś powinno być dążenie do osiągnięcia stanu bliskiego reprodukcji prostej. Saldo migracji powinno być w przybliżeniu zerowe. Masowe przyjmowanie gastarbeiterów jako sposób rozwiązania bieżących problemów to lekarsto gorsze niż choroba. Ubolewam, że w referendum 2003 roku większość niedoinformowanego społeczeństwa głosowała za związaniem losu Polski z unią bankrutów, którzy od pokoleń żyli ponad stan.

    Potencjalne matki nie decydują się na dzieci z wielu powodów. Przede wszystkim są to powody ekonomiczne, a zwłaszcza brak mieszkania.
    W biednym PRLu stanu wojennego budowano więcej mieszkań, niż teraz. Jedno z haseł tegorocznych protestów to “Chcemy mieszkań, nie kredytów” W ostatnim dwudziestoleciu publiczne środki szły przede wszystkim na wspieranie banków finansujących budowę mieszkań zamiast po prostu na budowę mieszkań. Hasło “Rodzina na swoim” uważam za skrajnie ideologiczne. Dla mnie nigdy nie było ważne, czy moje mieszkanie jest moją własnością. Było i jest ważne bezpieczeństwo zaspokojenia podstawowych potrzeb mieszkaniowych.

    Druga sprawa to pieniądze na zaspokojenie potrzeb matki i dziecka. Obowiązek alimentacyjny jest kryminogenny. Cieszy mnie, nie wielu działaczy samorządowych troszczy się o przyszłość narodu fundując becikowe – ale to za mało. Koszty utrzymania wszystkich dzieci na podstawowym poziomie powinno ponosić państwo. Publiczne środki powinny być przekierowane na ten cel. Społeczeństwo ponosi absurdalnie wysokie koszty leczenia wielu ludzi przewlekle chorych. Wiele rent i emerytur jest zbyt wysokich (prawa “słusznie nabyte” ale niesłusznie nadane). Przyszłość narodu jest ważniejsza niż zaspokojenie ponadpodstawowych potrzeb ludzi nieproduktywnych.

    Trzecia sprawa dotyczy przede wszystkim dzieci w wieku gimnazjalnym, chociaż ostatnio prawodawcy skutecznie rozszerzają zasięg tego problemu na młodsze dzieci. Od rodziców (i nauczycieli) często żąda się niemożliwego. Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice, którzy często nie mają możliwości oddziaływania na postępowanie dzieci. Możliwość skutecznego LEGALNEGO karania to ważny problem do rozwiązania.

    Pokrewny problem to wspieranie patologii społecznej przez państwo i prawo. Rodziny zastępcze dostają na dzieci dużo więcej publicznych pieniędzy niż rodziny naturalne.
    Progresywne podatki i kryterium dochodowe otrzymania świadczenia społecznego mają niekorzystne skutki ogólnospołeczne. To materialne wsparcie przestępców, wyłudzaczy i tajnych współpracowników – z krzywdą dla ludzi legalnie osiągających dochody z pracy lub działalności gospodarcej.

  15. (1887.) Panie Profesorze, i tak jest nas na tej planecie za dużo. A gdyby sytuacja w Polsce stała się naprawdę dramatyczna, to zawsze można poluzować przepisy imigracyjne.

  16. (1886.) W czasach, kiedy przez część świata przetaczają się kolejne fale kryzysu finansowego i uwaga koncentruje się na jego gospodarczych i politycznych konsekwencjach, nie można zapominać o dużo poważniejszym kryzysie, w który od lat uwikłana jest globalna gospodarka. O implikacjach nadmiernej eksploatacji środowiska i zgubnych następstwach jego dewastacji wskutek działalności gospodarczej człowieka fachowo i ciekawie piszę Jerzy Witold Pietrewicz w książce pt. „Ochrona środowiska w warunkach globalizacji” (Oficyna Wydawnicza – Szkoła Główna Handlowa w Warszawie, 2011, s. 240, http://www.poczytaj.pl/211963). Dr Pietrewicz pisze: „W przypadku zasobów odnawialnych skala ich zużycia jest tak duża, że razem z emisją zanieczyszczeń przekracza już 1,5 raza eksploatacyjną pojemność środowiska. Jeśli dotychczasowe trendy będą kontynuowane przy obecnie rozpoznanych zasobach, w perspektywie obecnego pokolenia całkowitemu wyczerpaniu ulegną rezerwy miedzi, cynku, ołowiu. Dwie trzecie ludzkiej populacji będzie odczuwało niedobór wody. W perspektywie około dwudziestu lat przekroczony zostanie szczyt wydobycia ropy naftowej. Już obecnie następuje ograniczanie eksportu metali ziem rzadkich. Wspólnota ludzka staje wobec coraz bliższej perspektywy bezwzględnego wyczerpania coraz większej części surowców. Nasuwa to pytanie: czy współczesny świat jest przygotowany do działania w warunkach bezwzględnego ograniczenia dostępności zasobów Jest ono jednym z podstawowych pytań niniejszej pracy. Naruszenie ekologicznej równowagi, której przejawem obok bezwzględnego wyczerpywania zasobów jest też wiele innych czynników, jak ogromna skala zanieczyszczeń wody, ziemi, powietrza, skutkująca pogorszeniem ich jakości i naturalnej produktywności, zanikanie bioróżnorodności, deforestacja, zmiany klimatyczne, osiągnęło rozmiary globalne. W takim wymiarze muszą być więc podejmowane działania równoważące.”
    Wolałbym polecić jakąś książkę nie tylko dobrą – a „Ochrona środowiska w warunkach globalizacji” bezsprzecznie jest dobrą książką – lecz i wesołą. Jednakże w obecnych czasach jakoś bardzo trudno taką napisać. Dla odmiany więc martwy się stanem środowiska naturalnego, pozostawiając inne zmartwienia na boku. Nie ulega bowiem wątpliwości, że top właśnie ochrona naturalnego środowiska człowieka jest problemem numer jedne naszych czasów.

  17. (1885.) Nie martwicie się Państwo tym, że “za chwilę” nas zabraknie? Wpierw dziewcząt, a zaraz potem wszystkich?…
    Nie tylko w bogatszych krajach wiele kobiet preferuje samotne życie, a przynajmniej nie zakłada dwupokoleniowej rodziny. I żadne „becikowe” czy równie chybione pomysły nic tu nie pomogą Nie pomoże też „ulga” na trzecie dziecko, co obiecywał w expose premier Tusk, bo już podczas sejmowej debaty ktoś mu szybko wyliczył, że daje to 1,50 złotego dziennie. Nic tylko się rozmnażać!
    Według szacunków ONZ w 83 krajach – w tym w Polsce – kobiety nie rodzą dostatecznie wiele córek, aby utrzymać stan populacji. Na przykład w Hongkongu tysiąc kobiet rodzi zaledwie 547 córek. Jeśli nic się nie zmieni, to one z kolei przyniosą na ten nasz wędrujący świat 299 dziewczynek. Ekstrapolując ten ciąg, wystarczy 25 pokoleń, aby żeńska część ludności Hongkongu spadła z obecnego do poziomu 3,75 miliona do jednej panienki! Biorąc pod uwagę, że mieszkanka Hongkongu, przeciętnie licząc., rodzi w wieku 31 lat, ostatnia dziewczyna urodziłaby się tam w roku 2798. Przy podobnych założeniach, w świetle obecnie występujących tendencji, również Polacy – a także Hiszpanie, Niemcy, Włosi, Rosjanie i Japończycy – nie ujrzą następnego millenium.
    Trzeba coś – wiadomo co – robić…

  18. (1884.) Michał, /1883/ Radzę przeczytaj książkę SUSAN GEORGE pt. “Czyj kryzys, czyja odpowiedź” /30 zł w Empiku/ a znajdziesz odpowiedzi na wiele lub wszystkie z postawionych pytań. Książka napisana językiem ekonomii dla żółtodziobów, zrozumiale i zajmująco. Przy okazji poznasz znaczenie mojego nicku “Super-senior”

  19. (1883.) Żałuję, że nie zaglądałem na blog profesora wcześniej, jest tu tyle ciekawych, cennych informacji i opinii. Szukałem takiej kopalni wiedzy od dłuższego czasu.
    Zastanawiam się, czym jest tak na prawdę obecny kryzys? Ludzie żyją normalnie, kupują, są szczęśliwi i gdyby nie to wieczne trąbienie o kryzysie, nikt by jego nie zauważył. Czasami mam wrażenie że nasza uwaga jest absorbowana problemami garstki ludzi, bankierów, finansistów którzy narobili sobie problemów i szukają teraz naiwnych którzy je za nich rozwiążą, tzn. zapłacą. Interesuje mnie kilka kwestii.
    1. Co by się stało, gdyby w czasie 1 kryzysu rządy nie pomogły bankom, dały im zbankrutować? Moim zdaniem po prostu kilku milionerów zostałoby bankrutami.
    2. Z kąd obecnie instytucje finansowe posiadają środki na spekulacje na rynku walut, itp? Czy nie są to pieniądze przeznaczone na ratowanie banków. itp. instytucji w 1 kryzysie? Czy przypadkiem nie my sami nie sfinansowaliśmy ten cyrku?
    3. Dlaczego nie szuka się winnych obecnego kryzysu? Dlaczego ktokolwiek chciałby ponosić koszty kryzysu, jeżeli winni są bezkarni?
    4. Jakie rzeczywiste zagrożenia dla zwykłych ludzi niesie obecny kryzys? Nie mogę zrozumieć tych zagrożeń. Mam wrażenie że na siłę próbuje się nas zmusić do poniesienia koszów kryzysu, ustalając coraz wyższe podatki, dzięki czemu próbuje się uratować fortuny garstki ludzi.
    Czy obecny kryzys to nie przypadkiem przejściowe problemy, które występowały w przeszłości i będziemy mieli do czynienia z nimi w przyszłości?
    Czy wobec tego istnieją powody do podnoszenia podatków itp? Czy ważniejsze są pieniądze małej grupy krezusów, czy poziom życia 99 procent społeczeństwa? Wolę ich bankructwo.

  20. (1882.) @prof. Kołodko (wpis 1880.) Naturalnie należałoby jeszcze w proporcji czasu pracy do nie-pracy uwzględnić przyrost naturalny w populacji objętej rozpatrywanym systemem. Dla uproszczenia milcząco założyłem, że jest on zerowy. Gdyby liczba ludności miała się systematycznie zmniejszać ów stosunek musiałby być większy od jedności.

    I tu kolejne pytanie. Czy istnieją jakiś prace teoretycznych na temat rozwoju (a może nawet wzrostu) w warunkach ujemnego przyrostu naturalnego? Taka sytuacja wydaję się być prędzej czy później na Ziemi konieczna.

    Miłego dnia,
    ŁS.

  21. (1880.) @ Pan Łukasz Stelmach (wpis 1873)
    Pomija Pan w swych rozważaniach to, co jest w systemie emerytalnym newralgiczne. System ten musi mieć zapewnione finansowanie. Stąd przecież bierze się postulat (słuszny) o wydłużaniu wieku emerytalnego, tym bardziej, że jeszcze bardziej wydłuża się okres życia. Z pozostałymi Pańskimi uwagami wypada się zgodzić.

    @ Ania (wpis 1874)
    Budowanie dróg – także tych wielkich, autostrad i arterii szybkiego ruchu – już samo z siebie, tworząc nową wartość, przyczynia się do wzrostu gospodarczego. Najważniejsze wszak jest to, że dzięki temu zmniejsza się, a niekiedy eliminuje wąskie gardła transportowe, co przyczynia się znacząco do usprawnienia dystrybucji i produkcji, a więc do wzrostu PKB. Gdyby w Polsce drogi były w takim stanie jak, dajmy na to, w Niemczech, to już z tej tylko przyczyny produkcja byłaby większa i rosła szybciej.

    @ Karol (wpis 1875)
    Trafnie Pan podejrzewa, że ukraińska stagnacja i strukturalna niemoc spowodowana jest słabością klasy politycznej. Na to nakłada się słabość instytucjonalna i relatywnie niska jakość zarządzania. Stąd z kolei wynika wolne tempo modernizacji realnej sfery gospodarki oraz narastające zacofanie technologiczne, po części biorące się również z niedostatku transferu nowoczesnych technik produkcji wskutek wąskiego strumienia bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Jeśli na to nałożyć jeszcze olbrzymią skalę korupcji, to mamy zakreślony obraz tego kraju, gdzie produkcja wciąż jest znacząco poniżej poziomu sprzed dwudziestu lat, kiedy to upadał Związek Radziecki. Piszę o tych zagadnieniach w „Wędrującym świecie”.

    @ Sylwester (wpis 1876)
    Cóż, różni ludzie piszą różne rzeczy… Dr Rybiński w lipcu 2002 roku napisał komentarz zatytułowany „Kryzys a la Kołodko”, który z lubością „Gazeta Wyborcza” wydrukowała na pierwszej stronie. Wtedy – w pierwszej połowie 2002 roku – PKB wykazywał stagnację, prawie wcale nie było wzrostu produkcji i narastało bezrobocie, a wskutek zmiany polityki gospodarczej, którą przeprowadziłem, już w I kwartale 2004 roku przyrost PKB wynosił 7 proc. Taki to był „kryzys”…
    Nie przejmowałbym się więc nadmiernie przepowiedniami, tym razem o kryzysie ‘a la eurogedon’. Sytuacja wszakże jest poważna, o czym przecież nieustannie dyskutujemy także na tym blogu. Ale jest ona do opanowania, przy czym najbliższe tygodnie i miesiące mogą okazać się decydujące.
    Co zaś do tego, co robić ze skromnymi oszczędnościami, to najlepiej je zwiększać. Nie muszą chyba przypominać, że to złoty – ta waluta „zielonej wyspy” – osłabił się ostatnio aż o kilkanaście procent wobec euro, a nie odwrotnie. Niech Sylwester tylko przemnoży sobie swoje oszczędności, powiedzmy 10 tysięcy euro, przez 3,80 złotego. Mógł dać się wystraszyć różnym „fachowcom” i „ekspertom” i miałby 38 tysięcy złotych. Nie wystraszył się, więc teraz może wymienić na 45 tysięcy.

  22. (1879.) Szanowny Panie Profesorze
    Dotarła do mnie z kręgu wyznawców “spiskowej teorii dziejów” informacja o ukazaniu sie ksiązki chińskiego ekonomisty Song Hongbunga p.t. “Wojna o pieniądz-prawdziwe źródła kryzysów finansowych”,która jakoby wywowłała duże zdenerowaqnie na Zchodzie.Wydana przez wydawnictwo “Wektory” Mozna w niej m.in podobno pr5zeczytac ,że np.FED to nie jest tytucja rządowa ,lecz zgrupowanie kilku dżentelmenów decydujący o głównych ruchcach pieniądza w skali światowej.Jaka jest Pana w tej sprawie opinia?

  23. (1878.) Chciałbym uzupełnić pytanie Ani (wpis 1874). Spieram się z koleżanką o to, czy budowana za naszymi oknami autostrada przyniesie nam więcej korzyści czy strat. Mieszkamy na dwóch przeciwległych stronach Warszawy (ja – Wesoła, ona – Brwinów). W okolicy naszych domów planowana jest ta sama autostrada (tzn. przedłużenie obecnej A2 i południowej obwodnicy Warszawy). Koleżanka obawia się, że autostrada w odległości ok. 400 metrów od jej osiedla spowoduje spadek ceny nieruchomości. Ja uważam, że droga ta jest niezwykle pożyteczna i nie jest prawdą, że ceny nieruchomości budowanych wzdłuż autostrady się obniżą. Bo niby czemu miałoby się tak stać? Droga zawsze jest pewnym atutem (koleżanka dostanie się do pracy w czasie o co najmniej połowę krótszym niż obecnie), a nie przeszkodą. Ceny nieruchomości więc, jeżeli już, to zdrożeją. Kto z nas ma rację?

  24. (1877.) Szanowny Panie Profesorze!!!
    Jaki jest wweług Pana najlepszy scenariusz dla Polski aby nie wpaśc w spiralę zadłuzęnia jak Grecja?Co trzeba natychmiast zrobić aby zachamować zadłużenie Państwa a jednocześnie się rozwijać?

  25. (1876.) Witam.Od pewnego czasu pan Krzysztof Rybinski przepowiada eurogedon.Mieszkam w Grecji i zastanawiam się czy nie zamienić swoich wątłych oszczędności na inną walutę.Proszę o jakąś poradę

  26. (1875.) Panie Profesorze, napisał Pan kiedyś, że Ukraina, obok Bośni i Hercegowiny, jest tym krajem Europy Środkowo-Wschodniej, który najgorzej radzi sobie z transformacją gospodarczą po 1989 r. Co sprawia, że kraj ten, mający przecież olbrzymi potencjał (w postaci przede wszystkim znakomitych warunków do rozwoju rolnictwa – dobre gleby, a także dużej ilości surowców naturalnych) jest tak w ogromnej części zacofany? Znam wielu Ukraińców, którzy mówili mi, że w ich kraju nie ma przyszłości. Czy to jest wina kiepskiej klasy politycznej, która nie potrafi prowadzić skutecznej polityki gospodarczej, czy też czynników zewnętrznych (np. małego popytu na ukraińskie towary na globalnym rynku, bo istnieje taki stereotyp, że to co ze wschodu – ruskie czy ukraińskie – jest zwykle gorsze i tandetne)?

  27. (1874.) Panie Profesorze.
    Czy aktualnie obserwowany przyrost długości autostrad, dróg ekspresowych, innych niezłych dróg w zarówno w skali całej Polski jak też w jej poszczególnych miastach, może znacząco przyśpieszyć wzrost PKB? Czy raczej poza (niezmiernie istotną) poprawą bezpieczeństwa, komfortu jazdy etc, korzyści gospodarcze będą znikome?
    Z wyrazami szacunku.

  28. (1873.) Dzień dobry.

    Po exposé premiera rozpoczęła się gorąca lecz wydaje się bezpłodna dyskusja na temat “podniesienia wieku emerytalnego” (zgrzyta w uszach mi ta fraza ale chyba wszyscy wiedzą o co chodzi). Opozycja rozdziera szaty i oznajmia, że nie pozwoli. Co z tego, że oznajmia jak nie da rady tego postulatu zrealizować. Mniejszy z koalicjantów chce rozdawać przywileje wcześniejszego przejścia na emeryturę kobietom, które urodziły dzieci. Wydaje mi się, że wszelakich ulg powinno być jak najmniej. Wygląda to wszystko jakoś tak niepoważnie.

    Brakuje mi w tych dyskusjach dwóch elementów, które powinna moim zdaniem artykułować opozycja. Ponieważ nie jest w stanie zablokować rządowej propozycji (która w wymiarze strategicznym jest słuszna) to powinna dążyć nadania jej jak najlepszego kształtu. Pierwszy postulat, którego nie słyszę to poprawa stanu zdrowia społeczeństwa tak by praca w wieku lat 67 nie stanowiła problemu. Drugi, że ważny jest staż a nie wiek jest nieśmiało artykułowany. Niestety proponowany jest staż 35 lat dla kobiet i 40 lat dla mężczyzn.

    Tutaj rodzi się pytanie: ile powinniśmy pracować? Prostej odpowiedzi prawdopodobnie nie ma. Czy jednak ma sens, przynajmniej jako punkt wyjścia, założenie, że powinniśmy pracować dłużej niż nie pracujemy? Musiałoby to być co najmniej 38 lat a najlepiej 40 (na podstawie danych z wpisu 622 z 28.II.2010), żeby uwzględnić fakt, że z takich czy innych przyczyn niektórzy nigdy nie będą mogli pracować.

    Miłego dnia
    ŁS.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *