Blog jest częścią NAWIGATORA do mojej książki Wędrujący świat www.wedrujacyswiat.pl. Jej Czytelnicy mogą tutaj kontynuować frapującą i nigdy niekończącą się debatę na temat światowej społeczności, globalnej gospodarki i ludzkich losów, a także naszego miejsca i własnych perspektyw w tym wędrującym świecie.
Tutaj można przeczytać wszystkie wpisy prof. Grzegorza W. Kołodko.
Zapraszam do dyskusji!
Blog is a part of NAVIGATOR to my book Truth, Errors and Lies. Politics and Economics in a Volatile World www.volatileworld.net. The readers can continue here the fascinating, never-ending debate about the world’s society, global economy and human fate. It inspires one to reflect also on one’s own place in the world on the move and one’s own prospects. In this way the user can exchange ideas with the author and other interested readers.
Here you can download archive of all posts professor G. W. Kołodko.
You are invited to join our debate!
(2513.) Droga do teraz – wyjątkowa historia ekonomisty w realiach polskiej transformacji
http://www.Opiniobook.pl dla Ciebie oceniamy światowe i polskie bestsellery
Grzegorz W. Kołodko to wyjątkowa osoba, profesor ekonomii, który ma ogromne pojęcie o polskiej gospodarce i zasadach jej transformacji. Profesor ma za sobą już kilka publikacji książkowych, które w większości z miejsca stawały się bestsellerami i nadal sprzedają się doskonale. Tym razem przygotowuje dla nas książkę, gdzie stara się pokazać swoją osobę i historię swojego życia w realiach transformacji gospodarczej Polski.
http://www.opiniobook.pl/droga-do-teraz-wyjatkowa-historia-ekonomisty-w-realiach-polskiej-transformacji
(2512.) Listopad 24, 2014
W ślad za Nagrodą Naukową im. Fryderyka Skarbka przyznaną przez Polską Akademię Nauk za książkę “Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości” (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,66008) otrzymałem NAGRODĘ MINISTRA NAUKI I SZKOLNICTWA WYŻSZEGO ZA WYBITNE OSIĄGNIĘCIA NAUKOWE w dziedzinie badania na rzecz rozwoju gospodarki (http://www.nauka.gov.pl/nagrody/nagrody-ministra-nauki-i-szkolnictwa-wyzszego-za-wybitne-osiagniecia-naukowe-lub-naukowo-techniczne-2014.html). Książka ukazała się także w obcych językach, w tym po angielsku, chińsku i rosyjsku. Warto wspomnieć, że amerykańskie wydanie pierwszej książki z tzw. trylogii o świecie – „Wędrujący świat” (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,40999) zostało nominowane do Nagrody Michaela Harringtona „za wybitną książkę, która pokazuje, jak badania naukowe mogą być wykorzystane w walce o lepszy świat”.
(2511.) November 24, 2014
Following The Fryderyk Skarbek Award granted by the Polish Academy of Sciences for the book “Whither the World: The Political Economy of the Future” (vol. I http://www.palgrave.com/page/detail/whither-the-world-the-political-economy-of-the-future-grzegorz-w-kolodko/?K=9781137465764 & vol. II http://www.palgrave.com/page/detail/whither-the-world-the-political-economy-of-the-future-grzegorz-w-kolodko/?K=9781137465764), Professor Grzegorz W. Kolodko has received THE AWARD OF MINISTER OF SCIENCE AND HIGHER EDUCATION FOR OUTSTANDING SCIENTIFIC ACHIEVEMENTS in the category of research for economic development (http://www.nauka.gov.pl/nagrody/nagrody-ministra-nauki-i-szkolnictwa-wyzszego-za-wybitne-osiagniecia-naukowe-lub-naukowo-techniczne-2014.html). It should be mentioned also that the book “Truth, Errors, and Lies: Politics and Economics in a Volatile World” (http://cup.columbia.edu/book/978-0-231-15068-2/truth-errors-and-lies/webFeatures) was nominated for the Michael Harrington Award „for an outstanding book that demonstrates how scholarship can be used in the struggle for a better world.”
(2510.) NASTĘPNE POKOLENIE / NEXT GENERATION
Po trzech poprzednich wystawach fotografii, które objechały kilkanaście galerii w całym kraju – „Świat jaki jest…” (tytuł zapożyczony z VI rozdziału mojej książki „Wędrujący świat” – http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,40999), „Sąsiedzi” i „Módlmy się” – prezentuję paletę 35 zdjęć pt. „Następne pokolenie”. Fotografie zrobione w 30 krajach na wszystkich kontynentach pokazują barwną wielokulturowość współczesnego świata. Zdjęcia koncentrują się na młodej generacji. Na blisko 7 miliardów 200 milionów ludzkości aż 26 proc. to dzieci w wieku do 14 lat, a następne prawie 17 proc. to młodzież do lat 24. W sumie młode pokolenie to prawie 43 proc. ludzkości; jej połowa ma mniej niż 30 lat. W Polsce młode pokolenie to mniej, bo w sumie tylko 26,5 proc.; 14,6 proc. dzieci i 11,9 proc. młodzieży. Mediana wieku Polaków (39,5 lat) jest o całej 10 lat większa niż mediana dla populacji całego świata.
Wystawa „Nowe pokolenie” to głos wołający o większą tolerancję, opowiadający się za wielokulturowością, która powinna coraz bardziej łączyć, a coraz mniej dzielić. Niestety, nie zawsze i nie wszędzie tak jest… To moja specyficzna wypowiedź, zapatrzona w przyszłość z troską o długotrwały rozwój społeczno-gospodarczy zrównoważony nie tylko ekonomicznie, lecz także ekologicznie i społecznie, w tym również demograficznie. Obok słów i książek niech mówią też obrazy i wystawy.
Wystawę fotografii „Następne pokolenie” („Next Generation”) można obejrzeć do końca stycznia 2015 r. w ATRIUM Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie przy ul. Jagiellońskiej 57/59
(2509.) ROSJANIE, CHIŃCZYCY I NAWET PALESTYŃCZYCY BARDZIEJ ZADOWOLENI Z ŻYCIA NIŻ POLACY
W Polsce – przy najwyższym poziomie dochodów na mieszkańca pośród tzw. emerging markets, 21.215 $ według parytetu siły nabywczej – zaledwie 38 procent ludności jest zadowolone z życia. Zalicza się do nich tych, którzy na skali od 0 do 10 udzielają odpowiedzi 7, 8, 9 lub 10 na pytanie: “jak dobrze oceniasz swoje życie”. W tej grupie krajów szczęśliwsi są ludzie z co najmniej 20 krajów o niższym, niekiedy znacznie przeciętnym poziomie dochodów niż na naszej “zielonej wyspie”: Turcja (39%), Nigeria (41%), Rosja (43%), Indie (44%), Republika Południowej Afryki (49%), Peru (51%), Pakistan (51%), Malezja (56%), Chile (58%), Indonezja (58%), Chiny (59%), Wietnam (64%), Columbia (68%), Argentyna (66%), Brazylia (73%), Wenezuela (74%), Meksyk (79%).
“The Pew poll asks respondents to measure, on a scale from zero to ten, how good their lives are. (Those who say between seven and ten are counted as happy.) In 2007, 57% of respondents in rich countries put themselves in the top four tiers; in emerging markets the share was 33%; in poor countries only 16%—a classic expression of the standard view.
But in 2014, 54% of rich-country respondents counted themselves as happy, whereas in emerging markets the percentage jumped to 51% (see chart). This was happening just at a time when emerging markets’ chances of converging economically with the West seemed to be receding.
(…)Within countries, richer people express more satisfaction than their poorer neighbours. The study divided respondents into categories with higher and lower incomes and fewer and more household goods. In every country in every group, richer folk with more goods expressed higher levels of happiness. So at a personal (as opposed to national) level, money does buy happiness. And if you ask people about different aspects of their lives—health, family life, religion, standard of living—it turns out that satisfaction with living standards still has the biggest influence on happiness.
But the secret of happiness has been scattered around. Women tend to be happier than men. Married people are happier than unmarried ones. Latin Americans are more satisfied than people in other emerging markets. Asians are the most optimistic; Middle Easterners the least. Income still matters. But it has been dethroned.”
“Happiness and income. Everything that rises must converge” (http://www.economist.com/news/international/21629423-emerging-markets-are-catching-up-west-happiness-stakes-everything)
“People in Emerging Markets Catch Up to Advanced Economies in Life Satisfaction”(http://www.pewglobal.org/2014/10/30/people-in-emerging-markets-catch-up-to-advanced-economies-in-life-satisfaction/#GDPandSatisfaction)
(2508.) JAK STEROWAĆ WĘDRUJĄCYM ŚWIATEM, CZYLI G-20 OBRADUJE
„Newralgiczny punkt kształtowania nowego instytucjonalnego ładu współzależnej gospodarki światowej sprowadza się do takiego uregulowania przepływu ludzi, kapitału i towarów w przestrzeni ponadnarodowej, aby obowiązujące w zasadzie wszystkich uczestników wymiany reguły rynkowej gry zapewniały efektywną alokację kapitału i uczciwą konkurencję między podmiotami gospodarczymi, bez względu na ich geograficzną lokalizację. Regulacje muszą ponadto sprzyjać równoważeniu strumieni gospodarczych w skali globalnej. Wymaga to nowej struktury organizacji międzynarodowych, przy czym szczególne uprawnienia władcze powinna uzyskać formuła G-20. Ktoś powie, że zdecydowanie bardziej demokratyczne byłoby wzmocnienie w prerogatywach decyzyjnych ONZ, lecz z pewnością byłoby też (od dawna już jest) mniej funkcjonalne. Na ołtarzu konfrontacji formalnej demokracji (wszystkie niezależne państwa są reprezentowane w ONZ) z pragmatyzmem poświęcić trzeba tę pierwszą. Zdecydowanie łatwiej uzgadnia się stanowiska w gronie 20 niż 195 uczestników. Co więcej, nie ma żadnych przeszkód, aby państwa uczestniczące w procedurach G-20 reprezentowały także interesy innych krajów, z którymi łączą je ideologia, interesy, sąsiedztwo.
Pamiętajmy, że G-20 to w istocie G-19 oraz G-28, gdyż formuła ta obejmuje 19 krajów oraz 28 państw członkowskich Unii Europejskiej (licząc już z Chorwacją), przy czym cztery największe spośród nich – Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Włochy – uwzględnione są podwójnie: jako państwa narodowe i jako członkowie UE. Tak więc w istocie G-20 to G-43, jeśli uznamy – a powinniśmy – że UE dobrze reprezentuje interesy wszystkich swoich członków, także małych gospodarek, jak Finlandia czy Portugalia, nie mówiąc już o Malcie czy Estonii. Przy takim ujęciu G-20 zamieszkuje około 68 procent ludności świata, które wytwarza blisko 87 procent światowej produkcji.
Potrzebny tu jest dodatkowy komentarz. Otóż niektóre z państw członkowskich UE jeszcze długo kwalifikować będą się do grona gospodarek emancypujących się. Bywa tak, że Słowacja albo Rumunia mają interesy bardziej wspólne z Kolumbią albo Tajlandią niż z Niemcami albo Włochami. W konsekwencji na forum G-20 bywa reprezentowany pogląd Unii Europejskiej, który wyraża w zasadzie interesy „starej” UE-15, a więc piętnastu krajów wysoko rozwiniętych, a nie nowych członków, głownie emancypujących się gospodarek posocjalistycznych. Paradoksalnie, czasami Malezja albo Brazylia mogą zadbać lepiej o ich interesy niż Austria albo Francja.
Przy wszystkich swych ułomnościach – a dokładniej po to, by było ich jak najmniej – G-20 sama musi się solidnie zinstytucjonalizować i zorganizować wewnętrznie. Nie obejdzie się bez swoistej konstytucji lub co najmniej stosownego regulaminu działań, nie obejdzie się też bez stałego sekretariatu. Nie da się funkcjonalnie udrożnić G-20 bez sprawnej biurokracji.
Mechanizm G-20 musi opierać się na klarownych regulacjach obowiązujących wszystkie porozumiewające się kraje członkowskie. Ta wciąż bardzo luźna struktura powinna zostać wsparta instytucją wymuszającą realizację zadań wynikających z podejmowanych decyzji. Niezbędny jest mechanizm nadzoru i egzekucji postanowień w nieprzekraczalnych terminach, aby unikać nadmiernie przeciągających się i przez to nierzadko jałowych debat. Nie da się przerobić G-20 na wzór jej najważniejszego obok USA i Chin członka, czyli Unii Europejskiej (a w tych kryzysowych latach niejeden powątpiewałby w sens takiego przedsięwzięcia), ale korzystanie z jej doświadczeń w sferze ponadnarodowej instytucjonalizacji, w odniesieniu do tworzenia grupowych regulacji co do ustalania wspólnych reguł gry – jest wielce wskazane. W obu wymiarach: co, jak i dlaczego robić, i czego unikać.”
„Dokąd zmierza świat”, http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,66008, s. 187-188
(2507.) Palgrave Macmillan has published my new book entitled „Whither the World: The Political Economy of the Future”. The work is released in two parts: Vol. I (http://www.palgrave.com/page/detail/whither-the-world-the-political-economy-of-the-future-grzegorz-w-kolodko/?isb=9781137465733) and Vol. II (http://www.palgrave.com/page/detail/whither-the-world-the-political-economy-of-the-future-grzegorz-w-kolodko/?K=9781137465764).
Wither the World: The Political Economy of the Future addresses the challenging questions of long-term future of mankind and global economy. It employs a holistic approach to answer fundamental questions about the course of future generations.
Comparative economics and social science analysis are all engaged in a comprehensive coverage of the issues facing the global economy. A complex and dynamic consideration explains how things work and how they will and how they should work in the future. Economic methodology alone does not provide the most satisfactory answers for fundamental questions. An interdisciplinary attitude is necessary, since the future of the world and civilisation depends not only on what happens in the economic sphere but also vis-à-vis cultural, social, political, demographic, technological, and ecological processes. The first volume discusses the problems with the economist’s viewpoint and the threats and opportunities of the future. The second volume discusses the threats and opportunities of the future, and proposes strategies for ways to move forward.
The study is written in an intellectual and yet accessible style, which makes it essential reading for students, researchers and scholars; politicians and policy-makers; and the interested lay reader.
Famous scholars and writers on Kolodko’s new book about the world’s future
An erudite and informed take on the big questions facing humanity.
John Cassidy, “The New Yorker”
In this compelling volume, Dr. Grzegorz Kolodko combines academic expertise and a distinguished record of government service during crucial periods of Poland’s economic reforms. Ranging across genres and never shying from controversy, he has written a useful contribution to the literature on economics, social change, and 21st-century world order.”
Dr. Henry A. Kissinger, Nobel Peace Laureate
Grzegorz Kolodko is one of the most acute observers of the international economy, based on long experience both as a practitioner and as an academic. His writings are always an important starting point for debate and discussion about the political economy of globalization.
Prof. Francis Fukuyama, Stanford University, author of “The End of History”
Professor Kolodko – the best established in the world Polish economist from whom we can learn new ideas – surprises again. After thorough “Truth, Errors, and Lies”, in his new book he reaches into the future. This is not another forecast, but a knowledgeable exercise and intellectual adventure touching the most important challenges faced by the mankind. He is right that the best way to solve the current difficulties is through attacking the long-term problems.
Prof. Nouriel Roubini, New York University, author of “The Crisis Economics”
In his latest book Whither the World Grzegorz Kolodko, having completed in the first two volumes of his trilogy a tour de force theorisation of the state of the world and its evolution, addresses the even more challenging exploration of the future. His is not, and could not be, a rash and arbitrary prediction, nor a horoscope, but an exploration of feasible, desirable futures on the assumption that mankind will pursue an approach of “rational pragmatism”. This is therefore not a trivial exercise in crystal-ball-gazing but an important contribution to the construction of a better world.
Professor Mario D. Nuti, London Business School & Universita di Roma “La Sapienza”
(2506.) COLD WAR II
100 years ago the war was provoked. It lasted almost four and a half years and millions of people were killed. In the beginning no one knew it would be a world war, but it quickly took such a character. In the 1920s and 1930s it was called the Great War. Only when 25 years later another war had broken out, the one occurring since 1914 to 1918 became called the First World War. Shortly after the end of the Second World War, that of 1939-45, the Cold War was started. It was unleashed by the West against the East, which was defeated after a couple of decades. On this occasion it even happened that “the end of history” was announced after 1989. How early…
It took only one generation of peace time before the initiation of a Second Cold War. Since now the confrontation of the years 1946-89 will be called by historians the First Cold War. However, this time it won’t be won by the party which has started it, that is again by the West. It won’t be won by the East either. The winner will be China, that is taking care of her business and consistently reforming and developing the economy, which strengthens the Chinese international position every year. After a dozen more years – when foolish Second Cold War hawks will be tired, both in the US and its allies, and in Russia – China will be even a greater power. Both, absolutely and in comparison with the US, the European Union, Russia… Relatively also much better will be positon of other countries, including the emancipating economies, which are smart enough not the get involved in the winds of next cold war.
(2505.) II ZIMNA WOJNA
100 lat temu rozpętano wojnę. Trwała prawie cztery i pół roku, zginęły miliony ludzi. Na początku nikt nie wiedział, że będzie to wojna światowa, ale szybko nabrała takiego charakteru. W latach 1920. i 1930. nazywano ją wielką wojną. Musiała wybuchnąć 25 lat później kolejna wojna, aby tamtą, z lat 1914-18, nazwać I wojną światową. Wkrótce po zakończeniu II wojny światowej, tej z lat 1939-45, rozpętano zimną wojnę. Uczynił to Zachód w konfrontacji ze Wschodem, który został po kilkudziesięciu latach pokonany. Zdarzyło się nawet, że z tej okazji ogłoszono po 1989 roku „koniec historii”. Jakże przedwcześnie… Wystarczyło, że minęło tylko jedno pokolenie czasów w miarę pokojowych, aby rozpoczęto II zimną wojnę. Bo teraz już o tej z lat 1946-89 historycy będą mówić jako o I zimniej wojnie. Wygrali ją ci, którzy ją zaczęli; Zachód. Teraz, w roku 2014, także Zachód rozkręca II zimną wojnę. Ale tej nie wygra. Nie wygra je też Wschód. Wygrają ja Chiny, które robią swoje, przede wszystkim konsekwentnie reformując i rozwijając gospodarkę, której międzynarodowa pozycja wzmacnia się z każdym rokiem. Za kilka, kilkanaście lat – gdy zmęczeni będą swoją zimnowojenną nierozwagą jastrzębie i z USA oraz ich sojusznicy, i z Rosji – Chiny będą jeszcze większą potęgą; tak absolutnie, jak i względnie w porównaniu z USA, Unią Europejską, Rosją… Relatywnie lepsza będzie także pozycja innych krajów, w tym emancypujących się gospodarek, które nie dają się wplątać w kolejną zimnowojenną zawieruchę.
(2503.) Panie Profesorze,
Chciałbym dowiedzieć się, jaka powinna być według Pana droga rozwoju energetycznego Polski z perspektywy energetycznej. Czy rzeczywiście powinniśmy kontynuować dofinansowywanie sektora górniczego oraz realizować plan budowy elektrowni atomowej? Czy może lepiej byłoby iść w zgodzie z wytycznymi UE i wspierać rozwój sektora OZE? Jeśli jednak wybierzemy OZE, to co powinniśmy uczynić z nierentownymi kopalniami w perspektywie długofalowej?
(2501.) Wracając z dzisiejszego spotkania w Wrocławiu, z którego bardzo się cieszę, bo miałam dylemat czy pojechać czy nie, zastanawiałam się jak to jest z tym naszym polskim patriotyzmem. Mam wrażenie, że normalny człowiek, który przede wszystkim zna swoją tożsamość nie ma tego typu problemów i nie zadaje takich pytań. Człowiek, który potrafi właściwie wartościować pewne sprawy i wedle tych wartości stara się funkcjonować nie zastanawia się czym jest patriotyzm. Najgorsze, że w tych pytaniach można wyczuć lęk przed zatraceniem naszej polskości w zalewie obcych nam religii i kultur. Historia zapewne wywarła na nas ogromny wpływ, ale chyba minęło wystarczająco dużo czasu by sobie tego typu tematy odpuścić. Czy czasem nie przesadzamy w tej kwestii? Myślę, że młodzi ludzie powinni zajmować się zupełnie innymi sprawami, a nie zaprzątać sobie głowę tego typu dyrdymałami. Kiedy jedni mają swój patriotyzm gdzieś i wyjeżdżają za granicę inni rękami i nogami trzymają się tylko i wyłącznie tego, co ich mniemaniem jest polskie. Pojawia się pytanie: jak to będzie za jakieś 5, 10 czy 15 lat. Nawiązując do problemów demograficznych – raz i emigracyjnych – dwa, najprawdopodobniej i tak nie ominie nas to “zderzenie” się z “obcymi”. Aż strach się bać, co nas jeszcze czeka…to oczywiście taki trochę sarkazm.
(2504.) Wczorajszy mój wpis zapewne wydaje się być niedokończony i…tak właśnie jest. Podróże naszą rodzimą koleją – tą zwyczajną (nawet nie pospiesznym), bo na taki pociąg udało mi się zdążyć – nie stanowią zbytniej przyjemności. Było jednak jeszcze zbyt wcześnie by położyć się spać. Chyba nie miałabym odwagi publicznie zadać Panu pytanie. Potrafi Pan w bezwzględny sposób wytknąć ludziom głupotę i niekompetencję. Jak na osobę Pana pozycji, wiedzy i klasy uważam, że jest to uzasadnione. Mistrzowie z reguły są wymagający, a dobrzy uczniowie potrafią wyciągnąć z tego wnioski. Gdy przeczytałam plan pana wykładów na najbliższy okres czasu pomyślałam, że warto byłoby pojechać do Wrocławia. Poprosiłam mojego kolegę czy nie pojechałby ze mną. Na początku powiedział, że chętnie. Potem stwierdził, że nie warto, bo zapewne będzie Pan tylko podpisywał książki, a w księgarni będzie “dziki tłum”. Jakoś to “nie warto” nie dotarło do mnie choć zastanawiałam się czy i jak pojechać. Kiepsko znam Wrocław więc księgarni o cudownej nazwie “Tajne komplety” naszukałam tak dość. Widać nazwa trafiona. Dzikiego tłumu nie było więc…było warto poświęcić tych klika godzin by posłuchać kogoś mądrzejszego od siebie. Udało mi się znaleźć zdjęcie – to z dłonią kobiety afrykańskiej – o którym wspominał Pan na wykładzie. Zastanawiałam się jak sprzedawałaby się Pana książka z wspomnianą dłonią u nas w Polsce, ale…tak na pierwszy rzut oka zdjęcie to, nie wzbudza raczej jakichś większych emocji. Jeśli jednak tłumaczyć szczegóły…mogłoby być gorzej. Zastanawiam się dlaczego tak bardzo kojarzymy wiarę z naszą polską tożsamością. Kto nas tak zbałamucił? Wielu z nas uwierzyło, że to wpływ Jana Pawła II wpłynęła na upadek tamtego systemu. W “Wędrującym świecie” pisał Pan o wpływie religii na nasz sposób myślenia i patrzenia na świat. Wiara katolicka (przyznam, że jestem osobą wierzącą i praktykującą, ale od pewnego czasu zupełnie inaczej odbieram pewne sprawy)- a więc wiara oparta na dogmatach jest chyba takim dobrym podłożem pod nurt neoliberalny. Ta niewidzialna ręka rynku świetnie kojarzy mi się z niewidzialnym dla nas Bogiem, który jak tylko będziemy mu posłuszni, zrobi dla nas wszystko. Pytanie: jak należy rozumieć naszą wolną wolę, przyczyny wyborów i odpowiedzialność za te wybory. W naszej sytuacji źli są ruscy, zła jest większość polityków, a cały system jest chory. A społeczeństwo? Gdzie w tym wszystkim jesteśmy my? Czy to czasem my sami nie jesteśmy ułomni? Jeszcze jedna kwestia poruszana na wczorajszym spotkaniu przykuła moją uwagę. Jak należy odbierać wyniki tych przeprowadzonych badań. Dlaczego Polacy są tak skrajnie nieszczęśliwi? Czy aż tak kiepsko nam się wiedzie? Czy to nasze polskie malkontenctwo nie pozwala nam bycie szczęśliwym pomimo tego, ze wciąż jeszcze jest nam dość daleko do dobrobytu. Przekonałam się na własnej skórze, ze można cieszyć się z różnych rzeczy nie pomijając przy tym ani nie lekceważąc swoich problemów. Życie jest wielowątkowe. Można cieszyć się z tego, że ma się rozumne dziecko. Można cieszyć się z przeprowadzki do (prawie) własnego mieszkania. Można cieszyć się ze spotkania z przyjaciółmi lub…z wyjazdu do Wrocławia. Imponuje mi Pan pod wieloma względami. Zapewne jest pan świetnym ekonomistą widzącym świat w jego rzeczywistych rozmiarach. Niczego Pan ani nie pomniejsza ani nie powiększa. Dzieli się pan swoimi spostrzeżeniami nie tylko z wielkimi tego świata albo z studentami, którzy zapewne przynoszą jakieś realne zyski z nauki, ale ze zwykłymi ludźmi odpowiadając na nasze komentarze na Facebooku. Człowiek zaczyna czuć się ważny, bo widać, że jego głos się liczy. Jest Pan wspaniałym obserwatorem i bywa Pan nie tylko na salonach, ale w tym mniej pięknym świecie. To też ważne, bo na tym opiera się prawdziwe życie, które toczy się wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. A dzieje się tam, gdzie żyją i umierają jacyś ludzie. Jest Pan świetnym fotografem i…pisarzem. To ostanie cenię sobie szczególnie mocno. Sama chciałabym kiedyś napisać coś mądrego, ale wciąż nie jestem pewna czy potrafię. Czy mam o czym i czy ludzie chcieliby to czytać. Póki co dzielę się z tym, co mam do powiedzenia na Facebooku. Cieszy mnie każda dobra opinia i zwykłe “Lubię to”. Cieszę się, że zachciało mi się wczoraj “chcieć” i swoje chcenie wprawiłam w ruch. Cieszę się, ze wybrałam to, a nie inne miejsce. Dziękuję.
(2500.) Szanowany Panie Profesorze
Chciałbym zapytać o ocenę publikacji Pana Tomasa Sedlacka ,, Ekonomia dobra i zła,, Czy uważa Pan ,że historia myśli ekonomicznej przedstawiona przez w/w autora powinna stanowić podstawowa lekturę dla przyszłych liderów i przywódców Naszej Rzeczypospolitej.?
(2499.) Panie Profesorze, chciałem zapytać o Ewę Kopacz. Czy Pana zdaniem, będzie ona lepszym premierem niż Donald Tusk? To znaczy bardziej ludzkim? Czy po jej pierwszych krokach, można już coś wywnioskować?
(2498.) LODY TOPNIEJĄ…
IPCC preparing ‘most important’ document on climate change: “The period between 1983 and 2012 was very likely the warmest 30-year period of the last 800 years” (http://www.bbc.com/news/science-environment-29803811)
Zagłada ludzkości to przyszłość możliwa, ale – jak na razie, w ciągu wielu następnych stuleci i mileniów – bardzo mało prawdopodobna. Można robić głupstwa, ale nie aż takie, aby na masową skalę pozbawić się własnego środowiska do życia. To wszystko nie oznacza, że nie ma się czego obawiać. Jak najbardziej jest. O ile ewentualny strukturalny niedobór surowców i materiałów do produkcji byłby w przyszłości przezwyciężony poprzez kataklizm gospodarczy w postaci głębokiego cofnięcia wielkości produkcji i liczebności ludzkości – zwłaszcza gdyby nie starczało dla wszystkich także żywności – o tyle przekroczenie określonych pułapów zmian
klimatycznych równałoby się zagładzie. Rozsądek podpowiada, że do tego nie dojdzie ani za lat sto, ani za tysiąc, ale wiedza mówi, iż przy kontynuacji obecnych trendów katastroficzny scenariusz mógłby zaistnieć już za parę wieków.
Można by pokazać niepokojące, a niekiedy zatrważające inne negatywne procesy środowiskowe, jak chociażby pustynnienie Afryki lub postępującą deforestację niektórych terenów Azji. Rzecz nie w skądinąd zrozumiałym rozrzewnianiu się nad ginącą przyrodą, gdy dowiadujemy się, że żywa część Wielkiej Rafy Koralowej u wybrzeży Australii – pokryta żywymi polipami, a nie ich martwymi skamielinami – zmalała o połowę, z 28 procent w roku 1980 do 13,8 procent obecnie; moi studenci nie zobaczą już tego, co tam oglądałem, ucząc się nurkować na głębinach. Tu nie chodzi o to, że według szacunków biologów rozmaite gatunki flory i fauny współcześnie giną na skalę co najmniej tysiąckrotnie większą, niż wynosi historyczna stopa ich bezpowrotnego znikania. Tu chodzi o to, że jeśli da się żyć – bo się da, ale to już nie takie samo życie – bez podziwiania bezpowrotnie odchodzącego tu i tam piękna natury, to nie da się żyć przy kontynuacji zmian klimatycznych, które są sprzęgnięte z trwającą degradacją środowiska zabijającą nie tylko rafy. To akurat topnienie Arktyki jest złowieszczym zwiastunem katastrofy ekologicznej, która choć nadejść nie musi, zdarzyć się może. Letnią porą północna lodowa skorupa ma masę na poziomie zaledwie 25–30 procent tego, co było tam w latach 80. Wtedy, w sezonie letnim, lody Arktyki stanowiły około 2 procent powierzchni Ziemi, teraz jest to o połowę mniej. Coraz węższy zatem jest chroniący nas swoisty planetarny parasol,
który odbija promienie słoneczne z powrotem w atmosferę (tzw. efekt albedo).
Topnieją nie tylko lody na północy. Kompleksowe pomiary dokonywane w brytyjskiej stacji badawczej Byrd w środkowo-zachodniej Antarktydzie wskazują na wzrost temperatury od roku 1958 do 2010 aż o 2,4°C88. Jeśli tak zaiste się dzieje, jest to teren o szczególnie dużej skali ocieplania klimatu. W rezultacie lody Antarktydy podnoszą poziom światowego oceanu, topniejąc nie tylko od spodu wskutek podmywania coraz cieplejszymi wodami, lecz także rozpuszczając się od góry w wyniku intensywniejszego działania coraz swobodniej docierających do powierzchni Ziemi promieni słonecznych. Kontynuacja dotychczasowego trendu w sposób nieunikniony prowadzić musi do zniknięcia lodowej czapy na północy globu i jej zmniejszenia się na południu. Bezpośrednio pociągnie to za sobą drastyczne podwyższenie poziomu mórz i oceanów (na razie było to zaledwie 11 milimetrów w ciągu ostatnich dwu dekad). Dalszy wzrost poziomu wód morskich oraz ich desalinacja, czyli spadające zasolenie, przyczynić się mogą do zmian w kierunkach i natężeniach prądów morskich, które decydują o klimacie Ziemi. To droga do ekologicznej katastrofy na skalę planetarną. A więc i ogólnocywilizacyjną.
Sytuacja jest coraz bardziej poważna, jeśli nie wprost niebezpieczna. Strategiczny cel, jaki sformułowano i potwierdzano na kolejnych szczytach klimatycznych (spotkanie w Ad-Dausze w końcu 2012 roku to już osiemnasty ONZ-owski szczyt, który debatował na temat sposobów przyhamowania niekorzystnych zmian klimatycznych, nie dochodząc niestety do przełomowych konkluzji), to niedopuszczenie w przyszłości do większego wzrostu średniej temperatury na Ziemi niż o 2°C. Niestety, zanosi się na to, że będzie więcej, skoro w 2012 roku emisja gazów cieplarnianych wyniosła 50 gigaton ekwiwalentu węgla – o 20 procent więcej niż w roku 2000 i o około 14 procent więcej niż dopuszczalny limit emisji, przy którym można by jeszcze liczyć na ocieplenie nie większe niż o 2°C. Międzynarodowa Agencja Energetyczna, IEA (ang. International Energy Agency), uważa, że już jest za późno, aby to się udało.
Wskutek takich stanowisk ponownie zintensyfikowały się badania, do czego może doprowadzić większy wzrost temperatury. Prognozuje się, że już w roku 2050 przeciętny poziom mórz będzie wyższy o 36 centymetrów niż w roku 2000, co oznacza 56 centymetrów więcej w porównaniu ze stanem z czasów preindustrialnych w końcu XVIII wieku. Raport Banku Światowego i Potsdam Institute for Climate Impact Research and Climate Analytics ocenia, że przy jej podwyższeniu się o 4°C w perspektywie 2100 roku poziom mórz podniesie się o poł do jednego metra, z dewastującymi następstwami dla nadmorskich miejscowości. Paść może aż trzy czwarte lasów tropikalnych, głownie w Indiach, Indonezji i na Filipinach,
co zwrotnie jeszcze bardziej przyczyniać będzie się do ocieplania Ziemi. Częstsze będą susze ze zgubnymi następstwami dla plonów rolnych.
Największe zagrożenie wiąże się z ewentualnością uruchomienia w zasadzie już nieodwracalnego automechanizmu ocieplania klimatu, do czego może dojść w drugiej połowie XXI wieku w przypadku podniesienia się temperatury o ponad 2°C. Wówczas bowiem krytyczny próg przekroczy skala ogrzewania się gleby północnej tundry, co z kolei pociągnie za sobą coraz większe wyzwalanie dotychczas przymrożonych tam zasobów metanu – także gazu cieplarnianego. Potem już działać będzie samonapędzający się mechanizm: ocieplanie – więcej metanu – dalsze ocieplanie. Gdyby doszło do takiego kumulatywnego procesu, byłby to początek kataklizmu na skalę ogólnoświatową. Trzeba liczyć, że ludzkość się zreflektuje i tak
się nie stanie, ale i tak będziemy obserwować nasilanie się już rozpoczętej swoistej wędrówki klimatów. Strefa klimatu umiarkowanego stopniowo przesuwa się na północ, w tempie pięciu kilometrów rocznie. Z czasem może dojść do tego, że życie nad Morzem Śródziemnym będzie stawać się coraz bardziej nieznośne ze względu na doskwierające upały, natomiast nad Morzem Bałtyckim plażować będziemy tak jak kiedyś na południu Europy. Ale nie ma się z czego cieszyć; mniej ludzi będzie marzło, ale więcej będzie się „smażyć”…
Przegrzanego świata przyszłości trzeba unikać, podobnie jak wojny termonuklearnej. Okazuje się to dużo trudniejsze, bo zagrożenie klimatyczne, w odróżnieniu od jądrowego, pełza i nie ma charakteru jednorazowego uderzenia. Może właśnie dlatego jest jeszcze bardziej niebezpieczne. Zdumiewające, że wiedząc o tym, ludzkość wciąż nie potrafi podjąć stosownych działań zapobiegawczych. W ilu jeszcze pięknych miejscowościach, jak Kioto i Rio, Kopenhaga i Durban, Ad-Dauha i Cancun (tam następny szczyt),, spotkać muszą się fachowcy i politycy od klimatu, aby postanowić coś, co później – dzięki mądrej globalnej koordynacji polityki – zatrzyma ten lot ćmy do ognia? W rezultacie przyszłość możliwa, ale niepożądana stać się może już wkrótce – za życia kilku następnych pokoleń – przyszłością nieuniknioną. Jak to jest możliwe? By wyjaśnić ten syndrom, znowu trzeba sięgnąć do ekonomii politycznej przyszłości, gdyż mamy do czynienia z klasycznym wręcz konfliktem interesów, tyle że tym razem rozciągniętym wielce w czasie. Kto inny – nie tylko w znaczeniu grup interesów, lecz także w wymiarze pokoleniowym – czerpie korzyści z określonej działalności, kto inny ponosi jej koszty i cierpi wskutek płynących stąd negatywnych konsekwencji.
„Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości”, s. 236-238 (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,66008)
(2502.) To niestety celne konkluzje. Odniosą się one na sposób nieunikniony także do innych konsekwencji naszych działań na planecie. Jak z takiej perspektywy wyglądają np. lokalne wojny lepiej nie wspominać. Taki kompleksowy “raport otwarcia” na dzisiaj (miejmy nadzieje, że otwarcia) pokazuje np. tekst Johna Holdrena, w Science z 25.01.2008 str. 424-434, warto zajrzeć gwoli niekoniecznie optymistycznego uzupełnienia :
http://www.sciencemag.org/content/319/5862/424.full.pdf?sid=c2506dcc-bc44-4a31-8b42-d740af046938
Perspektywy możliwych działań wyznaczy nauka i rozwój technologii, ale także upowszechnianie świadomości ich znaczenia dla zrównoważonego rozwoju gospodarczego. Czy jesteśmy gotowi na podporządkowywanie polityk gospodarczych tak poważnym wyzwaniom cywilizacyjnym ? ,…, w każdym razie wydaje się, że zobowiązujący przykład starań sąsiadów jest w:
https://royalsociety.org/policy/publications/2010/scientific-century/
warto się spieszyć, nie każda bajka się dobrze kończy…
(2497.) CZAS NA REWOLUCJĘ?
Burkina Faso to dwa słowa w dwóch głównych językach, którymi mówi ludność tego biednego kraju, a nazwę tę można przetłumaczyć jako „kraj zamieszkiwany przez dobrych ludzi”. W Podróżowałem po tamtej ziemi, a w „Wędrującym świecie” piszę: „PKB jako miara poziomu rozwoju gospodarczego narodów ma wiele ułomności, gdyż informuje nas tylko o części efektów aktywności makroekonomicznej, pomijając na dodatek część towarzyszących jej kosztów. I choć niejednokrotnie określane są one jako „uboczne”, to w istocie mogą mieć kapitalne znaczenie. Dlatego też obok zróżnicowania wysokości PKB na głowę trzeba wziąć pod uwagę również inne informacje ważkie dla rozwoju społeczno-gospodarczego i jakości życia. Służącym temu instrumentem statystyczno-analitycznym jest tzw. wskaźnik rozwoju kapitału ludzkiego (ang. Human Development Index, HDI). Uwzględnia on trzy aspekty:
– stan zdrowia,
– wiedzę,
– standard życia.
Niełatwo to mierzyć, więc jak zazwyczaj przyjmuje się założenia i stosuje uproszczenia. Przy ocenie stanu zdrowia wychodzi się z założenia, że im ludzie są zdrowsi, tym dłużej żyją. Wobec tego miarą jest tu przeciętna długość życia.
Wiedza postrzegana jest przez pryzmat kształcenia oraz umiejętności czytania i pisania. Miara jest ważona. W jednej trzeciej decyduje o niej zbiorowa stopa skolaryzacji liczona jako stosunek zsumowanej liczby dzieci i młodzieży uczęszczających do szkół podstawowych, średnich oraz wyższych do ogólnej liczby osób w wieku szkolnym, a w dwóch trzecich decyduje umiejętność czytania i pisania osób dorosłych (w wieku powyżej piętnastu lat). Standard życia traktowany jest jako funkcja poziomu produkcji i konsumpcji. Jako miary używa się logarytmu produktu krajowego brutto na osobę, w przeliczeniu na dolary, zgodnie z PSN.
Indeks kalkulowany jest jako suma tych trzech miar, które z kolei są szczegółowo wyliczane w oparciu o stosowne formuły matematyczne relatywizujące rzeczywisty dystans dzielący społeczeństwo konkretnego kraju od hipotetycznego stanu „pełnego rozwoju”. Stan taki to konwencjonalnie pewien ideał, polegający na tym, że:
– średnia długość życia, licząc od urodzenia, wynosi 85 lat,
– występuje pełna skolaryzacja dzieci i młodzieży oraz całkowity brak analfabetyzmu
dorosłych,
– PKB na mieszkańca osiąga 40 tysięcy dolarów (według parytetu).
W kraju ideału tak zagregowany wskaźnik wynosiłby 1, a złożyłyby się nań trzy składowe, każda w wysokości 0,333…, czyli 0,(3). W kraju ludzkiego i społecznego dna wynosiłby kilka procent. No bo przecież zawsze ktoś ileś lat żyje, zawsze ktoś ma jakiś choćby skrajnie niski dochód. Teoretycznie do szkoły może nie chodzić nikt, a analfabetą może być każdy, ale praktycznie nie ma takiego przypadku na świecie tak długo, jak oceniamy go w podziale na kraje. W regionach, w miejscach zamieszkania, w rodzinach takie przypadki niestety bywają. Są zatem lokalne społeczności ze wskaźnikiem rozwoju kapitału ludzkiego wynoszącym 1, ale są i nędznicy ze wskaźnikiem 0,1. Indeks szacowany dla dolnego kwintyla ludności w Burkina Faso (czyli średnia dla 20 procent populacji o najniższym HDI) wynosi 0,140.
Czy można żyć poniżej dna?” („Wędrujący świat”, s. 164-165, (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,40999)
Nie można. Czas na rewolucję.
(2496.) GENDER EQUALITY: POLSKA DOPIERO ZA UKRAINĄ, UKRAINĄ, UCZMY SIĘ OD NIKARAGUI
Według najnowszego rankingu World Economic Forum oceniającego pozycję kobiet w społeczeństwie Polska plasuje się dopiero na 57. miejscu – między Ukrainą a Boliwią (http://reports.weforum.org/global-gender-gap-report-2014/rankings/). Co bardzo ciekawe, wyprzedzają nas też takie między innymi kraje, jak Nikaragua, Ruanda, Filipiny, Burundi, Mołdawia, Tanzania, Kazachstan, Kolumbia. Aż trudno w to uwierzyć. Fakt, że kobieta jest premierem, a wcześniej była marszałkiem głównej izby parlamentu, niewiele pomaga. Taka http://reports.weforum.org/global-gender-gap-report-2014/economies/#economy=POL jest charakterystyka istniejącego u nas stanu rzeczy. No, ale wyprzedziliśmy Singapur, który z kolei przoduje w rankingu Banku Światowego „Doing Business 2015” (http://www.doingbusiness.org/reports), gdzie to on nas wyprzedza aż o 31 pozycji (Singapur 1., Polska 32.)…
Nie dziwi, że pierwsze pięć miejsc zajmuje pięć państw nordyckich, kraje opierające swoje społeczne gospodarki rynkowe na socjaldemokratycznej polityce: Islandia, Finlandia, Norwegia, Szwecja i Dania. Kolejny potężny cios w prymitywny neoliberalizm i libertarianizm, tym bardzie, że kraje te cechuję jeden z najwyższych na świecie zakres redystrybucji fiskalnej. Wysoki poziom wydatków – finansowany wpływami z podatków, bo czymże innym? – w warunkach wysokiego poziomu spójności społecznej i znikomej skali korupcji, wysokiej klasy sektora publicznego i minimalnego wpływu szkodliwej biurokracji daje dobre owoce. Jak się okazuje, także pod kątem równej z mężczyznami pozycji kobiet.
“For the sixth consecutive year Iceland has come out best in the World Economic Forum’s gender-gap index, which examines disparities between men and women in terms of political empowerment, economic opportunity, health and education. It scored 0.86 on an index in which one denotes perfect equality. The Nordic countries all did well, taking the top five positions of the 142 countries in the ranking. Some emerging economies also have high gender equality. Nicaragua ranked sixth; Rwanda, included for the first time this year, was placed seventh overall and first in Sub-Saharan Africa, thanks to a particularly small gap between men and women in the political-empowerment category.” (http://www.economist.com/news/economic-and-financial-indicators/21629478-gender-equality)
(2495.) BLOG WĘDRUJĄCEGO ŚWIATA
Na naszym blogu trylogii o świecie (http://www.wedrujacyswiat.pl/blog/kolodko/) – najlepszym miejscu do dyskusji o książkach „Wędrujący świat” (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,40999), „Świat na wyciągnięcie myśli” (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,53178) i „Dokąd zmierza świat” (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,66008) – jest już prawie 2500 komentarzy (w tym 760 moich – http://www.wedrujacyswiat.pl/blog/gwk_BLOG.pdf). Czas na jubileuszowy komentarz 2500! Dla autora specjalna nagroda – nowa książka „Droga do teraz” (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,71473) z osobistą dedykacją
(2494.) NA UKRAINIE ZNÓW WYBORY…
To zrozumiałe, że zarówno z punktu widzenia dalszego poszerzania Unii Europejskiej, jak i kontynuacji posocjalistycznej transformacji olbrzymie znaczenie ma przyszłość Ukrainy. Zważywszy na uwarunkowania polityczne i kulturowe, a przede wszystkim na utrzymujące się słabości gospodarki, Ukraina nie ma szans na wejście do Unii w drugiej dekadzie XXI wieku. Tym bardziej że w najbliższych latach Unia nie ma ani z politycznej, ani z ekonomicznej perspektywy interesu w rozszerzaniu się w tym kierunku. Biorąc pod uwagę znaczne dodatkowe obciążenia finansowe, to by ją na krótką metę osłabiło, podczas gdy powinna się wzmacniać w obliczu nasilającej się konkurencji globalnej.
Natomiast w latach dwudziestych Ukraina może zostać członkiem Unii Europejskiej. Może, ale nie musi, gdyż również realne jest jej pomyślne funkcjonowanie i rozwój poza Unią, zwłaszcza przy integracji z Rosją i niektórymi innymi republikami poradzieckimi. Tak więc kwestia ewentualnego członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej, co trzeba postrzegać także w kontekście perspektyw przystąpienia do niej Turcji, pozostawać będzie otwarta przez wiele następnych lat. Gdyby jednak Turcja została przyjęta w drugiej dekadzie wieku (co wciąż bardzo wątpliwe, ale niewykluczone), a Ukraina, spełniwszy stosowne kryteria członkostwa, chciała wejść do Unii Europejskiej, to nie będzie politycznej możliwości nieotwarcia przed nią unijnych podwoi.
„Świat na wyciągnięcie myśli”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2011, s. 79 (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,53178)
(2493.) CZY STARCZY NAM ENERGII BEZ NISZCZENIA NATURALNEGO ŚRODOWISKA?
Skoro dla przytłaczającej większości ludzkości odczuwalny wzrost gospodarczy będzie długo jeszcze pożądany, jest wielce prawdopodobne, że za pół wieku, w roku 2063, wartość produktu światowego brutto sięgnąć może czterokrotności obecnego poziomu. Czy starczy na to surowców, energii, materiałów? Czy starczy życiowej przestrzeni, skoro wtedy ludzi będzie o jakieś dwa miliardy więcej, a więc przybędzie ich tyle, ile wszystkich nas chodziło po Ziemi niespełna dwa wieki temu?
Warto sobie uświadomić, że z wytworzeniem dochodu 80-bilionowego, którym cieszymy się obecnie (to znaczy, kto się cieszy, ten się cieszy, bo wielu raczej się martwi, że mają za mało), pół wieku wcześniej mielibyśmy trudności nie do pokonania. Brałyby się stąd, że przy ówczesnych technologiach nie starczyłoby wielu surowców niezbędnych do wytworzenia takiej wartości, a skala dewastacji środowiska przyrodniczego musiałaby być jeszcze większa, niż miało to miejsce. Do obecnych realiów gospodarczych w sferze produkcji i konsumpcji doszliśmy dzięki odczuwalnemu zmniejszeniu energo- i materiałochłonności. Postęp w tej sferze musi w przyszłości przyspieszyć, jeśli nie chcemy natknąć się na nieprzezwyciężalną barierę.
Znane są porównania sugerujące, że gdyby na przełomie tego wieku, z właściwą mu materiałochłonnością produkcji, cała ludzkość wytwarzała per capita tyle, ile północni Amerykanie, to potrzebne byłyby zasoby trzykrotnie przewyższające to, co było dostępne na kuli ziemskiej. W USA w roku 2000 PKB wynosił prawie 40 tysięcy dolarów, a ludzi na świecie było nieco ponad 6 miliardów. Gdyby wszyscy chcieli i potrafili wytworzyć tyle samo, ile Amerykanie, to potrzebowaliby tyle samo surowców na jednostkę produktu. I wtedy okazałoby się, że na Ziemi jest ich tylko tyle, że starczyłoby na pokrycie trzeciej części zapotrzebowania, a więc zabrakłoby aż dwu trzecich niezbędnej podaży, czyli zasobów odpowiadających dwu kulom ziemskim.
Przy ówczesnych realiach implikowałoby to PŚB na poziomie 240 bilionów dolarów według PSN. Skoro taka wielkość produkcji była nieosiągalna ze względów bilansowych i technicznych kilkanaście lat temu, to czy będzie realna za lat kilkadziesiąt? Gdyby światowa produkcja rosła w przyszłości w tempie 2,7 procenta rocznie – a przyjęliśmy, że pod pewnymi warunkami jest to możliwe – to PŚB sięgnąłby 240 bilionów dolarów już w roku 2053. Ale czy do tego czasu w niezbędnym stopniu spadnie materiałochłonność produkcji, aby starczyło zasobów tego jedynego globu, jaki mamy?
Otóż nie da się dojść do zakładanego dochodu przy obecnych technologiach. Trzeba liczyć na postęp techniczny, ale przede wszystkim oszczędzać jak najwięcej energii i surowców poprzez usprawnienia organizacyjne i umacnianie nawyków ich rozsądnego zużywania oraz rozwijać jak najszerzej ich wtórne zagospodarowanie. W innym przypadku, jeszcze zanim przysypią nas stosy śmieci, okaże się, że ich masa przestaje rosnąć tak prędko jak dotychczas, bo nie mają z czego powstawać. I gospodarka światowa będzie musiała jeszcze bardziej zwolnić.
Jest również inna, nie tylko teoretyczna możliwość, a mianowicie, że odkrywane będą nowe zasoby. Dzieje się to cały czas i już niejedna prognoza ostrzegawcza nie sprawdziła się nie dlatego, że pojawiła się jakaś wielce oszczędna technologia, lecz dlatego, iż na większą skalę przybyło nam nowych zasobów, niż ubyło w wyniku przetrzebiania tych starych. Tylko na kontynencie afrykańskim obecnie aż w 50 spośród 55 krajów trwa eksploatacja ropy naftowej bądź zaawansowane są prace przygotowujące rozpoznane złoża do użytku. Miejsc, w których zlokalizowano nowe zasoby jest niemało – od Azji Południowo-Wschodniej poprzez Arktykę do Ameryki Południowej. Co więcej, nowoczesne technologie umożliwiają wydobycie ropy i gazu z działek, gdzie uprzednio nie było to możliwe. Podobne tendencje występują również w odniesieniu do niektórych innych minerałów. To może tędy droga? To może jednak podaż będzie rosła w przyszłości nie wolniej niż popyt i nie ma co panikować?
Panikować nie ma co, ale roztropność jest nakazem historycznej chwili. Istnieją przecież fizyczne granice czerpania z nieodnawialnych zasobów. Jeśli nawet odkrycia geologiczne udostępniają nowe ich pokłady, to zwiększa się wyłącznie nasza znajomość istniejących zasobów, a nie ich rozmiary. Jeśli nawet zdarzają się kilkuletnie okresy, po których pomimo wciąż rosnącego zużyciu surowców ich pokłady nadające się do wydobywania są większe, bo udostępniane są kolejne, to w bardzo długim okresie takie tendencje są niemożliwe. W przypadku nieodnawialnych zasobów zawsze kiedyś w przyszłości musi nastąpić taki moment, kiedy wskutek eksploatacji wydobycie będzie już tylko spadało.
Weźmy ropę naftową, jeden z podstawowych surowców. Wraz z dwoma innymi paliwami kopalnymi – gazem i węglem – to aż 87 procent światowej podaży energii. W skali planetarnej to cały czas najtańsze jej źródła, od których zależą transport, ogrzewanie i elektryczność. Zaledwie 5 procent to energia nuklearna, znowu wychodząca z mody po japońskim tsunami w 2011 roku i związanych z nim zaburzeniach w funkcjonowaniu elektrowni jądrowej Fukushima. Pozostałe 8 procent – bardzo mało – to energia z zasobów odnawialnych, głównie wodna, słoneczna i wiatrowa oraz z biomasy. To pewne, że nawet za pięćdziesiąt lat źródłem większości zużywanej przez ludzkość energii będą paliwa kopalne.
Bez systematycznego zaopatrzenia w ropę nie może współcześnie funkcjonować żadna gospodarka. Zużycie ropy nieustannie rośnie. W minionych trzech dekadach skoczyło znacznie w górę, między innymi ze względu na szybko zwiększające się spożycie w emancypujących się gospodarkach. Jedynie podczas ostatnich kilku lat tendencja ta została przyhamowana, a w roku 2009 zużycie nawet nieco spadło w obliczu recesji światowej gospodarki. Od roku 1983 dzienna produkcja ropy naftowej, rosnąc średniorocznie o 1,6 procenta, zwiększyła się z 56 milionów do około 90 milionów baryłek (baryłka to 42 galony amerykańskie, czyli prawie 159 litrów). Znacznie wolniej zatem niż produkt brutto, co było możliwe dzięki postępowi technicznemu redukującemu energochłonność gospodarki. Można szacować, że ilość energii zużywana do wytworzenia jednostki dochodu spadła o około 10 procent w trakcie ostatnich trzech, czterech dekad. W przyszłości skala redukcji powinna być jeszcze większa.
Czy ropy naftowej może zabraknąć? Taką czarną wizją jesteśmy straszeni nieustannie. Na ile trafne są prognozy głoszące nadejście już wkrótce przełomowego momentu, po przekroczeniu którego jej podaż permanentnie będzie kształtowała się poniżej popytu? Można by lapidarnie odpowiedzieć, że któraś musi być trafna, bo jest ich tyle, iż mamy w czym wybierać. Oczywiście, poza tymi, które już się skompromitowały, bo według niejednej zapowiedzi sprzed kilku czy kilkunastu lat już teraz powinno ropy nie starczać. Niejeden „fachowiec” nie tyle się pomylił, ile jako de facto lobbysta celowo przesadził, mierząc swą katastroficzną prognozą w rynek i chcąc wpłynąć na wyższe ceny – korzystne dla jego sponsorów, niekorzystne dla odbiorców i konsumentów. Zrozumiałe jest bowiem, że jeśli ropy ma niby zabraknąć pojutrze, to jutro ceny benzyny muszą być dużo wyższe niż dzisiaj, pomimo że już sporo zdrożała od wczoraj.
Co do przyszłości zaś, to przewidywania są rozstrzelone. Z różnych powodów. Szef Totalu, jednego z największych koncernów naftowych, powiada, że ostry deficyt pojawi się już w połowie bieżącej dekady, a więc za parę lat, dodając, iż można tę chwilę przesunąć w przyszłość pod warunkiem olbrzymich inwestycji w sektorze naftowym. Naturalnie, przesadza z tą połową dekady, uprawiając w ten sposób lobbing na rzecz zwiększania nakładów w rozwój sektora, a zwłaszcza firmy, którą kieruje. Rozmaici analitycy wyliczają, że stanie się to nieodwołalnie a to za lat dziesięć, a to za dwadzieścia, a to za trzydzieści.
Najczęściej jest tak, że ci, którzy pracują na rzecz wielkich koncernów paliwowych, tendencyjnie skracają perspektywę nadejścia deficytu, aby uzasadniać windowanie cen, po których sprzedają swój towar. Co ciekawe, wtóruje im konkurencja z branży zasobów odnawialnych, choć z zupełnie innego powodu, a mianowicie w celu pozyskiwania, przede wszystkim ze źródeł publicznych, jak najwięcej środków na badania i wdrożenia w sferze alternatywnych form energii. Kto zatem wydłuża tę perspektywę czasową? Przede wszystkim politycy, aby – zapewniając, że na długo jeszcze wystarczy – uspokajać atmosferę, oraz niektórzy wielce optymistyczni eksperci, zwłaszcza ci, którzy bezgranicznie wierzą w potęgę nauki i postępu technicznego.
Wiemy już, że prognozy zawsze opierają się na założeniach. W tym przypadku dwa główne dotyczą odkrywania i udostępniania nowych zasobów oraz zmian wielkości zużycia. Co do pierwszego, to wymaga ono poczynienia kolejnych założeń, a mianowicie w sprawie technologicznej i politycznej dostępności złóż. Podejrzewamy, że pewne złoża istnieją, ale nie mamy pojęcia o ich rozmiarach. O innych wiemy, że istnieją, lecz wciąż jeszcze nie jesteśmy w stanie technicznie ich eksploatować. Są i takie, skąd da się ropę technicznie pompować, ale nadal przy obecnych cenach jest to nieopłacalne. Występują pokłady obarczone zbyt dużym ryzykiem katastrofy ekologicznej i dlatego eksploatuje się je w ograniczonym zakresie. Mamy obfite złoża – jak na Półwyspie Arabskim – gdzie choć ropa tryska tanio, sprzedawana jest drogo, a w przyszłości będzie jeszcze drożej lub okresowo wcale ze względu na ryzyko polityczne. Kreśląc zatem prognozy wydobycia, trzeba przyjąć jakieś założenia co do jej ceny. A to znowu zależy od wielu czynników, przeto poczynić trzeba kolejne obwarowania.
Co do drugiego z założeń wszyscy są zgodni w kwestii kierunku zmian: energochłonność produkcji będzie nieustannie spadać. Innymi słowy, na wytworzenie jednostki produkcji będzie się zużywało coraz mniej energii pochodzącej z ropy i innych źródeł. Tak więc na każdy kolejny bilion PŚB potrzeba będzie coraz mniej miliardów baryłek ropy. O ile mniej – to znowu zależy. Zależy, jakie pod tym kątem będą efekty postępu technicznego, a tego dokładnie nie wiemy. Wobec tego domyślamy się i, czyniąc kolejne założenia, mylimy się mniej lub bardziej.
Niekiedy założenia są tożsame z celami narzucanymi przez politykę i stosowne regulacje. Są procesy rynkowe autonomiczne, dziejące się bez ingerencji rządu, są i takie, które biegną przede wszystkim dlatego, że są wymuszane państwową interwencją. Zasadniczo spontaniczny rynek doprowadził do tego, że jeżdżące kiedyś po USA krążowniki szos zupełnie z nich zniknęły i dziś można je podziwiać już tylko na Kubie, gdzie pod tym względem czas jakby się zatrzymał. Te zabytkowe, z oryginalnymi silnikami, palą nawet 30 litrów benzyny na 100 kilometrów. Natomiast to, że w roku 2025 na autostradzie mają palić przeciętnie 4,3 litra (albo, jak liczą Amerykanie, samochód ma przejeżdżać 54,5 mili na galonie paliwa), zostało administracyjnie zadecydowane przez prezydenta Obamę i teraz producenci mają kilkanaście lat, aby do tego się dostosować. Tak oto państwowa interwencja w interesie społecznym wymusza rynkowe dostosowania za pomocą odgórnie stymulowanego postępu technicznego.
Gdyby zabrakło ropy naftowej, jest jeszcze gaz łupkowy, ale jego eksploatacja poważnie zagraża środowisku. Jest jeszcze węgiel, którego zapasy starczają na kilkaset lat. Odchodzi się jednak od niego na rzecz innych surowców energetycznych ze względu na relatywnie większą niż w przypadku ropy naftowej i gazu ziemnego szkodliwość dla środowiska przyrodniczego, przede wszystkim z powodu dużej emisji zatruwającego atmosferę dwutlenku węgla. Niewątpliwie w tych regionach świata, które natura wyposażyła szczodrze w to paliwo – jak w Chinach i Australii, w Polsce i Afryce Południowej, a nawet w Stanach Zjednoczonych – węgiel przez dłuższy okres będzie odgrywał relatywnie dużą rolę. Jest to prawdopodobne tym bardziej, że już przy obecnych technologiach można wytwarzać syntetyczną ropę z węgla po około 70 dolarów za baryłkę. To czynnik, który wpływa na popyt – a więc i na zużycie – obu surowców; zapotrzebowanie na węgiel rośnie, a na ropę spada. Jest to także czynnik, który osłabia sugestywność prognozy nieustannie rosnących cen ropy naftowej. Jeśli zbyt długo będą zbyt wysokie, uruchomi to częściową substytucję ropy naturalnej ropą syntetyczną.
Piętrzą się założenia, piętrzy się obszar niepewności; mnożą się warianty, mnożą się wyniki szacunków. Nic zatem dziwnego, że istnieje wielki rozstrzał prognoz co do tego, kiedy nastąpi tzw. szczyt energetyczny, po którym zasoby tradycyjnych źródeł energii – zwłaszcza ropy naftowej – będą już tylko spadać. W krańcowych przypadkach mówi się już o roku 2015 (niedorzeczność) i o XXII wieku (niewykluczone). Na razie przez taki szczyt przechodziły tylko niektóre rejony Ziemi. Na przykład, jeśli chodzi o wydobycie, amerykański stan Teksas największy boom przeżywał w latach 30., ale już w latach 70. fizyczne rozmiary zasobów zaczęły spadać. Niektóre złoża zostały całkowicie wyeksploatowane. Teksańscy nafciarze mogli przenieść się gdzie indziej w kraju i za granicą – wpierw na inne lądowe tereny, później na akweny morskie – ale ludzkość nie będzie miała dokąd się przenieść.
„Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości”, s. 228-232 (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,66008)
(2492.) Witam,
Pańskie racje społeczno-ekonomiczne trudno podważyć i w zasadzie realizacja wyłożonych celów jest wieloaspektowym dobrem; z jednym wyjątkiem, w sprawie wielokulturowości myli się Pan całkowicie, tzn o 180 stopni. Szkoda. Powinien Pan przerobić swój program dla świata, uwzględniając powyższe; w obecnym kształcie Pański model się nie domyka. Pozytywne korelacje tu i ówdzie, są wyjątkami potwierdzającymi regułę, zgoła odmienną
Warto wiedzieć jak wygląda multi-kulti w praktyce w szkole, nie ma podstaw aby sądzić, że w świecie dorosłych będzie lepiej. Sądzę, że gdyby zaimportować odpowiednią ilość dzieci ukraińskich, przy tej polityce, sytuacja w polskich szkołach byłaby podobna. Chcąc tego importu, akceptuje Pan to co poniżej?…czy aby na pewno?
http://www.wykop.pl/ramka/412937/koszmar-w-niemieckich-szkolach/
Pozdrawiam,
ac
(2491.) Świat, słowa i treści
(czyli jak się rodzi prawda, błąd i kłamstwo w ekonomii i polityce i co czynić, aby prawda brała górę)
Słowa znaczą. Bardzo dużo. Ale zarazem nie są jednoznaczne.
Ktoś powiedział, że nie ma co pisać – a więc słowem się posługiwać – jeżeli kogoś to nie zdenerwuje. I chociaż nie to jest moją intencją, nie mam wątpliwości, że tu i tam ktoś zdenerwować się może. Prawda bowiem w oczy kole, jak powiada stare przysłowie, a tejże prawdy będziemy dochodzić. Prawdy o gospodarce i o procesach rozwoju. Samo bowiem powstaje pytanie: jeśli ludzie są niby tacy sami, to dlaczego skazani są na tak różne warunki? Nie wszystkim ta prawda jest na rękę i nie każdego zadowoli. Niekiedy wręcz odwrotnie, bo obnaża nie zawsze godne uznania intencje i działania. Prawdzie czasami udaje się przebić na wierzch. Rzecz w tym, aby to czasami oznaczało na czas, a nie wtedy, gdy już jest za późno. Rację bowiem lepiej mieć nie w ogóle, ale we właściwym czasie.
Zrozumiałe, że pierwszorzędnym celem człowieka bynajmniej nie jest poszukiwanie prawdy, ale przetrwanie w możliwie najlepszych warunkach fizycznych i psychicznych. Ograniczenia i sposoby w osiąganiu tego celu są rozmaite. Zależą od kultury, wzorców, typu wychowania, świadomości skutków postępowania. Te elementy określają społeczeństwo, także jego elity, w tym polityków i uczonych, którzy nie są z gruntu inni niż społeczność, w której są zakorzenieni. O ile jednak w polityce na pewno nie chodzi o zdążanie do prawdy, to jej poszukiwanie nauce powinno przyświecać nieustannie. Niestety, niekoniecznie tak jest.
Słowa zastępują treści. Dla tych, którzy uciekają się do słów, słowa to potężna broń. Posługujemy się nimi, aby pokonać ciemnotą i głupotę, aby przezwyciężyć niewiedzę i ignorancję. Aby zrozumieć, co tak naprawdę – i dlaczego tak a nie inaczej – się dzieje. Są jednak i tacy, którym słowa bynajmniej nie służą do wyjaśniania i zrozumienia. Czasami dlatego, że nie potrafią, innym razem dlatego, iż nie chcą.
Poszukując przysłowiowego sedna sprawy nie sposób nie posługiwać się słowami. Można jednak używać ich, także na gruncie ekonomii, w sposób, który miast wyjaśniać – gmatwa, miast upraszczać – komplikuje, miast uczyć mądrości – ogłupia. Tego trzeba się wystrzegać. Zwłaszcza języka bełkotliwego i pokrętnego, który figurami słownymi i manierami niewiele, jeśli cokolwiek objaśnia. I aczkolwiek wybitny racjonalista Michel de Montaigne już w 1580 roku w dziele “Próby” – jednym z wielkich traktatów renesansowego humanizmu – zauważył, że “…nikt nie jest wolny od mówienia bredni; źle jest jedynie mówić je z wysiłkiem…”, wielu niestety wysiłki te czyni. Odbiorcom wydaje się wówczas, że to wina ich niewiedzy, bo niewiele z tego pojmują. Faktycznie jest to wina nadajnika. Prezentowanym wywodom nadaje się pozornie profesjonalny wydźwięk, mają one trącić naukowością, a przynajmniej rzetelnością, choć w istocie nierzadko bywają przejawem nie tylko ignorancji w kwestii, o której się traktuje, ale także arogancji wobec tych, do których są skierowane. A to dlatego, że nadużywa się ich zaufania. Ludzie – tacy jak ty i ja – ufają słowom, zwłaszcza kierowanym do nich przez osoby publiczne – od księdza i nauczyciela poprzez dziennikarza i polityka po uczonego i filozofa. Gdy słowa więcej mącą, niż wyjaśniają, to szkodzą. Ich odbiorcy miast więcej się nauczyć i pojąć, wiedzą i rozumiej mniej.
Eksperci i analitycy nie mogą jednak istnieć sami dla siebie. Zwłaszcza że wielu na przykład analityków zajmuje się nie tylko analizą rynków, ale usiłuje przy okazji werbalnymi spekulacjami na nie wpływać. Mówią więc publicznie dużo, bo bez słów niewiele znaczą. Ich słowa muszą być jakoś transportowane i rozpowszechniane. Do tego służą dziennikarze i media. Czas antenowy i hektary papieru – nie wspominając już o bezkresach internetu – muszą być czymś wypełnione. I to współcześnie – bez przerwy. Rośnie zapotrzebowanie na słowo. Niestety, przy okazji również na głupie słowa. Rośnie więc wzięcie na słowotok telewizyjnych i gazetowych ekspertów, którzy w braterskim sojuszu z żurnalistami walczą słowem, jakże często czytelników, słuchaczy i widzów ogłupiając, miast im objaśniać, podpowiadać, uczyć. Z czasem tacy pseudo-eksperci sami zaczynają wierzyć w to, co mówią. Ot, takie sugestywne oszukiwanie samego siebie. A potem również wielu innych.
Jednakże sprawy wielce się komplikują nawet przy najlepszych intencjach badaczy, gdyż w ferworze nieustannych dyskusji i sporów rodzi się wiele tzw. względnych prawd i umownych mądrości. Klasyczna arystotelesowska kategoria prawdy absolutnej, sprowadzająca się do zgodności treści sądu z rzeczywistym stanem rzeczy (“absolutne rozumienie prawdziwości”), kwestionowana była przez innych filozofów, którzy podkreślali, że myśl to nie to samo co rzecz, którą ona opisuje. Rodziły się więc, ewoluowały i rozwijały inne ujęcia kategorii prawdy.
Pojawiają się tu bardzo zawiłe kwestie metodologiczne i semantyczne, gdyż obok ostrej alternatywy: prawda albo fałsz czy prawdomówność albo kłamstwo, nawet w nauce prawa rozróżnia się co najmniej sześć ujęć kategorii prawdy. Poza prawdą materialną, formalną i realną mamy też trzy jej formy nieklasyczne:
• koherencyjną (zdanie jest prawdziwe, jeśli stanowi składnik spójnej, niesprzecznej teorii);
• pragmatyczną (zdanie jest prawdziwe, jeśli sprawdza się poprzez swoje konsekwencje praktyczne);
• konsensualną (zdanie jest prawdziwe, jeśli istnieje potencjalna zgoda wszystkich uczestników dyskursu).
Co do konwencjonalnych mądrości, to zdaje się, że pojęcie to (ang. conventional wisdom) ukuł już pół wieku temu wybitny amerykański ekonomista, John Kenneth Galbraith. Sam się od niego dystansował, zdając sobie sprawę, że nie zawsze i niekoniecznie ma to wiele wspólnego z mądrością, a już w szczególności z nauką. Takie “umowne mądrości” łączą się z konsensusem. Nauka wszakże to nie konsensus. A konsensus to nie nauka. Warto to nie tylko rozróżniać, ale nade wszystko zrozumieć. Konsensus – porozumienie – jest dobre w polityce. W nauce dobra jest prawda. I tylko prawda.
Bywa wszak, że przez wieki całe posługujemy się konsensusem, twierdząc na przykład, iż to Kolumb odkrył Amerykę. Albo też wręcz głosując – i to w nauce ścisłej, a nie społecznej, bo w astronomii – dochodzimy do kompromisu, co to jest planeta. I tak niedawno International Astronomical Union zastanawiając się, czy ciało niebieskie w Pierścieniu Kuipera znane jako 2003 UB313 to planeta, minimalną większością głosów – arbitralnie więc, nie naukowo – rozstrzygnął, że planeta to obiekt kosmiczny o promieniu co najmniej tysiąc kilometrów. No bo sto byłoby śmiesznie mało, a przy 10 tysiącach Ziemia by się nie załapała… Ale nie jest prawdą, że Kolumb odkrył Amerykę i nie jest prawdą, że ciało niebieskie o promieniu poniżej tysiąca kilometrów w żadnym przypadku nie może być planetą. Albo – jak kto woli – są to tzw. prawdy konsensualne.
Choć nauka ma rozstrzygać, jak się rzeczy mają, nauka to nie doraźny sąd. O ile tam niekiedy ryzykuje się krzywoprzysięstwo nie mówiąc prawdy i tylko prawdy, to w nauce można czegoś nie dopowiedzieć, bynajmniej nie mijając się z prawdą. Rozmaite jej wątki są bowiem pomijane lub niedoceniane. Można też czegoś do końca nie uchwycić i nie rozpoznać na czas. Oczekując przeto od nauki prawdy i tylko prawdy, można jej nie uzyskać, pomijając już naukowe pospólstwo, nawet od luminarzy. Wybitne umysły najczęściej nie wiedzą wszystkiego, ale za to znają pytania, na które trzeba poszukiwać odpowiedzi. A to już bardzo dużo. Znamienity polski ekonomista Czesław Bobrowski (1904-96), z pewną autoironią właściwą ludziom wybitnym, mawiał, że ekonomia to nie nauka, a wiedza. Coś tam wiemy, że coś tam od czegoś zależy i coś z tego wyniknie. Trzeba więc tę wiedzę wykorzystywać praktycznie, aby zmieniać stan rzeczy na choć trochę lepszy.
Nauka to bardziej sposób myślenia niż zasób wiedzy. Wiedza może być wszechstronna i kompleksowa. Nauka wymaga jednakże czegoś więcej. Jeżeli wszyscy czytają te same książki, to mogą wiedzieć tyle samo. Ale też i popadają w wiedzę konwencjonalną, gdyż wiedzą tyle co inni. I myślą podobnie jak oni. A nauka, która tworzy postęp wiedzy – również tej ekonomicznej – wymaga przede wszystkim myślenia. Zwłaszcza niekonwencjonalnego. Trzeba przeto czytać i inne książki. Pod warunkiem, że są tacy, którzy potrafią je napisać. Gdy się jednak dobrze rozejrzeć wokół, to zawsze okazuje się, że ich nie brakuje.
Współcześnie zdolny i zarazem sumienny student ekonomii, nie mówiąc już o naukowcach z branży, na wiele tematów wiedzieć może więcej nawet niż noblista lat temu kilkadziesiąt. Wiedzieć jednakże nie znaczy rozumieć w pełni i do końca procesów biegnących w zmieniających się okolicznościach. Wiedza wiązać może się z kumulowaniem informacji i odtwarzaniem tylko tego, co odkryli i udowodnili inni. Tego typu rozpoznanie istoty rzeczy oznaczać może nawet wielką erudycję. Nie musi jednakże automatycznie wiązać się ze zdolnością do nowych odkryć i formułowania nowatorskich idei oraz umiejętnością udowodniania ich słuszności w naukowym procederze. To trochę tak jak z inwencją, innowacją i imitacją. Niektóre firmy potrafią dość szybko, imitując cudze odkrycia i wdrożenia, zrobić to samo co liderzy w branży, ale wymyślić nowych technologii i wytworzyć nowatorskich produktów same nie potrafią. Wiedza zatem to odtwarzanie, a nauka to tworzenie, to akt dostarczania wartości dodanej do istniejącego zasobu wiedzy. Innymi słowy, tym większa jest wiedza, im więcej ogarnia się z lektury cudzych książek. W nauce trzeba samemu pisać i dokładać do tej biblioteki własne tomy. Dotyczy to również w całej rozciągłości ekonomii.
Sądzę, że swoisty syndrom niedopowiedzenia, braku kompletności i arytmetycznej precyzji z istoty jest w ekonomii częstszy niż w naukach ścisłych, ale rzadszy aniżeli w dyscyplinach humanistycznych. Ekonomia jest bowiem nauką z pogranicza obu tych grup, co z jednej strony czyni ją szczególnie interesującą, gdyż łączy człowieka i idee z pieniędzmi i techniką, z drugiej zaś szczególnie złożoną. Z tej też przyczyny, jak przypuszczam, jest to nauka trudniejsza niż matematyka czy fizyka. Przedmiot jej badań jest w nieustannym ruchu i podlega ciągłej zmianie. Do tego stopnia, że to co jest naukowo uogólnione, często w opisanej postaci już nie istnieje w realnym świecie.
„Wędrujący świat”, s. 11-14 (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,40999)
(2490.) Napisałem ponad pół roku temu komentarz zamieszony na tej stronie, który “Rzeczpospolita” opublikowała jako artykuł pod wymownym tytułem “Na Rosję się nie wrzeszczy” (http://www.tiger.edu.pl/kolodko/artykuly/na-rosje-sie-nie-wrzeszczy.pdf). No bo się nie wrzeszczy, tylko rozmawia i twardo negocjuje, także wtedy gdy coś w postępowaniu tego wielkiego wschodniego sąsiada nam się nie podoba. Awanturnicze i krótkowzroczne zachowania polskich polityków i towarzyszący temu medialny zgiełk, naiwne pouczanie i nieodpowiedzialne pogróżki “ekspertów” od polityki wschodniej swoje zrobiły. Jak każdy roztropny człowiek łatwo mógł przewidzieć, z Rosją rozmawia, bo musi, i nowy ukraiński prezydent, i liczący się politycy Zachodu. Polska się do tego kręgu na może włączyć w rezultacie nadgorliwości naszych polityków i złych dyplomatów, nic więc dziwnego, że do wspólnego stołu, przy którym w Mediolanie zasiedli premier Włoch, prezydent Francji, kanclerz Niemiec oraz dotychczasowy Przewodniczący Rady Europy i Komisji Europejskiej wraz z prezydentami Rosji i Ukrainy nie zaproszono ani polskiego prezydenta czy premiera, ani – co warto zauważyć – nowo powołanego Przwodniczącego Rady Europy. Zasiedli zatem przy stole, politykują i negocjucą Renzi, Hollande, Merkel, van Rompuy, Barroso, Putin, Petroszenko, ale po co im tam Kopacz, Komorowski albo Tusk… To, niestety, jest też pierwszą wskazówką, jaka jest międzynarodowa pozycja nowego szefa Rady Europy.
(2489.) Arogancja i chciwość bogatych tego świata jest tak wielka, że pomimo szerzącej się biedy, a zwłaszcza narastającego materialnego rozwarstwienia ludności skutkującego a to Arabską Wiosną, a to akacjami w rodzaju Occupy Wall Street czy Occupy London (będzie ich więcej), niewiele zmian można dostrzec w uprawianej polityce gospodarczej. Nadal w niektórych miejscach usiłuje się narzucać neoliberalne praktyki służące poprzez manipulacje rynkami finansowymi i redystrybucję budżetową oraz osłabianie regulacyjnej roli państwa wzbogacaniu nielicznych kosztem większości. Co ciekawe, widać to ze szczególną wyrazistością w krajach bogatych, począwszy od Stanów Zjednoczonych.
Wskutek wielce nierównomiernego podziału dochodów – a proces ten w większości krajów trwa – ogromnie zróżnicowane jest także położenie materialne ludności naszego wędrującego świata. Spośród około 7,2 miliarda mieszkańców Ziemi 70 procent posiada niespełna 3 proc. majątku (liczonego jako wszystkie, finansowe i niefinansowe zasoby gospodarstw domowych pomniejszone o ich zadłużenie, a więc jest to majątek netto), podczas gdy najbogatsze 0,7 proc. ma tegoż majątku aż 44 procent! Najbogatsze zaledwie 8,6 procent dysponuje aż 85,3 procentami zasobów. Jak długo jeszcze może trwać obecny stan, zaiste juz przedrewolucyjny, jeśli nie zmienią się systemy wartości i polityka gospodarcza nie będzie niwelowała tych nierówności? Ludzie wpierw wychodzą z siebie, a potem na ulice – w Kairze i Kijowie, Madrycie i Nowym Jorku, Rio de Janerio i Warszawie, Londynie i Istambule, Tunisie i Lagos. Przy kontynuacji dotychczasowych niesprawiedliwych tendencji w sferze podziału dochodu protestów i zamieszek będzie ich coraz więcej.
I warto sobie uświadomić, że tak rażąco zróżnicowany podział, niekorespondujący z proporcjami wkładu do tworzenia dochodu narodowego, to nie tylko kwestia etyczna. To także obraca się przeciwko wzrostowi gospodarczemu i rozwojowi społecznemu. Podczas gdy neoliberałowie nie chcą tego zrozumieć, bo im się to nie opłaca, libertarianie tego nie pojmują, bo przerasta to ich intelektualnie. Dobrze więc, że są coraz bardziej spychani na margines, gdzie ich miejsce, a nadzieja w tym, że Nowy Pragmatyzm (szerzej zob.http://www.tiger.edu.pl/aktualnosci/2014/ekonomista-2-2014.pdf) będzie nadal stopniowo przebijał się do głównego nurtu ekonomii i polityki.
(2488.) Chcesz wiedzieć więcej na temat niepowodzenia neoliberalnego szoku bez terapii z lat 1989-93 na tle sukcesu gospodarczego następnego okresu polskiej transformacji – Strategii dla Polski w latach 1994-97 – to przeczytaj książkę „Polska alternatywa: stare mity, twarde fakty, nowe strategie” (http://tiger.edu.pl/ksiazki/polska_alternatywa.pdf) wszechstronnie i obiektywnie porównującą te dwa okresy. Podczas pierwszego z nich dochód narodowy, PKB, spadł o prawie 20 procent (spadał przez trzy lata, od połowy 1989 do połowy 1992 roku), w drugim PKB na mieszkańca skoczył w górę realnie aż o 28 proc. Podczas niepotrzebnych i szkodliwych szoków na początku transformacji powstało masowe, ponad trzymilionowe bezrobocie, które w latach 1994-97 polityka opartą na nowym pragmatyzmie obniżyliśmy o ponad milion. W tym czasie też o dwie trzecie spadła inflacja. Szok bez terapii doprowadził, wbrew swym naiwnym deklaracjom, do dużego deficytu budżetowego, który w roku 1992 wyniósł aż 6,9 proc. PKB, podczas gdy Strategia dla Polski zredukowała go o połowę. Wskutek postępów w sferze budowy instytucji wspierających rynek i prywatną przedsiębiorczość Polska została w 1996 roku przyjęta w skład Organizacji Rozwoju i Współpracy Gospodarczej, OECD. Warto też przypomnieć, w co trudno dziś uwierzyć, że w latach 1996-97 w wyniku rekordowej dynamiki gospodarczej i zrodzonego na niej optymizmu przedsiębiorców i konsumentów, a przede wszystkim na tym, że tu była sensowna strategia dynamicznego rozwoju społecznej gospodarki rynkowej i że była ona do Polski, do kraju wracało z zagranicy więcej rodaków, niż z niego wyjeżdżało; odwrotnie niż teraz. Warto to przypomnieć – a jak ktoś chce poznać dużo więcej faktów i przestudiować ich rzetelną, naukową analizę i interpretację, to zawsze może zajrzeć do łatwo dostępnej w sieci książki (http://tiger.edu.pl/ksiazki/polska_alternatywa.pdf) – tym bardziej że niektórzy neoliberałowie i libertarianie nadal powtarzają niedorzeczności o urojonych sukcesach szoku bez terapii i o utopijnych zaletach skompromitowanego przecież nadwiślańskiego neoliberalizmu.
(2487.) Szanowny Panie Profesorze
Od kilku lat próbuję znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego w aktualnie skrajnie niebezpiecznej sytuacji klimatycznej, zarówno w materiałach informacyjnych, jak i opracowaniach popularyzatorskich bardzo rzadko omawiane są metody geoinżynieryjne?
Na szczęście w fachowych opracowaniach (np. dość obszerne założenia geoinżynieryjnych metod ochrony klimatu w materiałach piątego raportu IPCC) ten aspekt jest już poważnie rozpatrywany. Konieczność takiego przeciwdziałania potwierdzają znikome efekty licznych i nadmiarę nagłośnianych prób ograniczania emisji gazów cieplarnianych. Podobne tezy można było znaleźć już ok. 10 lat wcześniej w artykułach laureata nagrody Nobla Paula Crutzena i innych klimatologów. W audycjach i artykułach popularyzujących zagadnienia klimatyczne bardzo rzadko można dowiedzieć się o sposobach aktywnej korekty niebezpiecznych zmian klimatu spowodowanych działaniem człowieka. Sporadycznie pojawiają się doniesienia o projektach rozpylanie znikomych ilości związków siarki w dolnej stratosferze, wytwarzanie sztucznego zachmurzenia we właściwym czasie i miejscu, zasiewanie oceanów mikroelementami, co może zwiększyć efektywność fotosyntetycznego wiązania CO2 w komórkach fitoplanktonu i in. Tego rodzaju doniesienia są z reguły ośmieszane bądź dezawuowane, jako niepoważne, a nawet niebezpieczne usiłowania naprawy klimatu.
Odnoszę wrażenie, że osoby interesujące się zmianami klimatu, a nawet piszące lub dyskutujące w środkach masowego przekazu rzadko sobie uświadamiają, że średnia temperatura Ziemi zależy od dwóch czynników:
1) dopływu energii promieniowania słonecznego do powierzchni Ziemi,
2) zdolności pochłaniania przez gazy cieplarniane zwrotnego
promieniowania w zakresie dalekiej podczerwieni.
W dyskusjach zwykle cała uwaga zwrócona jest na konieczność zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych, a najczęściej ogranicza się to do ograniczenia emisji CO2 (dwutlenek węgla w atmosferze jest odpowiedzialny za ok. 22% efektu cieplarnianego).
Z wielu względów należy ograniczać rabunkową gospodarkę zasobami naturalnymi, a zwłaszcza wydobywanie i spalanie paliw kopalnych. W ten sposób zmniejszona będzie emisja gazów cieplarnianych, oprócz CO2 także metanu, ozonu troposferycznego i in.
Z dotychczasowych doświadczeń i realistycznych prognoz należy niestety uznać, że w taki sposób nie zapobiegniemy wzrostowi globalnej temperatury. Obecnie jedynie skutecznym przeciwdziałaniem może być ograniczenie dopływu energii promieniowania słonecznego poprzez wzrost albeda. Tym słowem określa się wartość odbitego promieniowania słonecznego w stosunku do całej energii padającej na powierzchnię Ziemi. Aktualna wartość albeda Ziemi jest ok. 0,3. W efekcie wielkich wybuchów wulkanów albedo ulegało zwiększeniu nawet w takim stopniu, że powodowało klęski o zasięgu globalnym, np. wybuch Tambora w 1814 r. Aktualna sytuacja jest poważna i to bardziej niż się ogółowi wydaje, gdyż przekroczony został próg regulacji poprzez zmniejszenie emisji antropogenicznych. Z rozmrożonego materiału roślinnego, zakonserwowanego dotąd w tzw. wiecznej zmarzlinie, następuje emisja CO2 i CH4, a rozkład hydratów metanu w coraz cieplejszych północnych morzach przyczynia się do dodatkowej emisji metanu (gazu cieplarnianego 21 razy bardziej efektywnego od CO2). Te procesy nie ulegną już zahamowaniu nawet przy zerowej emisji ze źródeł przemysłowych i rolniczych. Jeżeli nie nastąpi naturalne zmniejszenie dopływu energii ze Słońca (w najbliższych stuleciach nic na to nie wskazuje) lub zwiększenie albeda metodami geoinżynieryjnymi, to w wyniku zaistniałej sytuacji nastąpi radykalne ocieplenie z całym pakietem skutków, jakich współczesna ludzkość nie miał okazji doświadczać (np. stopienie lądolodu na Grenlandii i podniesie poziomu mórz o 7 m). Dotychczasowe prognozy należy radykalnie zaktualizować, ponieważ w warunkach przewagi mechanizmów o charakterze dodatniego sprzężenia zwrotnego sytuacja klimatyczna może zmieniać się w nieprzewidywalnie szybkim tempie.
Z przecieków prasowych dowiedziałem się o dyskretnie przygotowywanym PLANIE B, w którym istotną rolę mogłyby spełniać metody geoinżynieryjne. Czy są znane dokładniejsze informacje o takiej inicjatywie? Sądzę, że przy obecnych możliwościach technicznych i logistycznych naprawa powstałych szkód klimatycznych i powrót do klimatu z połowy XX jest celem osiągalnym w warunkach międzynarodowej akceptacji. Niestety mogą pojawić się kontrowersje z przyczyn politycznych i ekonomicznych, bowiem perspektywa rozmrożenia wiecznej zmarzliny na wielkich obszarach Syberii, Alaski i Kanady jest spostrzegana, jako okoliczność ułatwiająca poszukiwania i eksploatację węglowodorów, a letnie odmrożenie wód okołobiegunowych to szansa na nowe szlaki żeglugowe. Niestety takie doraźne profity mogą przeważyć przy próbach aktywnego i skutecznego przeciwdziałania katastrofie klimatycznej.
Pozdrawiam
Antoni Murkowski
(2486.) Panie Kołodko,
z wpisu niejakiego Incepciona, wynika, że udziela się Pan na jakichś Facebookach, fatalnie zaniedbując swojego bloga…przecież te Booki to dobre dla dzieciarni co sobie obraziki z wakacji przesyła…kto poważny czyta czy ogląda takie historyjki?…Skoro jednak Pan musi, to niechże Pan przedrukowuje owe Facebookowe komentarze /swoje oczywiście/ do tego bloga.
Co zaś do incepcionowego żalu odnośnie Pańskiej niechęci “krzyczenia na Rosję”, warto żeby Pan wiedział, że to jest objaw cechy typowej dla znacznej – tej głupszej – części społeczeństwa polskiego, której Dmowski przypisywał “mentalnością niewolnika” – są oni albo ulegli /kiedyś za komuny byli/, albo zbuntowani /dzisiaj są /; w żadnym zaś przypadku z wolności korzystać nie potrafią. Głupota hołoty to straszna siła Panie Kołodko, dlatego nasze rokowania są złe…
ac
ac
(2483.) Witam Pana profesora tym razem o innej sprawie czytałem wypowiedz Roberta Shillera, laureata Nagrody Nobla, o krachu finansowym dośc poważnym . Generalnie przychylam się do tej tezy.Możn aby długo pisać dlaczego a byłoby o czym . Jak Pan widzi ten temat . Z poważaniem.
(2482.)Szanowny Panie Profesorze
Z przykrością stwierdzam (po przeczytaniu kilku Pana artykułów na stronie Fecebooka), że niestety dalej utrzymuje Pan ,że jedyną alternatywą w prowadzeniu polityki zagranicznej Naszego kraju jest polityka ,,nie krzyczenia” na Rosję. Co do zasady to mogę z takim rozumowaniem się zgodzić bo i prawdą jest ,że panstwo naprawdę silne nie krzyczy ponieważ nie musi. Gdyż jego siła jest ogólnie znana i przeciwnik lub gracz świadom takiej mocy nie atakuje i nie prowokuje sytuacji konfliktowej.
Pomiędzy graczami dochodzi w takiej sytuacji do nieefektywności zwanej jako ,,dylemat więźnia”. Czyli ,,wybieram to, co jest dla mnie najlepsze, gdy ty robisz to, co robisz. Ty robisz to, co jest dla ciebie najlepsze, gdy ja robię to, co robię”. Ale ta teoria zero jedynkowa lub gra o sumie zerowej nie w pełni matematycznie opisuje bogatą rzeczywistość.
Dlatego na potrzeby takiej sytuacji globalnej w której znalazł się nasz kraj być może odwołać się należy nie do strategii nazywanej ,,Dylematem wieźnia” a do strategii nazywanej ,,Dylematem prokuratora”? Polega ona na tym ,że przesłuchujący prokurator zadaje w śledztwie więźniowi kluczowe pytanie na które zatrzymany powinien odpowiedzieć tylko ,,tak albo nie”.Jednakże kształcony przez lata w swoim rzemiośle przestępca w tym momencie zadaje logiczne kontrpytanie prokuratorowi. ,,Czy szanowny pan prokurator przestał już brać łapówki”? Więzień prosi o odpowiedź na to pytanie jednoznacznie tak albo nie. I w tym momencie dochodzi do takiej sytuacji konfliktowej w której każda odpowiedz prokuratora jest zła. W tej zastanej sytuacji patowej jakakolwiek odpowiedz prowadzi do błędnych wniosków. Następuje całkowity paraliż decyzyjny w którym prokurator musi przyznać, że faktycznie istnieją pytania na które nie możemy odpowiedzieć jednoznacznie. I w takiej być może sytuacji znajdują się polskie naczelne organy, które nie mogą kategorycznie ustosunkować się do głoszonych przez Szanownego Pana Profesora twierdzeń nie krzyczenia na Rosję. Gdyż odpowiedz w takiej sytuacji może się wiązać właśnie z ,,dylematem prokuratora” kiedy jakakolwiek odpowiedź prowadzić może do błednych i zagrażających graczowi przegraną w prowadzonej grze. Taki istniejący impas trudno graczom przerwać bez uszczerbku na autorytecie uczestnika gry. Aby przełamać swoisty ,,paraliż decyzyjny” gracza, koniecznym wydaje się podjęcie jakiejkolwiek decyzji i uparte trzymanie się raz podjętego wyboru dopóki nie pojawią się inne pozytywne czynniki pozwalające na wymuszenie poprawy w dotychczasowej pozycji gracza. Reasymując w obecnej sytuacji w której znajduje się nasze państwo zaczynają pojawiać się nowe elementy i sposoby prowadzenia gry np. sankcje gospodarcze, które przyczyniają się do nakręcania spirali wzajemnej nieufności pomiędzy stronami konfliktu, które miejmy nadzieję nie prowadzą do II Zimnej Wojny Światowej. I oby tego rodzaju działania nie przekształciły się w sytuację , która doprowadzi do wybuchu już otwartego i gorącego konfliktu militarnego w którym to konflikcie nie będzie zwycięzców lecz będą jedynie przegrani, którzy nie będą mogli przełamać strategii gry nazywanej ,, Dylematem prokuratora”.
(2481.) POLSKA – KRAJ FRONTOWY?
Oto do czego prowadzi „mądra” polityka wspierana przez „niezależne” media, pokazująca przy okazji, komu bynajmniej nie szkodzi nakręcanie ukraińskiego kryzysu. Alternatywna, na co wydać ogromne pieniądze polskiego podatnika, bo aż 140 miliardów złotych – oczywiście, w celu wzmocnienia naszego bezpieczeństwa, nie inaczej – ma się sprowadzić do wyboru między rekordowym importem uzbrojenia albo z USA, albo z zachodu UE („the choice is going to be between America and the EU”). Ostatnia rzecz, której potrzeba do zrealizowania tych planów, to spokój u naszych wschodnich sąsiadów…
“…pressure for rapid results is guiding Poland’s multi-year 140 billion zloty ($46 billion) military modernisation programme, one of the largest investments in new military kit by any European NATO member. The original plan called for a tender on supplying about 30 attack helicopters to begin only in 2018. But replacing Poland’s ageing Soviet-era Mi-24 “Hind” helicopters has now been pushed forward to 2016; possible suppliers have until August 1st to announce their interest. Again, the choice is going to be between America and the EU. The American bids are likely to be Boeing’s well-regarded Apache helicopter and the Viper from Bell Helicopters, whereas European offers will come from British-Italian AgustaWestland and Franco-German Airbus.” (“Poland’s defence. A front-line state. The government steps up its defence spending”, “The Economist”, http://www.economist.com/news/europe/21608788-government-steps-up-its-defence-spending-front-line-state)
Brtyjczycy nie chcą być mądrzejsi: “The Commons Defence Committee said the recent Ukraine conflict showed “serious deficiencies” in Nato’s preparedness to counter threats – and “radical reform” was needed…Defence Secretary Michael Fallon told BBC Radio 4’s Today that the government had committed to spending 2% of GDP on defence “at the moment” and he hoped that would continue when the next government-wide spending review takes place. He said that the UK was committed to taking part in large scale exercises in Europe.” (“Nato ‘unprepared’ for Russia threat, say MPs”, http://www.bbc.com/news/uk-politics-28577904)
(2484.) ,,euro się obroni”-tak Pan powiedzał
muimy weść do euro po wysokim kursie
no i jaki ma Pan przesłanki ekonomiczne go tego co Pan powiedział?
tylko niech Pan nie pisze nie ma innej alternatywy ;)
no tak wachania kursowe są mniej drastyczne dla niemiec niż dla gospodarek peryferyjnych
czyli co my jesteśmy gospodarką peryferyjną? ale jednocześnie jednym z największych krajów europy?
(2480.) W obecnych dziejach rozwoju techniki pozwala zabrać
nam nasze najlepsze filmy gdzie tylko chcemy..Proces
rozwoju globalnej sieci w ciągu ostatnich lat, spowodował ułatwienie na płaszczyźnie dostępności stron, które udostępniają użytkownikom filmy online.Dzięki
rozmaitym zmianom, które można zaobserwować w środowisku internetowym, można dziś cieszyć się rozmaitymi serwisami, które proponują filmy z dubbingiem online.
Można znaleźć wiele portali, które proponują filmy w
najpowszechniejszym typie online. Poza bezpłatnymi filmami, możemy także zakupić pełnometrażowe
filmy – takie rozwiązanie udostępniają różne strony.
Jeśli chcemy obejrzeć filmy online wystarczy jedynie, że zapłacimy określoną kwotę.
To nieskomplikowane działanie powoduje, że szybko mamy możliwość zaopatrzyć
się w filmy z napisami, które mają jakość obrazu, jak na
płycie DVD. Dzięki takiej sytuacji, można cieszyć się idealnym filmami.