Blog jest częścią NAWIGATORA do mojej książki Wędrujący świat www.wedrujacyswiat.pl. Jej Czytelnicy mogą tutaj kontynuować frapującą i nigdy niekończącą się debatę na temat światowej społeczności, globalnej gospodarki i ludzkich losów, a także naszego miejsca i własnych perspektyw w tym wędrującym świecie.
Tutaj można przeczytać wszystkie wpisy prof. Grzegorza W. Kołodko.
Zapraszam do dyskusji!
Blog is a part of NAVIGATOR to my book Truth, Errors and Lies. Politics and Economics in a Volatile World www.volatileworld.net. The readers can continue here the fascinating, never-ending debate about the world’s society, global economy and human fate. It inspires one to reflect also on one’s own place in the world on the move and one’s own prospects. In this way the user can exchange ideas with the author and other interested readers.
Here you can download archive of all posts professor G. W. Kołodko.
You are invited to join our debate!
(2413.) TRUDNO BYĆ PROROKIEM WE WŁASNYM KRAJU, ALE WIEDZIEĆ MOŻNA…
Oto co m.in. pisałem o Ukrainie w “Wędrującym świecie”:
„…od czego zależy zastój i rozwój i jakież to „wiele rzeczy” musiałoby dziać się „naraz”, aby…liczne szeregi Ukraińców nie były zmuszane ekonomicznymi i politycznymi presjami do przeprawiania się przez Bug…” (s. 45)
„Gdyby bowiem Chiny poszły drogą pokomunistycznego neoliberalizmu, byłoby tam jeszcze gorzej niż w Rosji, która straciła w latach 1992-99 wskutek nieudacznych eksperymentów około 60 procent swego dochodu narodowego. Przecież spuścizna chińska po dewiacjach maoizmu i rewolucji kulturalnej była większym obciążeniem dla startu do rynkowych reform i szybkiego rozwoju społeczno-gospodarczego niż sytuacja odziedziczona w Rosji – a także na Ukrainie i w innych republikach Wspólnoty Niepodległych Państw – po upadku radzieckiego socjalizmu.” (s. 232)
„Pozostałe republiki byłego Związku Radzieckiego będą w trudnej sytuacji i najprawdopodobniej ich dystans wobec bardziej rozwiniętej części Europy i Azji podczas następnych kilkudziesięciu lat jeszcze bardziej wzrośnie. W szczególnym położeniu znajduje się Ukraina – skądinąd ważna strategicznie w czasach postzimnowojennej współpraco-konfrontacji – której losy zależą od tego, czy zdoła się zintegrować za kilkanaście lat z Unią Europejską, czy zbliży się bardziej do Rosji (albo czy się nie podzieli). Najkorzystniejszy wariant to integracja z Unią Europejską, pod warunkiem wszak, że nie będzie to wykorzystywane jako instrument osłabiania Rosji, ale jako geopolityczne oczyszczenie pola do wielostronnie korzystnej z nią współpracy. Podobny problem jak z Ukrainą będzie wkrótce z Białorusią.” (s. 339)
Można tam znaleźć odpowiedzi na masę innych pytań. Wystarczy sięgnąć po książkę i poczytać: “Wędrujący świat”, http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,40999, także e-book na kliknięcie myszą.
(2412.) ZIMOWA REWOLUCJA, WIOSENNY POKÓJ
W książce „Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości” (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,66008) napisałem: „Znaczące konsekwencje – tak ekonomiczne, jak i polityczne, zarówno ludnościowe, jak i kulturowe – miałoby ewentualne przyjęcie do grona członków Turcji (80 milionów mieszkańców i ich liczba rośnie) oraz Ukrainy (45 milionów i spada). Na razie jest to mało prawdopodobne, ale w ogóle możliwe i niewykluczone w trzeciej lub czwartej dekadzie wieku, o ile kraje te naprawdę zechcą się zintegrować, co wcale nie jest takie pewne.” (s. 195)
Tak, napisałem „w trzeciej lub czwartej dekadzie wieku”. Trzecia rozpocznie się już za siedem lat, czwarta kończyć będzie się za lat siedemnaście. A czas szybko biegnie… W Turcji sytuacja podczas minionego roku ponownie się skomplikowała i perspektywa ewentualnego członkostwa we wspólnocie europejskiej jest teraz bardziej odległa niż rok temu. Niektórzy oczekują, inni chcą, a jeszcze inni obawiają się islamizacji zamiast westernizacji. Na placu Taksim, barykad dziś się nie wznosi, ale spokoju tam również nie ma. I gdy znów pojawią się demonstranci, media będą miały podniecającą je i służącą do ekscytowania innych pożywkę.
Ale czy wtedy., w dekadzie lat 2020. czy 2030, będzie jedna Ukraina, czy dwie – podobnie jak w innej części świata powstały dwa Sudany? To jest naprawdę poważne pytanie, a ostatnie tygodnie ten dylemat stawiają z coraz większą ostrością.
Czas zamętu
O ile zamęt towarzyszący obecnej rewolucji – bo to jest czas zamętu, bo jest rewolucja, tyle że bez klarownej, konstruktywnej wizji alternatywnej wobec rzeczywistości – cofnie poziom produkcji Ukrainy i standard życia jej ludności? A i tak jest on, ogólnie i przeciętnie biorąc, znacznie mniejszy niż ćwierć wieku temu, w ostatnich latach Związku Radzieckiego. Ogólnie i przeciętnie, co oznacza, że skoro dla mniejszości jest wyższy, dla niektórych członków tzw. elit nawet bardzo, to dla większości jest odczuwalnie mniejszy.
Na mieszkańca naszego wschodniego sąsiada przypada dochód narodowy zaledwie w wysokości 7.300 dolarów (liczony jako produkt krajowy brutto, PKB, według parytetu siły nabywczej, co umożliwia porównania międzynarodowe). W Polsce jest to prawie trzykrotnie więcej, podczas gdy w całej Unii Europejskiej wynosi on średnio ponad 34 tysiące dolarów. Innymi słowy, po z górą dwudziestu latach poradzieckiej transformacji, źle ukierunkowanej i niewłaściwie sterowanej, dochód na głowę Ukraińca wynosi marną piątą część dochodu mieszkańca Unii Europejskiej. Nawet w Rosji PKB na głowę jest z górą dwukrotnie większy i wynosi 17.500 dolarów.
To właśnie dlatego Ukraińcy tak bardzo chcą do „Europy”, w swojej naiwności wierząc, że członkostwo w UE szybko owocuje dostatkiem. Nie; bierze się on z wydajnej, dobrze zorganizowanej pracy, z wysokiej jakości zarządzania firmami, z uczciwej przedsiębiorczości, z rozważnej, zorientowanej dalekosiężnie strategii rozwoju społeczno-gospodarczego, z instytucji sprzyjających zrównoważonemu wzrostowi produkcji. Pod każdym z tych względów Ukraina wlecze się w tyle za innymi krajami europejskimi.
Unia Europejska i jej przywódcy – a także niektórzy polscy wpływowi politycy – nie potrafili (i nie chcieli) złożyć przed listopadowym szczytem Unii Europejskiej w Wilnie jednoznacznej deklaracji, że jeśli Ukraina spełni wszystkie kryteria członkostwa, to zostanie do Unii przyjęta. Może w trzeciej, może w czwartej dekadzie, ale że zostanie przyjęta. Tego nie powiedziano, co też pokazuje hipokryzję polityki „wolnego świata”. Także tej, która widzi Ukrainę jako kartę w rozgrywce konserwatywnych sił na Zachodzie (i w Polsce) przeciwko zbyt silnej, ich zdaniem, geopolitycznej pozycji Rosji.
Zachodnia Ukraina demonstruje, a wschodnia pracuje
Moi ukraińscy studenci powiadają, że to nie Ukraińcy protestują, tylko „zachodnia Ukraina demonstruje, a wschodnia pracuje”. Oczywiście, obraz jest dużo bardziej skomplikowany niż ten uproszczony sąd, ale coś w tym jest. To widać, gdy spojrzy się na mapę pokazywaną w rozmaitych serwisach informacyjnych, aczkolwiek sytuacja jest tak dynamiczna, że zmienia się z dnia na dzień i do rozruchów dochodzi także na południu kraju, w Odessie, czy właśnie na wschodzie, między innymi w Dniepropietrowsku.
Jeszcze trochę i będziemy mieli w Europie… No właśnie, co? Aż „drugą Syrię” czy tylko „drugi Egipt?” Aż „drugi Sudan” czy może wystarczy „druga Libia”? Nie tam chcielibyśmy szukać analogii, ale coraz więcej podobieństw z tym czy innym krajem siłą rzeczy będzie się nasuwać. Byłem i na Placu Tahrir w Kairze, i w swoim czasie ma kijowskim Majdanie, więc już pewne analogie dostrzegam. I tu, i tam wyraźnie widać, przeciwko czemu są demonstranci. I że są za lepszą przyszłością. To jasne. Nazwałem to kiedyś „The Cairo Consensus”; w miarę dokładnie wiadomo, kto jest przeciwko czemu, lecz nie za bardzo wiadomo, czego się tak naprawdę – konkretnie i pragmatycznie – chce.
Jak zatem dojść do tej lepszej przyszłości? Na to pytanie opozycja – jak powiedzieliby Polacy, „od Sasa do lasa” – nie ma odpowiedzi. Nawet jeśli nie przetrwa władza z prezydentem Janukowiczem – a nie przetrwa, chociaż, jak pokazuje przykład Syrii z prezydentem al-Asadem, reżim niechciany przez jednych, lecz popierany przez innych potrwać może dużo dłużej, niż wydawało się to możliwe na początku rewolucji – to jej upadek problemu nie rozwiąże. Przejdzie się jedynie do następnej fazy kryzysu.
Nie na barykady, lecz do stołu
Wolałbym szukać analogii nie pomiędzy ukraińskim syndromem a niektórymi krajami uwikłanymi w trwającą już trzecią zimę „arabską wiosnę” czy też w jakimś stopniu również Turcją, lecz pomiędzy teraz na Ukrainie i ćwierć wieku temu w Polsce. To już dokładnie 25 lat, jak 6 lutego 1989 roku zasiedliśmy w Warszawie do negocjacji Okrągłego Stołu. W pałacu, w którym teraz zasiada Prezydent Rzeczypospolitej i choć pozytywnie ocenia go niewiele ponad 50 procent rodaków, to nikt nie okupuje opodal Placu Zamkowego i nie wznosi tam barykad. Też uczestniczyłem w obradach Okrągłego Stołu; jakże różniło się to od rozbijania namiotów na Placu Tahrir w Kairze, starć z policją na Placu Taksim w Istambule, czy napełnianiu worków zmrożonym śniegiem na Majdanie w Kijowie. Namioty się zwinie, śnieg stopnieje, a problemy pozostaną…
Jedyna szansa na ich sensowne rozwiązywanie to negocjacje, które wpierw uwypuklą autentyczne różnice ideologiczne, polityczne i ekonomiczne, a później zaproponują pragmatyczne sposoby rozwiązywania piętrzących się trudności. Twarde, merytoryczne negocjacje przy stole, odpowiedzialnych ludzi o różnych poglądach i sprzecznych interesach, nie są tak telegeniczne jak burzenie muru berlińskiego, starcia z policją w przyłbicach, klęczenie ze wzniesionymi obrazami świętych czy pokazywanie przez uśmiechnięte dziewczyny – w chustach albo i bez – zwycięskiego znaku zajączka, V. To nie jest czas na demagogię i uliczną walkę, ale na polityczną i ekonomiczną strategię. Ukrainie jest tak bardzo potrzebna „Strategia dla Ukrainy”, jak kiedyś przydała się nam „Strategia dla Polski”, która w latach 1994-97, po nieudanym szoku bez terapii na początku transformacji w latach 1989-91, właściwie ukierunkowała polskie przemiany ustrojowe i politykę rozwoju gospodarczego.
Miało być lepiej, wpierw będzie gorzej
Teraz niestety kompromitują się nie tylko ukraińskie elity władzy i opozycji, lecz także skorzy do dawania „dobrych” rad politycy zachodni. Żeby Ukrainie coś mądrego doradzić, trzeba wpierw ją zrozumieć i prowadzić wobec tego ważnego kraju uczciwą grę polityczną i ekonomiczną. Daleko do tego.
Ukraina to kolejny przypadek pokazujący, jak w tym wędrującym świecie można zrobić wielki problem w miejscu i czasie, gdzie można było w miarę spokojnie sprostać rozlicznym wyzwaniom. Ukraiński teraz już dramat pokazuje, jak przejść z sytuacji, w której rozwiązywanie sprzeczności interesów ekonomicznych i poglądów politycznych było możliwe, do sytuacji, która wymyka się spod kontroli. Ukraina to jeszcze jeden kraj, w którym już zaczynały się rysować perspektywy dobrego jutra, a teraz niestety z dnia na dzień stają się one coraz bardziej odległe, aczkolwiek demonstrujący nadal mogą mieć iluzję, że są coraz bliższe…
„Jedna Ukraina czy dwie” – pod takim tytułem – ukazał się 28 stycznia br. mój powyższy artykuł w „Rzeczpospolitej” (http://www.tiger.edu.pl/kolodko/artykuly/RZECZPOSPOLITA_Jedna%20Ukraina%20czy%20dwie_28_01_2014.pdf). Nic ująć, ale dodać niejedno można i trzeba, gdyż zaiste „sytuacja jest tak dynamiczna, że zmienia się z dnia na dzień”, a nawet z godziny na godzinę. W obecnej fazie kryzysu najważniejsze jest zapobieżenie eskalacji. Popełniono już tyle błędów, po wszystkich stronach konfliktu, że należy wystrzegać się dalszych. Najważniejsze jest teraz sięgnięcie do starej mądrości: tylko spokój nas uratuje.
Obecnie kluczowa powinna być deeskalacja konfliktu w jego różnych wymiarach, przede wszystkim deeskalacja konfliktu ukraińsko-rosyjskiego. Jeden nieopaczny ruch i może być dużo gorzej, a i tak jest już bardzo źle. Nie tylko dlatego, że po ulicach Sewastopola chodzą patrole rosyjskich żołnierzy, co tak chętnie eksponują niektóre media, lecz i dlatego że po ulicach Kijowa chodzą uzbrojeni faszystowscy bojówkarze, co relacjonuje chociażby BBC (http://www.bbc.com/news/world-europe-26398112).
Nie na wiele zda się potrząsanie szabelką i mobilizacja ukraińskich rezerwistów czy zamknięcie przestrzeni powietrznej dla lotów cywilnych. Przecież to nie wystraszy Rosji, która nie cofnie swoich wojsk do koszar; nie po to zostały z nich wyprowadzone. Pozostają jedynie negocjacje i kompromisowe zażegnywanie konfliktu. Zważywszy na powagę sytuacji – i status Rosji jako stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ – mediacji między Ukrainą a Rosją powinien podjąć się osobiście Sekretarz Generalny ONZ, Ban Ki-moon. Oczywiście przyjmując, że wiadomo z kim po stronie ukraińskiej negocjować…
Rosja nie wycofa się z Krymu, nie pozostawi bez gwarancji bezpieczeństwa – gwarancji, nie obietnic czy jakichś iluzji – milionów Rosjan, zwłaszcza na wschodnich obszarach Ukrainy. Jeśli ktoś uważa, że Rosja zachowuje się prowokacyjnie, to mądrość nakazuje nie dać się sprowokować. Teraz z Rosją można i należy twardo negocjować. I nie krzyczeć, bo w tym wrzasku można nie usłyszeć głosów zdrowego rozsądku, których nie brakuje, jeśli wyeliminować ekstremistów i głupców (również w Polsce). Na Rosję się nie wrzeszczy, tylko się z nią rozmawia.
Tak więc wpierw deeskalacja militarna i polityczna, a potem ogromny, znojny wysiłek na rzecz stabilizacji politycznej, co jest niezbędne, aby Ukraina uniknęła zsuwania się po gospodarczej równi pochyłej. Jeszcze na niej nie jest, ale może wejść bardzo szybko. Ekonomiczna, w tym finansowa sytuacja Ukrainy jest wielce trudna, ale nie beznadziejna. Ten kraj ma potencjał, ale nie ma odpowiednich instytucji i kultury gospodarczej oraz właściwej polityki i politycznych elit, które potrafiłyby ten potencjał wykorzystać. Bardzo wątpliwe, aby kierownicze kadry wyłonione przez chaos Majdanu były w stanie sprostać piętrzącym się wyzwaniom. Dla nich obecna eskalacja napięć politycznych i militarnych z Rosją jest jakby na rękę, bo przecież dużo łatwiej grać na patriotyzmie i nacjonalizmie w obliczu „najazdu wroga” i mobilizować przeciwko niemu nastroje części społeczeństwa, niż mozolnie budować od teraz przez następne pokolenie społeczną gospodarkę rynkową, wykorzystującą swoje unikatowe położenie pomiędzy Wschodem a Zachodem. Naiwność i krótkowzroczność polityczna z tego największego atutu geopolitycznego Ukrainy uczyniła jej największy problem. Niestety, Polska – a dokładniej jej niektórzy politycy i część mediów – mają w tym swój udział.
Ukraińska gospodarka nie poradzi sobie bez partnerskiej współpracy z Rosją, a Zachód niewiele pomoże. Cóż to za pomoc, gdy USA oferuje miliard dolarów gwarancji kredytowych, to jest tyle ile wytwarza się tam przez pół godziny? Gdy trzeba było ratować prywatne banki, które swą nieroztropnością doprowadziły amerykańską gospodarkę na krawędź krachu, lekką ręką wyjmowaną dziesiątki i setki miliardów. Taka jest logika kapitalizmu. Zagranica ma przyjść z określoną pomocą, aby Ukraina teraz nie musiała ogłosić niewypłacalności, ale nie mówmy o Międzynarodowym Funduszu Walutowym i Banku Światowym „Zachód”. W tych organizacjach swoje do powiedzenia mają też inne kraje, łączenie z Chinami, Koreą, Brazylią, Indiami, naftowymi krajami arabskimi. No i Rosją… Jeśli uda się pójść ścieżką deeskalacji konfliktu, MFW powinien bezwarunkowo udzielić Ukrainie szybkiego kredytu pomostowego rzędu 8-10 miliardów dolarów na sfinansowanie najpilniejszych potrzeb płatniczych i zahamowanie niekontrolowanego spadku kursu hrywny.
Potem wynegocjowany musi być stosowny program reform strukturalnych i zmian instytucjonalnych jako warunek większego kredytu, rzędu 25-30 miliardów dolarów. Jego niezbywalną częścią powinno być odzyskanie części majątku państwowego rozkradzionego podczas „liberalnych” refom, gdyż bez tego żaden trudny (a łatwych nie ma) program gospodarczy nie zyska akceptacji społeczeństwa. Nie po to tak dzielnie jego aktywiści przezimowali na Majdanie, aby teraz przez lata znowu zaciskać pasa, godząc się na program wyrzeczeń na neoliberalną modłę i na lata dalszego spadku PKB i dochodów indywidualnych. Na to nie ma już na Ukrainie ani społecznej, ani politycznej przestrzeni. „Pomoc” zagraniczna dla Ukrainy na podobieństwo „pomocy” udzielanej Grecji przez tzw. trojkę, czyli MFW, Komisję Europejską i Europejski Bank Centralny, zakrawałaby na szyderstwo, gdyż sprowadzałaby się do pożyczania pieniędzy rządowi po to, aby spłacił, głównie Zachodowi, stare długi. Takie właśnie rolowanie długu wyrolowało greckie społeczeństwo, któremu PKB spadł w trakcie udzielanej przez Zachód pomocy o zatrważające 25 procent. Jedyny sensowny program gospodarczy dla Ukrainy musi równocześnie stabilizować finansowo gospodarkę i utrzymywać ją na ścieżce wzrostu gospodarczego, podobnie jak udawało się to nam podczas realizacji „Strategii dla Polski” w latach 1994-97.
W przypadku Ukrainy dopuszczałbym nawet umorzenie części długu zagranicznego na taką samą skalę, na jaką skarb państwa potrafi odzyskać rozkradziony poprzez źle poprowadzoną prywatyzację majątek i repatriowanie go z zagranicy. Tylko na Cyprze ukraińscy nowobogaccy – również ci powiązani z nowymi elitami Kijowa – mają więcej pieniędzy niż wynoszą całe rezerwy walutowe tego 45-milionowego kraju (już zaledwie około 12 miliardów dolarów, a więc dramatycznie mało, zważywszy na potrzebę zachowania płynności finansowej).
Zręby programu gospodarczego, zawierające również działania ograniczające skalę biedy (pond 24 procent Ukraińców żyje poniżej poziomu ubóstwa), są w zasadzie gotowe. Opracował je Bank Światowy (przy udziale jednego z ekonomistów z Centrum Badawczego TIGER, którym kieruję w Akademii Leona Koźmińskiego (www.tiger.edu.pl). W żadnym przypadku nie może to być powtórzeniem polskiego neoliberalnego szoku bez terapii z początków lat 1990., co kosztowało nas utratą 20 procent dochodu narodowego. A doradzają to niektórzy ekonomiści i publicyści, z jednej strony wciąż niepojmujący szkodliwości tamtej polityki u nas, z drugiej zaś nierozumiejący istoty problemów gospodarczych Ukrainy. Przecież tam nie ma ani niedoborów towarowych, ani otwartej inflacji cenowej, które tak bardzo doskwierały Polsce ćwierć wieku temu. Jest natomiast niewydolny system fiskalny, nadmiar biurokracji, ogromna korupcja, a w sferze realnej niedostatecznie wykorzystany proeksportowy potencjał gospodarki. Najsłabszą stroną gospodarki są instytucje niedostosowane do wymogów otwartej gospodarki rynkowej funkcjonującej w epoce globalizacji.
Główny problem tkwi zatem nie tyle w braku koncepcji polityki gospodarczej, lecz w braku kadr zdeterminowanych politycznie i zdolnych profesjonalnie do jej wdrażania. Na ich znalezieniu i zorganizowaniu powinny skupić się nowe władze Ukrainy, ale niestety mają teraz inne, pilniejsze sprawy na głowie. Niemniej zmian w gospodarce nie należy odkładać. Zajmując się kryzysem politycznym i konfliktogenną sytuacją militarną, cały czas trzeba ziarno siać i plony zbierać. I dzielić je efektywnie i sprawiedliwie.
Unia Europejska mogłaby skończyć ze swoją hipokryzją i oświadczyć jednoznacznie, że jeśli Ukraina zechce i spełni wszystkie kryteria członkostwa, to zostanie przyjęta do Unii. Od siebie powtórzę, że „w trzeciej lub czwartej dekadzie wieku”. Teraz to już chyba nie wcześniej niż w czwartej, jeśli w ogóle. I nie wiadomo o Ukrainę w jakim kształcie geograficznym będzie wtedy chodziło. Gdyby taki kurs zostałby strategicznie obrany, powinien być realizowany przy równoczesnym współdziałaniu z Rosją, a nie traktowany jako instrument polityki antyrosyjskiej. Ta antyrosyjskość – także w Polsce – jest wyjątkowo niemądra. Teraz właśnie mamy jej kolejny skutek.
Co można zrobić niejako z marszu, to zaprosić dziesiątki tysięcy studentów ukraińskich na europejskie uczelnie. Polska może od razu dać przykład. Zaprośmy na koszt państwa, czyli naszego społeczeństwa rok rocznie tysiąc studentów, finansując im wszystkie związane z tym koszty. Nie tylko będą mieli szansę dobrze się wykształcić ku pożytkowi własnemu i na korzyść swego kraju, lecz również będą naszymi dobrymi ambasadorami w przyszłości.
Kto zaś czemu jest winien, kto co robił źle, kto jak powinien postąpić w bliższej czy dalszej przeszłości – o tym dyskutować będzie się przez następne kilkadziesiąt lat albo i dłużej. I nie będzie w tych kwestiach konsensusu. Jak dalece nawet w sprawach zasadniczych zdania i opinie są rozstrzelone, widać choćby w komentarzach umieszczonych przez internautów na tej stronie.
Przy tym wszystkim pamiętać trzeba, że ukraiński syndrom jest ważny, bardzo ważny. Dla Polski jeszcze bardziej niż dla innych krajów – poza Rosją. Aby wszak zrozumieć, co naprawdę się dzieje, trzeba postrzegać ukraińską Zimową Rewolucję tak na osi długiej historii, jak i w kontekście światowym. Poza Ukrainą jest jeszcze konflikt w Wenezueli i Tajlandii, Egipcie i Turcji, Bangladesz i Nigerii, i w paru innych miejscach świata, które tylko z naszej nadwiślańskiej perspektywy wydają się bardzo odległe i mniej istotne. Miejsc tych będzie więcej, również na obszarze byłego Związku Radzieckiego, jeśli pilnie nie wyciągnie się właściwych wniosków ze spektakularnej ukraińskiej lekcji.
Tu dzieje się historia, tu świat trzeszczy, kompromitują się bowiem dwa najgorsze wydania kapitalizmu: ten neoliberalny, który spowodował światowy kryzys gospodarczy, i skorumpowany kapitalizm państwowy, który jest główną przyczyną ukraińskiego dramatu.
Napisała do mnie internautka: „Boję się wojny”. Wojny nie będzie. Będzie coś trudniejszego – pokój.
(2411.) Szanowny Panie, Pozostaje niedosyt. O tym co dzieje się na Ukrainie wszyscy wiedzieli i nikt nie kiwnął palcem. Dopiero po brutalnie rozegranym Majdanie, bardzo dla nas groźnym, wszyscy się na raz obudzili i nikt nie zadaje pytania czy na Ukrainie chodzi tylko o pieniądze. Pieniądze i groźne brzmiące “dostosowanie strukturalne” z różnymi terapiami i szokami to jedna strona madalu. Druga to współzawodnictwo mocarstw o sterfy wpływów i o dominację, gdzie rozmawia się językiem “F…k the EU” i rakietami i głowicami. Myślałem, że nigdy już nie bedę bał się wojny. Na Ukrainie jest także dużo naszej winy, czasów szlacheckiego kolonializmu i niewolnictwa.
(2410.) Rozmowa dnia: prof. Grzegorz Kołodko
Jedynka
24.02.2014
Przemysław Szubartowicz: Naszym gościem jest prof. Grzegorz Kołodko, były wicepremier i minister finansów, Akademia Leona Koźmińskiego w Warszawie. Witam serdecznie, panie profesorze.
Prof. Grzegorz Kołodko: Dzień dobry państwu.
Ukraina pojawia się na kartach pańskich książek w Wędrującym świecie, w Dokąd zmierza światpisał pan o Ukrainie dość dużo. No ale dzisiaj mamy sytuację rewolucyjną i w powietrzu wisi pytanie: na jakim etapie gospodarczym jest Ukraina, jeśli nie jest jeszcze bankrutem?
Bankrutem jeszcze nie jest, natomiast sytuacja jest bardzo dramatyczna i niezwykle dynamiczna, nawet w ciągu tych parunastu minut, które spędzam tutaj u pana redaktora w studio, ta sytuacja może się zmienić w sposób taki, że za godzinę pewnie już niektóre akcenty mogłyby być nieco inaczej rozłożone. Ale ja bym chciał uciec od takiej krótkowzroczności i doraźności i po pierwsze zwrócić uwagę państwa na to, że ten cały syndrom, dramat ukraiński trzeba widzieć w wielowymiarowości, w co najmniej dwóch wielkich… w czasie i przestrzeni. W czasie tu jednak dzieje się historia, moim zdaniem nie można zrozumieć tego, co się dzieje na Ukrainie, w różnych częściach tego wielkiego kraju, jeśli nie zna się dobrze historii tego narodu, tego społeczeństwa, tej kultury. I drugi wymiar jest przestrzenny, to nie jest tylko Ukraina. Trzeba sobie zdawać z tego sprawę, że dzieje się coś na świecie, i to jest coś niedobrego. Nam jest bardzo bliska Ukraina, nie śledzę mediów tak jak państwo pewnie tutaj w studio, serwisów, ale o Ukrainie jest bardzo dużo, a przecież jest Egipt, gdzie odbywa się obecnie kolejna tura osadzonego i oskarżonego przez, było nie było, juntę wojskową, która obaliła demokratycznie wybranego prezydenta. Tak że tych analogii z Egiptem można byłoby znaleźć wiele, podobieństw z Ukrainą.
No tak, ale to jest inna część świata, panie profesorze, i…
Tak, ale ja chcę zwrócić uwagę na to, panie redaktorze, że oprócz tego jest Egipt i jest Turcja, i jest Tajlandia, jest Wenezuela. Tam niestety także są ofiary śmiertelne. Otóż na świecie dzieje się coś bardzo niedobrego, pewne koncepcje polityczne, pewne koncepcje ekonomiczne kompromitują się. I to nie jest tylko kwestia Ukrainy. Dlatego jak ktoś mówi tutaj, co ma zrobić teraz Waszyngton, Bruksela, Moskwa, to trzeba pamiętać, że Ukraina jest częścią geopolityki, to nie jest problem wyrwany z kontekstu…
No tak, ale jeżeliby się trzymać kontekstu aktualnego, no to ktoś jednak wyraźnie wypowiada, o co chodzi. Np. resort finansów Ukrainy mówi wprost: potrzeba 35 mln dolarów pomocy makrofinansowej, Stany Zjednoczone namawiają Ukrainę do pożyczki z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, czyli jednak próby takiej doraźnej pomocy czy doraźnych rat się pojawiają.
Najprawdopodobniej tak to się potoczy, choć będzie to obarczone bardzo ostrymi, powiedziałbym rygorystycznymi warunkami, jeszcze bardzo ostrymi niż miało to miejsce we wspomnianym Egipcie czy w odniesieniu do Grecji, dlatego że Ukraina jest arcyskorumpowanym kraje. To jest tak skorumpowany kraj, że jeśli np. ostatnio pojawiła się dobra informacje w rankingu Banku Światowego, że jest tam istotny postęp, jeśli chodzi o warunki prowadzenia biznesu, przedsiębiorczości, dlatego na przykład, że rozpatrywanie spraw w sądach ukraińskich wnoszonych przez przedsiębiorców trwa krócej niż w Polsce. Ale wyjaśnienie jest takie: dlatego że są bardziej skorumpowane i dlatego się sprawy tam załatwia. Po prostu bardzo wielu obawia się tego, że tak na dobrą sprawę posługując się buntem ludu pracującego i niepracującego ukraińskich miast i wsi, a zwłaszcza miast, a w szczególności jednego – Kijowa – zamienia się jedną arcyskorumpowaną elitę na drugą. I za jakiś czas…
Czyli nie widzi pan szans na to, że ta nowa władza, która się konstytuuje bądź za jakiś czas ukonstytuuje…
Szansę widzę, panie redaktorze, ale też trzeba zobaczyć…
…będzie inna, demokratyczna, otwarta…
Wpierw trzeba zobaczyć, kto to będzie ta władza. Już tutaj słyszeliśmy komentarz pani redaktor, że teraz się dowiadujemy, że ten sejm, który… ten ich, ta Rada, która głosuje każdego dnia coś innego, to była też zniewolona. Otóż tam trzeba wymienić od spodu całą administrację. To jest kraj skorumpowany do szpiku kości, to jest proces bardzo długotrwały i teraz jeśli wspólnota międzynarodowa, tak, upoważniona przez kraje znaczące, Unię Europejską, Stany Zjednoczone, na pewno z udziałem Rosji, powie: niech robi to, monitoruje to Fundusz Walutowy, bo Fundusz Walutowy jest do tego przygotowany technicznie i merytorycznie, i mówię to jako ekonomista, tam jest…
Ale czy Unia Europejska powinna inwestować i świat powinien inwestować dzisiaj, w tej chwili pożyczać pieniądze tej władzy?
Pożyczać tak, ale na zasadzie takiej, że będzie dostatecznie duże przekonanie, że zmiany kulturowe, instytucjonalne, polityczne i strukturalne będą z tak żelazną konsekwencją i determinacją realizowane, że to będzie pożyczka, a nie rzucanie pieniędzy naszych podatników w kraj, który jest źle rządzony i który jest nierządny. Więc wpierw musi się pojawić jednak jakaś jaskółka i do tej pory bynajmniej jej nie widać…
Panie profesorze, pan powiedział bardzo ciekawe zdanie, że jedna skorumpowana grupa polityczna wymienia się na inną skorumpowaną grupę…
Tego należy się obawiać.
…polityczną, że być może przy pomocy właśnie ludzi i takiej właśnie rewolucji tak się stanie, ale dzisiaj mamy sytuację taką, że agencja ratingowa Standard & Poors obniżyła notę Ukrainy do CCC-, a to jest ocena przyznawana krajom na skraju bankructwa…
Tu też jest sytuacja bardzo dynamiczna. W czwartek czy w piątek obniżyła do CCC, teraz obniżyła do CCC-
No właśnie.
Otóż Ukraina jest na równi pochyłej. Nastąpił pewien zwrot polityczny, ale bynajmniej to nie zapaliło tzw. światełka w tunelu. Więc teraz trzeba zobaczyć, czy na Ukrainie rysuje się jakaś wizja, a nie iluzja lepszej przyszłości dla tego narodu, który na to zasługuje, ale ma na to się zasłużyć także własną pracowitością, uczciwością i dobrym zorganizowaniem swojej gospodarki. Potem ta wizja musi się przerodzić w strategię dla Ukrainy i musi być jasne przywództwo. Bez silnego przywództwa ukraińskie problemy są nie do rozwiązania. Ile byśmy nie mówili o tym, że ma być społeczeństwo obywatelskie, że ma być demokracja, że mają być dobre regulacje, ludzie już nie chcą słuchać, także podobnie jak w Polsce i na Ukrainie o tych reformach, bo nie wiadomo, o jakie to reformy chodzi. Dzisiaj trzeba przywódcy, który powie: tak, my oczekujemy od zewnętrznego świata, od Wschodu i od Zachodu, nie mówmy tylko o Stanach Zjednoczonych, są jeszcze Chiny, trzeba pamiętać, że pod pewnymi względami, np. jeśli chodzi o import do Ukrainy, który wynosi 90 mld dolarów, drugim krajem z kolei po Rosji są Chiny, to jest ważny partner Ukrainy, jest Rosja. Trzeba powiedzieć: okay, my będziemy wam udzielać warunkowej pomocy zwrotnej finansowej, może w pewnym aspekcie, o czym za sekundę, bezzwrotnej, ale pod warunkiem, że wy uwiarygodnicie się odpowiednimi reformami. I programy co do tego są przygotowane. Ja wiem, że wielu ludzi nie lubi tego słuchać, także w Polsce, o pewnych instytucjach międzynarodowych, ale np. Bank Światowy ma zupełnie niezłe rozpoznanie i zdiagnozowanie sytuacji, jaka jest na Ukrainie, wystąpił z całą masą propozycji, natomiast moja znajomość Ukrainy podpowiada mi to, że problem nie jest w tym, że tam są złe tzw. przepisy czy regulacje. Jeśli ktoś patrzy na Ukrainę od tej strony, to oni czasami mają zupełnie przyzwoite, powiedziałbym wręcz na standardzie europejskim prawo gospodarcze, prawo finansowe, tylko tam nie ma egzekutywy, tam nie ma zdolności do przestrzegania tego prawa. Ten kraj nie rządzi się prawem, i na tym polega największy problem.
No tak, ale mamy dzisiaj sytuację rewolucyjną. Oczywiście tam są różne głosy, jedne kierują się w stronę Unii Europejskiej, drugie kierują się w stronę Rosji i mówią: mam nadzieję, że utrzymamy obecną cenę gazu dla Ukrainy. To akurat mówi pełniący obowiązki ministra energetyki Ukrainy Eduard Stawycki, ale pytanie jest takie: jak się wychodzi gospodarczo na prostą albo przynajmniej pnie się w górę w sytuacji rewolucyjnej, i to w tej części świata? Jeżeli pan mówi, że w różnych miejscach świata są momenty zapalne, no to jest poza tą wiarygodnością jakiś punkt, który powinien wskazywać drogę, to znaczy co się robi w sytuacji rewolucyjnej z pieniędzmi, z finansami, z gospodarką, żeby ją ratować?
Wie pan, przede wszystkim nie należy ich marnować na tej zasadzie, że oszukuje siebie i innych, również Ukraińców, że będzie lepiej. Przecież ta pomoc zagraniczna, o której tutaj jest mowa, pytanie jest: czemu ma służyć te 35 mld dolarów, o już pojawiła się ta kwota? Otóż w pierwszej kolejności ma to służyć sfinansowaniu przypadających na ten rok spłat ukraińskiego długu zagranicznego, a więc ludzie na Majdanie i także w każdej innej miejscowości i biednej wsi ukraińskiej nic z tego nie zobaczą i im się nic nie poprawi. I oni tego nie będą rozumieli i mają prawo tego nie rozumieć, bo oni nie są profesorowie ekonomii i finansiści rynków międzynarodowych. Następna część pójdzie na wzrost rezerw walutowych, które obniżyły się z ponad 30 mld na koniec roku 2011 do 25-ciu na koniec 2012 i teraz pewnie wynoszą raptem około 14-tu. Co trzeba jeszcze zrobić, to może słuchaczy naszych mniej interesuje, ale trzeba odejść od w tej sytuacji poronionej koncepcji utrzymywania sztywnego kursu walutowego hrywny, który jest bardzo kosztowny i właśnie on powoduje erozję tychże rezerw. I jeśli mają być wzmocnione rezerwy, to trzeba dokonać, i to szybko, na tych dniach, i tego ma zrobić nowa władza, pełniący obowiązki bank centralny, minister finansów, zdewaluować w sposób kontrolowany hrywnę, a potem przejść na mechanizm tzw. kroczącej dewaluacji, sprowadzając z czasem kurs do ok. 10 hrywien za 1 dolara.
Tylko żeby to było wiarygodne dla tzw. rynków finansowych światowych, to to musi być przez kogoś zaakceptowane i zagwarantowane. I tym kimś może być we współczesnym świecie tylko i wyłącznie Międzynarodowy Fundusz Walutowy, i to w dodatku w porozumieniu z Unią Europejską. To trzeba zrobić, ale pod warunkiem, że my zobaczymy z zewnątrz, że i na tym Majdanie, a przede wszystkim w tym ukraińskim parlamencie, jeśli chodzi o inne wysokie urzędy, prezydenta, rządu, banku centralnego, który też nie jestem pewien, czy nie jest w pewnych sprawach skorumpowany, ministra finansów, nie będzie gwarancji, żeby w tym kierunku pójść. Natomiast żeby to jeszcze uwiarygodnić wśród ludzi ukraińskich, to trzeba dobrać się do tych oligarchów. Nie można pozostawić złodziejstwa i rozkradzionego majątku w rękach tych, którzy to rozkradli. Przecież to jest zupełnie oczywiste. I niestety po obu stronach tzw. elity – i tej obalanej, i tej teraz rwącej się do władzy – są tacy, którzy nie mają z tego punktu widzenia czystego sumienia.
Ale oligarchowie będą zapewne chcieli stać przy władzy i za chwilę się okaże, że się z tą władzą w jakiś sposób układają.
A to w takim razie będzie pan miał sytuację, że nie będzie wyjścia, tylko będzie eskalacja rewolucji i ta obecna faza będzie jej fazą początkową, a nie końcową i sytuacja będzie się pogarszała, a nie polepszała. Jeśli ja powiadam, że obecnie te rezerwy wynoszą walutowe 45-milionowego narodu, liczniejszego niż Polska, tylko około 15 mld dolarów, to muszę również dodać, że oligarchowie i inni nowobogaccy ukraińscy mają głównie na Cyprze na swoich kontach dużo więcej pieniędzy. Otóż nowa władza powinna ich skłonić wszelkimi metodami, łącznie z prawnymi, nie tylko trzeba ścigać tych, którzy są winni śmierci niewinnych demonstrantów na Majdanie, ale również tych, którzy są winni okradania tego kraju przez minionych 20 z górą lat, dlatego że syndrom ukraiński, proszę państwa, polega na tym, że tam się skrzyżowały dwie najbardziej chorobliwe patologie współczesnego świata: z jednej strony państwowy kapitalizm, z drugiej strony z pewnymi elementami neoliberalnego kapitalizmu. To jest po prostu recepta na nieszczęście. I Ukraińcy sobie to przez tzw. swoje elity z przymrużeniem oka. Gdzie, panie redaktorze, był ten tzw. Zachód? Gdzie byli ci politycy, także w Polsce, w Brukseli, w Stanach Zjednoczonych, wtedy, kiedy okradano i wywożono stamtąd kapitał? Gdzie byli bankierzy i finansiści, kiedy tamten wykradziony kapitał lokowano? Podobnie jak było to w czasach jelcynowskiej Rosji? Przymykano na to oczy, a teraz wszyscy są wielkimi reformatorami, przyjaciółmi ludu ukraińskiego.
Jeśli chodzi o ten lud, to jeszcze jedno zdanie. Jeśli ma być ta pomoc, która będzie współfinansowana z zasobów Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Unii Europejskiej i być może niektórych jeszcze poszczególnych państw, a więc koniec końców z naszych publicznych pieniędzy, to część z tego musi trafić do najbiedniejszych Ukraińców. Tym ludziom trzeba pomóc, tam jest ok. 24% społeczeństwa, które żyje poniżej progu ubóstwa. W Polsce według tych samych szacunków tą samą metodą jest to tylko albo aż, jakby ktoś powiedział, około 10%.
Panie profesorze…
Otóż jeśli ludzie na Ukrainie mają zrozumieć, uwierzyć w to, że ten tzw. Zachód czy ta zagranica w rzeczywistości chce im pomóc, to trzeba pomóc także tym, którzy są naprawdę w bardzo trudnej sytuacji.
I tym apelem, panie profesorze, apelem, a właściwie wskazaniem kończy. Prof. Grzegorz Kołodko, Akademia Leona Koźmińskiego w Warszawie, były wicepremier i minister finansów, z dość jednak pesymistyczną chyba na razie prognozą.
A ja zapraszam do dalszej dyskusji na Facebook.com/kolodko, gdzie odcinków „Czas na rewolucję” ze znakiem zapytania jest już 28.
Dziękuję bardzo, panie profesorze.
To ja dziękuję.
(J.M.)
http://www.polskieradio.pl/13/53/Artykul/1060618/
(2415.) wieczór, Panie Dobry Profesorze!
Słuchałem Pana dzisiaj w TVN w rozmowie z dziennikarzem, który już pożyczył szablę z muzeum, szykuje rower bojowy i czeka na rozkaz, aby zaatakować Rosję. Otóż Pan jest niedzisiejszy. Dzisiaj Polska to prowincja amerykańska, a jej politycy gotowi są zrobić wszystko, byleby John Kerry poklepał ich dwa razy po ramieniu. Histeria, jaką demonstrują przyuczeni do zawodu dziennikarze, jest wyrazem dążeń ich wydawców, którzy są powiązani z politykami, którzy z kolei marzą o wydatkach na armaty, rakiety, bomby i tarcze antyrakietowe, aby kraj utopić w kłopotach. Pan stoi na straconej pozycji, bo Pan logicznie myśli. Dzisiaj to jest błąd. W cenie są idioci, pół-idioci i ćwierć-idioci oraz ministrowie nie mający wykształcenia, jakiego wymaga się od ich urzędu (por. były minister obrony – psychiatra, były minister sprawiedliwości – filozof, były minister dróg i mostów – politolog i tak dalej. Następnym razem niech Pan zacznie od oświadczenia, że kocha Pan Amerykę wcale nie mniej niż dawni komunistyczni bonzowie kochali ZSRR, a będzie Pan aktualny. Poza tym niech Pan udaje pół-idiotę, a wtedy może uda się Panu przemycić jakąś sensowną myśl bez ryzyka ze strony przerywającego dziennikarza. A poza tym życzę wszystkiego najlepszego! – Rewicz
(2409.) “The Economist” (March 1) publishes my comments on Argentina, Poland, and G20: http://www.economist.com/news/letters/21597863-argentina-english-cyprus-congress-artificial-limbs-fracking-switzerland-condoms
SIR – Why is Argentina still in the G20 club of countries? Brazil and Mexico could sufficiently represent Latin American countries. If it seemed justified to invite Argentina into the G20 15 years ago, it is not the case anymore. Poland is a much more suitable country for the G20, with sound institutions and responsible policies that helped it avoid recession during the world economic crisis.
Although it has 11 percent less of population, it enjoys 8% higher GDP than Argentina. Unlike Argentina and many others, Poland advanced by ten places in the World Bank’s “Doing Business” ranking for 2014. It is the most successful among post-communist transition economies. Out of the 35 countries in this group, only Russia is a member of the G20.
Bring Poland to the G20, and don’t cry for Argentina.
Professor Grzegorz Kolodko
Former finance minister of Poland
Warsaw
(2408.) Aby nie umknęło to Państwa uwadze, przytaczam głos zamieszony na http://www.facebook.com/kolodko w dyskusji pod moim komentarzem W „GAZECIE WYBORCZEJ” „BYLIŚMY GŁUPI”:
Sylwia Panie profesorze, Marcin Król w „Wyborczej” przyznał „Byliśmy głupi”, ale czemu w czasie przeszłym? Nadal są. Czy nie uważa PP, iż coś takiego: „wskutek wybuchu II wojny światowej w Europie tylko zawieszono kapitalizm. Natomiast nie uległy zniszczeniu – tak jak w socjalizmie – żadne instytucje kapitalizmu ani ludzie związani z tym ustrojem. Zachował się też wysoki poziom kapitału ludzkiego, zniszczono jednak kapitał fizyczny”, może stwierdzić tylko ktoś kto cały czas jest głupcem? To co nie było Holokaustu? Nie wymordowano milionów Żydów, także tych należących do elit finansowych i przemysłowych? Nie zginęły miliony ludzi?! Socjalizm był gorszy od wojny światowej? Może i tak skoro w nim takich głupców wykształcono, bo naprawdę trzeba być niemałym głupcem żeby wypowiadać takie brednie jak to, że zachował się wysoki poziom kapitału ludzkiego. Może pan wie, jak ktoś uważający się za guru, w dodatku neoliberalów, może głosić takie „mądrości”?
@Sylwia Tak, ma Pani rację, to jest bardzo głupie. Ale który to “mędrzec” głosi takie żenujące poglądy?
Sylwia: Balcerowicz, tym razem nie w Wyborzczej tylko w Rzepie http://www.ekonomia.rp.pl/artykul/705487,1088405-Ukrainy-pieniadze-nie-uratuja.html
(2407.) Światli internauci dziwią się, skąd bierze się wciąż taki ogrom wyraźnie neoliberalnie ukierunkowanej naiwności wśród ludzi, zwłaszcza młodszego pokolenia, którzy są wykształceni i, wydawałoby się, powinni rozumieć więcej i lepiej. Cóż, neoliberalna i libertariańska pralnia mózgów działa non stop. Nie tylko w rozlicznych mediach, lecz również – i niestety – pośród części środowiska akademickiego, także niektórych osób z tytułami dr czy prof. przed nazwiskiem. I przy okazji ciekawostka. Gdy redaktor Jacek Żakowski z “Polityki” pisząc swą opinię na okładkę mojej książki “Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości” (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,66008), użył określenia “naukawego biznesu”, korekta poprawiła to na “naukowego”, choć chodziło mu właśnie o naukawy: “Największy żal mam do ekonomistów nie o to, że się mylą, lecz o to, że wolą trwać w błędzie, niż się do niego przyznać i konformistycznie milczą, gdy ich koledzy przedstawiają nam ideologiczne głupstwa jako naukowe prawdy. Kołodko jest inny. Ta książka jest tego dowodem. Nie tylko bezlitośnie obnaża mielizny naukawego biznesu uprawianego na pograniczu showbizu, lobbingu i nauk ekonomicznych, ale też pokazuje autorskie propozycje wyjścia z narożnika obecnego kryzysu, do którego zapędzili się ekonomiści, politycy, media i wszyscy, którzy uwierzyli w obiegowe ekonomiczne prawdy dwóch poprzednich dekad.”
(2406.) CZAS NA REWOLUCJĘ? (28)
„…zamożne są elity władzy (bo wiedzą, jak eksploatować nie tylko zasoby naturalne, lecz przede wszystkim własną ludność), ale nie społeczeństwa (bo nie wiedzą, jak sterować rozwojem gospodarczym). Nieumiejętność oparcia się w większym stopniu na wiedzy jest główną przyczyną względnego niedorozwoju Wenezueli…”
„Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości”, s. 318 (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,66008)
„Wenezuela ma obecnie PKB na mieszkańca na poziomie około 70 procent polskiego, ale to tylko strumień bieżącego dochodu. Zróżnicowanie w standardzie życia jest o wiele większe. A na dodatek biedy i nędzy tam wciąż niemało, podobnie jak w innych krajach regionu.”
„Prezydent Wenezueli chce, aby z bogactwa w postaci zasobnych złóż ropy naftowej nie korzystała niewielka, uprzywilejowana część społeczeństwa kosztem biedoty. Wywołuje to falę wrogości w niektórych kręgach establishmentu ekonomicznego i politycznego w kraju
i za granicą. Widać to wyraźnie choćby w dalekich od obiektywizmu relacjach prasowych – wpierw w krajach bezpośrednio zainteresowanych tym, co i jak się dzieje z wenezuelskimi surowcami energetycznymi i dystrybucją czerpanych z nich krociowych dochodów, a później dalej, także w polskich mediach.
Jeśli chodzi o biedotę, to nie jest tak, że prezydent Chávez dał jej jakoby tylko nadzieję. Otóż dał dużo więcej, finansując to w jedynie sensowny ekonomicznie sposób, czyli poprzez redystrybucję części dochodu narodowego. A jakże inaczej finansować rozwój oświaty, publiczną służbę zdrowia i rozbudowę infrastruktury niż poprzez opodatkowywanie bogatych i szczególnych źródeł dochodów (w tym przypadku wydobycia, przetwórstwa i dystrybucji surowców energetycznych)?
Taka redystrybucja to nie jest populizm czy „polityka Janosika”, ale sensowna – nie wchodząc w szczegóły – polityka społeczno-gospodarcza. Może nie widać tego z utartych szlaków turystycznych (choć na drogach łatwo to dostrzec), ale w Wenezueli nastąpiła skokowa poprawa w służbie zdrowia. Do jej bezpłatnych usług dostęp ma masa biedaków, także tych z wciąż zbyt licznych wielkomiejskich slumsów i zapuszczonych prowincjonalnych miasteczek. Rząd Wenezueli współpracuje w tej materii z Kubańczykami, którzy w zamian za dostawy ropy naftowej przysłali kilkanaście tysięcy lekarzy. I to niektórych denerwuje jeszcze bardziej.
Finansowany w zasadniczym stopniu wpływami z eksportu ropy naftowej boom gospodarczy lat 2004–08 – kiedy to PKB, rosnąc średnio rocznie o 10,4 procent (w kolejnych latach o 18,3; 10,3; 10,3; 8,4 i 4,8), zwiększył się w sumie o ponad 63 procent – jest podstawą społecznie zorientowanej polityki rozwoju. I choć pozostawia ona wiele do życzenia, to na tle innych krajów eksportujących ropę naftową (a to jest właściwy punkt odniesienia) Wenezuela wypada bardzo korzystnie. Prezentuje się też dobrze w porównaniu z innymi krajami latynoskimi, szczególnie tymi, które idą drogą bardziej proamerykańskiej polityki, jak chociażby sąsiednia Kolumbia. Widać tego skutki, zwłaszcza w lepszym poziomie wykształcenia dzieci i młodzieży oraz w polepszającym się stanie zdrowotności ludności… w Wenezueli żyje się przeciętnie prawie 74 lata (w Polsce prawie 76), a współczynnik Giniego w ostatnich latach się obniża, odwrotnie niż w Kolumbii.”
„Świat na wyciągnięcie myśli”, s. 173 oraz 318-319 (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,53178)
„W przypadku kilku większych i bardziej w sumie rozwiniętych krajów latynoskich stracona została dla rozwoju „tylko” cała ostatnia dekada. Argentyna i silnie z nią poprzez więzy ekonomiczne sprzężony sąsiedni Urugwaj maja poziom produkcji poniżej 1998 roku, kiedy to z całą mocą zaatakował Argentynę kryzys zadłużeniowy, walutowy i finansowy, a w ślad za tym także kryzys sfery produkcji. Meksyk jeszcze nie przewyższa ze swoją produkcją tego, co już wytwarzał w 2000 roku. W dużo gorszej sytuacji znalazła się Wenezuela. Łączy ona w sobie typowe cechy latynoskie – niestabilność polityczną, silne ruchy populistyczne, słabość zarzadzania makroekonomicznego – z cechami krajów naftowych.
I to jest czwarta grupa, która – wydawałoby się – powinna rwać się do przodu, skoro natura ją tak hojnie obdarowała. Natura tak, ale kultura polityczna i zmysł przedsiębiorczości niekoniecznie. Stad też pomimo dużych i cennych zasobów kraje te nie potrafią utrzymać się na stałe na trajektorii wzrostu gospodarczego.”
„Wędrujący świat”, s. 79 (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,40999)
BBC, 23.01.2014: “Venezuelan police and opposition activists clash in Caracas” (http://www.bbc.co.uk/news/world-latin-america-26309917)
(2405.) Uderz w stół…
A propos stwierdzenia w artykule pt. “Rachunek sumienia” ogłoszonym na portalu forsal. Jego autor stwierdza w odniesieniu do mnie: “Jego strategia dla Polski z 1994 r. mogłaby równie dobrze wyjść spod pióra ekonomisty myślącego w kategoriach neoliberalnego mainstreamu. Bo jest tam mowa o prymacie wzrostu gospodarczego, walce z długiem publicznym czy podtrzymywaniu konkurencyjności polskiej gospodarki i nastawieniu jej na eksport.” Czyż to nie trąci wręcz farsą? Teraz neoliberałowie będą twierdzić, że moja strategia dla Polski była neoliberalna?! Kto chce, może tutaj http://tiger.edu.pl/ksiazki/polska_alternatywa.pdf zapoznać się z tą linią polityki gospodarczej, z jej uwarunkowaniami i wynikami (lepszymi niż pierwotnie zakładano).
Otóż opowiadanie się za wzrostem gospodarczym, poprawą konkurencyjności polskiej gospodarki, proeksportową orientacją czy racjonalizacją długu publicznego (tak właśnie, racjonalnym nim sterowaniem, a nie walką z nim) oczywiście było i jest słuszne. Tyle że niewiele ma to wspólnego z neoliberalizmem, którego teraz żałuje także prof. Marcin Król, mówiąc w „Gazecie Wyborczej”, że byli głupi. Raz więc jeszcze powtórzę: kto był, ten był; my nie byliśmy. I raz jeszcze dodam: kto jest, ten jest; my nie jesteśmy.
Neoliberalizm – wykorzystując deregulację, prywatyzację i fiskalną redystrybucję, do czego potrzebne mu słabe państwo (stąd hasło „małego” państwa, gdyż zgodnie z neoliberalną doktryną i praktyką wtedy będzie ona słabe w wykonywaniu swoich regulacyjnych powinności) – służy wzbogacaniu nielicznych kosztów większości. Doskonale zdają sobie z tego sprawę jego cyniczni wyznawcy, gdyż dokładnie o to im chodzi, nie rozumieją tego jego naiwni zwolennicy.
Jeśli przyjąć, że celem gospodarowania nie jest wzbogacanie mniejszości kosztem większości, a zrównoważony rozwój gospodarczy, to szkodliwość neoliberalizmu została już jednoznacznie naukowo udowodniona w literaturze. A i bez jej studiowania można to gołym okiem zauważyć – od Stanów Zjednoczonych po Polskę. Dostrzegł to i Marcin Król, stąd to bicie się w piersi. Powinien to dostrzec również redaktor Woś z „Dziennika Gazety Prawnej”, a nie męczyć się ubieraniem mnie „pióra ekonomisty myślącego w kategoriach neoliberalnego mainstreamu”.
Co zaś naszej Polski się tyczy, to wpierw właśnie „Strategia dla Polski” (http://tiger.edu.pl/ksiazki/strategia.pdf) w latach 1994-97, a później „Program Naprawy Finansów Rzeczypospolitej” (http://www.tiger.edu.pl/kolodko/ksiazki/O_Naprawie_Naszych_Finansow.pdf) w latach 2002-03 zahamowały tendencje do narastania nierówności dochodowych i zasadniczo zawęziły obszar wykluczenia społecznego, wprowadzając gospodarkę na ścieżkę szybkiego i mniej niezrównoważonego rozwoju gospodarczego. To też widać gołym okiem, choć postudiować fachową i rzetelną literaturę nigdy nie zaszkodzi. Mimo to może warto jednak wspomnieć, że w czasie gdy byłem wicepremierem i ministrem finansów, wskutek mojej polityki nowego pragmatyzmu, stanowiącej w istocie zaprzeczenie neoliberalnego kursu, realny PKB na mieszkańca poszedł w górę aż o jedną trzecią.
W odróżnieniu od innych krytyków neoliberalnych manowców – a wobec jego wielkiej kompromitacji będzie ich teraz przybywać – jestem w sytuacji dość komfortowej, gdyż nie tylko odżegnywałem się od samego początku, nie po ćwierćwieczu, od tej szkodliwej gospodarczo i społecznie koncepcji i polityki, lecz zaproponowałem i z powodzeniem wdrażałem odmienny kierunek prorozwojowych reform. No i publikowałem swoje poglądy nieustannie i nie muszą ich ukrywać, co innym się zdarza, bo nie mam się czego wstydzić. Tutaj http://tiger.edu.pl/onas/ksiazkiPDF.html jest 28 moich książek dostępnych natychmiast w formacie PDF. Nie da się tego zignorować, tak jak nie da się zaprzeczyć faktom.
(2404.) Najsmutniejsze w tych całych wydarzeniach na Ukrainie jest to że dwa rodzaje grup oligarchii walczą o swoje wpływy przy pomocy niczym winnych obywateli.
Pierwszą grupe utrzymująca się obecnie przy władzy można podsumować jak grupę powiązaną z wartościami dominującymi przed pomarańczową rewolucją.Ta grupa walczy o swoją pozycję za pomocą różnego rodzaju służb mundurowych.Policjanci ukraińscy nie są od tego by rozmyślać nad szeroką rozumianą sprawiedliwością społeczną ,a od tego by wykonywać rozkazy.Czemu byli winni policjanci zabići na majdanie?Temu że ktoś zdecydował się ich tam posłać, po to by dla intersu paru dycydentów i oligarchów walczyli ze swoimi bracimi Ukraincami.
Drugą grupę oligarchi stanowi grupa która poczuła powiew dobrego interesu do zrobienia za czasów Julii Tymoszenko. Ta grupa walczy za pomocą niczym winnych obywateli którzy wierzą w obietnice , że po zmianie władzy ich beznadziejna sytuacja zmieni się na lepszą. Istnieje duże prawdopodobieństwo,że gdy uda się doprowadzić do zmiany władz w Ukrainie, nagle okaże się że do uzdrowienia karaju potrzebnych będzie “trudnych reform”.Stanie się to co miało miejsce w Polsce na początku lat dziewiędziesiątych.Albo coś jeszcze gorszego.I tak jak przywódzy solidarnośći wyznający modłę Balcerowicz doszli do władzy na barkach robotników aby potem działać przeciwko ich interesom, tak dzisiaj oligarchia nr. 2 walczy o przejęcie władzy rękami zwykłych obywateli Ukrainy, których potrzeby nie zabardzo będą ich interesowały.Jedyną wizję jaką mają do zaoferowania to wstąpienie do UE której głównym warunkiem jest zgodzenie się przez Ukraine na wszystko co podsunie im MFW. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć obywatelom Ukrainy by niedali się nabrać na neoliberaliazm tak jak zrobili to Polacy.
(2403.) W „GAZECIE WYBORCZEJ” „BYLIŚMY GŁUPI”
Kto był, ten był. My nie byliśmy…
„Byliśmy głupi”, przyznaje w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (8-9 lutego, „Magazyn”, s. 12-14) Marcin Król, filozof i historyk idei związany z „Solidarnością”. W świetnie poprowadzonym przez redaktora Grzegorza Sroczyńskiego wywiadzie, którego samokrytyczny tytuł zajmuje pół strony, profesor Król powiada:
„Głupi byliśmy.
W latach 80. zaraziliśmy się ideologią neoliberalizmu, rzeczywiście sporo się tutaj zasłużyłem, namawiałem do tego Tuska, Bieleckiego, całe to gdańskie towarzystwo. Pisma Hayeka im pracowicie podtykałem. Mieliśmy podobne poglądy z Balcerowiczem, dzisiaj się rozjechaliśmy.
Wygasł we mnie ten zapał dość szybko. Zorientowałem się, że w liberalizmie zaczyna dominować składnik indywidualizmu, który po kolei wypiera inne ważne wartości i zabija wspólnotę.”
Wyrzuty neoliberalnego sumienia
To dobrze, że pojmują to kolejni luminarze nauk społecznych. Trochę gorzej jest wciąż z politykami i tzw. ekonomistami, o których prof. Król powiada: „nie wierzę im jak psom”. Osobiście nie mam tego problemu, bo sam jako ekonomista opieram swoje poglądy na wiedzy, a nie na wierze, ale jeśli już, to zdecydowanie bardziej ufam psom.
Mija akurat 25 lat od pamiętnego 1989 roku, który zmienił bieg dziejów; nie tylko w naszej części świata, choć tu w największym stopniu. Ale przecież już wtedy, ćwierć wieku temu, nie brakowało głosów krytycznych wobec tzw. bezalternatywności neoliberalnego kursu. Przypomina o tym między innymi Karol Modzelewski, profesor historii, który mądry był już dawno i teraz nie musi, jak inni, tłumaczyć się z naiwności i krótkowzroczności. Warto sięgnąć po jego książkę „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca” (Iskry, 2013, s. 456).
Liczni inni autorzy przestrzegali przed neoliberalnym kierunkiem polityki, opierającym się na w istocie reakcyjnej ideologii, nieodosobnieni myśliciele – światli filozofowie, socjolodzy, politolodzy i ekonomiści. W Polsce chociażby profesorowie Łagowski, Jarosz, , Kowalik; na świecie między innymi Chomsky, Giddens, Posner, Stiglitz. Jest ich dużo, dużo więcej, również w gronie tworzących za granicą polskich ekonomistów, że wymienię tylko profesorów Łaskiego, Dembińskiego, Podkaminera, Poznańskiego, Pysza. Zaliczyć do tego grona wypada również wybitnego kolegę po fachu profesora Króla – też historyka idei i filozofa – profesora Andrzeja Walickiego, którego esej zatytułowany „Neoliberalna kontrrewolucja” (z podtytułem „Padliśmy ofiarą ideologicznej ofensywy mniejszości dążącej do stałego mnożenia swych bogactw. Bez względu na wszystko i kosztem wszystkich”) opublikowała ta sama „Gazeta Wyborcza” (30 listopada-1 grudnia, „Magazyn”). Wyraźnie sumienie gryzie i nie ma się czemu dziwić…
Andrzej Walicki, który niedawno opublikował obszerną książką pt. „Od projektu komunistycznego do neoliberalnej utopii” (Universitas-Polska Akademia Nauk, 2013), pisze: „W początkowym okresie transformacji mylenie neoliberalnego ekonomizmu z liberalizmem ekonomicznym, ugruntowanym aksjologicznie i promującym głębokie reformy społeczne, było błędem popełnianym często w najlepszej wierze. Dzisiaj jednak zamazywanie fundamentalnej różnicy między liberalizmem demokratycznym i antyliberalną w istocie wolnorynkową prawicą nie ma już żadnych usprawiedliwień i uzasadnień.” Niestety, niektórzy nadal próbują to usprawiedliwiać, acz nie potrafią uzasadnić. I tak Bogiem a prawdą, nigdy nie potrafili uzasadnić na gruncie obiektywnej nauki społecznej, dlatego też uciekali się do indoktrynacji w kręgach intelektualnych i nachalnego „prania mózgów” w masmediach. Dobrze zatem, że intelektualista tej klasy co profesor Król to też zrozumiał.
Czas na rewolucję?
Co więcej, jakby podczas ostatnich trzech lat czytając na stronie http://www.facebook.com/kolodko z górą dwa tuziny moich komentarzy z cyklu „Czas na rewolucję?”/”Time for a revolution?”, na pytanie redaktora Sroczyńskiego „Rewolucja?” Marcin Król odpowiada: „Coś… jak się zdarzy to „coś”, to możemy wisieć na latarniach. Po prostu… Jest granica, której nie da się wytyczyć przy pomocy ekspertów, ale ona co jakiś czas się ujawnia. Granica – najogólniej mówiąc – niesprawiedliwości. I tak to sobie trwa i trwa, aż pojawi się iskra i następuje wstrząs.” Jeszcze nie jak Lenin, który zapowiadał (jak się okazało, słusznie), że z iskry rozgorzeje płomień, ale już prawie…
Tym bardziej trzeba zrozumieć, kogo profesor Król ma na myśli, mówiąc „my”. Szeroko o tym traktuje w swojej niedawno wydanej książce, z przesadą zatytułowaną nihilistycznie „Europa w obliczu końca” (Wydawnictwo Czerwone i Czarne, 2013, s. 224), bo przecież końca nie widać; ani dobrego, ani złego. Otóż ci „my” to właśnie solidarnościowi i postsolidarnościowi intelektualiści i politycy, ekonomiści i działacze. Nazwiska niektórych z nich padają w wywiadzie, między innymi Michnika i Balcerowicza. Ale czy oni dojrzeli to tego, aby też przyznać się, że „byli głupi”? Czy też zarazili się ideologią neoliberalizmu do tego stopnia, że już nie są w stanie tego schorzenia przezwyciężyć?
Niektórym do tego wciąż daleko. Współcześnie to nie lewacki populizm jest niebezpieczny, aczkolwiek lekceważyć go bynajmniej nie wolno, ale właśnie prawicowy neoliberalizm stanowi realne zagrożenia sensownego i postępowego ładu społecznego i gospodarczego. To zrozumiawszy, trzeba jednak mieć klasę, aby intelektualnie puknąć się w czoło, moralnie walnąć w piersi, politycznie posypać sobie głowę popiołem. Karol Modzelewski czy Andrzej Walicki – i im podobni, niestety nieliczni – nie muszą tego czynić. Innym, wyjątkom, już się to udało. Ale jest nadal wielu, mniej czy bardziej znaczących w publicznej debacie, którzy tkwią w swoich okopach i walczą o dewastujące gospodarkę i społeczeństwo neoliberalne system i politykę. Niektórzy spośród nich zorganizowani są w konserwatywnych strukturach w rodzaju Centrum Adama Smitha czy Forum Obywatelskiego Rozwoju, inni krążą w libertariańskich gremiach typu Fundacja Instytut Ludwiga von Misesa czy Nowa Prawica.
Te lobbystyczne organizacje wszak nie są najgroźniejsze. Najbardziej niebezpieczne jest skażenie, które w minionych latach wdarło się do wielu innych, skądinąd wydawałoby się rozsądnych organizacji, partii, grup, mediów, ośrodków badawczych, a także – co ważne – opiniotwórczych intelektualistów.
Choć to już niemało, to jednak nie wystarczy przyznać, że było się głupim. Przecież nie wszyscy byli głupi. Byli, i co dużo ważniejsze są wśród nas tacy, co mieli i mają rację. Bo wiedzą, na czym we współczesnym świecie polega istota długofalowego rozwoju zrównoważonego ekonomicznie, społecznie i ekologicznie. Bo rozumieją, co od czego tak naprawdę zależy. Jeśli zatem nadszedł czas – miejmy nadzieję – orzekania, kto był albo i nadal jest głupi, to dobrze byłoby pójść o krok dalej i powiedzieć kto był i jest mądry. Profesor Król tak daleko się nie posunął, ale za to przestrzega, że „Nic nie robiąc, hodujemy siły, które zmienią swój świat po swojemu”. Czyli na dużo gorszy.
Kto nie robi, ten nie robi. My robimy…
http://www.rp.pl/artykul/9157,1088393-Kolodko–W–Wyborczej–byli-glupi.html?p=1
(2402.) Warto przeczytać książkę Marcina Króla pt. „Europa w obliczu końca” (Wydawnictwo Czerwone i Czarne, 2013, s. 224). To szczególnie przyda się niepoprawnym neoliberałom, o niewybaczalnych błędach których profesor Król, sam uznając się przez długi czas za neoliberała, w innym miejscu powiada: “W latach 80. zaraziliśmy się ideologią neoliberalizmu, rzeczywiście sporo się tutaj zasłużyłem, namawiałem do tego Tuska, Bieleckiego, całe to gdańskie towarzystwo. Pisma Hayeka im pracowicie podtykałem. Mieliśmy podobne poglądy z Balcerowiczem, dzisiaj się rozjechaliśmy.” Autor, historyk idei i filozof, obciąża neoliberalizm odpowiedzialnością za nieudaną szokową “terapię” na początku lat 1990., pokazując naiwność swoich solidarnościowych kręgów. Co więcej, dopatruje się on jego nieuchronnej klęski na tle narastających napięć społecznych biorących się z nieuzasadnionych ekonomicznie i szkodzących gospodarce różnic dochodowych oraz poszerzających się obszarów wykluczenia. Tak jakby czytając nasz cykl na tej stronie – “Czas na rewolucję” – Król zapowiada wręcz nadejście wielkiego, niekontrolowanego buntu. Stąd ten defetystyczny tytuł książki o “końcu” Europy. Końca, oczywiście, nie będzie, ale im dłużej pętał będzie się jeszcze ten upadający już neoliberalizm, tym trudniej będzie wejść na ścieżkę zrównoważonego rozwoju.
Cóż, późno bo późno, ale jeszcze jeden rachunek sumienia ze strony intelektualisty, który pojął, na czym polega oszukańcza beznadziejność neoliberalizmu…
(2401.) Szanowny Panie Profesorze po przeczytaniu jednego z ciekawszych artykułów na stronie Fecebooka Pana autorstwa pt. “TIME FOR A REVOLUTION”? chciałbym pokusić się na odpowiedzieć na to pytanie i w trzech krótkich żołnierskich słowach oświadczyć, że faktycznie “Czas już nadszedł”. Niestety osoby, które mogłyby kierować rewolucją albo nie są świadome tego, że to właśnie one będą liderami zmian, albo nie zostało im jeszcze w umysłach zaszczepione ziarno idei sprawiedliwości i postępu. Aby ziarno idei zmian mogło zakwitnąć w ich umysłach konieczne jest zapoznanie szerokich mas klasy pracującej i nie pracującej z teorią diagnozującą obecny stan faktyczny systemu ekonomiczno-gospodarczego wraz z koncepcją jego usprawnienia i wdrożenia. Co oczywiście Szanowny Pan Profesor czyni poprzez swoje publikacje naukowe. Mamy bowiem świadomość, że każda rewolucja ma początek i rodzi się w umysłach naszych profesorów. Jeden z naszych wybitnych prakseologów Pan Profesor Witold Kieżun na pytanie Piotra Legutki z “Gościa Niedzielnego” -” A co by Pan dziś zrobił, mając wpływ na najważniejsze decyzje w państwie”?
Odpowiedział– “Gdybym miał dwadzieścia lat mniej, to pewnie nie powstrzymałbym się od programowania zdecydowanej działalności typu pararewolucyjnego. Teraz mogę jedynie przekonywać, pisać, wywierać presję na rozwiązanie ważniejszych kwestii, a spośród nich demograficznej(….)”.
Dlatego ci wszyscy , którzy mają mniej niż 92 lata (bo tyle właśnie liczy sobie Pan Profesor Witold Kieżun) są potencjalnym materiałem na przyszłych kierowników pararewolucji, którzy co nieuniknione muszą dokonać niezbędnych zmian w systemie zarządzania makroekonomicznego naszego kraju w duchu budowy sprawiedliwego systemu. Tak więc pararewolucjoniści “Naprzód”.
(2400.) Czy polskie prawo antymonopolowe i polityka konkurencji wymagają poprawy?
OECD porównuje system prawny i zasady polityki w obszarze konkurencji istniejące w 34 państwach OECD i w 15 krajach spoza tej Organizacji. Z przeprowadzonego przez OECD zestawienia wynika, że zakres polskiego prawa konkurencji i nadane UOKiK uprawnienia zbliżone są do tych, jakie charakteryzują Austrię, Belgię czy Portugalię. Okazuje się też, że polskie przepisy dotyczące zachowań antykonkurencyjnych są lepsze niż rozwiązania przyjęte przez Kanadę, Luksemburg, Japonię czy Norwegię. Oznacza to, że obowiązujące w Polsce akty prawne i działania polskiego urzędu antymonopolowego faktycznie skutecznie zapobiegają zachowaniom szkodzącym konkurencji czy też nie dopuszczają do takich fuzji. Polska dobrze również prezentuje się na tle OECD w zakresie działań na rzecz propagowania reguł wolnej konkurencji. W swoim materiale OECD zwraca uwagę, iż pomimo wielu podobieństw między systemami prawnymi w poszczególnych krajach OECD, istotne różnice występują co do sposobu egzekwowania prawa konkurencji.
• Kliknij http://www.oecd-ilibrary.org/economics/new-indicators-of-competition-law-and-policy-in-2013-for-oecd-and-non-oecd-countries_5k3ttg4r657h-en;jsessionid=382j63bgm6go6.x-oecd-live-01, aby uzyskać całą publikację OECD pt. „New Indicators of Competition Law and Policy in 2013 for OECD and non-OECD Countries”
(2399.) Witam
Jestem Studentem Germanistyki w Poznaniu, zaocznie, niedawno straciłem pracę, za studia muszę płacić, pisałem już do róźnych ludzi, fundacji, przezydenta, premiera. Nikt mi nie chce pomóc. Nie wiem skąd mam wziąść pieniądze na zapłacenie czesnego za studia. Państwo w Polsce traktuje ludzi młodych, ale też całe Społeczeństwo za nic. Prezydent ani Premier nie potrafią mi odpisać. W polsce ani nie ma pomocy w sądach, urzędach pracy(oferty tylko są dla tych, ktorzy maja dostać kuroniówkę, żeby im nie wyplacic) Co się dzieje z tą Polską. Jestem z niżu demograficznego i nic nie jest lepiej z Pracą. Jak już są Prace to za najniższą krajową i takie wymagania, jakby trzeba było mieć po szkole odrazu 10 lat doświadczenia. Na to wszystko to Brak słów. Ja mieszkam w Wielkopolsce, w Okolicach Wągrowca. Tutaj jest największe Bezrobocie w całej Wielkopolsce. Burmistrz stawia tylko Markety, Ronda, a Fabryki nie powstają, nic się nie stara. Tylko zawyżają Diety. Moim zdaniem już jest po Polsce. Wszystko wyjeżdża za Granicę. Mam obawy co będzie dalej. Ludzie wyjdą na ulice. W tych dużych miastach nikt nie narzeka, ponieważ większość Ludiz ma Pracę dobrze płatną. Szczerze mówiąc nie chce mi się żyć w tym Kraju.
(2398.) You may be inspired by reading some of 30 or so of mine short articles, essays, and comments on global and international, economic and political, social and cultural issues, which I have contributed recently to the famous ROUBINI GLOBAL ECONOMICS: http://www.economonitor.com/blog/author/gkolodko/. Comments welcome!
(2396.) Dokładanie 25 lat temu – 6 lutego 1989 roku – zasiedliśmy do Okrągłego Stołu. Uczestniczyłem w tym historycznym wydarzeniu. Choć był do raczej proces, a nie wydarzenie, który zmienił nie tylko Polskę, lecz i świat, wiele bowiem innych procesów zostało wtedy zapoczątkowanych, ukierunkowanych, zintensyfikowanych. Gdyby nie nasz Okrągły Stół, mógłby jeszcze trochę dłużej postać mur berliński.
Obrady Okrągłego stołu – odbywały się w Pałacu Namiestnikowskim, gdzie obecnie mieści się siedziba Prezydenta RP (przeprowadził się tam z Belwederu prezydent Wałęsa 20 lat temu) – trwały dwa miesiące, do 5 kwietnia 1989 roku. I aczkolwiek od wielu ustaleń, zwłaszcza w odniesieniu do zmiany systemu ekonomicznego i polityki gospodarczej późniejszy solidarnościowy rząd premiera Mazowieckiego szybko odszedł poprzez swoją nieudaną szokową „terapię”, to właśnie Okrągły Stół zapisał się na kartach dziejów jako wydarzenie przesądzające ustrojową transformację do demokracji politycznej i gospodarki rynkowej w Polsce i w całej naszej części świata. Jak wielce obraz jest po tym ćwierćwieczu zróżnicowany, wystarczy porównać choćby dzisiejsze Polskę i Ukrainę.
Zważywszy na wiek, dla większości dyskutantów na tej stronie Okrągły Stół jest tak odległym wydarzeniem historycznym, że są skłonni nie przywiązywać do niego wagi. Niesłusznie. Nie bylibyśmy dzisiaj tym, kim jesteśmy, nie bylibyśmy tam, gdzie jesteśmy, gdyby nie tamte dni sprzed ćwierćwiecza.
Co nam dały w sferze ekonomiczno-społecznej, można przeczytać między innymi w moich artykułach “Sukces na dwie trzecie. Polska transformacja ustrojowa i lekcje na przyszłość” (http://www.tiger.edu.pl/aktualnosci/gwk_EKONOMISTA_No6_2007.pdf), “Wielka Transformacja 1989-2029. Uwarunkowania, przebieg, przyszłość”
(http://www.tiger.edu.pl/kolodko/artykuly/WIELKA_TRANSFORMACJA_Nr_3_2009.pdf) oraz “Dwie dekady ustrojowej transformacji – i co dalej?”
(http://www.tiger.edu.pl/aktualnosci/2010/EKONOMISTA_4_2010.pdf).
Niedługo więcej na temat ćwierćwiecza transformacji.
(2395.) W dniu dzisiejszym tj. 6 lutego Pan Profesor Witold Kieżun obchodzi swoje 92 urodziny to polski ekonomista, teoretyk zarządzania, przedstawiciel polskiej szkoły prakseologicznej, uczeń Tadeusza Kotarbińskiego i Jana Zieleniewskiego, żołnierz Armii Krajowej. Chyba naszym moralnym obowiązkiem jest zapoznawanie się z dorobkiem naukowym naszych naukowców, gdyż niejednokrotnie potrafią oni w sposób celny opisać otaczającą nas rzeczywistość a parafrazując znane przysłowie możemy powiedzieć, że Polacy nie gęsi i swoich prakseologów mają. Poniżej zamieszczam cytat z publikacji Pana Profesora Witolda Kieżuna.
“Wydają się konieczne zarówno silny , strategiczny administracyjny nadzór nad bankami i wielkimi korporacjami, jak i światowe ustawy “kominowe” i podatkowe, poważnie limitujące horrendalnie wysokie zarobki właścicieli i najwyższej kadry gospodarczej i finansowej oraz radykalna reforma “kasynowego” systemu giełdowego, uniemożliwiająca spekulacyjne manipulacje o charakterze negatywnej fikcji organizacyjnej. Ze względu jednak na siłę i zachłanną chciwość wielkiego kapitału, obawiam się , że radykalne reformy możliwe są jedynie w wyniku potężnych ruchów społecznnego protestu, do których być może dojdzie w wyniku dalszych bankructw finansowych i upowszechniania bezrobocia”.
Witold Kieżun “Patologia transformacji” str. 366
(2394.) “Mało kto uświadamia sobie, że władze państwowe w zasadzie w ogóle nie posługują się nagrodami, a całe ich oprzyrządowanie służy do wywierania przemocy. Mizernym wyjątkiem są ordery o symbolicznej wartości i czasem pieniężne renty, które już pochodzą ze zubożenia innych. Poza tym władza stosuje same kary, czyniąc zło lub przynajmniej przykrość temu, na którego kieruje swoją uwagę, choć ogólne społeczne skutki tej przykrości bywają pośrednio pożyteczne”
To moja odpowiedz na Pana próby zwiększania władzy nad gospodarką a tym samym nad społeczeństwem.
(2395.) System danin publicznych jest niesprawny: z czterech jednostek wypracowanego produktu, państwo musi pozbawić obywatela aż trzech, by uzyskać jedną. Resztę konsumuje ewidencja, kontrola, księgowi, prawnicy, urzędnicy oraz inne systemowe pasożyty. Ekonomiści zwykli powtarzać za Keynesem, że te rzekomo zmarnowane dwie jednostki i tak przecież trafiają do ludzi, tych właśnie kontrolerów, księgowych, prawników, urzędników, a potem na rynek, gdzie tworzą pożyteczny popyt. Jest to trochę obłudne, bo miesza w jednej kategorii pasożyty z żywicielami, gubi więc aspekt moralny.
Koszty władz są tak czy owak wielkie. Problemem pozostaje, co w zamian władze społeczeństwu dają.
(2397.) “Reklama to zjawisko o szczególnej i czasem trudnej do uchwycenia szkodliwości. Podnosi ceny dóbr, wypacza rynkowe mechanizmy równowagi, degraduje życie do konsumpcji, ciągnie w dół poziom kultury masowej, bezwstydnie piorąc mózgi jej uczestników:”
dorzuce tego samego autora ciekawą definicję relkamy i jej skutki
(2393.) Znany Panu prawdopodobnie amerykański polityk Paul Craig Roberts tak w wywiadzie mówi o światowych mediach “Rynek medialny to również rynek. I jego nie ominęły wielkie procesy konsolidacji kapitału z ostatnich dwóch dekad. Mieliśmy kiedyś w Ameryce tysiące niezależnych od siebie tytułów. Wzajemnie się uzupełniających i niezależnych. I to był prawdziwy pluralizm. Dziś całe amerykańskie media są skoncentrowane w mniej więcej pięciu kluczowych megakoncernach. Wiem, co mówię, bo współpracowałem kiedyś blisko z „Wall Street Journal”. Dziś ten szacowny tytuł należy do… megakoncernu Ruperta Murdocha. Tymi tytułami nie rządzą już dziennikarze, tylko specjaliści od marketingu i reklamy. Zniknął też słynny mur oddzielający pion biznesowy od merytorycznego. Rząd zaś zabezpiecza się przed nadmierną krytyką ze strony tych tytułów, kontrolując system licencji na nadawanie.
To co stało się na świecie z mediami jest oznaką zniewolenia człowieka jakiego nie znał od wieków. Koncentracja totalitaryzmów, nazizmu , komunizmu i innych izmów w rękach kapitału czyni największe spustoszenie w umysłach społeczeństw i skutecznie zapędza ludzi do marketów i do parafii. W Polsce to co szydreczo zwą wolnymi mediami jest zdecydowanie gorsze, tendencyjne, głupie i cenzurowane niż za tzw. komuny.
(2392.) CO WARTO PRZECZYTAĆ?
Jeśli kogoś interesują Chiny, a w szczególności jak to się stało, że w stosunkowo krótkim czasie, za życia – i ciężkiej pracy – jednego zaledwie pokolenia, potrafiły z kraju zacofanego stać się jedną z większych potęg gospodarczych świata., to na pewno warto przeczytać niebłahą książkę profesora Henryka Chołaja zatytułowaną „Kapitalizm konfucjański? Chińskie reformy ekonomiczne a globalizacja”, Poltext, Warszawa 2014, s. 416 (http://www.poltext.pl/b1504-Kapitalizm-konfucjanski.htm). Prowadzi on swoje rozważania z głęboką znajomością także ewolucji myśli ekonomicznej, a zarazem omawia interesujące nas procesy na tle globalizacji, co czyni jego sposób analizy i prezentacji jeszcze bardziej ciekawym.
(2391.) Dzięki Pana postawie spędzania w sposób aktywny życia za Pana przykładem biegam ok. 15 km co drugi dzień. Polecam wszystkim. Pan Profesor ma rację mniej internetu i polityki więcej biegów ku chwale ….
(2390.) SKĄD TEN ZAMĘT?
„Ludziom wmówiono, że „nie mają alternatywy”, …gdy narzucono społeczeństwu tak zwaną terapię szokową z wszystkimi jej ułomnościami koncepcyjnymi i realizacyjnymi. Kosztowało nas to bardzo wiele, dobrych skutków zaś przyniosło bardzo mało. Tamto kłamstwo umożliwiło przeforsowanie dewastującego planu gospodarczego, czego negatywne następstwa odczuwane są do dzisiaj. Teraz ponownie rządowa propaganda i jej medialni poplecznicy twierdzą, że „nie macie alternatywy”. Otóż z pewnością są rozmaite możliwości wyboru, także politycznego.
Najlepiej pójść do przodu zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i ogólnospołecznym interesem, wchodząc na drogę szybkiego i zrównoważonego rozwoju, którą już kiedyś podążaliśmy. Natomiast bardzo źle byłoby kontynuować obecną błędną i szkodliwą politykę i z czasem stanąć wobec innej alternatywy: druga Grecja czy druga Tajlandia. Tak pisałem zaledwie trzy lata temu w książce „Świat na wyciągnięcie myśli”, s. 109-110 (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,53178).
Teraz na Ukrainie chcą nowych wyborów (które niewiele rozwiążą, podobnie jak poprzednim razem, kiedy to też długotrwałe demonstracje na Majdanie wymusiły ponowne wybory po tzw. pomarańczowej rewolucji), a w Tajlandii protestanci zmierzają do zablokowania wcześniejszych wyborów (donosi o tym m.in. serwis BBC Word: „Thailand protesters block early election vote”, http://www.bbc.co.uk/news/world-asia-25900604), które też nie wiele zmienią dla przytłaczającej większości społeczeństwa. Sytuacja gospodarcza Tajlandii jest przy tym znaczenie lepsze niż Ukrainy. Byłem, widziałem.
Na szczęście pod naciskiem rozsądnych argumentów polski rząd ostatnio – szkoda, że tak późno – podjął kilka właściwych decyzji, m. in. odnośnie do skali dopuszczalnego w tej fazie kryzysu deficytu czy też w sprawie OFE, i przestał mamić społeczeństwo, że „nie ma alternatywy”. Inne, lepsze możliwości polityki społecznej i gospodarczej zawsze są możliwe; w Grecji i w Tajlandii, w Egipcie i na Ukrainie. I w Polsce. Same wybory, które mamy od czasu do czasu – a w Polsce w tym i przyszłym roku będą aż czterokrotnie – jeszcze nie wystarczają. Formalna demokracja to jeszcze za mało, o czym przekonują się różne narody, nie tylko Egipcjanie, Tajowie czy Ukraińcy, ale także mieszkańcy krajów zamożnych, jak Grecy, czy wręcz bardzo bogatych, choćby Amerykanie. Potrzebne są jeszcze odpowiednie kultura i instytucje, co nie przychodzi ani szybko, ani łatwo. Wiele piszę o tym w trzeciej książce z serii mojej trylogii o świecie (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,69250), „Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości” (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,66008). Kto chce zrozumieć, co i dlaczego się dzieje – i co będzie dalej – niech czyta.
(2389.) Szanowny Panie Profesorze, Podzielam pogląd, że kryzysowa i niebezpieczna dla Polaków sytuacja na Ukrainie stanowi ciąg podobnych kryzysów w różnych częściach świata. Do nich należy to co w cudzysłowie nazwał Pan “Arabską wiosną”, ale także inne dziejące się lub przygotowywane. Ukraina jest dalszym ich ciągiem o wyraźnie sprecyzowanych celach, z wiadomych powodów w Polsce nie nazywanych. Ta sama technologia, te same cele, te same pieniądze, agitatorzy, propaganda, hasła i logistyka co w Iraku, Libii, Egipcie, Jemenie, Somali, Tunisie, Syrii i teraz na Ukrainie. I kończy się to rozbiciem kraju, skłóceniem ludzi, rabunkiem, wojnami religijnymi i rasowymi i budową baz militarnych. Zginęło tam już prawie 5 milionów ludzi i dziesiątki przepędzono. I trwa to dalej i będzie jak piszą trwać, do jakiegoś końca. Historia wyraźnie informuje jaki ten koniec będzie. Tu i ówdzie o tym piszą.
(2388.) CZASAMI TRZEBA CZEKAĆ NA DOBRĄ WIADOMOŚĆ 40 LAT. MIEJMY NADZIEJĘ, ŻE Z UKRAINY NADEJDZIE WCZEŚNIEJ…
„Po latach usilnych prób pojawiła się szansa na normalizację w rejonie Bangsamoro na Filipinach – na południu wyspy Mindanao i na archipelagu ciągnącym się na wschód od niej w stronę Borneo.” Tak piszę w książce „Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości”, s. 342 (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,66008). I teraz przynajmniej stamtąd dociera do nas dobra wiadomość, skoro nie można się jej doczekać ani z Kairu, ani z Kijowa, ani z jeszcze wielu innych miejsc, o których też mowa w książce. BBC World donosi: „The Philippines has agreed the final section of a peace deal with Muslim rebels fighting a long-running insurgency in the south of the country. It is the fourth part of a roadmap for peace with the Moro Islamic Liberation Front (MILF) set out in October 2012. The accord details how the rebels will hand over their weapons in exchange for self-rule in parts of the south. The agreement, reached in Kuala Lumpur, paves the way for a final and comprehensive peace treaty.” (http://www.bbc.co.uk/news/world-asia-25896408)
(2387.) UKRAIŃSKI SYNDROM
W książce „Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości” (http://ksiegarnia.proszynski.pl/product,66008) napisałem: „Znaczące konsekwencje – tak ekonomiczne, jak i polityczne, zarówno ludnościowe, jak i kulturowe – miałoby ewentualne przyjęcie do grona członków Turcji (80 milionów mieszkańców i ich liczba rośnie) oraz Ukrainy (45 milionów i spada). Na razie jest to mało prawdopodobne, ale w ogóle możliwe i niewykluczone w trzeciej lub czwartej dekadzie wieku, o ile kraje te naprawdę zechcą się zintegrować, co wcale nie jest takie pewne.” (s. 195)
Tak, napisałem „w trzeciej lub czwartej dekadzie wieku”. Trzecia rozpocznie się już za siedem lat, czwarta kończyć będzie się za lat siedemnaście. A czas szybko biegnie… W Turcji sytuacja podczas minionego roku ponownie się skomplikowała i perspektywa ewentualnego członkostwa we wspólnocie europejskiej jest teraz bardziej odległa niż rok temu. Niektórzy oczekują, inni chcą, a jeszcze inni obawiają się islamizacji zamiast westernizacji. Na placu Taksim, na którym też bywam, barykad dziś się nie wznosi, ale spokoju tam również nie ma. I gdy znów pojawią się demonstranci, media będą miały podniecającą je i służącą do ekscytowania innych pożywkę.
Ale czy wtedy., w dekadzie lat 2020. czy 2030, będzie jedna Ukraina, czy dwie – podobnie jak w innej części świata powstały dwa Sudany? To jest naprawdę poważne pytanie, a ostatnie tygodnie ten dylemat stawiają z coraz większą ostrością.
O ile zamęt towarzyszący obecnej rewolucji – bo to jest czas zamętu, bo jest rewolucja, tyle że bez klarownej, konstruktywnej wizji alternatywnej wobec rzeczywistości – cofnie poziom produkcji Ukrainy i standard życia jej ludności? A i tak jest on, ogólnie i przeciętnie biorąc, znacznie mniejszy niż ćwierć wieku temu, w ostatnich latach Związku Radzieckiego. Ogólnie i przeciętnie, co oznacza, że skoro dla mniejszości jest wyższy, dla niektórych członków tzw. elit nawet bardzo, to dla większości jest odczuwalnie mniejszy.
Na mieszkańca naszego wschodniego sąsiada przypada dochód narodowy zaledwie w wysokości 7.300 dolarów (liczony jako produkt krajowy brutto, PKB, według parytetu siły nabywczej, co umożliwia porównania międzynarodowe). W Polsce jest to prawie trzykrotnie więcej, podczas gdy w całej Unii Europejskiej wynosi on średnio ponad 34 tysiące dolarów. Innymi słowy, po z górą dwudziestu latach poradzieckiej transformacji, źle ukierunkowanej i niewłaściwie sterowanej, dochód na głowę Ukraińca wynosi marną piątą część dochodu mieszkańca Unii Europejskiej. Nawet w Rosji PKB na głowę jest z górą dwukrotnie większy i wynosi 17.500 dolarów.
To właśnie dlatego Ukraińcy tak bardzo chcą do „Europy”, w swojej naiwności wierząc, że członkostwo w UE szybko owocuje dostatkiem. Nie; bierze się on z wydajnej, dobrze zorganizowanej pracy, z wysokiej jakości zarządzania firmami, z uczciwej przedsiębiorczości, z rozważnej, zorientowanej dalekosiężnie strategii rozwoju społeczno-gospodarczego, z instytucji sprzyjających zrównoważonemu wzrostowi produkcji. Pod każdym z tych względów Ukraina wlecze się w tyle za innymi krajami europejskimi.
Unia Europejska i jej przywódcy – a także niektórzy polscy wpływowi politycy – nie potrafili (i nie chcieli) złożyć przed listopadowym szczytem Unii Europejskiej w Wilnie jednoznacznej deklaracji, że jeśli Ukraina spełni wszystkie kryteria członkostwa, to zostanie do Unii przyjęta. Może w trzeciej, może w czwartej dekadzie, ale że zostanie przyjęta. Tego nie powiedziano, co też pokazuje hipokryzję polityki „wolnego świata”. Także tej, która widzi Ukrainę jako kartę w rozgrywce konserwatywnych sił na Zachodzie (i w Polsce) przeciwko zbyt silnej, ich zdaniem, geopolitycznej pozycji Rosji.
Moi ukraińscy studenci powiadają, że to nie Ukraińcy protestują, tylko „zachodnia Ukraina demonstruje, a wschodnia pracuje”. Oczywiście, obraz jest dużo bardziej skomplikowany niż ten uproszczony sąd, ale coś w tym jest. To widać, gdy spojrzy się na mapę, choćby taka jak załączoną do serwisu dzisiejszego serwisu BBC World „Ukraine unrest. New barricades in Kiev as talks stall” (http://www.bbc.co.uk/news/world-europe-25876807).
Jeszcze trochę i będziemy mieli w Europie… No właśnie, co? Aż „Drugą Syrię” czy tylko „drugi Egipt?” Aż „drugi Sudan” czy może wystarczy „druga Libia”? Nie tam chcielibyśmy szukać analogii, ale coraz więcej podobieństw z tym czy innym krajem siłą rzeczy będzie się nasuwać. Byłem i na Placu Tahrir w Kairze, i w swoim czasie ma kijowskim Majdanie, więc już pewne analogie dostrzegam. I tu, i tam wyraźnie widać, przeciwko czemu są demonstranci. I że są za lepszą przyszłością. To jasne. Nazwałem to kiedyś, także na tej stronie, „The Cairo Consensus”; w miarę dokładnie wiadomo, kto jest przeciwko czemu, lecz nie za bardzo wiadomo, czego się tak naprawdę – konkretnie i pragmatycznie – chce.
Jak zatem dojść do tej lepszej przyszłości? Na to pytanie opozycja – jak powiedzieliby Polacy, „od Sasa do lasa” – nie ma odpowiedzi. Nawet jeśli nie przetrwa władza z prezydentem Janukowiczem – a nie przetrwa, chociaż, jak pokazuje przykład Syrii z prezydentem al-Asadem, reżim niechciany przez jednych, lecz popierany przez innych potrwać może dużo dłużej, niż wydawało się to możliwe na początku rewolucji – to jej upadek problemu nie rozwiąże. Przejdzie się jedynie do następnej fazy kryzysu.
Wolałbym szukać analogii nie pomiędzy ukraińskim syndromem a niektórymi krajami uwikłanymi w trwającą już trzecią zimę „arabską wiosnę” czy też w jakimś stopniu również Turcją, lecz pomiędzy teraz na Ukrainie i ćwierć wieku temu w Polsce. To już dokładnie 25 lat, jak 6 lutego 1989 roku zasiedliśmy w Warszawie do negocjacji Okrągłego Stołu. W pałacu, w którym teraz zasiada Prezydent Rzeczypospolitej i choć pozytywnie ocenia go niewiele ponad 50 procent rodaków, to nikt nie okupuje opodal Placu Zamkowego i nie wznosi tam barykad. Też uczestniczyłem w obradach Okrągłego Stołu; jakże różniło się to od rozbijania namiotów na Placu Tahrir w Kairze, starć z policją na Placu Taksim w Istambule, czy napełnianiu worków zmrożonym śniegiem na Majdanie w Kijowie. Namioty się zwinie, śnieg stopnieje, a problemy pozostaną…
Jedyna szansa na ich sensowne rozwiązywanie to negocjacje, które wpierw uwypuklą autentyczne różnice ideologiczne, polityczne i ekonomiczne, a później zaproponują pragmatyczne sposoby rozwiązywania przezwyciężania piętrzących się trudności. Twarde, merytoryczne negocjacje przy stole, odpowiedzialnych ludzi o różnych poglądach i sprzecznych interesach, nie są tak telegeniczne jak burzenie muru berlińskiego, starcia z policją w przyłbicach, klęczenie ze wzniesionymi obrazami świętych czy pokazywanie przez uśmiechnięte dziewczyny – w chustach albo i bez – zwycięskiego znaku zajączka, V. To nie jest czas na demagogię i uliczną walkę, ale na polityczną i ekonomiczną strategię. Ukrainie jest tak bardzo potrzebna „Strategia dla Ukrainy”, jak kiedyś przydała się nam „Strategia dla Polski”, która w latach 1994-97, po nieudanym szoku bez terapii na początku transformacji w latach 1989-91, właściwie ukierunkowała polskie przemiany ustrojowe i politykę rozwoju gospodarczego.
Teraz, niestety, kompromitują się nie tylko ukraińskie elity władzy i opozycji, lecz także skorzy do dawania „dobrych” rad politycy zachodni. Żeby Ukrainie coś mądrego doradzić, trzeba wpierw ją zrozumieć i prowadzić wobec tego ważnego kraju uczciwą grę polityczną i ekonomiczną. Daleko do tego.
Ukraina to kolejny przypadek pokazujący, jak w tym wędrującym świecie można zrobić wielki problem w miejscu i czasie, gdzie można było w miarę spokojnie sprostać rozlicznym wyzwaniom. Ukraiński teraz już dramat pokazuje, jak przejść z sytuacji, w której rozwiązywanie sprzeczności interesów ekonomicznych i poglądów politycznych było możliwe, do sytuacji, która wymyka się spod kontroli. Ukraina to jeszcze jeden kraj, w którym już zaczynały się rysować perspektywy dobrego jutra, a teraz, niestety, z dnia na dzień stają się one coraz bardziej odległe, aczkolwiek demonstrujący nadal mogą mieć iluzję, że są coraz bliższe…
(2384.) SYSTEM JEST DLA EMERYTÓW, NIE DLA RYNKÓW
Prezydent RP podjął iście salomonową decyzję. Nie rozstrzygnął jednoznacznie i ostatecznie trwającego sporu w sprawie kierunków zmian w systemie emerytalnym, bo rozstrzygnąć ich nie mógł. Zachował się bardziej politycznie niż merytorycznie, przyznając rację po trochu wszystkim uczestnikom debaty – tym, którzy byli za zmianami zaproponowanymi przez rząd, i tym, którzy są przeciw. Ustawa zmieniająca zasady funkcjonowania Otwartych Funduszy Emerytalnych (OFE) więc jest, ale problem też pozostaje. Skierowanie przez prezydenta zapytania do Trybunału Konstytucyjnego stwarza pole do dyskusji zwłaszcza prawników, ale ekonomiści bynajmniej nie zamilkną.
Potrzebna jest chłodna ekonomiczna analiza funkcjonowania systemu zabezpieczenia społecznego. Piszemy o chłodnej analizie, bo dyskusja, która przetacza się w kręgach politycznych i przez media, jest gorąca i zbyt często motywowana zacietrzewieniem ideologicznym. Można usłyszeć, że rząd dokonuje zamachu na oszczędności emerytalne Polaków, że żarłoczny fiskus nas okrada z pieniędzy, które natychmiast zostaną roztrwonione przez państwo. Pojawiały się też doniesienia o rzekomym spisku międzynarodowej finansjery, za przyczyną którego stworzono system służący nabijaniu kasy pazernych finansistów kosztem polskiego społeczeństwa.
Odzywają się też niedorzeczne głosy, że nie jest potrzebny żaden system zorganizowanego zabezpieczenia społecznego, bo niby każdy może i powinien dostać „swoją kasę” i sam zatroszczyć się o własną przyszłość. Nawet gdyby chciał i potrafił, to i tak pozostaje problem, jak sfinansować świadczenie prawie 7,5 miliona emerytów i rencistów, którzy płacąc składki do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (ZUS) w czasie swojej aktywności zawodowej, utrzymywali poprzednie pokolenie emerytów. Takich anarcho-kapitalistycznych poglądów nie można zbywać lekceważąco, gdyż ich głoszenie konfliktuje społeczeństwo.
Lansowanie skrajnych poglądów powoduje, że problemy finansowe czy, szerzej, gospodarcze, nabierają wymiaru politycznego. Tak też niestety stało się już ze sprawą OFE.
Dlaczego filar kapitałowy jest potrzebny
Wprowadzenie do systemu emerytalnego filara kapitałowego miało i wciąż ma ekonomiczny sens, system kapitałowy bowiem jest w dużej mierze niezależny od sytuacji demograficznej. Ma ona kluczowe znaczenie dla funkcjonowania systemu repartycyjnego, w którym ze składek wpłacanych przez pracujących finansuje się wypłaty emerytur dla pokolenia, które już się napracowało. W przyszłości stosunek pracujących do pobierających świadczenia będzie dużo gorszy niż dziś – głównie ze względu na proces starzenia się ludności. Żyjemy coraz dłużej, średnio 76 lat, kobiety prawie 81, a mężczyźni 73 – i dlatego warto, aby chociaż częściowo emerytury były finansowane ze źródła niezależnego od liczby pracujących i płacących składki.
Nie bez znaczenia jest dopływ środków na rynek kapitałowy. Stały strumień „długiego” pieniądza ułatwia finansowanie długookresowych inwestycji infrastrukturalnych oraz służących ochronie środowiska naturalnego i zwiększa możliwości rozwojowe przedsiębiorstw. Filar kapitałowy to swoiste wymuszone oszczędności, które wspierają możliwości inwestycyjne gospodarki, a tym samym przyczyniają się do wzrostu gospodarczego.
Te zalety systemu nie budzą wątpliwości, ale trzeba na niego spojrzeć przez pryzmat skutków, jakie dla finansów publicznych niesie wprowadzenie filara kapitałowego. Część składek emerytalnych trafia do OFE, a co za tym idzie automatycznie powstaje ubytek w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS), który finansuje wypłaty bieżących świadczeń. System zabezpieczenia społecznego, który nawet bez OFE jest głęboko deficytowy i wymaga wsparcia dotacją z budżetu państwa, staje się jeszcze bardziej niezbilansowany. Filar kapitałowy, który w przyszłości ma poprawiać sytuację finansów publicznych, obecnie mocno ją pogarsza. Wprowadzenie takiego filaru ma makroekonomiczny sens tylko wtedy, gdy zwiększony przejściowy koszt dla bieżącego funkcjonowania systemu emerytalnego jest finansowany nadwyżką budżetową. Jeśli transfery środków do filara kapitałowego wymagają zaciągania dodatkowego długu publicznego, to zalety systemu kapitałowego są niwelowane przez pogarszającą się sytuację finansów publicznych. Co z tego, że w przyszłości system państwowy będzie częściowo odciążony od wypłaty emerytur, bo wypłacać je będą po części OFE, skoro budżet będzie musiał znaleźć dodatkowe środki na finansowanie dodatkowego długu publicznego, który musiał być zaciągnięty, aby swego czasu pokryć deficyt w FUS spowodowany przekazywaniem części składki do OFE?
Zaciąganie długu publicznego w celu przekazywania środków do OFE miałoby dla przyszłych emerytów sens tylko wtedy, gdyby stopy zwrotu w OFE były znacząco wyższe niż koszt finansowania długu wraz z prowizjami pobieranymi przez zarządzających OFE. W latach 2010-12 średnia stopa zwrotu netto (z uwzględnieniem opłat i prowizji) wyniosła około 7 proc.; mniej więcej na takim samym poziomie ukształtował się w tym czasie koszt finansowania polskiego długu publicznego, więc trudno mówić o korzyściach dla przyszłego emeryta.
Stan finansów publicznych jest nie bez znaczenia dla funkcjonowania rynku kapitałowego i oddziaływania filara kapitałowego na dopływ środków służących rozwojowi przedsiębiorstw. Gdy transfer do OFE jest finansowany nadwyżką budżetową, to dodatkowy strumień wymuszonych oszczędności trafia na rynek finansowy. Jeśli jednak przekazanie środków funduszom kapitałowym wymaga zaciągania długu, to efekt jest co najwyżej neutralny; pieniądze przekazane instytucjom finansowym muszą być wcześniej od nich pożyczone. Gdy weźmiemy pod uwagę opłaty i prowizje pobierane przez zarządzających OFE, efekt netto dla rynku finansowego jest negatywny: minister finansów pożycza 100 zł i przekazuje je do OFE, a z OFE na rynek finansowy trafia 96,5 zł, bo po drodze pobrana jest prowizja 3,5 zł.
Zalety i wady funkcjonowania filara kapitałowego ściśle zależą od stanu finansów publicznych. Jeśli budżet jest w stanie tworzyć przejściową nadwyżkę, to warto ją inwestować na rzecz przyszłych emerytów. Tak postępuje Norwegia: bieżąca nadwyżka budżetowa jest akumulowana w dwóch funduszach emerytalnych, co zabezpiecza wypłacalność systemu emerytalnego w przyszłości. W Polsce wprowadzenie filara kapitałowego nie zostało wsparte dostosowaniem fiskalnym, co mocno zwiększyło poziom długu publicznego.
Skąd te błędy?
Warto zadać pytanie, czy wskazany wyżej koszt wprowadzenia przed kilkunastu laty filara kapitałowego nie był znany ówczesnym decydentom? Oczywiście te zależności były brane pod uwagę, ale poczyniono szereg założeń, według których nowy system emerytalny miał być stabilny i nie obciążać zanadto budżetu państwa.
Po pierwsze, koncepcja nowego systemu powstawała w latach 1996-97, kiedy gospodarka wskutek pomyślnej realizacji „Strategii dla Polski” rozwijała się w tempie 7 proc. rocznie, a nierównowaga budżetowa z roku na rok malała. W takich okolicznościach trudno było przewidzieć, że już trzy-cztery lata później dynamika wzrostu spadnie praktycznie do zera, a deficyt budżetowy przyjmie ogromne rozmiary.
Po drugie, na przełomie wieków rządy mogły liczyć na znaczące wpływy z prywatyzacji, które miały zostać użyte do sfinansowania przejściowego, spowodowanego przekazywaniem składek do OFE, niedoboru w FUS. Od 2003 roku to założenie wprost jest widoczne w budżecie państwa, gdzie funkcjonuje pozycja „saldo wpływów z prywatyzacji”, na które składają się przychody z prywatyzacji i rozchody z tytułu refundacji składek kierowanych do OFE.
Po trzecie, twórcy reformy zakładali umiarkowaną popularność OFE wśród tych, którzy mieli wybór: zostać tylko w systemie repartycyjnym lub zdecydować o wejściu do OFE. Takie założenie oznaczało, że odpływ bieżących składek z FUS do OFE będzie niewielki, a tym samym nieznacznie wzrośnie deficytowość filara repartycyjnego.
Po czwarte, wydawało się, że jest dostateczny konsensus co do tego, że nieodzowne są konsekwentne zmiany strukturalne, które zmniejszają niedobór w systemie wypłat bieżących emerytur i rent. Nie było wątpliwości – przynajmniej w kręgach profesjonalnych – że potrzebne jest usprawnienie i zmniejszenie kosztów funkcjonowania ZUS i KRUS, nie ma ucieczki od zwiększenia skali oskładkowania rolników, ograniczania przywilejów emerytalnych dla służb mundurowych i określonych grup zawodowych, zaostrzenia rygorów przyznawania rent inwalidzkich i podnoszenia wieku emerytalnego. Rzeczywistość zweryfikowała założenia: wszystkie in minus.
Założenia i rzeczywistość
Wzrost PKB w tempie 7 proc. brzmi dziś jak pobożne życzenie. Za sukces uważa się, że nie ma recesji, a poziom 3 proc. wzrostu w roku 2014 jest wskazywany jako górna granica optymistycznych prognoz.
Pozycja w budżecie państwa „saldo wpływów z prywatyzacji” niezmiennie jest ujemna, to znaczy wpływy z prywatyzacji są niższe niż środki transferowane do OFE, więc filar kapitałowy stale przyczynia się do wzrostu długu publicznego.
Skuteczność kampanii marketingowych Powszechnych Towarzystw Emerytalnych (PTE zarządzają środkami w OFE) okazała się bardzo skuteczna. Mnóstwo ludzi uwierzyło w opowiastki o emeryturach pod palmami i do systemu OFE przystąpiło dwukrotnie więcej osób (mowa tutaj o tych, którzy mieli wybór), niż zakładał to rząd AWS-UW, wdrażając swoje rozwiązania.
Wola polityczna kolejnych rządów i parlamentów do wprowadzania zmian strukturalnych ograniczających deficytowość systemu emerytalnego okazała się umiarkowana, jeśli nie żadna. Ograniczono przechodzenie na wcześniejsze emerytury i przystąpiono do podnoszenia wieku emerytalnego, ale w roku 2008 obniżono składkę rentową (po roku 2010 tylko częściowo wycofano się z tej decyzji). Wciąż polityka nie ma odwagi, aby zmienić niesprawiedliwy z punktu widzenia innych grup społecznych system emerytur dla służb mundurowych, sędziów, prokuratorów i rolników.
W tych okolicznościach zatem decyzja rządu i prezydenta w sprawie OFE jest ekonomicznie racjonalna, choć politycznie ryzykowna. Dysonans polityki gospodarczej i polityki musi niepokoić. Ta druga utrudnia racjonalizację tej pierwszej, a to przecież zadecyduje o przyszłości.
Okazało się, że nie stać nas, aby jednocześnie wypłacać bieżące emerytury i odkładać w OFE na przyszłość w takim systemie, jaki został stworzony. To tak jakbyśmy zaciągali kredyt tylko po to, aby zakładać depozyt, przy czym oprocentowanie lokaty z reguły jest mniejsze niż kredytu. Nie można zapominać, że sytuacja będzie coraz trudniejsza. Struktura demograficzna nadal będzie się pogarszać, wpływy z prywatyzacji są bliskie wyczerpania, o długotrwałym wzroście gospodarczym rzędu 5-7 proc. nie ma co marzyć.
Nie oznacza to, że polskiej gospodarki nie stać na więcej. Przy właściwych reformach strukturalnych i właściwej polityce gospodarczej dochód narodowy może rosnąć o około 4 proc. średnio rocznie. To wszak wymaga mądrości ekonomicznej i politycznej oraz wysiłku. Nie wszyscy na to liczą, skoro OECD zakłada dla Polski do roku 2060 średnie roczne tempo wzrostu PKB zaledwie 1,9 proc.
Jednakże nie należy wylewać dziecka razem z kąpielą. System emerytalny powinien zawierać filar kapitałowy, ma on bowiem zalety, ale pod warunkiem spełnienia kilku wymogów. Trzeba pokazać, że w dłuższym horyzoncie czasowym filar repartycyjny może być zbilansowany, ewentualnie wykazywać niewielki deficyt ze wskazaniem źródeł jego pokrycia. Wymaga to szeregu trudnych decyzji zarówno po stronie dochodowej (upowszechnienie systemu składkowego), jak i wydatkowej.
System wynagradzania prywatnych instytucji zarządzających środkami przyszłych emerytów powinien być ściśle powiązany z wynikami, jakie uzyskują fundusze. Nie ma powodu, aby płacić prowizję od samego faktu przekazania składki do OFE. Zysk dla PTE powinien wynikać ze średniej kroczącej stopy zwrotu uzyskanej w ostatnich pięciu latach. W przypadku ponoszenia strat wynagrodzenie dla zarządzających nie powinno być wypłacane.
Trzeba uczciwie i rzeczowo wyjaśnić wszystkim, przed którymi ponownie stanęła alternatywa ZUS czy OFE, że wybierając filar kapitałowy, mają nie tylko szansę na uzyskanie nieco wyższej emerytury, lecz również biorą na siebie ryzyko, że może być ona mniejsza. Nie sposób wycenić tę szansę i to ryzyko. To, tak jak i koniunktura na rynkach kapitałowych, na pstrym koniu będzie jeździć. Można przyjąć, że te rynki podczas następnych kilkudziesięciu lat będą średniorocznie rosły, realnie licząc, o nie więcej niż o jeden punkt procentowy szybciej niż PKB. Od tej średniej będą odchylenia w górę, czasami w dół. Ta więc emerytura może być „pod palmami”, ale może i pod mostem. Jeśli ktoś chce uniknąć takiej alternatywy, to powinien wybrać spokój w ZUS, gdzie problem nieustannym będzie to, o ile (jeśli w ogóle) waloryzować wysokość świadczeń. Jeśli ktoś jest skłonny do ryzyka (na własny koszt), to może optować za OFE.
Wybór powinien być wolny, ale nie ma prawdziwej wolności bez pełnej i uczciwej informacji, o co idzie gra. To system ma być podporządkowany interesom obecnych i przyszłych emerytów, a nie ich życiowe sprawy oczekiwaniom rynków finansowych.
prof. Grzegorz W. Kołodko,
dyrektor Centrum Badawczego Transformacji, Integracji i Globalizacji TIGER
Akademia Leona Koźmińskiego
dr Jacek Tomkiewicz, dysrektor ds. naukowych Centrum Badawczego TIGER
RZECZPOSPOLITA, 20 stycznia 2014, s. 12 (http://www.ekonomia.rp.pl/artykul/705506,1080284-Filar-kapitalowy-przyczynia-sie-do-wzrostu-gospodarki.html)
(2385.) Zgadzam się z Panem Profesorem , że koniecznym jest zmniejszenie wydatków na zabezpieczenie społeczne. Wydaje się, że nie tylko wydłużanie wieku emerytalnego jest sensownym, ale i koniecznym. Moja propozycja idzie jeszcze dalej. Jeśli pracownik wyraża wolę dalszej pracy nawet po osiągnięciu wieku emerytalnego, a jego stan zdrowia pozwala na taką pracę – to nie powinno się go przymusowo zwalniać z pracy.
Niebagatelną sprawą jest reforma funkcjonowania KRUS, ale o tym od dawna tylko się dużo mówi, ale niewiele lub nic nie robi. Dlaczego tak się dzieje? Czy jest tylko krótkowzroczność prominentnych decydentów? Podobnie jest z ukróceniem grupowych przywilejów emerytów służb mundurowych i niektórych grup zawodowych.
Inną bardzo istotną sprawą jest problem przyznawania rent inwalidzkich i chorobowych. Jeszcze nie tak dawno polityka państwa była w tym zakresie bardzo liberalna, gdyż ułatwiało to likwidację lub tzw. prywatyzację wielu zakładów pracy, których pracownicy przechodzili na wcześniejszą emeryturę tzw. pomostową lub otrzymywali renty chorobowe lub inwalidzkie. Z drugiej strony niektórzy orzecznicy ZUS, dla wykazywania swojej niezbędności zawodowej, czasami prześcigali się w absurdach swoich decyzji (np. coroczne obowiązkowe stawianie się przed komisją ludzi z wcześniej stwierdzonym trwałym kalectwem jakim jest chociażby brak ręki lub nogi – dla ponownego potwierdzenia tego faktu). Jednocześnie niemal całkowicie zaniechano skutecznej kontroli zasadności wystawiania zwolnień lekarskich (L4) . Wydaje się, że taki beztroski stan trwa od czasów PRL i końca zmiany na lepsze – nie widać… W innych krajach jest to niewyobrażalne, aby firma ubezpieczeniowa (a taką jest także ZUS) pozwoliła sobie na takie nieprawidłowości. Ciekawe jak długo będzie trwała taka inercja…
(2386.) Panie Profesorze!Składki na przyszłe emerytury należy traktować jak rodowe klejnoty.Tylko szaleniec lub kompletny desperat się ich pozbywa.Ja,osobiście, nie mam ochoty na to aby moje dzieci,teraz przywiązane do OFE niczym chłopi pańszczyzniani,zaznali tego co jest opisane w “Ziemi obiecanej”.Dlaczego ich los ma zależeć od pomyślności prywatnego geszeftu zwanego OFE?A,zapytam,czy te OFE mogą zbankrutować?A jeżeli tak,to co dalej?I czy ci kolesie którzy nimi,OFE,zarządzają ponoszą jakieś konsekwencje swojej działalności?Obawiam się że nie,zabiorą swoje zabawki i pójdą w siną dal.Pisze Pan że żyjemy dłużej,fakt,ale jaki jest przedział czasowy brany pod uwagę?Czy II W. Ś.jest brana pod uwagę?Reforma emerytalna była robiona w okresie prosperity,dobrze,ale przecież nie jest żadną tajemnicą,że po okresie wzrostu następuje stagnacja a może i spadek.To wie każdy uczeń w średniej szkole ekonomicznej.Co,jakoś to będzie?Ograniczenie przywilejów służb mundurowych:dobrze,ale czy wyobraża Pan sobie 45 letniego policjanta,który broni Pana znajomego przed np.kibolami,lub strażaka cierpiącgo na zawroty głowy już na 10 szczeblu drabiny?Albo górnika,który życie zawodowe spędził na dole w kopalni,który np.w wieku 60 lat stwarza poważne zagrożenie dla siebie i innych pracujących na dole.I tak można by jeszcze długo i długo.Oczywiście,o zmniejszeniu bezrobocia i zwiększeniu liczby płatników myślą chyba jedynie bezrobotni.Pozdrawiam.
(2383.) Emigracja – strata czy zysk dla kraju pochodzenia?
Wielkość światowej migracji osiągnęła w 2013 r. 3% populacji, czyli ok. 232 mln ludzi stało się emigrantami. Z krajów bałtyckich od 2000 r. wyemigrowało – z Estonii – 6% ludności, z Łotwy – 9% i aż 13% z Litwy. W tym samym czasie przekazy finansowe emigrantów do kraju pochodzenia wyniosły np. w przypadku Litwy 5% GDP. Emigranci przyczyniają się również do rozwoju gospodarczego kraju pochodzenia poprzez lokowanie tam inwestycji. Jednakże długofalowe skutki emigracji dla kraju pochodzenia są zdecydowanie negatywne z uwagi na wyjazdy ludzi młodych, najbardziej energicznych i wykształconych. Dodatkowo emigracja wpływa negatywnie na sytuację demograficzną tych państw – rodzi się mniej dzieci i społeczeństwo starzeje się.
„Coping with Emigration in Baltic and East European Countries”, OECD, Paris 2013. Kliknij http://www.keepeek.com/Digital-Asset-Management/oecd/social-issues-migration-health/coping-with-emigration-in-baltic-and-east-european-countries_9789264204928-en#page2, aby uzyskać całą publikację
(2382.) Oczywiste jest – a przynajmniej być powinno – że nie należy obarczać przedsiębiorców nadmiernymi kosztami związanymi z pokrywaniem przez nich części kosztów zabezpieczenia zdrowotnego i emerytalnego pracowników. Zawsze będzie dyskusyjne, co to znaczy „nadmierne” i o jaką „część” chodzi, gdyż tutaj właśnie przejawiają się sprzeczności interesów ekonomicznych pracowników i przedsiębiorców, podatników i beneficjentów ubezpieczeń oraz zabezpieczenia społecznego.
By wszak dokonać właściwych wyborów, do sprawy podejść trzeba kompleksowo, dynamicznie i długookresowo, a nie jednostronnie i wybiórczo. Jeśli przedsiębiorcy mają mniej wnosić do ZUS, to skąd mają tam wziąć się brakujące środki? Z większych podatków? Jakich? Kto ma je płacić – ci sami przedsiębiorcy czy inni? A może konsumenci?
Zostaje jeszcze możliwość zmniejszenia wydatków na zabezpieczenie społeczne. Jak? Poprzez zmniejszenie ilości emerytów? Jedyny sensowny sposób to wydłużanie wieku emerytalnego, co należy poprzeć. Czy obrońcy instytucji tzw. umów śmieciowych to popierają? Można też – i należy – obostrzyć przyznawanie rent inwalidzkich i chorobowych. Można – i należy – zreformować zasady funkcjonowania KRUS-u tak, aby był on zdecydowanie mniej deficytowy poprzez zwiększenie obciążeń aktywnej zawodowo, osiągającej przychody z działalności gospodarczej ludności rolniczej.
Można – i należy – ukrócić grupowe przywileje, z których korzystają emeryci służb mundurowych oraz niektóre inne uprzywilejowanych profesje, jak sędziowie czy prokuratorzy, przy czym nie można lansować rozwiązań, które Trybunał Konstytucyjny będzie kwestionował jako działanie prawa wstecz.
Jeśli nawet wiele z tego się zrobi – wielkie „jeśli” – to i tak strumień środków płynący z dotychczasowego sposobu oskładkowania za płac i innych form wynagrodzeń za płace będzie niewystarczający. Czy nie lepiej, aby więcej przedsiębiorców zatrudniających pracowników płaciło niższe składki niż w obecnej sytuacji, kiedy to jednym ich poziom doskwiera, podczas gdy inni nadużywają form zatrudnienia, przy których składek się nie płaci?
(2381.) ROZMOWA W RADIOWEJ JEDYNCE
Prof. Kołodko o umowach o dzieło i zleceniach: śmieci należy wyrzucać
Zdaniem profesora Grzegorza Kołodki, elastyczność rynku pracy nie może oznaczać wyzysku. (http://www.polskieradio.pl/7/473/Artykul/1026897,Prof-Kolodko-o-umowach-o-dzielo-i-zleceniach-smieci-nalezy-wyrzucac (http://www.polskieradio.pl/7/473/Artykul/1026897,Prof-Kolodko-o-umowach-o-dzielo-i-zleceniach-smieci-nalezy-wyrzucac)
Gość radiowej Jedynki profesor Grzegorz Kołodko z Akademii Leona Koźmińskiego, były minister finansów, komentował w magazynie “Z kraju i ze świata” propozycje PO związane z poprawą sytuacji na rynku pracy. Projekt skierowany jest do absolwentów uczelni, bezrobotnych i osób 50+. Ma to być impuls do zakładania własnych firm.
– Jeśli przyjrzeć się krajom względnego sukcesu gospodarczego, to jednak te sukcesy opierają się w większym stopniu na małych i niekiedy bardzo małych firmach rodzinnych, a nie na wielkich przemysłach czy wielkich korporacjach. Im więcej nas będzie prowadziło własną działalność gospodarczą, tym lepiej dla nas samych – powiedział prof. Kołodko. Dodał jednak, że nie każdy może mieć firmę, bo też nie każdy ma potrzebną wiedzę i predyspozycje.
Zapytany o popularne w polskich firmach tzw. umowy śmieciowe były minister finansów odpowiedział stanowczo: – Sama nazwa pokazuje, co należy robić. Śmieci należy wyrzucać. Trzeba sobie z tym poradzić. Im mniejszy będzie zakres tzw. umów śmieciowych, tym lepiej.
Dodał, że niektórzy pod pojęciem elastyczności na rynku pracy rozumieją wyzysk pracowników, a taka sytuacja jest niedopuszczalna, bo każdy powinien być uczciwie wynagradzany za rzetelną pracę.
Zaznaczył jednak, że brakuje w Polsce form pośrednich pomiędzy umowami śmieciowymi a bezterminowym etatem. – Rozumiem wołanie przedsiębiorców, że oni chcą, żeby ten rynek był bardziej elastyczny, ale rozumiem też pewne obawy ludzi pracy, związkowców, którzy pilnują swoich interesów – wyjaśnił.
Prof. Kołodko wypowiedział się też na temat sytuacji gospodarczej w Polsce i na świecie. Jego zdaniem wzmacniać będzie się pozycja rynków wschodzących. Nasz kraj nie ma jednak zbytnich powodów do optymizmu. – Gospodarka światowa od strony ilościowej zwiększy swoją produkcję w tym roku o ponad 3 proc. Niestety w Polsce w porywach może to sięgać 3 proc., więc udział Polski w światowej gospodarce kolejny rok spada. Nie jesteśmy krajem ponadprzeciętnym. Jesteśmy poniżej przeciętnej – powiedział.
– Czy my wykorzystujemy w pełni potencjał polskiej gospodarki? Uważam, że nie. Że można w większym stopniu przyspieszyć tempo wzrostu – dodał.
Rozmawiał Krzysztof Grzesiowski.