Witam na blogu – Welcome on the Blog

Blog jest częścią NAWIGATORA do mojej książki Wędrujący świat www.wedrujacyswiat.pl. Jej Czytelnicy mogą tutaj kontynuować frapującą i nigdy niekończącą się debatę na temat światowej społeczności, globalnej gospodarki i ludzkich losów, a także naszego miejsca i własnych perspektyw w tym wędrującym świecie.

Tutaj można przeczytać wszystkie wpisy prof. Grzegorza W. Kołodko.
Zapraszam do dyskusji!

Blog is a part of NAVIGATOR to my book Truth, Errors and Lies. Politics and Economics in a Volatile World www.volatileworld.net. The readers can continue here the fascinating, never-ending debate about the world’s society, global economy and human fate. It inspires one to reflect also on one’s own place in the world on the move and one’s own prospects. In this way the user can exchange ideas with the author and other interested readers.

Here you can download archive of all posts professor G. W. Kołodko.
You are invited to join our debate!

2,861 thoughts on “Witam na blogu – Welcome on the Blog

  1. (2203.) Zadumałem się. Konsument może kupić w sklepie:
    -mąkę z gipsem,
    -cukier z ultramaryną,
    -sól nie sól,
    -ser nie ser,
    -utwardzone oleje roślinne pod nazwą masło,
    -kiełbasę, która w środku ma coś tam,
    -wino, w którym konserwantem ma być alkohol, a są siarczyny,
    -ocet, produkt ze swej natury konserwujący, zakonserwowany konserwantem z serii E, czyli ocet zakonserwowany dubeltowo, raz octem, dwa środkiem E ileś tam,
    -kosmetyki nie kosmetyki, tu osobista dygresja, od lat szerokim łukiem obchodzę stoiska z kosmetykami, one są szczególnie niebezpieczne.
    Może też nie kupić, jeśli wie, co chce kupić i co kupuje.
    Regulacje są, to prawda. Solą zainteresowały się odpowiedzialne służby i prokuratorzy też. Nie wiem, czyjego interesu chronili ci ostatni, podawane informacje były niejasne i niespójne. W tej zadumie kolejny raz doszedłem do wniosku, że regulacje regulacjami, a życie życiem.

  2. (2201.) Drogi Panie Profesorze
    Jaka jest Pana opinia nt. Ruchu Palikota i przede wszystkim samego Janusza Palikota?
    Pozdrawiam serdecznie, Radek

  3. (2200.) Wspaniała książka. Podziwiam wiedzę, erudycję i logikę. Czytałem ją podczas wakacji i nie żałuję. Wątpię, aby Chińczycy pierwsi wylądowali na Marsie. Będą to prawdopodobnie Amerykanie albo będzie to wyprawa międzynarodowa. Przyszłość jest we współpracy, co Pan Profesor wielokrotnie podkreśla.

    Z wyrazami szacunku
    Piotr Sługocki

  4. (2199.) @ Mirek (Wpis 2198)
    Można – i trzeba! – jeszcze bardzo wiele zrobić, by chronić konsumenta przed manipulacjami producentów i dystrybutorów przy pomocy skorumpowanych mediów. Niektóre regulacje, które mamy, są wcale dobre, jak Pan słusznie zauważa, ale tu chodzi o coś więcej. O rzetelną równowagę między sprzedającymi i kupującymi. Ci drudzy mają mniej informacji i jakże często po prostu oszukiwani.
    Co zaś do stwierdzenia, że „Gdybym był racjonalnym konsumentem, to nie kupiłbym ani „Wędrującego świata”, ani „Świata na wyciągnięcie myśli”, tylko wypożyczyłbym te książki z biblioteki :)”, to nie do końca ma Pan rację. Wtedy bowiem nie mógł by Pan zajrzeć do książek wtedy, kiedy ma na to ochotę, a tylkó wówczas, gdy akurat miałby Pan książkę wypożyczoną :)

  5. (2198.) Szanowny Panie Profesorze

    Na str. 139 „Świata na wyciągnięcie myśli” napisał Pan:
    „Radykalnie odmiennego usytuowania w systemie regulacyjnym wymaga urząd ochronny konsumenta, którego pozycja powinna być potężna, porównywalna z siłą niezależnego banku centralnego. Ogrom pracy państwo winno też włożyć w pieczę nad uczciwą konkurencją na rynku, który wbrew pozorom wcale nie jest rynkiem konsumenta, tylko rynkiem nieustannie – i skutecznie manipulowanym przez producentów i dystrybutorów. Nieokiełznaną nawałnicę marketingową należy równoważyć działaniami sprzyjającymi racjonalizacji zachowań konsumenckich”.

    Dwie kwestie mnie zafrapowały w tym fragmencie:
    1) Wydaje mi się, że system regulacyjny, jeżeli chodzi o ochronę konkurencji i konsumenta stoi w Polsce na przyzwoitym poziomie. Jeżeli sięgniemy do ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów z 16 lutego 2007 r. (Dz. U. Nr 50, poz. 331) oraz ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji z dnia 16 kwietnia 1993 r. (Dz. U. Nr 47, poz. 211 z późn. zm.), to znajdziemy w tych aktach prawnych niezwykle wyczerpujące określenie różnych form „nieuczciwej konkurencji”, odrębny tryb postępowania antymonopolowego w sprawach koncentracji i stosunkowo wysokie kary, bo nawet do 50 000 000 euro… Wygląda to moim zdaniem całkiem przyzwoicie. Cóż można w tej materii jeszcze zrobić?
    2) Nie rozumiem też co miał Pan na myśli pisząc o działaniach sprzyjających racjonalizacji zachowań konsumenckich. Wydaje mi się, że najbardziej racjonalnym konsumentem był Sokrates, który krzyczał na targowisku – ileż tu jest rzeczy, których ja nie potrzebuję! Problem w tym, że gdyby wszyscy konsumenci nagle stali się Sokratesami, to mielibyśmy straszliwą recesję. Gdybym był racjonalnym konsumentem, to nie kupiłbym ani „Wędrującego świata”, ani „Świata na wyciągnięcie myśli”, tylko wypożyczyłbym te książki z biblioteki :)

  6. (2197.) Panie Profesorze, Nouriel Roubini prognozuje kilka wariantów rozwoju sytuacji w roku 2013. Jednym z nich jest wojna pomiędzy Izraelem a Iranem przy istotnym wspomaganiu przez USA.Trudno sobie wyobrazić jej skutki, ale wszystko jest możliwe. Jednocześnie informują http://www.bbc.co.uk/news/business-18944097,że w rajach podatkowych znajduje się 21 bilionów dolarów. Czy jak będzie wojna to czy te dolary przepadną lub ktoś je zagarnie? To dużo pieniędzy. Suma gospodarek USA i Japonii.

  7. (2196.) Kryzys nie ma wakacji. A już na pewno nie udali się na nie spekulanci, którzy dalej hasają na rynkach finansowych, bynajmniej nie przyczyniając się do przezwyciężania piętrzących się problemów, a wręcz odwrotnie.

    Pomimo daleko posuniętych cięć wydatków budżetowych – z punktu widzenia koniunktury gospodarczej zbyt daleko posuniętych, bo wpędza to gospodarkę w recesję, zawężając bazę podatkową – obciążona dużym długiem Hiszpania musiała zaakceptować wysokie koszty kolejnej pożyczki zaciągniętej na rynku. Sprzedając w sumie obligacje za prawie 3 miliardy euro, musiało zapłacić aż 6,46 procent (przed miesiącem było to „tylko” 6,07) za obligacje 5-letnie i 6,7 procent (miesiąc temu 4,83) za papiery 7-letnie.

    Wakacje też muszą na chwilę przerwać niemieccy parlamentarzyści, aby przegłosować poparcie dla 100-miliardowego pakietu pomocowego Unii Europejskiej dla Hiszpanii.

    Potem znowu wakacje (dla niektórych) i kryzys powróci z całą mocą z końcem lata. Bo to jest systemowy kryzys współczesnego neoliberalnego kapitalizmu. I tylko poprzez fundamentalne zmiany w sferze wartości, instytucji i polityki można go przezwyciężyć. Przelewanie kolejnych dziesiątek i setek miliardów z pustego w próżne powoduje, że koszty walki z kryzysem rosną. Dowodzi tego także dzisiejszy letni dzień…

  8. (2195.) As for the rating agencies, Professor, I am afraid they are not thinking about the Pope. Their main mission is to kick Europe in order to weaken the former ally/competitor of nowadays. And, which is more important, to distract the world attention from the situation in the USA’s economy.

  9. (2194.) Thanks, Professor for the “Mir v dvizhenii” – great book. You are right: it is better to know than just to believe; and the book helps to have a better understanding of the complex world of today.
    Starting to search for the sequel.

  10. (2193.) Czy wg Pana gra na Giełdzie – rynek wtórny – to gra o sumie zerowej czy niezerowej.
    Jakie to ma konsekwencje dla funduszy emerytalnych czy funduszy “inwestujących” srodki – w skali globalnej ?

  11. (2192.) My visit to Madrid was indeed short yet it happened at the special moment. On the same day when I was addressing the Summer School of the European Federation of Financial Analysts Associations, EFFAS, and delivering lecture on “Globalization, Crisis, and What Next?”, the police was shooting, luckily the rubber bullets, at the people demonstrating against additional austerity measures proposed on the same morning by Spanish conservative prime minister, Mariano Rajoy. When he and his party was running in the last election there was – of course!, how otherwise? – a promise of the old Bush-like style: “no more taxes”. And now surprise! The VAT is growing again up by as much as 3 points. No taxes for the reach, like in France, but for everybody, what implies that most of the addition tax burden is going to be imposed upon the people who spend most of their income on consumption, that is on the medium class and poor households. And there are other moves too, as not paying so-called Christmas pay, etc. Certain of these instrument are rational and justified, some others are at least disputable.
    And all these and other austerity and fiscal measures, including cutting the subsidies for the coal industry, occur when unemployment rate is approaching 25 percent and is much higher among the young people, most of them educated, skilled, and ambitious. Surprise that the people are on the streets? Not for the first and not for the last time. The more so, since orthodox fiscal adjustment is eroding further purchasing power of population, thus slowing even more economic activity. The fiscal base is shrinking, together with the GDP, which is in recession. Spanish economy is contracting this year by about 1.5 percent and, according to some forecast, by another 1 percent in 2013. Hence, one can expect further grow of unemployment and hardly an increase of fiscal revenue from falling output.
    And what about the “market sentiments”? Bullish after recent move of Spanish policy? Not at all. The interest rate for 10-years government bonds doesn’t like to go below the 7-percent. What’s worse, the financial market contagion goes from Greece to Spain and then to Italy, for which today the Moody’s rating agency has cut its grading by two notches – down from A3 to Baa2.
    By the way, all these rating agencies now keep trying to be more Catholic than the pope, believing in their naivetés that if they will be acting in this phase of crisis with evident exaggeration (what makes the situation even more difficult) it can made them look better against the background of their mistakes from a couple of years before, when they weren’t not acting and warning the markets on time. The Moody’s and alike do share the responsibility for the current crisis. To undershot then and overshot now doesn’t add up and doesn’t make a nice average…
    It would be much better for Spain if it rather follows the suit of a mixture of French and Italian approach to tackle the crisis instead of keep talking, as Mr. Rajoy repeats after each bailout (which according to him, earlier was not needed…), that it is ‘a victory of Euro”, etc. No, it is not. Much more of the bad news are to come.

  12. (2191.) CZAS NA REWOLUCJĘ?
    Właśnie zagadnął mnie, wychodząc ze spotkania z uczestnikami Światowego Kongresu Międzynarodowego Stowarzyszenia Biznesu, Ekonomii i Etyki, który odbywa się na naszej uczelni, Lech Wałęsa. Zaskoczył mnie nieco, gdy podszedł i powiada: „Myślę podobnie jak pan premier. To tak nie może być”. Otóż jak się okazuje, zgadzamy się , że tak dalej nie może być, przy czym są tu dwa duże problemy. Pierwszy, co to znaczy „tak”; drugi, co to znaczy „dalej nie może być”. Pan Wałęsa dodał, że słuchał mnie rano w „Sygnałach dnia” (a już myślałem, że też przeczytał „Wędrujący świat”, a może nawet śledzi tę stronę…) i zasadniczo podziela moje poglądy, choć nie co do wszystkich szczegółów. Trzeba coś razem zrobić, porozmawiać. Chętnie. No bo jak nie, to będzie jeszcze jedna rewolucja. Zgadzam się. To przecież już 10-ty odcinek mego cyklu „Time for a revolution?”

    Oczywiście, że będzie. I to niejedna. Już są, choćby w krajach arabskich. Także dlatego, że również w Polsce postsolidarnościowe rządy odeszły skrajnie daleko od tego, co w czasach przywództwa Lecha Wałęsy, wpierw jako przewodniczącego NSZZ „Solidarność”, a później jako Prezydenta RP, naiwnie – a niekiedy cynicznie – obiecywano. O tym nie mówiliśmy, ale wymieniliśmy poglądy o konieczności zgoła odmiennego niż dominujące podejścia do sposobów rozwiązywania piętrzących się problemów społeczno-gospodarczych i towarzyszącej im konfliktogenności, tak w Polsce, jak i na świecie. Nawiązałem do sytuacji w Hiszpanii, gdzie wczoraj doszło do otwartego już konfliktu na ulicach Madrytu; policja strzelała do ludzi, na szczęście nieostrą amunicją. Oto do czego może doprowadzić zgubna mieszanina tendencji neoliberalnych i populistycznych. Dobrze, że rozumie to coraz więcej osób.

  13. (2190.) @ Mirek (wpis 2186)
    Oceny prof. Poznańskiego co do przebiegu procesów prywatyzacji w Polsce w latach 1990., przedstawione ponad dziesięć już lat temu w jego książce pt. „Wielki przekręt”, są w jaskrawy sposób przesadzone. O ile ma rację, że znakomita część majątku została sprywatyzowana poniżej swej rzeczywistej wartości, to szacunki skali tego niedowartościowania niewiele mają wspólnego z rzeczywistością.
    Niestety, to prawda, że wiele państwowych firm zostało sprzedanych kapitałowi prywatnemu – zarówno krajowemu, jak i zagranicznemu – za mniej, niekiedy znacznie mniej – niż można było za nie osiągnąć. Działo się tak niekiedy z motywacji ideologicznej, z zawzięcia doktrynalnego, że własność prywatna automatycznie – zawsze, sama z siebie, bezwarunkowo – jest lepsza niż publiczna, innym razem ze względu na partykularne interesy, a jeszcze kiedy indziej wskutek korupcji. Zwłaszcza neoliberalny nurt – tak aktywny w polskiej polityce gospodarczej na początku lat 1990., podczas szoku bez terapii, i w końcu tamtej dekady, w trakcie niepotrzebnego i szkodliwego przechłodzenia gospodarki – odegrał na tym polu swą niechlubną rolę. Lansowana politykę „szybkiej prywatyzacji”, a kto szybko sprzedaje – tani sprzedaje. Rozumie to każda sprzedawczyni na targu, powinni to także rozumieć wszyscy ministrowie prywatyzacji i finansów.
    Taką szybką prywatyzację, a więc wyprzedaż poniżej wartości, mocno wspierały neoliberalne media – raz to niewiele rozumiejąc z istoty ekonomii transformacji, innym razem będąc po prostu rzecznikiem specjalnych grup interesu. Warto może przypomnieć w istocie jakże głupie i szkodliwe ataki „Gazety Wyborczej” z połowy lat 1990., kiedy to wówczas, gdy rząd racjonalizował procesy przekształceń własnościowych, pisała, że „prywatyzacji wyrwana zęby”.

  14. (2189.) @ Karol (wpis 2184). Nie warto marno czasu na komentowanie zachowań „czołowych” mediów, gdyż te same dostatecznie już nie raz się skompromitowały, wspierając niechlubne działania polityki i manipulując opinia publiczną. Co zaś do meritum pytania Karola, to bynajmniej państwo nie powinno zajmować się „budową fabryk”, ale też nie powinno niszczyć tych, które wcześniej zbudowało. A tak działo się w niejednym przypadku wskutek uprawiania neoliberalnej polityki, którą niektóry z tych „czołowych” mediów wspierały. Współcześnie państwo powinno stwarzać systemowe i makroekonomicznie warunki sprzyjające „budowaniu fabryk” przez kapitał prywatny, samo zaś powinno budować, niekiedy w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego, twardą infrastrukturę niezbędną do prawidłowego funkcjonowania i rozwoju gospodarczego.

  15. (2188.) Kuba – kraj gdzie łatwiej kupić rum niż mleko

    Nie lubię powtarzanego przez niektórych zbyt często stwierdzenia, wszyscy są inni, że blisko dwieście krajów na tym wędrującym świecie od siebie się różni, gdyż w rzeczywistości sporo z nich jest bardzo do siebie podobnych. Ale są zdecydowane wyjątki. Kuba jest odmienna od wszystkich innych krajów po wieloma względami. I to bardzo. To klasa sama w sobie. Kuba jest latynoska i karaibska, afro-amerykańska i tropikalna, a także socjalistyczna (lub komunistyczna, jak to jest najczęściej nazywane na Zachodzie, a od pewnego czasu również u nas). Z tego ostatniego powodu także zagraniczne relacje Kuby są specyficzne: fatalne relacje z USA, wyjątkowo dobre zaś z Wenezuelą. Bardzo dobre też z Chinami i Wietnamem. Te ostatnie kraje, które ostatnio odwiedził kubański przywódca Raula Castro, są również zaszufladkowane na Zachodzie jako „komunistyczne”, choć w wymiarze ekonomicznym zasadniczo różnią się od Kuby i raczej należałoby je zakwalifikować jako kraje kapitalizmu państwowego, co zresztą czyni wielu nie zaprzątających się ideologią ekonomistów.
    W indeksie mojej książki „Wędrujący Świat” można znaleźć termin „Kuba” aż osiem razy. Z wielu powodów. Jednym z nich jest bardzo wysoki wskaźnik rozwoju społecznego HDI (ang. Human Development Indeks), wynoszący 0,776, co stawia ten kraj na 51 miejscu na świecie. HDI jest ważonym wskaźnikiem określonym w 1/3 przez wykształcenie, w 1/3 przez stan zdrowotny ludności mierzony jej długowiecznością i w 1/3 przez wielkość PKB na mieszkańca. To niezwykłe, ponieważ liczony parytetem siły nabywczej, PSN, PKB na głowę wynosi około 10.000 USD, co stanowi mniej więcej 90 procent średniej światowej. Z takim dochodem narodowym Kuba plasuje się dopiero na 89-ym miejscu na świecie. Tak przynajmniej wyceniają to organizacje międzynarodowe – ONZ i Bank Światowy.
    W odniesieniu do HDI Kuba prezentuje się o wiele lepiej niż, powiedzmy, Ukraina (77 miejsce), Kolumbia (88) czy Turcja (92 miejsce). Lokuje się ona zaledwie dziesięć miejsc po Polsce – z HDI w wysokości 0,813, ale z PKB per capita z górą dwakroć większym). Bez wątpienia jest to pozytywny wynik polityki społecznej prowadzonej przez rząd zgodnie z socjalistycznymi wartościami. Na Kubie nie ma analfabetyzmu; został szybko wykorzeniony po zwycięstwie rewolucji na początku lat 1960. Jednakże nie widziałem zbyt wielu ludzi czytających książki, których wybór jest skądinąd bardzo skromny. Gazet jest zaledwie i są raczej monotonne.
    Istnieje również rozwinięta sieć publicznej opieki zdrowotnej. Daje to dobre skutki, co widać miedzy innymi po imponującej długości życia Kubańczyków: średnio 80,6 lat dla kobiet i 76,2 dla mężczyzn. Jest to żywotność rzadko bywała; jedna z najdłuższych na świecie, podobna jak w Danii i …większa niż w USA. Zaiste przeciętnie ludzie na Kubie żyją trochę dłużej niż Amerykanie, aczkolwiek oczywiste jest, że jakość życia daleko nadal nie dorównuje zachodnim standardom. Przynajmniej tak jest, jeśli mierzy się je w tradycyjny sposób, ponieważ wiele Kubańczyków bardzo cieszy się życiem, pomimo niskiego poziomu konsumpcji materialnej. Jednak nie z USA należy porównywać warunki życia na Kubie, ale z innymi krajami regionu i na tym tle – choćby w zestawieniu z sąsiednim Haiti czy Jamajką, Kuba prezentuje się dobrze.
    Sądzę, że ogromna większość nie zdaje sobie sprawy, że tempo wzrostu w posocjalistycznych krajach naszej części świata, czyli dla około 400 milionów ludzi w Europie Środkowo-Wschodniej i byłym Związku Radzieckim, w trakcie minionych dwudziestu lat wynosiło średnio rocznie marne 1,8 proc. I tak też było w przypadku liczącej 11,5 mln osób Kuby. Tak powolny wzrost był wynikiem wstrząsu, jaki nastąpił dwie dekady temu wskutek rozpadu ZSRR, który wcześniej, przez trzydzieści lat był znaczącym politycznym i gospodarczym sojusznikem Kuby, na co nakładają się skutki amerykańskiego embargo, skądinąd irracjonalnego i potępianego przez przytłaczającą większość światowej opinii publicznej i prawie przez wszystkie inne państwa. Nie dziwi przy tym, że sami Kubańczycy amerykańskie sankcje nader chętnie obwiniają odpowiedzialnością za słabości swojej gospodarki, choć te biorę się w niemniejszym stopniu z niskiej sprawności zdominowanej przez państwo i biurokratycznie sterowanej gospodarki. Niegospodarności i wadliwego zarządzania bynajmniej nie brakuje.
    Kubańska gospodarka nie będzie miała dobrej przyszłości, jeśli rząd uparcie będzie trzymać się koncepcji tzw. aktualizacji (hiszp. actualizacion). Przypomina to w pewnej mierze nieudane reformy podejmowane w Polsce i innych krajach socjalistycznych w latach 1970. i 1980., a w jakimś sensie nawet, idąc jeszcze bardziej wstecz, w drugiej połowie lat 1950. System gospodarczy zatem szwankuje i możliwości rozwoju nie są wykorzystywane. Bądźmy realistami; to bardzo trudne, jeśli w ogóle możliwe, osiągnąć w tropikalnym regionie Karaibów wydajność pracy tak wysoką jak, powiedzmy, w Skandynawii, lecz nie naturalny klimat o nie amerykańskie restrykcje są główną przyczyną niskiej efektywności ekonomicznej.
    To prawda, że Kuba coś jednak osiągnęła w ciągu ostatnich dwudziestu lat, będąc w tym okresie po raz pierwszy raz w historii tak naprawdę niezależna. Może z tym zastrzeżeniem, że ostatnimi laty jej uzależnienie z kolei od pomocy z Wenezueli jest zbyt daleko idące. Jeśli ta pomoc ustanie – a z czasem ustanie – ponownie znajdzie w poważnych tarapatach.
    Co do reform ustrojowych, to główny kierunek „aktualizacji” systemu jest poprawny. Reformy mają na celu deregulację i zachętę dla prywatnej działalności gospodarczej, jednakże zmiany – ich zakres, skala i głębia – nie są satysfakcjonujące. Istnieje pilna potrzeba znacznie dalej idącej liberalizacji gospodarczej. Na tym polu akurat prezydent Castro i kubańscy reformatorzy powinni sporo nauczyć się od Chin (w odniesieniu do obrotów handlowych drugi partner gospodarczy po Wenezueli), a zwłaszcza od Wietnamu. Tym bardziej, że istnieje pilna konieczność wyjścia z dewastującego syndromu gospodarki niedoborów.
    W porównaniu z tym, co widziałem na Kubie podczas moich poprzednich wizyt – wpierw w roku 1978, a później w 1984 i 1989 – obecnie przynajmniej funkcjonuje tam swego rodzaju rynek konsumencki, choć z bardzo ograniczoną podażą. Niektóre podstawowe artykuły – na przykład ryż lub mleko w proszku – są dostępne po wysokich cenach w wolnej sprzedaży, ale zasadniczą cześć dostaw nadal jest rozprowadzana w sposób administracyjny, poprzez system kuponów (i, oczywiście, przy skrajnie niskich cenach). Z drugiej strony, rynek samochodów czy turystyki zagranicznej nie istnieje w ogóle, więc nawet za pieniądze nie można kupić wszystkiego.
    Egalitaryzm zatem? Nie bardzo, a nawet zupełnie odwrotnie. Nikt dokładnie nie wie, jaka jest skala nierówności w podziale dochodów na Kubie, ale współczynnik Giniego, który informuje nas o ich rozkładzie, jest zbliżony do 0,40; być może, jest to nawet więcej. To wciąż mniejsza nierównomierność w stosunkach podziału niż w Meksyku czy Brazylii, ale jest to zdecydowanie więcej niż w europejskich krajach posocjalistycznych.
    Jeden z kubańskich paradoksów polega na tym, że pośród złożonych przyczyn tak dużej nierówności ważką rolę odgrywa pragnienie …ratowania zdobyczy rewolucji. To ona wypędziła sporo ponad milion, może nawet dwa miliony Kubańczyków za granicę, głównie do USA i to przesyłana przez nich waluta podtrzymuje jakoś bilans płatniczy i zasila socjalistyczną gospodarkę. Bez tych transferów Kuba już nie dałaby sobie rady.
    W ślad za tym powstał względnie rozwinięty system równoległej gospodarki i podwójnej waluty. Choć oficjalna socjalistyczna ideologia podkreśla imperatyw sprawiedliwego podziału dochodów i opowiada się za egalitarnym społeczeństwem, rzeczywistość idzie w przeciwnym kierunku.
    W obiegu funkcjonują dwie waluty. Peso kubańskie i tzw. peso wymienialne, CUC, oficjalnie w parytecie z dolarem. Notabene, stosowany jest haracz w formie 10-procentowej prowizji przy wymianie dolarów; taka „kara” (?) za złe zachowanie się USA… A więc jeśli ktoś leci na piękną Kubę, to nie z tymi złymi dolarami, a z Euro, funtami brytyjskimi czy kanadyjskimi dolarami.
    Dwuwalutowość pociąga za sobą podział społeczeństwa na dwie części: jedni (mniejszość), którzy mają dostęp do twardej waluty, a tym samym do rosnącej części lepiej w miarę dobrze zaopatrzonego rynku, i drudzy (przytłaczająca większość), którzy nie posiadają takiego przywileju.
    Wymienialne peso – pieniądz, w którym dokonywane są bez mała wszystkie transakcje obcokrajowców, czyli przede wszystkim turystów – są dostępne dla osób otrzymujących przekazy pieniężne i inne zagraniczne przelewy oraz dla relatywnie wąskiej grupy ludzi pracujących na styku z turystami. Co do tych ostatnich, jest ich coraz więcej i już w połowie lat 1990. turystyka prześcignęła pod względem tak zatrudnienia, jak i dochodów przemysł cukrowy. Było to o tyle łatwiejsze, że szoki zewnętrzne wymusiły prawie dziewięciokrotne zmniejszenie produkcji cukru, będącego wcześniej ostają gospodarki, ale jednocześnie znacznie trudniejsze niż restrukturyzacja przemysłu węglowego w Wielkiej Brytanii lub w Polsce, albo przemysłu obronnego w Rosji czy na Słowacji. Tak więc podczas gdy jedna część gospodarki się rozwijała, druga podlegała radyklanym ograniczeniom.
    System dwuwalutowości, z wszystkimi swoimi osobliwościami, działa. Ale nie ma on przyszłości. Miesięczne wynagrodzenie adiunkta ekonomii na Universidad de Habana wynosi 800 pesos, czyli równowartość 24 dolarów US! Pani pracująca w muzeum zarabia zaledwie 10-12 USD miesięcznie… Biorąc pod uwagę dotacje i niskie ceny wielu dóbr i usług, można przyjąć, że faktyczna siła nabywcza krajowego pieniądza jest 10-15 razy wyższa, czyli te 24 dolary doktora nauk ekonomicznych jest warte w warunkach rynku kubańskiego jakieś 240-360 dolarów. Może nawet więcej, ale wciąż mało. To jest nie do utrzymania.
    Ten system wynagrodzeń, podziału dochodów i dystrybucji musi się zmienić. Im szybciej zapoczątkowane zostaną stosowne zmiany, tym lepiej. Jest tylko jeden sposób, by to zrobić sensownie: swoista ucieczka do przodu, czyli uwolnienie cen i odpowiednie dostosowanie płac i dochodów, bez utraty dobrej ochrony socjalnej i przy podtrzymaniu inwestycji w kapitał ludzki. Nie należy wylewać dziecka z kąpielą. W tym celu Kuba może się uczyć z obu doświadczeń – tak Europy Środkowo-Wschodniej, jak i Chin oraz Wietnamu. Myślę, że od tych drugich krajów nawet więcej niż od tych pierwszych. Kiedy byłem pierwszy raz w Wietnamie – w 1990 roku – rynek konsumencki wyglądał tam jeszcze gorzej niż obecnie na Kubie. A teraz funkcjonuje nieźle, jest głęboki i zrównoważony, a tempo wzrostu gospodarczego pozwala na podwojenie PKB co dziesięć lat. Podczas gdy na Kubie dochód narodowy jest tylko o 40 procent wyższy niż dwadzieścia lat temu, w Wietnamie jest to aż czterokrotnie więcej…
    Kuba jest i pozostanie na zawsze wyspą. Bardzo piękną. I o tak bogatej kulturze! Ale w dobie globalizacji i ogromnych zmian gospodarczych, kulturalnych i politycznych nie może tkwić w systemie, który ten tak dzielny skądinąd naród był w stanie utrzymywać przez tak długi okres. System musi się zmienić. Jeśli Kuba chce uniknąć nieszczęścia chaosu i stania się po raz kolejny pół-kolonią USA, musi ukierunkować swe zmiany instytucjonalne w stronę specyficznej karaibskiej – latynoskiej i tropikalnej – społecznej gospodarki rynkowej. To trudne, ale wykonalne. Obawiam się, że wciąż jeszcze jest tam za mało determinacji, aby pójść w takim kierunku. Istnieje zbyt wiele naiwnego przekonania, że „aktualizacja” może sprawdzić się na tyle, aby sprostać wyzwaniom rozwojowym i rozwiązać piętrzące się problemy. Tak nie będzie.
    Tak więc zatem? Co dalej? Kolejna rewolucja? Nie sądzę. Kiedy pytałem ludzi – od profesora uniwersytetu po taksówkarza – jakie jest prawdopodobieństwo, że zobaczymy na Plaza Revolucion spontanicznie demonstrujący tłum na podobieństwo tego, który co jakiś czas zjawia sia na placu Tahrir w Kairze, odpowiedź była krótka i jasna: minimalne, jeden procent. No, może trochę więcej, ale tylko trochę.
    Na Kubie nie należy spodziewać się żadnego wybuchu, jeszcze jednej rewolucji. Chyba że… Chyba że muzyka i taniec zostałyby zabronione. Ale takie fanaberie nikomu przecież nie przychodzą do głowy. Więc choć towarów mało, to muzyki mnóstwo. Kubańczycy – wielce gościnni przyjaźni – kochają muzykę. Widać to na co drugim rogu. Kochają cieszyć się życiem. Po swojemu. I do tej pory jakoś im się udaje. Również dlatego, że Kuba to taki inny od wszystkich kraj, gdzie łatwiej kupić słynny rum, el ron cubano niż mleko… Miejmy nadzieję, że z czasem równie łatwo będzie można dostać jedno i drugie.

  16. (2187.) Ależ ten czas mija! On nie wędruje, on pędzi! Akurat dzisiaj minęło 10 lat, kiedy to po raz czwarty zostałem wicepremierem RP i ministrem finansów. Tak, po raz czwarty, gdy premierem był Leszek Miller, bo wcześniej pełniłem te funkcję po kolei w rządach premierów: Waldemara Pawlaka, Józefa Oleksego i Włodzimierza Cimoszewicza. Dwie nominacje otrzymałem z rąk prezydenta Wałęsy, dwie od prezydenta Kwaśniewskiego.
    Gdy odchodziłem z rządu na przedwiośniu 1997 roku, Polska była jednym z najszybciej rozwijających się krajów Europy; w II kwartale 1997 tempo wzrostu PKB wynosiło rekordowe 7,5 proc. Gdy wróciłem do niego pięć lat później, latem 2002 roku, Polska gospodarka była w stanie stagnacji. W IV kwartale 2001 roku, kiedy to Leszek Miller został premierem, wzrost był w granicach błędu statystycznego. W półroczu poprzedzającym moją nominację było śladowe 0,8 proc. Wicepremier Belka rzucił wtedy hasło 1-3-5, sugerując taką sekwencję dynamiki PKB kolejno w latach 2002, 2003, 2004. Gdy przejąłem sterowanie reformami i polityką gospodarczą dekadę temu przygotowałem kompleksowy „Program Naprawy Finansów Rzeczypospolitej”, PNFR (zob. http://www.tiger.edu.pl/kolodko/ksiazki/O_Naprawie_Naszych_Finansow.pdf), zapowiadając znaczne przyspieszenie według ścieżki 3-5-7. I tak było. Już w I kwartale 2004 roku, wskutek uruchomienia PNFR, PKB zwiększył się o 7,0 procent…

  17. (2186.) Szanowny Panie Profesorze

    Niedawno przeczytałem książkę prof. Poznańskiego pod wszystko mówiący tytułem “Wielki przekręt”. Z pewnością Pan zna tą pozycję. Czy sądzi Pan, iż główna teza dotycząca sprzedaży polskiego majątku za wartość mniej więcej 5% jest prawdziwa? Czy przeprowadzał Pan podobne analizy? Jestem człowiekiem relatywnie młodym i nie śledziłem procesów prywatyzacyjnych w latach 90tych. Dlaczego nikt nie stanął przed Trybunałem Stanu, o ile wyliczenia prof. Poznańskiego są w miarę rzetelne?

  18. (2185.) Today I’m going to Madrid. The moment is special since one more time – and, to be sure, not the last one – Spain is a target of speculating financial markets. While the finance ministers of the Eurozone try to fix the technicalities of 100 billion Euro bail-out for the Spanish banks, agreed recently at the European Union summit held on June 29, the Spanish 10-year bond yields rose – contradictory to expectations – to risky level of over 7 percent, hardly sustainable for any longer period. The markets – driven by greed and shortsightedness, that is by stupidity – attempt to do with Spain what they have been able to do with Greece, with assistance of ill-advised EU and certain countries, especially Germany, policy. Hopefully, it won’t happen, yet if “business as usual will continue” – it will. Unfortunately, thus far it does continue; the fly of a moth to the candle light goes on…
    So, what is to be done? Aside of far (maybe too far) going austerity measures, already being imposed by the Spain’s government, a bulk of this country debt must be taken by the EU special funds and the European Central Bank, and letter served with a sensible interest rate, much lower than the killing 7 percent. If the “investors” – that is, the speculators – don’t want to make a decent profit of, say, around 5 percent, and their greed calls for 7+ percent, they can buy more German bonds, which currently bear a negative interest rate…
    While in Madrid, I have the privilege to deliverer the keynote lecture at the opening of annual Summer School of the European Federation of the Financial Analysts Societies, EFFAS. Surprise that the financial analysts have invited me to give the keynote speech? Well, I think it’s telling that they want to know a little bit more about how indeed the markets work in this volatile world.

  19. (2184.) Panie Profesorze,

    ostatnio jeden z czołowych polskich polityków wzbudził rozbawienie czołowych mediów w naszym kraju kiedy stwierdził, że państwo powinno budować fabryki. Czy jest to Pańskim zdaniem przykład taniego populizmu, czy też w gospodarce rynkowej jest miejsce na tak daleko idącą interwencję państwa?

  20. (2183.) As you must know already from my earlier note ‘Back to Warsaw (21)’, posted at (http://www.facebook.com/kolodko#!/notes/grzegorz-w-kolodko/back-to-warsaw-21/400621373317189), I’ve been recently to Libya. The country was getting ready for the election. Which has taken place, with some delay, yesterday? “Vote-counting is under way after Libya held its first free national election for 60 years on Saturday. The first results are expected on Monday, with some unofficial exit polls suggesting a liberal alliance was doing better than Islamist parties. Sunday has been declared a holiday, amid celebrations after a largely peaceful election with a 60% turnout. The 200-member assembly will choose the first elected government since Col Gaddafi came to power in 1969.” (http://www.bbc.co.uk/news/world-africa-18758389)
    So, what next? A long way up the hill. Democracy doesn’t come easy and it is not only solving some problems; it does create certain problems too. Yet there is a hope that the future for the Libyan people will be better than the past – if only the new authorities will be pragmatic and progressive and the people will not have too far going expectations. It seems to be easier to manage the economy, since Libya is rich with the oil, but it can turn to be so-called ‘resource curse’. Thus, after a fiesta day of election a number of years of hard work. And if so, maybe satisfaction from attempting at democracy in stills one more Arab country.
    The economy is critical for the future of Libya. There is an urgent need for economic decentralization and proper regulation of business activities. There is a need for strengthening the market institutions. There is a need for further going liberalization and opening of the economy. And what the outside world can do to help Libya? This country doesn’t need foreign assistance of the kind Afghanistan has been promised today (16 billion USD during next four years). What can help is an investment in the education of Libyan professionals. We – both in the West and in the East – should open our gates for a flow of Libyan students at our universities and colleges because a lack of proper human capital there is a fact. Instead of teaching and preaching, let’s do it! This will be the best way of true support for infant Libyan democracy.

  21. (2182.) Szanowny Panie Profesorze Kołodko!

    Ostatnio przeczytałem książkę Pana Paul Mason pt. “Finansowy kataklizm. Koniec wieku chciwości”, w której to książce Pan Mason w rozdziale koszty str. 62… wymienia koszty poszczególnych krajów, związane z kryzysem…. ale to są koszty z 2008 czy z 2009 roku…. a więc w dniu dzisiejszym nieaktualne…..

    Czy znane są Panu Profesorowi dane z 2012 roku dot. kosztów poszczególnych krajów ostatniego kryzysu… ? a jeżeli tak, to jak one się mają do całkowitego zadłużenia tych krajów… ?
    Będę b. zobowiązany za odpowiedź na blogu lub wskazanie odpowiednich adresów internetowych, gdzie mógłbym te dane znaleść ….

    Pozdrawiam, Warszawiak.

  22. (2181.) The milk and the rum, or economic reforms the Cuban way

    I don’t like to claim that as far as almost 200 countries in this volatile world are concerned, all of them are different, since a lot indeed are similar to each other. But Cuba is different. Very. It’s a class for itself. Cuba is Latino and Caribbean, Afro-American and tropical, and socialist (or communist, as it is most often called in the West). For the latter reason, also the external relations of Cuba are specific: good links with Venezuela as well as with China and Vietnam. The latter couple – being visited these days by the Cuban leader, Raul Castro – are also labeled in the West as “communist”, yet they are rather state capitalist countries.
    One can find the term “Cuba” as many as eight times in the Index in my book “Truth, Errors, and Lies: Politics and Economics in a Volatile World” (www.volatileworld.net). There are many reasons for it. One of them is very high Human Development Index (HDI) of 0.776 (for its meaning and methodology see p. 157-66 in my book; in short – HDI is a weighted measure decided in 1/3rd by education, 1/3rd healthcare, and 1/3rd GDP) which places this country on the 51st position in the world. It’s remarkable, since the GDP per capita (in purchasing power parity) is hovering around 10,000 USD, that is about 90 percent of the world average. Regarding the HDI, Cuba is by far better than, say, Ukraine (77th), Colombia (88th), or Turkey (92nd), and only ten places after Poland (HDI of 0,813). No doubt, this is the positive result of social policy carried forward by the government according to the socialist values. In Cuba illiteracy is not existing. However I haven’t seen many people reading the books, the selection of which is very miserable, and the newspapers are just a few (and rather boring…). There is also developed network of public healthcare service and it shows; the life expectancy in Cuba – 80.6 years for women and 76.2 for men – is one of the longest in the world, matching Denmark and better than in the USA. Yes, indeed, on the average the Cuban people are living a little bit longer that the Americans… To be sure, the quality of live is still lagging a lot behind the Western standard. At least it is so, if measured in traditional way, because a lot of Cubans enjoy their life, despite a lower level of material consumption.
    I’m afraid that most of the people don’t realize that the rate of growth in post-socialist countries in transition, that is for about 400 million people of East Central Europe and the former Soviet Union, for last 20 years was on the average a miserable 1.8 percent. And so it was for the Caribbean nation of 11.5 million. Such slow growth has been the result of breaking down two decades ago of the Soviet Union – until then for 30 years a significant political and economic ally of Cuba – and the ill-advised American embargo. The latter factor is the most often quoted explanation of weak economic progress and too often used as an excuse for the economic mismanagement.
    The Cuban economy will not have a good future if the government will stick just to its concept of so-called actualizacion. It reminds me somehow the failed reforms efforts undertaken in Poland and elsewhere in the region in the 1970. and 1980, and with some regard even as far as in the second half of 1950. Yet the system is not working. It’s very difficult – if at all possible – to have at the tropical Caribbean region the labor productivity as high as, say, in Scandinavia, but not the climate and not the American sanctions are the main reason of economic inefficiencies. This is the systemic challenge.
    True, Cuba has accomplished a lot over last twenty years, being at this time first ever a truly independed country, although its reliance on assistance from Venezuela is too far going. Will it cease, the country will be in dire straits again. However, the main direction of ‘actualizacion’ is correct. The reforms are aiming at deregulation and encouraging private economic activity, yet the changes are far from satisfying. There is an urgent need of much farther going economic liberalization and to this end President Castro should learn a lot from China (second economic partner after Venezuela) and especially from Vietnam. The more so because there is a necessity to get rid of economy of shortages. If compared with what I’ve seen there during my previous visits – in 1978, 1984, and 1989 – at least now there is a kind of consumer market, although very limited. Certain basic goods – for instance, rice or powder milk – are still distributed in an administered way, through the system of coupons (and, of course, extremely low pricess). At the other end, the market for cars or foreign tourism doesn’t exist at all, so even the money cannot buy everything.
    Egalitarianism then? Not really; just to the contrary. Nobody exactly knows what is the stance of income inequality in Cuba, but the Gini coefficient must be close to 0.40, or even higher than that. It’s not yet as much as in Mexico or Brazil but by far it is more than in the European post-socialist countries. Of many Cuban paradoxes one is that such large inequality has been created by the desire to save the Revolution. For this reason a system of parallel economy and double-currency has been established. Although the Revolution ideology points decisively to fair income distribution – and rather egalitarian and not elitarian society – the reality is going into the opposite direction.
    Two currencies are in circulation. The Cuban peso and so-called peso convertible, officially on the par with USD (however, there is a ridiculous policy to charge hefty 10 percent ‘penalty’ commission while changing dollars – because of bad Cuba-US relations, as the pseudo-argument goes – so don’t go there with the greenbacks; take euro, GBP, or Canadian dollars). And now there are two parts of society: the ones (minority) which has access to hard currency – and therefore to growing share of much better supplied market – and the ones (overwhelming majority) which doesn’t enjoy such a privilege. Convertible peso – the currency actually all transactions for the foreigners are taken place in – are available for the people receiving the remittances and other overseas transfers and for the narrow part of society having access to the tourists. As for the latter, there is a growing number of them and already in mid-1900s. tourism has taken over the sugar as the main industry. It wasn’t easy, since the production of sugar was cut down almost nine-fold, hence it was much more difficult that the restructuring of the coal industry in Britain or Poland, or defense industry in Russia or Slovakia.
    The system – yet weird – does work for the time being. Hardly but it works. However, the monthly salary of assistant professor of economics at famous Universidad de Habana is a low 800 pesos, that is an equivalent of 24 USD! A woman in museum makes just 10-12 USD per month! You can bet that – considering the subsidies and low prices for a number of goods and services – the purchasing power is 10-15 times higher. But the system in unsustainable. It must be changed, and the sooner the better. And there is only one way to do it: a kind of escape forward, that is freeing the prices and proper wage and income adjustment, without losing the good social protection and investment in the human capital system. Don’t throw away the baby together with a bath. To this end Cuba can learn from the experience of both, East Central Europe and China and Vietnam. I think that from the latter even more than from the former. When I was first time in Vietnam – in 1990 – the consumer market there looked similar (or rather worse) than now in Cuba. And now Vietnam market works and the rate of economic growth allows for doubling the GDP every ten years. While in Cuba it is only about 40 percent higher than twenty years ago, in Vietnam it is fourfold more…
    Cuba is and will remain forever an island. The beautiful one. And so rich in culture! But at the time of globalization and vast economic, cultural and political changes it cannot stay the course this brave nation was able to do for such long period. The system must change. If Cuba wants to avoid the calamity of chaos and being once again a semi-colony of the US, it should go towards a specific Caribbean – and Latino, and tropical – social market economy. It’s difficult but feasible. My concern is that there is still not enough determination to go into such direction. There is too much of a naïve belief that ‘actualizacion’ can work enough to meet the challenges and address the issues of durable growth. It won’t.
    Thus, what next? Another revolution? Hardly. When I was asking the people – from university professor to taxi driver – what chance is there to see a crowd of people spontaneously demonstrating at the Plaza Revolucion in the way Egyptians do at the Tahrir Square in Cairo, the answer was short and clear: one percent. Well, maybe a little bit more, but just a little. There barely is going to be soon and kind of ‘revolution’, unless playing the music and dancing is forbidden. But this is not going to happen. The Cuban people – so hospitable and friendly – love music. It does show at every second corner. They love to enjoy the live their way. So far somehow they manage, also because it is easier to buy the famous rum, or el ron cubano than milk… I wish it will be easy to get both of them.

  23. (2180.) Bywają ciekawe książki, które wszakże nie wszystkich interesują ze względu na charakter i zakres omawianych spraw. Taką pracą, którą polecam zainteresowanym, jest krótkie dzieło Tomasza Sobczaka pt. “Ekonomiści czytani, ale nie słuchani. Działalność organów doradczych przy Radzie Ministrów w Polsce w latach 1957-2006” (Wydawnictwo Key Text, Warszawa 2012, s. 161). Autor, w oparciu o rzetelne źródła materiałów źródłowych, analizuje i ocenia pięćdziesięcioletniej działalność ekspercką i doradczą kilku gremiów, począwszy od Rady Ekonomicznej przy Radzie Ministrów w latach 1957-61 do utworzonej na mój wniosek, zgodnie ze „Strategią dla Polski”, Rady Strategii Społeczno-Gospodarczej, która funkcjonowała w latach 1994-2006, przynosząc znaczący dorobek, m. in. w postaci aż 50 książkowych raportów.
    Przy innej okazji autor cytuje fragment mego listu otwartego z lutego 2009 roku skierowanego do premiera Donalda Tuska: “’…jeśli nie jest Pan pewien, z jakich instrumentów polityki gospodarczej korzystać, bo sytuacja jest rzeczywiście trudna, to niech Pan pyta. W Polsce nie brakuje światłych ekonomistów. Pański poprzednik zlikwidował Radę Strategii Społeczno-Gospodarczej, która z pożytkiem funkcjonowała w latach 1994-2005. Tych, co czasami myślą inaczej, nie trzeba się obawiać. Ich warto słuchać. Natychmiast powinien Pan Premier reaktywować to ciało, bo jest potrzebne jako forum wymiany niezależnej myśli społeczno-ekonomicznej. Środowisko polskich ekonomistów jest gotowe służyć radą każdemu rządowi Rzeczypospolitej’. Nie wiemy, w jakim stopniu list Kołodki i powołanie w roku 2009 Rady Społeczno-Gospodarczej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego zainspirowały premiera do działania, ale 4 marca 2010 r. powołał on do życia Radę Gospodarczą przy Prezesie Rady Ministrów.” (s. 118). Trzeba dodać, że niestety, ta ostatnia Rada skupia głównie ludzi myślących podobnie jak premier, więc bardziej ma służyć w utwierdzaniu go w złudnym przekonaniu co do słuszności podejmowanych decyzji niż ich twórczej krytyce i formułowaniu alternatywnych propozycji co do kierunków i metod polityki społeczno-ekonomicznej.
    Z lektury całości książki T. Sobczaka wynika ważny wniosek, że potrzebne są gremia doradcze. Ale wynika z niej i to, że ich skuteczność zależy nie tylko od mądrości udzielających rad – i ich praktycznej przydatności, z czym różnie bywa – lecz również od zdolności rządzących do wysłuchiwania, co sądzą i proponują inni. Jak wielokrotnie podkreślałem, odpowiedź ekonomisty jest pytaniem dla polityka (czego wciąż nie pojmuje wielu ekonomistów). Politycy mają prawo nie znać wielu odpowiedzi, więc tym bardziej powinni pytać. Problem w tym, że niejednokrotnie nie znają także pytań…

  24. (2179) Panie Profesorze!
    Wicepremier Waldemar Pawlak forsuje pomysł udzielenia przez państwo pomocy publicznej (faktycznie oznaczałoby to nacjonalizację) firmy budowlanej PBG, która niedawno ogłosiła niewypłacalność. Nie bez powodu fakt ten przywodzi pewne skojarzenia – chodzi o ogromną pomoc państwową udzieloną bankom przez ekipy Republikanów i Demokratów w USA.

    Czy Pana zdaniem społeczeństwo powinno wziąć na siebie konsekwencje chciwości i skandalicznych błędów w zarządzaniu (m.in. odnośnie oceny ryzyka) ze strony właścicieli upadającej prywatnej firmy? Czy w razie decyzji o udzieleniu pomocy rząd nie powinien kadrze zarządzającej przedsiębiorstwem postawić pewnych warunków, np. co do obcięcia premii, wynagrodzeń, odebrania różnego rodzaju przywilejów (m.in. samochodów służbowych, funduszy reprezentacyjnych)? Przecież na takiej właśnie zasadzie kraje UE udzielają pomocy Grecji, Hiszpanii, Irlandii i innym państwom przeżywającym kryzysy. Jak Pan sądzi, czemu organizacje zrzeszające przedsiębiorców wobec zwykłych obywateli prezentują postawę zgodną z wolnorynkowym dogmatyzmem (tj. domagają się podwyższenia wieku emerytalnego, odebrania przywilejów branżowych, ograniczenia wydatków socjalnych), natomiast uważają, że ich członkowie (tj. zrzeszeni przedsiębiorcy) powinni być traktowani w duchu socjalistycznym – otrzymywać pełną opiekę ze strony państwa, włącznie z pokryciem wszystkich ewentualnych długów? Czy to nie jest hipokryzja?

  25. (2178.) À propos ogólnonarodowego zadowolenia i fiesty po EURO 2012.

    Jak żyje się w Polsce?

    ·Przeciętne miesięczne wynagrodzenie ogółem brutto w październiku 2010 roku wyniosło 3543,50 zł.
    ·Przeciętne godzinowe wynagrodzenie ogółem brutto wyniosło 21,98 zł.
    ·Najczęstsze miesięczne wynagrodzenie ogółem brutto otrzymywane przez pracowników gospodarki narodowej wynosiło 2020,13zł (dominanta, wartość modalna).
    ·Połowa pracowników zatrudnionych w gospodarce narodowej otrzymała wynagrodzenie ogółem brutto do 2906,78zł (mediana = decyl piąty = wynagrodzenie środkowe). Netto ok. 2090 zł
    ·10% najniżej zarabiającychpracowników otrzymało wynagrodzenie ogółem brutto co najwyżej w wysokości
    1478,70 zł (decyl pierwszy).
    ·10% najwyżej zarabiających pracowników otrzymało wynagrodzenie ogółem brutto co najmniej w wysokości
    5850,66 zł (decyl dziewiąty).
    ·W październiku 2010 roku miesięczne wynagrodzenie brutto w wysokości 30 tys. zł i więcej zarabiało niewiele ponad 0,13% zatrudnionych, od 20 tys. zł¾ 0,41%, od 10 tys. zł ¾2,52%, od 5 tys. zł ¾ 15,24%.
    ·6,1% ogółu zatrudnionych otrzymało miesięczne wynagrodzenie brutto co najmniej równe dwukrotnemu przeciętnemu wynagrodzeniu miesięcznemu ogółem brutto dla gospodarki narodowej (tzn. ≥ 7087,00 zł).
    ·Pracownicy otrzymujący miesięczne wynagrodzenie ogółem brutto mniejsze lub równe przeciętnemu wynagrodzeniu miesięcznemu dla gospodarki narodowej (tzn. £ 3543,50 zł) stanowili 64,7%ogółu pracowników. Netto ok. 2535
    ·W październiku 2010 roku do wysokości 1771,75 zł— co najwyżej 50%przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego brutto dla gospodarki narodowej — zarabiało 17,9%zatrudnionych,
    ·Przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto ogółem prawie w całości równa się wynagrodzeniu osobowemu, w tym ok. 2/3 ¾stanowi wynagrodzenie zasadnicze. Przeciętny pracownik gospodarki narodowej co 9 „złotówkę” zarabia i otrzymuje w postaci premii i nagród, a co 35 ¾wypracowuje w godzinach nadliczbowych.

    http://www.stat.gov.pl/gus/5840_7257_PLK_HTML.htm

  26. (2177.) Od dawna sądzę, że umiejętność patrzenia w przyszłość warunkowana jest między innymi zdolnością trafnej interpretacji przeszłości. Z tym większym zainteresowaniem śledzę najciekawsze pozycje literatury opisującej procesy przekształceń ustrojowych w naszej części świata – w Europie Środkowo-Wschodniej i na obszarach byłego Związku Radzieckiego. Najczęściej ujmowane są one konwencjonalnie od roku 1989, bezsprzecznie już zapisanego w annałach ludzkości. Jedankże jest to duże uproszczenie, gdyż korzenie zmian przyspieszonych na przełomie lat 1980. i 1990. tkwią w czasach nieco wcześniejszych. Ivan T. Berend w interesującej monografii pt. “Od bloku sowieckiego do Unii Europejskiej. Transformacja ekonomiczna i społeczna Europy Środkowo-Wschodniej od 1973 roku” (Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2011) zaczyna swoją wszechstronną analizę od roku 1973, w którym to roku światem wstrząsnął pierwszy kryzys energetyczny (w ślad za kolejną fazą konfliktu bliskowschodniego). Kraje socjalistycznych centralnie planowanych gospodarek nie potrafiy się do tego szoku zewnętrznego dostosować i to zapoczątkowało utratę konkurencyjności, spowolnienie wzrostu gospodarczego i stopniową utratę wsparcia społecznego. Lata 1989-91 to zaś okres wielkiego przełomu politycznego, który pchnął proces zmian silnie do przodu – od nieudanych reform systemowych region, począwszy od Polski, przeszedł do ustrojowej transformacji do pełnej gospodarki rynkowej.
    Profesora Berenda, węgierskiego emigranta, który mieszka od dawna w USA, znam osobiście. Mieliśmy okazję współpracować, gdy wykładałem ekonomię polityczną globalizacji na kalifornijskim uniwersytecie w Los Angeles, UCLA. Wtedy kierował tam Centrum Studiów Wschodnioeuropejskich. Jest historykiem gospodarczym, ale świetnie rozumie tak ekonomię, jak i ekonomię polityczną, co także widać z lektury jego ostatniej książki. Nie jest on zbyt wielkim optymistą, jeśli chodzi o perspektywy rozwojowe i, jak sądzę, bywa zbyt ostry, niekiedy jednostronny w swoich ocenach niedawnej przeszłości. Chyba jedno z drugiego w jego podejściu w jakimś stopniu wynika. Książkę wszakże na pewno warto przeczytać.

  27. (2176.) And yet I’m again back to Warsaw from another overseas trip, this time to Libya and Tunisia. Not without problems. A day before I was scheduled to leave Tripoli, dozens of armed with machine guns militia had taken over the airport which, no surprise, was closed in the aftermath of such affair… Luckily, I was able to take off next evening to Tunis. While there, the outraged by certain art exhibition – too frivolous for some Salafists – the Muslim fundamentalists had made a street demonstration, which become volatile and, after the police intervention and some clashes, the curfew was imposed. Until next day 5 o’clock in the morning when I must leave for the airport… Otherwise, peaceful and quiet? Well, not really.
    It’s rather quiet in Tunisia – a country which seems to have more than any other country in the Arab region conditions for sustained economic growth – but hardly so in Libya. The latter looks if not hopeless than for sure much larger challenge. There is an overwhelming need for change of the values, institutions, and policies. But first things first. And in both countries these “first things” is an urgent need for political stability and proper, supportive for social development, constitutional adjustments. It supposed to be easier in Tunisia, with relatively good quality of human capital and certain positive values the French colonialism has left on people’s mentality, but even there is a long shot. Yet there is the light at the end in the tunnel, and such a light is hardly seeable in the neighboring Libya. The latter country, in turn, has vast resources of oil, supplying before the revolution approximately 2 percent of the world output, but if it will turn fruitful if the economic policy will be able to get rid of the resource curse. To do so, Libya must invest a bulk of funds into diversification of the real economy. And how to do it, it can be learnt from the positive example of Tunisia.
    During my working visit I have met with the members of governments, governor of the central bank of Libya and with several professors and political as well as intellectual leaders. As always, it’s been very inspiring. In certain government organizations there are responsible professionals who seem to know what is to be done to put their countries on the path of growth and stability. Yet it calls for a long term vision, leadership – this time a democratic one – medium-term development strategy and short-plan of pragmatic actions. These countries, no doubt, need, respectively, “Strategy for Libya” and “Strategy for Tunisia”. How these should be outlined and implemented, it was the subject of my consultations, interviews, and a series of lectures in both countries.
    There is an exaggerated optimism that after a political breakthrough of last year, the economic success is around the corner. The people are keen to learn from Poland and East-Central Europe experience how we have managed our transition, what has worked and what has failed, and why. For sure, there is a great deal one can learn from the other, however the differences between my part of the world a generation ago and North Africa and Middle East now is even wider than the Mediterranean Sea. Whatever, I do hope that at least some part of my message which I left on the southern bank of the sea will be useful…

  28. (2175.) @ Maria Dora. Pojecie ‘unia fiskalna’ w kontekscie Unii Europejskiej zaiste nie jest klarowne. Wymaga doprecyzowania, a do tego dluga droga… Jeden z filarow skutecznej polityki makroekonomicznej to tzw. policy-mix, czyli wlasciwa koordynacja polityki pienieznej (monetarnej), ktora prowadzi bank centralny (w tym przypadku ECB) z polityka fiskalna (budzetowa). W przypadku panstwa narodowego prowadzi ja rzad. W przypadku UE brak takiej polityki, co skadinad jest jedna z przyczyn obecnego kryzysu. Stad potrzeba lepszej koordynacji polityki budzetowej (fisklanej) w obszarze euro, a takze w calej Unii. Minium ‘unii fiskalnej’ to egzekuscja ustalen co do dopuszczlengo poziomu deficytow budzetowych i dlugow publicznych, a wiec w istocie honorowanie przez panstwa czlonkowskie kryteriwo z Maastricht otaz paktu Stabilizacji i Wzrostu. Teraz wszak chodzi o wprowadzenie dodatkowych – ponadnarodowych, unijnych – instrumentow kontroli przestrzegania tych zasad. Ale rzez rowniez w dalej niz dotychczas posunietej harmonizacji podatkowej. Do tej pory ma ona miejsce tylko w odniesieniu do VAT-u, a i to z rozmaitymi ograniczeniami i wyjatkami. ‘Unia fiskalna’ bynajmniej nie oznacza oddania przez kraje czlonkowskie suwerennosci nad sowimi budzetami, ale wymusza zaawansowana koordynacje polityki budzetowej i, w pewnym zakresie, solidarna (godna UNII) wspolodpowiedzialnosc. (przepraszam za brak polskich czcionek), gdyz pisze te slowa na lotnisku w Trypolisie. Wiadomo, “Arabska Wiosna”…

  29. (2174.) Panie Profesorze. Wielu twierdzi, że Grecja zacznie się znów rozwijać dopiero po powrocie do drachmy i jej natychmiastowej drastycznej dewaluacji. Podobną koncepcję w czasie wyborów na prezydenta Francji głosiła p. Le Pen- powrót do franka i jego dewaluacja. Czy zgadza się Pan z tym sposobem na wyprowadzenie poszczególnych państw z kryzysu? A po drugie, dlaczego państwa strefy euro od lat godzą się na tak silną, wspólną unijną walutę? Dlaczego (inaczej niż np. ChRL) nie podejmują działań by ją wyraźnie osłabić? I jak duży wpływ na wskaźniki gospodarcze strefy euro, ma wartość tej waluty wobec innych głównych walut świata? Z góry dziękuję za odpowiedź.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *