Witam na blogu – Welcome on the Blog

Blog jest częścią NAWIGATORA do mojej książki Wędrujący świat www.wedrujacyswiat.pl. Jej Czytelnicy mogą tutaj kontynuować frapującą i nigdy niekończącą się debatę na temat światowej społeczności, globalnej gospodarki i ludzkich losów, a także naszego miejsca i własnych perspektyw w tym wędrującym świecie.

Tutaj można przeczytać wszystkie wpisy prof. Grzegorza W. Kołodko.
Zapraszam do dyskusji!

Blog is a part of NAVIGATOR to my book Truth, Errors and Lies. Politics and Economics in a Volatile World www.volatileworld.net. The readers can continue here the fascinating, never-ending debate about the world’s society, global economy and human fate. It inspires one to reflect also on one’s own place in the world on the move and one’s own prospects. In this way the user can exchange ideas with the author and other interested readers.

Here you can download archive of all posts professor G. W. Kołodko.
You are invited to join our debate!

2,861 thoughts on “Witam na blogu – Welcome on the Blog

  1. (2023.) Konsensus Kairski

    Jeśli ktoś dużo podróżuje, może zaobserwować, jak wiele stereotypów rozpościera się wokół, a tym samym zauważyć, na ile dyskurs o pewnych ważnych kwestiach lub regionach naszego wędrującego świata jest tendencyjny i zafałszowany. Zdarza się dość często, że idą za tym intelektualne skróty (czyli lenistwo), nieprawidłowe interpretacje i złe rady, najczęściej w rodzaju „nie ma wyjątków, jedna droga dla każdego” (ang. one size fits all). Tak było w przypadku uwikłanej w strukturalny kryzys Ameryki Łacińskiej w latach 1980., tak też było w odniesieniu do Europy Środkowo-Wschodniej pokolenie temu, kiedy krajom tak różnym jak Polska i Rumunia czy Ukraina i Słowenia podobnie – i kiepsko – doradzali neoliberalni apostołowie „Konsensusu Waszyngtońskiego”, znajdując niestety gorliwym słuchaczy, zwłaszcza w Warszawie.

    Szkodliwe stereotypy

    Podobnie jest obecnie, kiedy to Międzynarodowy Fundusz Walutowy krajom dotkniętym kryzysem fiskalnym najpierw sugerował daleko idące środki oszczędnościowe, a teraz – gdy kolejne z nich wchodzą ponownie w fazę recesji – działanie te są postrzegane przez tą samą organizację jako posunięte zbyt daleko. A przecież zgoła odmienna jest sytuacja Hiszpanii i Niemiec czy Grecji i Irlandii. My zapłaciliśmy drogo za błędy popełnione na przełomie lat 1980. i 90., podczas szoku bez terapii, a teraz zapłacić muszą społeczeństwa niektórych krajów Europy Zachodniej za swoje błędy, jakże często wynikające ze stereotypów. Polityka w stylu „jedna droga dla każdego” zdecydowanie nie pasuje do wszystkich sytuacji, konteksty wyzwań strukturalnych i instytucjonalnych są bowiem różne. Ani posocjalistyczna Europa ponad dwie dekady temu, ani dzisiaj wysoko rozwinięta Europa Zachodnia nie są na tyle homogeniczne, aby narzucać im identyczne rozwiązania.
    Tym bardziej odnosi się to do krajów arabskich, które też nie powinny podlegać stereotypem, gdyż nie można umieszczać ich na tej samej półce. Znając już nieco ten region z autopsji i z wcześniejszych studiów, po opublikowaniu mojej książki „Wędrujący Świat” w języku arabskim na zaproszenie rozmaitych uniwersytetów i organizacji podróżuję intensywnie po Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej. Ostatnio, podczas trwającej trzy tygodnie podróży, odwiedziłem różne miejsca – nie tylko stolice, uczelnie, sale seminaryjne, studia telewizyjne i pałace rządowe – w Egipcie, Libanie i Jordanii. Aktualnie odwiedzam Królestwo Arabii Saudyjskiej i Sułtanat Oman. Wkrótce lecę do Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz do Libii i Tunezji. Potem ponownie do Algierii i Maroka. Nieco wcześniej byłem w także w Katarze, Bahrajnie i Kuwejcie.

    Podobieństwa i różnice

    Wszystkie te państwa to kraje arabskie, to muzułmańska kultura oraz Bliski Wschód i Afryka Północna. Taki w zasadzie wspólny mianownik etniczny, kulturowy i geograficzny to pokusa, zwłaszcza na Zachodzie – od Waszyngtonu do Warszawy – aby umieszczać je w tym samym worku. A stąd już tylko jeden łatwy krok do wyciągania ogólnych, schematycznych wniosków. Jeden krok do używania – i nadużywania – pojęcia „Arabska Wiosna”. Jest to podejście podobne – i podobnie błędne – jak w przypadku Europy Środkowo-Wschodniej i byłego Związku Radzieckiego w 1990 roku, kiedy to Zachód też nie wysilał się nadmiernie, aby pojąć zróżnicowanie kulturowe, polityczne i ekonomiczne w naszej części świata. Wtedy była to „pokomunistyczna transformacja”, teraz jest to „arabska wiosna”.
    Jeśli chodzi o region państw arabskich, zamieszkiwany przez około ćwierć miliarda ludzi, istnieje wiele podobieństw, ale jest i niemało różnic, niekiedy jakościowych. Kulturowo patrząc, ortodoksyjny Rijad, stolica Arabii Saudyjskiej, różni się od kosmopolitycznego Bejrutu, stolicy Libanu, nie mniej niż Bukareszt od Budapesztu pokolenie temu. Z ekonomicznego punktu widzenia dochód narodowy w najbogatszym Katarze jest z górą czterdziestokrotnie większy niż w nieodległym Jemenie, najbiedniejszym arabskim kraju czy też na palestyńskich terytoriach Gazy i Zachodniego Brzegu. Europa Środkowo-Wschodnia nie znała takich różnic. O ile w Jordanii, jednej z nielicznych obok Maroka w miarę sprawnie funkcjonującej demokracji, panujący władca cieszy się powszechnym szacunkiem swych podwładnych, w sąsiedniej Syrii, w trwających od roku demonstracjach i toczonych walkach z niechcianym autorytarnym reżimem, giną każdego dnia dziesiątki ludzi. Wszystkie te kraje i każdy z osobna są ważne. Na razie poczyńmy kilka obserwacji dotyczących Libanu i Jordanii oraz Egiptu, kraju kluczowego dla całego regionu.

    Wielokulturowy Liban

    W Libanie, kraju z 4,2 mln mieszkańców, sprawy nie mają się łatwo, ale można im podołać. Pomaga w tym wielokulturowość i dość daleko posunięta liberalizacja polityczna i ekonomiczna. Jednakże wskutek kryzysu w sąsiedniej Syrii drastycznie spadły przychody z tranzytu, rośnie za to ilość imigrantów. Do masy uchodźców – głównie Palestyńczyków, żyjących w złych warunkach w obozach i peryferyjnych dzielnicach miast – dołączają następni. Nie tylko biedacy, bo także zamożni uciekinierzy, którzy wręcz podbijają ceny nieruchomości w lepszych dzielnicach Bejrutu.
    Libańczycy cieszą się stosunkowo wysokimi dochodami, z PKB na mieszkańca (według parytetu siły nabywczej, PSN) w wysokości około 16 tysięcy dolarów (75 proc. polskiego poziomu). PKB wzrósł w 2009 i 2010 roku odpowiednio o 7,5 i 8,5 proc., ale w 2011 roku było to zaledwie 1,5 proc. Oczywiście, nikt tam nie opowiadał bajek o „zielonej wyspie”… Dystrybucja dochodów jest bardzo nierównomierna. Chociaż nie ma dostatecznie wiarygodnych danych, wystarczy dostrzec fakt, że aż jedna czwarta ludności Libanu żyje poniżej granicy ubóstwa (zgodnie z definicją ONZ), a jednocześnie po ulicach jeździ wiele aut prestiżowych marek, głównie Mercedesów i BMW.
    Libańczycy są energiczni, pełni wigoru, wielokulturowi i zorientowani na biznes. Są w odróżnieni od innych Arabów bardziej tolerancyjni i otwarci na rozmaite wartości. Niektórzy wręcz twierdzą, że nie są Arabami, lecz Fenicjanami. To tu onegdaj wyłonił się pieniądz. Taki kulturowy tygiel pomaga. Widziałem znaczną część tego pięknego kraju. Jest rzeczywiście bardzo zróżnicowany. Dystans między wioską w Dolinie Beeka, gdzie widać wpływy Partii Boga, Hezbollah – w tym także pozytywne, w postaci autentycznej troski o kapitał ludzki (edukacja, ochrona zdrowia) i spójność społeczną – a nadmorską promenadą Corniche w kosmopolitycznym Bejrucie to cała epoka.
    Wrażenie robi, jak bardzo i jak szybko udało się odbudować kraj po wyniszczającej wojnie domowej w latach 1980. i 1990. Podczas gdy niektóre dzielnice Bejrutu są imponujące i przypominają raczej Zurych niż inne bliskowschodnie metropolie, inne mają wiele zaległości i życie tam jest naprawdę trudne. A co z „Arabską Wiosną”? Myślę, że nie powinniśmy się spodziewać, że i tutaj ona nadejdzie. Już lada dzień znowu zakwitną owocowe gaje w Dolinie Beeka, ale politycznie bardziej prawdopodobna jest dalsza ewolucja niż rewolucja. Ma to również związek z długim psychologicznym cieniem wojny domowej. Nawet jeśli można wybaczyć, nie można zapomnieć. Tak więc dominuje raczej nastrój do pracy i biznesu, a nie do walki i rewolucji.
    Królestwo Jordanii

    A jak jest w przypadku Jordanii, narodu 6,5-milionowego? Ze wszystkimi różnicami, podobnie. I tu nie należy oczekiwać rewolty. Choć wiele osób ma powody do niezadowolenia – od bezrobocia (12,3 proc.; dokładnie tyle samo co w Polsce) i nierówności (współczynnik Giniego na poziomie około 40; w Polsce nie mniej niż 35), ubóstwa i wykluczenia społecznego (co najmniej 15 proc. ludzi żyje w biedzie) – to jednak gospodarka się rozwija, a standard życia ulega poprawie, choć PKB per capita wynosi zaledwie niecałe 6 tysięcy dolarów PSN. Produkcja rośnie, a PKB w latach kryzysowych 2009-11 zwiększył się w sumie o ponad 10 proc., bez żadnego roku recesji. I korupcji jest tu mniej niż w wielu innych krajach arabskich. To wszystko sprawia, że analfabetyzm, najniższy w całym regionie, wynosi „tylko” 10 proc., a długość życia przekracza 80 lat. Zaskakujące, ale to wartość wyższa niż w USA (78,5), Unii Europejskiej (79,8), czy w Polsce (76,3). Dla całej siedmiomiliardowej ludzkości średnia długość życia wynosi niespełna 68 lat.
    Jordańczycy szanują swojego króla i królewską rodzinę. Wymowne było choćby doświadczenie z entuzjastycznymi reakcjami jordańskich internautów pod komentarzem o moim spotkaniu z Jego Królewską Wysokością Księciem El Hassan bin Talalem, byłym następcą tronu (vide http://www.facebook.com/kolodko). Jordania zbiera owoce dobrze funkcjonującej, demokratycznej monarchii konstytucyjnej. Ostatnie reformy polityczne – łącznie ze zmianami konstytucyjnymi – przeprowadzone w Maroku były inspirowane przez pozytywne doświadczenia Jordanii.
    Niestety, również dla Jordanii chaos syryjski jest wielce niepokojący. Bez względu na ostateczny wynik trwających tam zamieszek, których przecież nie przerwie ostatnie „referendum konstytucyjne”, zawsze będzie to jakieś mniejsze zło, bo nie widać tu dobrego rozwiązania. Przemysł turystyczny – tak istotny dla Jordanii, nie tylko z unikatową Petrą, lecz choć kraj pustynny także z dwoma morzami, Czerwonym i Martwym – już odczuwa negatywny wpływ „Arabskiej Wiosny” w Damaszku i innych miastach Syrii. Podczas gdy ja raduję się Wadi Rum, wspaniałą pustą, bez tłumu turystów wokół, pustynią, to dla gospodarki jest to katastrofalne. Sektor transportu również odczuwa słabnący w ślad za mniejszą aktywnością handlową tranzyt towarowy i osobowy.

    Rewolucyjny Egipt

    Kluczowy dla całego regionu jest Egipt, kraj liczący 84 miliony mieszkańców. Już niedługo, wkrótce po Wietnamie, dołączy do grona państw z ponad stu milionami obywateli. ONZ-owskie prognozy głoszą, że w 2050 roku Egipcjan będzie aż 130 milionów. W jakim kraju będą żyć? Jaki rodzaj gospodarki i społeczeństwa może się nad Nilem rozwinąć do tego czasu? W tej materii dominujące wśród ludzi oczekiwania są zdecydowanie przesadne. Niektórzy, nawet profesjonaliści, naiwnie wierzą, że Egipt może dogonić Turcję, z PKB per capita już teraz wynoszącym 15 tysięcy dolarów PSN, w ciągu siedmiu lat. Turcja – też muzułmański kraj, też ponad 80-milionowy, po drugiej stronie Morza Śródziemnego – to szybko rozwijającą się gospodarką (średnio w okresie 2009-11 stopa wzrostu PKB wyniosła aż 7,7 proc., co dało w sumie wzrost o 25 proc.), a dystans między Egiptem i Turcją w roku 2012 jest większy niż kilka lat temu. Dogonienie Turcji wymaga co najmniej dwudziestu-trzydziestu lat szybkiego wzrostu. Nie jest to niemożliwe, ale bardzo trudne.
    Kiedy egipska dziennikarka z „Alyoum Alsabe7” przeprowadzała ze mną wywiad (dostępny na http://www.tiger.edu.pl), zapytała, jak długo będzie trzeba czekać na rezultaty ekonomiczne „wiosny egipskiej”, no bo rok już minął, i jak prędko ludzie zaczną odczuwać poprawę jakości życia. Moja odpowiedź brzmiała: pokolenie, a i to zależy od złożonych warunków. Wydawała się być w szoku. Przy okazji; podobnie naiwne oczekiwania formułowane były w Polsce dwadzieścia lat temu vis-à-vis możliwości dogonienia Niemiec czy na Węgrzech, gdzie ckniło się rychłe zrównanie z Austrią albo w Estonii, gdzie ludziom marzyła się „druga Finlandia”…
    Gdzie Egipt jest teraz, jeśli chodzi o gospodarkę? PKB na głowę jest skromy, około 6,5 tysięcy dolarów PSN; podobnie jak w Jordanii, trzy razy mniej niż w Polsce, jakieś 60 proc. średniej światowej. W ciągu ostatnich trzech lat globalnego kryzysu wzrósł on w sumie o 11,4 proc., choć w zeszłym roku o skromne 1,2 proc. W konsekwencji znowu rośnie bezrobocie, oficjalnie wynoszące 11,2 proc., ale w rzeczywistości znacznie wyższe. Wśród osób w wieku 18-35 lat mocno przekracza 20 proc., a w niektórych regionach oscyluje wokół zatrważających 40 proc. Dla kobiet wskaźnik ten jest jeszcze wyższy. To oczywiste, że bezrobocie, szczególnie wśród młodszego pokolenia, było najważniejszym czynnikiem prowokującym wybuch rewolucji. Sprowokowały ją także nierówności społeczne. ONZ nie podaje współczynnika Giniego dla ostatnich lat, a dekadę temu, w 2001 roku, szacowano go na poziomie 34,1, wtedy jeszcze akceptowalnym. Można sądzić, że dziesięć lat później jest on zbliżony do 40. Jest to tym bardziej prawdopodobne, skoro aż co piąty człowiek żyje poniżej granicy ubóstwa.
    Jak dotychczas egipska rewolucja w ogóle nie przyczyniła się do poprawy w sferze akumulacji kapitału i alokacji inwestycji, efektywności przedsiębiorstw i wydajności pracy. Aby od demonstracji na Placu Tahrir przejść do lepszych instytucji i racjonalnej polityki gospodarczej, do rozkwitu przedsiębiorczości i profesjonalnego zarządzania, do rosnącej konkurencyjności i wyższej kultury pracy, trzeba nie tylko czasu, lecz przede wszystkim stosownych działań. Rok rewolucyjnych zapędów nic tu nie zmienia. Akurat na tym obszarze doświadczenia posocjalistycznej transformacji w Europie Środkowo-Wschodniej – co działa i dlaczego oraz co i dlaczego się nie sprawdza – mogą być przydatne, jeśli tylko będę inteligentnie zastosowane. Dzieliłem się swoją wiedzą o tych sprawach z intelektualistami i politykami, z liderami biznesu i mediami. Moją książkę o uwarunkowaniach długofalowego procesu rozwoju społeczno-gospodarczego, z pismem przewodnim skierowanym do każdego posła, otrzymali wszyscy członkowie obu izb demokratycznie wybranego parlamentu egipskiego. Uczenie się poprzez wyciąganie wniosków z osiągnięć innych, ale także z ich błędów, to dowód inteligencji politycznej i menedżerskich umiejętności. Miejmy nadzieję, że nie będzie ich tam brakować.

    Arabska Wiosna

    Rok temu, zanim pojęcie „Arabskiej Wiosny” stało się sławne, w jednej z publikacji przywoływałem pojęcie „Wiosny Ludów”, odnosząc je do wydarzeń na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej (vide http://www.economonitor.com/blog/author/gkolodko). Podkreślałem przy tym, że nie powinno być ograniczone tylko do tego regionu świata, ponieważ w sposób nieunikniony będzie się rozprzestrzeniać w innych miejscach, zwłaszcza w Subsaharyjskiej Afryce i w Azji Centralnej. Tym razem, będąc z Egipcjanami na Placu Tahrir w bardzo szczególnym dniu pierwszej rocznicy rewolucji, ukułem pojęcie „Konsensus Kairski”, pisząc na moim blogu (www.wedrujacyswiat.pl): „Rok temu Wiosna Ludów przybyła do Kairu. W tym czasie ludzie gromadzili się tutaj, na Placu Tahrir – teraz światowej sławy – i byli przeciw. Przeciw niedemokratycznemu reżimowi, przeciw korupcji, przeciw ubóstwu, nierówności, bezrobociu i wykluczeniu. Teraz, tutaj na tym samym, ale innym Placu Tahrir, są za. Za czym? Za lepszą przyszłością. W tej sprawie zaistniał konsensus; nazwijmy go Konsensus Kairski. Ale w jaki sposób przenieść się stąd do lepszej przyszłości, istnieje tyle poglądów, ilu jest ludzi tłoczących się tutaj.”
    Zaiste, długa jest droga do przebycia stąd do lepszej przyszłości. To wyzwanie porównywalne z budową nowej piramidy. Potrwa to więcej niż jedno pokolenie. Jednak tym razem, miejmy nadzieję, stanie się to w ramach demokracji i pro publico bono, w imieniu i na korzyść społeczeństwa. Nie tylko w Egipcie, lecz i w innych krajach arabskich. Arabowie na to zasługują, ale muszą tego dokonać sami. To także lekcje z naszych doświadczeń, gdzie ze stereotypami też jeszcze sobie do końca nie poradziliśmy.

  2. (2021.) Panie Profesorze, dramat Grecji,problemy Hiszpanii, Portugalii, Włoch i innych państw łącznie z Polską każą zadać podstawowe pytanie: co jest źródłem w/w problemów ekonomicznych?

    Mamy XXI wiek, wspaniałe odkrycia naukowe, nowe technologie wielokrotnie zwiększające ilościowo i jakościowo produkcje , PKB rośnie z roku na rok itd, a jednak ciągle słyszymy o braku środków w wielu pantwach na służbę zdrowia, oświatę, naukę, kulturę co przekłada się na społeczne wykluczenie milionów ludzi, biedę – krótko mówiąc – dramatyczne rozwarstwienie społeczne na świecie.

    Rozwarstwienie rodzące wiele dramatycznych patologii społecznych.

    A przecież ze wzrostem światowej produkcji świat staje się bogatszy. Gdzie jest to bogactwo?
    Odpowiedź jest prosta.Wypracowany przez ludzi pracy dochód nie jest równo dzielony. Największy jego procent konsumują właściciele firm, część otrzymują ludzie pracy najemnej, a najmniej trafia do budżetów państw, które właśnie dlatego nie są w stanie wywiązać sie z konstytcyjnych obowiązków. Dlatego stosują one politykę zaciskania pasa . Tak dzieje się nie tylko w Grecji. Reformy przeprowadzane tam , ale i proponowane w Polsce przez obecną ekipę rządową ,wymuszone są pustawą kasą budżtową.
    Pusta kasa rządów wymusza dwa rodzaje działań :- ograniczyć rządowe wydatki, albo zwiększyć budżetowe dochody.
    Od ponad dwudziestu lat widzimy w wielu państwach – łącznie z Polską – ograniczanie wydatków państwa na rzecz swoich obywateli. Pamiętamy zalecenia MFW i innych zachodnich neoliberalnych instytucji pod adresem Polski, a teraz wszyscy słyszymy o dramatycznym zaciskaniu pasa w Grecji. Podobnie dzieje się w Portugalii, Hiszpanii, Włoszech i oczywiście Polsce. Parlamenty tych państw ograniczają prawa swoich obywateli wprowadzając nowe ustawy i zmieniając konstytucje.

    Dramat rozwarstwiania społecznego dzieje się na naszych oczach. Ta oczywista niesprawiedliwość jest dzisiaj traktowana podobnie jak kiedyś handel niewolnikami. Ludzie trudniący się tym handlem byli szanowanymi obywatelami, tak powstawały fortuny i tak – powiedzą inni – rodził się postęp cywilizacyjny.Dzisiaj- też – przed bankierami, których fortuny są wynikiem cwanych zagrywek pazernych ludzi, chylimy głowy. To samo dotyczy wielu koncernów, firm, które dla zwiększenia swoich dochodów nie cofną się przed żadnym świństwem – np Busch i wojna w Iraku, projekt ACTA czy żądanie umieszczenia w greckiej konstytucji gwarancji spłaty lichwiarskich długów…….itd.To nie jest bezczelność – Panie Profesorze – to jest zbrodnia przeciwko ludzkości, gdyż zadawana jest dzisiaj śmierć milionom ludzi na wiele różnych sposobów.

  3. (2020.) W związku z debatą emerytalną przypominam dane z książki Profesora
    “Świat na wyciagnięcie myśli”
    -Średnia życia w Polsce 75,6 lat
    panowie71,5,panie 79,9 lat
    Propozycja zwiększenia wieku emerytalnego/w/g ksiązki j.w/panie
    65 lat,panowie 70 lat.Cytat:
    “Wiek emerytalny należy wydłużac o pół
    roku,sukcesywnie,przez kolejne dziesięć lat”/koniec cytatu/
    Zakłada się zwiększenie średniej życia
    za 10 lat.
    Ważne według mnie to,że w obecnej debacie nie usłyszłam,cytuję /w/g książki/
    “Oczywiście tym z nas,którzy zechcą przechodzić na emeryturę wcześniej należy stworzyć taką mozliwośc.Musi to jednak oznaczać odpowiednio niższe świadczenie w porównaniu z wypłacanymi po pełnej wysłudze lat”
    Obecnie dla większości pracowników jest to swiadczenie przedemerytalne,
    objęte ustawą z 2004 roku.
    Trzeba o tym mówic ,aby ustawodawca
    uwzględnił dodatkowe okolicznosci,
    które są konieczne dla przyszłych
    emerytów.

  4. (2019.) Czy Polska ma jeszcze szanse w porównaniu z Grecją? Dzięki rozdawnictwu kredytów hipotecznych i kredytowaniu inwestycji na euro oraz “dobroczynności” programów unijnych siedzimy po uszy w długach. Do tego ceny rosyjskiego gazu. Młodzi Polacy tak jak Grecy są zniewoleni na dziesiątki lat? Dlaczego trwonimy nasz potencjał gospodarczy i rozdajemy nasz majątek w toku prywatyzacji? Może Pan napisze artykuł wprost na ten temat. Nie każdy jeszcze w Polsce potrafi dostrzec analogię Grecja – Polska.

  5. (2018.) Szanowny Panie Profesorze, Przeczytałem Pana dzieła prawie wszystkie, przeczytałem Hongbinga obydwa tomy, Harveya, Zieglera, Susan George, Hussona, Judta , Nouriela Roubiniego i Ducha równości. Wiem skądinąd, że koszt wydobycia baryłki ropy brutto wynosi poniżej 10 dolarów i jej cena spekulacyjna wynosi dziś 125 dolarów, że do systemu finansowego świata wprowadza się rocznie 700 miliardów wypranych narkodolarów. Dług amerykański wynosi aktualnie 57 bilionów dolarów. Zadłużony jest prawie cały świat jak nigdy nie był. Grecja jest jedną pierwszych ofiar. Za nią pójdą wkrótce inni. Polska także jest w tej kolejce. Hongbing przewiduje dewaluację dolara do zera i przejście na złoto. Czy Pan widzi inne wyjście? Wkrótce zaatakują Iran. Pozdrawiam

  6. (2017.) The Greek Syndrome

    How much is enough, or how much is not enough? This is the question…
    The Greek drama evolves at our eyes as the train crash in a slow motion. On the one hand, there are irrational expectations of the foreigners – be it the Eurozone finance ministers or the IMF, the private banks, driven by reckless greed in the past while borrowing too much and too easy, or certain opinion-influential media – which would like the Greek austerity measures to go yet further. On the other hand, there is a brave and responsibly acting new government of Greece, which seems to be pushing its society to the limits. How far one can go to this end?
    I’m afraid there is no more room for further going cuts of public expenditures. Enough is enough. Imposing the budgetary cuts the government is cutting the branch upon which it is sitting. The fifth consecutive year of recession has eroded the tax basis significantly and the fiscal revenue, instead of growing, can only shrink further, even taking the tax increase into account. Austerity is recessionary, what now is acknowledged even by the IMF. Three years of Greek austerity raised the debt over GDP ratio from 113 to 163 percent. The Greek are spending less and their debt is higher by a half of their GDP! Such policy doesn’t make much of sense.
    As a consequence the rate of unemployment is one of the highest in the world among industrialized countries and stands at 21 percent, with staggering 48 percent of young people out of work. Expecting that they will be watching TV, and not demonstrating and fighting at the streets, is an extreme naïve. The homelessness has jumped over last three years by 25 percent. Even more, close to 28 percent of population, is at the brink of social exclusion…
    Thus expecting that the Greeks will fasten their belts more and more is unrealistic. One should not push the people beyond the limit of their tolerance. Such pressure is not a policy. This is stupidity. If one wants to have “the Greek Spring” – and, later, “the European Spring”, why not? – one can continue an illusion that people of a great nation are so unwise that they will starve to pay an exorbitant debt to the foreign creditors forever. It must be stressed that a lion share of public debt results not from the fact that indeed the Greeks were living beyond their own means for quite long, but from speculatively high interest rates imposed on refinancing credits. Therefore a plan – or rather a fiction – that the Greek debt from current 160 percent of GDP will be brought down to 120 percent by 2020 is another sign of lack of pragmatism. Even if it would happen (and it won’t), such financial burden would remain unmanageable.
    It’s true that Greek macroeconomic policy prior to the crisis was unaccountable. And the Greek people must pay for it dearly. They already do. But is also true that the foreign bankers haven’t shown a great deal of intelligence and responsibility when they were lending too much money to Greece. And they must pay for it dearly too. So far they don’t. It is also true that the Western leaders – especially Chancellor Angela Merkel and President Nicholas Sarkozy – have made a series of policy mistakes by postponing the decision to cut down nonperforming Greek debt and by trying to protect the interests of private investors. As for the debt reduction too little has been done too late. Some politicians and policymakers must pay for their mistakes too, and the forthcoming elections in France and Germany make good occasion to draw a proper conclusions…
    So, where we stand now? At the crossroad, of course. As usually, one may say. But I think it is indeed the time to face the truth: the Greece syndrome is like a train crash in slow motion. Hence, is there still a chance to avoid it? Definitely not by believing in completely unrealistic scenarios that the Greeks will fast as much as it needs to pay the mounting debt, with completely unacceptable high private debt interest rates that would make a rich man poor. And not by keeping lying and sweeping part of the challenge under the carpet, as the Eurozone finance ministers and certain leaders of the European Union are tempted to do again and again.
    The only chance for a working solution is an escape forward. That implies a comprehensive – and executed very fast, in a matter of weeks, not months – reduction of 80 percent of foreign debt, and significant loan, provided by the EU, with zero interest rate. The easiest solution would be for the European Central Bank to buy new issues of Greek government bonds, but its hyper-liberal statutes and German establishment will not allow to do so. The ECB has off-balance-sheet resources of 3.3 trillion Euros, an equivalent of the current value of its seigniorage (or times the Greece’s GDP). If it is only used properly the issue of sovereign debt can be resolved for the whole Eurozone.
    Otherwise there will be misguiding policy of restructuring the debt by raising it amount that already is unsustainable. Hence the name of alternative is default and chaotic bankruptcy. It will be followed by serious, and unpredictable, consequences not just for Greece, but for the Eurozone and other partners from the EU and from elsewhere, starting from East South Europe, Turkey, and – due to the contagion, domino effect, and psychological influence upon the market expectations – from a number of other regions and countries. My point is clear: let’s help Greece – and ourselves – now, with the lower price tag attached, or it will cost us much more, though just a little bit later. Cheating the public opinion, and miscalculating and misleading the market, is neither a strategy, nor the policy. It is the sheer stupidity.
    After the subsequent meeting of the Eurozone finance ministers, and decisions about releasing the new tranche of Euro 130 billion bailout, one may keep talking that the things are on the right track. No, they are not. They are on the track of a catastrophe which we are already witnessing, yet the picture is shown in a slow motion…

  7. (2016.) Grecki syndrom, czyli katastrofa w zwolnionym tempie

    Już dość czy jeszcze za mało? Oto jest pytanie…
    Grecki dramat rozwija się na naszych oczach jak katastrofa kolejowa w zwolnionym tempie. Z jednej strony mamy irracjonalne oczekiwania obcokrajowców – czy to ministrów finansów strefy euro oraz funkcjonariuszy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, czy to prywatnych banków, nadgorliwych do niedawna w swojej lekkomyślnej chciwości, kiedy pożyczały za dużo i zbyt łatwo, czy też niektórych opiniotwórczych mediów – którzy chcieliby, aby greckie działania oszczędnościowe poszły dużo dalej niż dotychczas. Z drugiej strony znajduje się odważny i odpowiedzialnie działający nowy rząd Grecji, stojący w obliczu zbliżających się kwietniowych wyborów, który przyciska własne społeczeństwo do granic wytrzymałości. Jak daleko można zajść w taki sposób?

    Ile można zaciskać pasa?

    Obawiam się, nie ma już miejsca na dalsze cięcia bieżących wydatków publicznych. Już dość. Tnąc wydatki budżetowe, rząd podcina gałąź, na której siedzi. Piąty rok z rzędu recesji spowodował poważną erozję podstawy podatkowej i przychodów fiskalnych, które zamiast rosnąć, mogą kurczyć się dalej, nawet biorąc pod uwagę wzrost niektórych podatków. Drastyczne środki oszczędnościowe są prorecesyjne, co jest obecnie przyznawane nawet przez MFW. Trzy lata cięć wydatków podniosły relację długu publicznego wobec spadającego PKB ze 113 procent w roku 2008 do 163 procent obecnie. Grecy wydają i konsumują mniej, redukując odczuwalnie swój standard życia, a ich zadłużenie jest wyższe o połowę PKB! Taka polityka nie ma większego sensu, bo nie ma dobrych perspektyw.
    W rezultacie prowadzonych działań, w zasadniczym stopniu narzucanych z zewnątrz, stopa 21-procentowa stopa bezrobocia jest jedną z najwyższych wśród krajów uprzemysłowionych, z oszałamiającym, 48-procentowym wskaźnikiem młodych ludzi pozostających bez pracy. Wskaźnik bezdomności wzrósł w ciągu ostatnich trzech lat o jedną czwartą. Blisko 28 procent ludności jest na krawędzi wykluczenia społecznego. Liczenie na to, że będą oni oglądać telewizję, a nie demonstrować i walczyć na ulicach, jest skrajną naiwnością.
    Dlatego oczekiwanie, że Grecy będą coraz bardziej zaciskać pasa, jest nierealne. Nie można przeć na ludzi ponad granice ich tolerancji. Taka presja to nie polityka. To głupota. Jeśli ktoś chce mieć „Grecką Wiosnę” – a później „Europejską Wiosnę”, dlaczego nie? – niech tkwi w iluzji i usiłuje przed innymi ją rozpościerać, że ludzie są tak niemądrzy, iż będą głodować, aby w nieskończoność – bo do tego sprowadza się dictum – płacić odsetki od wygórowanego wcześniej ich nadmiernym poziomem zadłużenia wobec zagranicznych wierzycieli. Lwia część długu, lawinowo narastającego w ostatnich latach, jest bowiem rezultatem nie faktu, że Grecy rzeczywiście żyli ponad stan, lecz wynika ze spekulacyjnie wysokiego oprocentowania kredytów refinansowanych. Dlatego plan – albo raczej fikcja – że grecki dług z obecnego poziomu z górą 160 procent PKB zostanie sprowadzony do 120 procent do roku 2020 jest kolejną oznaką braku pragmatyzmu. Nawet gdyby tak się stało (a się nie stanie), takie obciążenie finansowe nadal będzie nie do udźwignięcia.

    Wina i kara

    To prawda, że grecka polityka makroekonomiczna przed kryzysem była nieodpowiedzialna. I Grecy muszą za to zapłacić wysoką cenę. Już płacą. Ale jest również prawdą, że zagraniczni bankierzy nie wykazali się nadmierną inteligencją i odpowiedzialnością, gdy pożyczali Grecji zbyt łatwo i zbyt dużo. I muszą za to również słono zapłacić. Do tej pory nie płacą dostatecznie drogo. Prawdą jest wreszcie i to, że zachodni przywódcy – zwłaszcza niemiecka kanclerz Angela Merkel i francuski prezydent Nicolas Sarkozy – popełnili serię politycznych błędów poprzez odraczanie niezbędnych decyzji umożliwiających na czas redukcję już uprzednio niespłacalnego długu. Ulegając naciskom interesów partykularnych, starali się chronić przede wszystkim interesy inwestorów prywatnych, a nie własnych społeczeństw i europejskiej wspólnoty. W rezultacie odnośnie do zmniejszenie skali nie tylko greckiego zadłużenia zrobiono za mało i za późno. Politycy i decydenci też muszą zapłacić za swoje błędy. Nie płacą. Jednakże zbliżające się wybory prezydenckie we Francji i parlamentarne w Niemczech są dobrą okazją do wyciągnięcia właściwych wniosków…
    Tak więc na czym teraz stoimy? Na skrzyżowaniu, oczywiście. Jak zwykle, można powiedzieć. Ale myślę, że to jest rzeczywiście czas, aby spojrzeć prawdzie w oczy: grecki syndrom jest jak katastrofa kolejowa w zwolnionym tempie. Czy istnieje zatem jeszcze jakaś szansa, aby jej uniknąć? Ewentualne przezwyciężenie greckiego syndromu nie może dokonać się poprzez wiarę w całkowicie nierealne scenariusze, że Grecy będą pościć na taką skalę, jak żąda tego zagranica, aby obsługiwać wciąż rosnący, przy nader wysokich, de facto nie do wytrzymania stopach procentowych, dług. Takie spekulacyjne oprocentowanie, którego żądają rynki, bogatego człowieka zrobiłaby biednym. Żądanie ministrów finansów strefy Euro, aby Grecja wpisała do swojej konstytucji klauzulę, gwarantującą priorytet obsługi zagranicznych zobowiązań (automatycznie także wobec spekulantów, którzy powinni wiedzieć, co ryzykują) wobec zobowiązań – przecież też konstytucyjnych! – wobec własnych obywateli, jest tyleż głupotą, co bezczelnością. Nie da się też pokonywać syndromu przez utrzymywanie kłamstw i zamiatanie części wyzwań pod dywan, jak wspomniani ministrowie i niektórzy liderzy Unii Europejskiej są wciąż skłonni czynić.

    Z pustego w próżne

    Jedyną szansą na skuteczne rozwiązanie jest ucieczka do przodu. W tym przypadku oznacza to kompleksową – i wykonywaną bardzo szybko, w ciągu kilku tygodni, nie miesięcy – redukcję 80 procent długu zagranicznego oraz znaczącą pożyczkę z Unii Europejskiej, z niskim oprocentowaniem. Najprostszym rozwiązaniem byłby zakup nowych, długoterminowych greckich obligacji rządowych przez Europejski Bank Centralny, ale jego hiper-liberalny statut i niemiecki establishment nie pozwalają na to. EBC ma pozabilansowe zasoby w wysokości 3,3 biliona Euro, odpowiadające aktualnej wartości jego renty emisyjnej. Jeśli tylko zostałyby one użyte właściwie, kwestia długu mogłaby być rozwiązana dla całej strefy wspólnego europejskiej pieniądza.
    W przeciwnym wypadku czeka nas kontynuacja – do czasu – zwodniczej polityki restrukturyzacji zadłużenia poprzez w istocie podnoszenie jego wysokości, choć już obecnie jest to trudne do przeprowadzenia. Zatem alternatywa to niewypłacalność Grecji i jej chaotyczne bankructwo. Następstwem będą poważne i nieprzewidywalne konsekwencje nie tylko dla Grecji – począwszy od dewastującego gospodarkę opuszczenia strefy Euro – lecz również dla całego obszaru wspólnej waluty. Dotknie to też pozostałych partnerów z UE, Polski nie wyłączając, oraz z innych państw, poczynając od południowo-wschodniej Europy oraz Turcji. Ze względu na rozprzestrzenianie się kryzysu poprzez efekt domina i czynniki psychologiczne, wpływające na oczekiwania rynku, dotkliwe okaże się to dla wielu innych regionów i krajów.

    Ucieczka do przodu

    Mój punkt widzenia jest jasny: pomóżmy Grecji – i sobie – teraz, gdy do możliwego wciąż do zrealizowania pakietu antykryzysowego załączona jest jeszcze metka z niższą, akceptowalną ceną. Jeśli nie, to będzie nas to kosztować nie mniej, ale znacznie więcej, tyle że trochę później. Oszukiwanie opinii publicznej, błędne kalkulacje, usiłowanie wprowadzania w błąd rynku, który z kolei szantażuje rządy i organizacje międzynarodowe, nie jest ani strategią, ani polityką. Jest to czysta głupota.
    Po kolejnym spotkaniu ministrów finansów strefy Euro oraz decyzji o uruchomieniu nowej transzy 130 miliardów Euro, ktoś może mówić, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Nie, nie zmierza. Taki „plan ratunkowy” rokuje źle. Wszystko jest na drodze do katastrofy, której już jesteśmy świadkami, tylko jej obraz jest wyświetlany w zwolnionym tempie…

  8. (2015.)witam
    O ekonomii mam mniej pojęcia, niż o teorii Ensteina, jedyny z nią kontakt to biuro początkującego PTE w naszym mieszkaniu za czasów mojego dzieciństwa. Ale podziwiam i kocham Pana szczerze od pierwszego spotkania w telewizji, gdyby było choc z dwudziestu podobnych fachowców albo gdyby rządzący radzili się Pana to byłoby wspaniale. Pozdrawiam Magda

  9. (2014.) Hej. Serio cieszę się, że trafiłam w ten zakątek sieci. Stało się to przypadkowo podczas buszowania w necie w poszukiwaniu czegoś o nieruchomościach. To miłe, że ktoś omawia interesującą mnie tematykę i to na dodatek robi to w zajmujący sposób. Mam nadzieję, że dostęp do takich treści nie będzie limitowany po niedawnym podpisaniu umowy ACTA przez Polskę :( P.S. Jeśli mogłabym się do czegoś przyczepić to można by jeszcze delikatnie popracować nad stroną wizualną.

  10. (2013.) If one travels a lot, as I do, one finds too often how much of stereotypes are around and, hence, how much a discourse on certain important issues or regions of our volatile world is biased. It happens quite often that it is followed by intellectual short-cut (that means laziness), misinterpretation, and wrong policy advice, most often of the erroneous kind “one size fits all”. That was the case of East Central Europe a generation ago, when countries as different as Poland, Romania, and Ukraine where ill-advised by the apostles of so-called Washington Consensus, this is the case contemporary when a number of countries affected by fiscal crisis, first were suggested by the IMF to execute far going austerity measures, and now are warned by the same organization that they shouldn’t go with such endeavor too far. For these mistakes at the turn of 1980. and 90. we paid dearly, as now the societies of certain West European countries must pay too. Definitely, one size does not fit all. Neither the post-socialist Europe over two decades ago, nor the Arab countries now can be easy put on the same shelf.
    Following the publication of my book “Truth, Errors, and Lies: Politics and Economics in a Volatile World” (http://www.amazon.com/Truth-Errors-Lies-Politics-Economics/dp/0231150687/ref=sr_1_1?ie=UTF8&qid=1295525437&sr=8-1) in the Arabic language, under the same title, “Hkaak w Akhtaa w Akazeeb. AL Siasah W AL Ektsad F Aalam Motahawel” (http://www.neelwafurat.com/itempage.aspx?id=egb174684-5187051&search=books), I’m just back from the first part of my Middle East & North Africa Book Tour. During three weeks lasting journey I’ve visited various places – not only the capital cities, and not only the universities seminar rooms and government palaces – in Egypt, Lebanon, and Jordan. Soon, I’m going to pay a visit to the Kingdom of Saudi Arabia and Oman, and later to the United Arab Emirates, Libya, Tunisia, Algeria, and Morocco. Not long ago I paid a visit also to Qatar, Bahrain, and Kuwait. All these countries are the Arab countries, Muslim culture, and Middle East and North Africa. Thus there is a temptation, especially in the West – from Warsaw to Los Angeles – to put them into the same basket. And from here is just one too east step to draw general, uniform conclusions, one short step to the “concept” of so-called Arab Spring. Similar, yet mistaken approach as was in the case of East Central Europe and former Soviet Union in the 1990.
    As for the region of a quarter billion people of the Middle East and North Africa there are a lot of similarities, yet I think there is even more difference. For the time being, let’s make some observations for Egypt, Lebanon, and Jordan. All and each country is important but by all means the most complex, difficult, and challenging is situation in Egypt.
    In Lebanon, a country with 4.2 million inhabitants, things are not easy either, but absolutely not as difficult to be managed. Even despite the ongoing crisis in neighboring Syria does make a negative impact. There is much less of transit-related business, more of refugees and migrants – mainly the Palestinians, which are living in much worse conditions – and, no doubt, growing uncertainty as for the future due to the conflicts in the countries across the borders. Lebanon enjoys relatively higher income, with GDP per capita at about $16,000 (measured at the Purchasing Power Parity, PPP). GDP has jumped in 2009 and 2010 by 7.5 and 8.5, respectively, but in 2011 it was a miserable 1.5 percent. The distribution of it is very unequal. Although there isn’t any reliable data, just the fact that as many as a quarter of the Lebanon population lives below the poverty line (according to the UN definition), confronted with the vast number of favored car brands – you bet, Mercedes and BMW – is telling.
    However, the Lebanese people are vigorous, energetic, business-oriented and multicultural. They seem to be also much more tolerant and open for various values. It helps. I’ve seen a good part of this beautiful country. It is indeed much differentiated. The distance between a village in Beeka Valley, where one can see the influence of Hezbollah – including the positive one in the form of taking care of for human capital (education, healthcare) and social cohesion – and the cosmopolitan Beirut seaside Corniche is a whole epoch. I am impressed how much and how fast Lebanon has been able to rebuild the country after devastating civil war of the 1980. and 90. However, if some parts of Beirut are indeed very impressive, reminding rather Zurich than a Middle East metropolitan city, some other districts are a lot lagging behind and living there is true hardship. And what about “the Arab Spring”? I think one should rather not expect it to come here. More likely is an evolution than revolution. This is so too because of the long psychological shadow of the civil war. Even if you can forgive, you cannot forget… Thus the mood is rather to work and made business, and not a revolution.
    What about Jordan, a nation of 6.5 million people? With all due differences, similar. One should not expect a revolt coming there. Although many people have a lot to be dissatisfied with – starting from unemployment (12.3 percent; exactly the same as in Poland) and inequality (Gini coefficient hovering around 40), poverty (at least 15 percent below poverty line) and social exclusion – the economy is growing and the standard of leaving is improving. GDP per capita is PPP $5,900. The economy is growing and during the crisis years, 2009-11, GDP increased by over 10 percent, without a single year of recession. I think there is also less of corruption than in a number of other Middle East countries. All these delivers: there is only 10 percent illiteracy, the lowest in whole region, and the life expectancy exceeds 80 years. Surprising, but it’s higher than in USA (78.5) or EU (79.8). For the mankind of seven billion the average is 67.6 years.
    The Jordan people truly do respect their King and the royal family. Just take a look at the enthusiastic reactions to the post (http://www.facebook.com/kolodko#!/notes/grzegorz-w-kolodko/meeting-with-his-royal-highness-prince-el-hassan-bin-talal/323413024371358) about my meeting with His Royal Highness, Prince El Hassan Bin Talal. Jordan is ripping the fruits of well-performing constitutional monarchy. It is one of the most democratic countries in the region. The recent progressive structural and institutional changes implemented in Morocco have been inspired by the positive experience of Jordan. Having said so, one must be aware that also for Jordan the unpredictable situation in Syria is of great concern. Whatever the outcome there, it will be a kind of second best solution. The tourism industry – so vital for the Jordanian people – is negatively affected already. You may enjoy gorgeous Wadi Rum for yourself, without a crowd of tourist around, yet for the business it’s devastating. The transit sector of the economy feels falling trade activities too.
    Critical for the whole region is Egypt, country with 84 million people and fast growing population. After Vietnam soon, later Egypt will join the club of countries with over 100 million people. There is a forecast that by 2050 there can be as many as 130 million Egyptians. In what kind of country they will be leaving? What type of economy and society may be established by this time? To this end there are paramount expectations. To be sure, there are overwhelmingly exaggerated. Some people, even the professionals, naïve believe that Egypt can catch with Turkey, with GDP per capita PPP $15,000, in a matter of seven years… Turkey, across the Mediterranean Sea, is also fast growing economy (GDP rate of growth 7.7 percent, on average, in 2009-11) and the distance between Egypt and Turkey in 2012 is larger, not smaller, than it was couple of years ago. So, to catch up with it calls for at least twenty years of very fast growth. Not impossible, but quite challenging. When I was interviewed by a journalist from “Alyoum Alsabe7” (see http://www.facebook.com/kolodko#!/notes/grzegorz-w-kolodko/interview-on-the-world-affairs-and-the-arab-spring-in-the-arabic-language/323431221036205) she’s asked me how long it will take to see thee economic results of “the Egyptian Spring” (it’s been already one year, wasn’t?) and how soon the people will feel improvement of their live quality? My answer was: a generation and it depends on complex conditionality. She seemed to be shocked. By the way, so much naïve expectation were in Poland twenty years ago vis-à-vis a possibility to catch-up with Germany, or in Hungary to get to the level of Austria’s income.
    Where Egypt is now as far as the economy is concerned? GDP per capita stands low, at around PPP $6,500 – similar to Jordan, three times less than in Poland, ca. 60 percent of the world average. Over last three years of global crisis it grew altogether by 11.4 percent, although last year by a meager 1.2 percent. As a consequence, unemployment is growing again and stands officially at 11.2 percent, but in reality it is much higher and among the people of age 16-35 is firmly over 20 percent, and in some regions over 40 percent. For the women it is still higher. It goes without saying that unemployment, especially among younger generation, was most important – the most important – single factor causing the revolution. It’s a pity that the UN doesn’t quote the Gini coefficient for recent years. A decade ago, in 2001, it was evaluated at high, yet still acceptable 34.1, but I’m afraid that ten years later it is close to 40. It is more likely if every fifth citizen lives below the poverty line.
    The problem is that thus far the Egyptian revolution has not at all contributed to the improvement of capital accumulation and investment allocation, business efficiency, and labor productivity. To go from the Tahrir Square demonstrations (yes, several times, especially a year ago, it was demanding a lot of courage and determination) to better institutions and sound economic policy, to raising entrepreneurship and professional management, to growing competitiveness and higher working culture takes time. Here the experience from post-socialist transformation in East Central Europe – what works and why and what doesn’t work and why – can be useful, if only applied intelligently. I’ve been sharing my knowledge on these matters with the politicians, business and intellectual leaders, and the media. I have sent my book, with a head letter, to each new member of the parliament, just elected in a democratic procedure for the first time. Learning by drawing the proper conclusions from the achievements of the others, as well from the mistakes committed elsewhere, is a proof of political and managerial intelligence. Hopefully, there will be not a deficit of such.
    A year ago, before the notion of “Arab Springs” became famous, I’ve re-coined a notion “The Spring of Nations”, addressing it towards the developments in the Middle East and North Africa, but stressing too that it won’t be limited only to the countries of this region of the world, since unavoidable it will spread elsewhere too: to sub-Saharan Africa or Central Asia (see my essay “The Spring of Nations” on “Roubini Global Economics” http://www.economonitor.com/blog/2011/04/the-spring-of-nations/). This time, while being with the Egyptians at Tahrir Square on the very special day of first anniversary of revolution, I’ve coined the notion “The Cairo Consensus” (see http://www.facebook.com/kolodko#!/editnote.php?draft&note_id=323431221036205&id=164187983627307). I have written: “A year ago The Spring of Nations has come to Cairo. At that time people gathering here, at Tahrir Square – now world famous – were against. Against non-democratic regime, against corruption, against poverty, inequality, unemployment, and exclusion. Now, here at the same but different Tahrir Square, there are in favor. Of what? In favor of better future. To this end, there is a consensus; let’s call it the Cairo Consensus. Yet how to move to better future from here, there are as many views as people crowding over here.”
    Indeed, a long way to go. A challenge comparable with building a new pyramid. It takes even more than a generation. However, this time, hopefully, it will happen within the framework of democracy and pro publico bono, on the behalf of the people. They do deserve it. But they have to accomplish it themselves.

  11. (2012.) Do you speak Russian? If so, you may welcome a good news that the second edition of my book, called in Russian “Globalizaciya, Transformaciya, Krizis – shto dlashe?” (http://www.mdk-arbat.ru/bookcard?book_id=693873), is coming at the end of February! This is the Russian adaptation of my Polish book “Świat na wyciągnięcie myśli” (“The World at the Extent of Tgought”), and a sequel to “Truth, Errors, and Lies: Politics and Economics in a Violatile World” (http://www.amazon.com/Truth-Errors-Lies-Politics-Economics/dp/0231150687/ref=sr_1_1?ie=UTF8&qid=1295525437&sr=8-1), also available in Russian under the title “Mir v dvizhenii” (http://www.mdk-arbat.ru/bookcard?book_id=630516). Enjoy the reading and share here your critical views with us.

  12. (2011.) Teraz – gdy powracam ze świata polityki do świata nauki – pamiętam dokładnie swoją drogę w odwrotną stronę – od nauki do polityki. Jeśli ktoś uprawia ekonomię jako naukę, która ma nie tylko opisać i wytłumaczyć niezwykle złożoną otaczającą nas rzeczywistość, ale także wpływać na nią i zmieniać na lepsze, to ma duże szanse trafić do polityki. Skoro wie, jak się rzeczy mają i co od czego zależy, to niech czyni swoją powinność i wprawia swoimi decyzjami mechanizmy gospodarcze w ruch.

    W przeszłości już kilkakrotnie czyhało na mnie takie niebezpieczeństwo, ale nigdy przedtem – ani w roku 1988 czy 1989, ani też później w 1993 – nie uważałem, aby uwarunkowania polityczne dawały dostateczne szanse urzeczywistniania koncepcji gospodarczych, powstałych właśnie na gruncie praktycznie zorientowanych badań ekonomicznych. Dopiero na początku 1994 roku takie możliwości dostrzegłem i wtedy trafiłem z nauki do polityki. Teraz podobnie do sprawy podchodzi mój znakomity następca – profesor Marek Belka – który prowadził studia nie tylko wartościowe teoretycznie, ale często nastawione praktycznie. Proponując jego osobę ponad rok temu na doradcę ekonomicznego prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu (co podkreślił on podczas niedawnej uroczystości zmiany finansowej warty), szczególne znaczenie przypisywałem umiejętności kojarzenia w myśleniu o gospodarce wątków makro- i mikroekonomicznych. W tym profesor Belka jest szczególnie dobry, a to ułatwia rozumienie prawidłowości rządzących funkcjonowaniem oraz rozwojem gospodarki, jak i zwiększa zdolność do sterowania procesami ekonomicznymi.

    Droga jednak od nauki do polityki zawsze zawiera olbrzymie ryzyko wynikające z właściwej intelektualistom naiwności (właśnie tak, naiwności), polegającej na wierze, że znajomość praw i prawidłowości może już wystarczyć do uprawiania polityki gospodarczej. To ciekawe, że nie ma się na ogół pretensji do dobrze wykształconych i poprawnie przygotowanych do zawodu lekarzy, którym pacjenci nie potrafią wyzdrowieć, do agronomów, którym nie chce sypnąć urodzaj, czy też do prawników, którzy nie potrafią zapanować nad przestępczością, natomiast ma się żal do ekonomistów – przede wszystkim do polityków gospodarczych – że nie zawsze kraj jest mlekiem i miodem płynący. Nikt nie zwala odpowiedzialności za grypę na lekarza, wielu zaś obarcza politykę odpowiedzialnością za własne niepowodzenia w pracy czy biznesie.

    Ekonomista teoretyk odczuwa satysfakcję intelektualną, gdy ma rację, a moralną, gdy mu się tę rację powszechnie przyznaje. Ekonomista polityk ma satysfakcję intelektualną wtedy, kiedy jest w stanie swoje koncepcje wdrożyć do praktyki, zaś satysfakcję moralną wówczas, gdy jego poglądy na temat tego, co zrobił, podzielają inni. Specjalnie piszę inni, a nie wszyscy, gdyż to z istoty rzeczy nie jest możliwe. Polityka gospodarcza – przynajmniej ja tak ją rozumiem – to zdolność do rozwiązywania problemów strukturalnych i rozwojowych dotyczących całego społeczeństwa i jego podstawowych grup. Skoro jednak mają one różne, często sprzeczne z sobą interesy, różnorakie są też oceny rezultatów prowadzonej polityki. Polityka to wojna, a co najmniej gra z udziałem licznych przeciwników, a nie intelektualne debatowanie, choć niekiedy próbuje się wywoływać takie wrażenie a to w parlamencie, a to w mediach, a to w środowiskach opiniotwórczych. W polityce liczy się skuteczność i dlatego większość stosuje metody nie zawsze czyste, zgoła odmienne niż w świecie nauki, gdzie liczą się przede wszystkim fakty i prawda.

    Gdy dziś zatem patrzę na minione trzy lata, to wyraźnie dostrzegam trwającą przez cały ten czas nie tylko nieustanną walkę, ale i proces uczenia się tego, czego nikt nie jest w stanie nauczyć się w żadnym uniwersytecie. Przez to trzeba po prostu przejść. Podobnie jak przez wojnę, bo ta analogia nasuwa się nieodparcie. Tym bardziej trzeba próbować przekazać swoją wiedzę innym, zarówno tym, którzy do polityki przychodzą później i powinni wiedzieć, jak to jest naprawdę, jak i tym, którzy pobierają nauki w uniwersytetach. Inaczej wykłada się taktykę walki, kiedy samemu było się na froncie, inaczej gdy tylko się o tym całe życie czytało, słuchało i mówiło.

    Nie mam najmniejszych wątpliwości, że spora doza niepowodzeń w transformacji rynkowej w wielu innych krajach naszego regionu bierze się właśnie z braku wiedzy praktycznej i korzystania z zupełnie nieprzystających do wczesnych posocjalistycznych realiów koncepcji – niekiedy bardzo eleganckich formalnie i na swej powierzchni bardzo sugestywnych – opisujących wszakże inną rzeczywistość. Doświadczyliśmy tego też w Polsce na początku lat dziewięćdziesiątych z wiadomymi skutkami.

    Teraz wracam z polityki do nauki. Droga w odwrotną stronę też nie jest łatwa, choć jest to zupełnie inna trudność niż przedtem. Trzeba znaleźć klucz do usystematyzowania nagromadzonych doświadczeń praktycznych, skonfrontowania ich z myślą teoretyczną – a jest ona bardzo bogata i przez ostatnie trzy lata świat nauki też bynajmniej nie stał w miejscu – i dokonania syntezy. Podjąć trzeba nowe wyzwania, prawdą bowiem jest to, że im wie się więcej, tym mniej się wie. Warto też upowszechniać jak najszerzej polskie sprawdzone rozwiązania z zakresu transformacji i polityki rozwoju. Inni nie tylko zazdroszczą nam osiągnięć, ale przede wszystkim pragną z polskich doświadczeń skorzystać. Trzeba temu wyjść naprzeciw. I to są powody, dla których – po wygraniu międzynarodowego konkursu – objąłem stanowisko naukowe, które nazywa się Sasakawa Chair and Distinguished Research Professor in Development Policy na Uniwersytecie ONZ w World Institute for Development Economics Research. W skrócie WIDER, co oznacza szerzej. Tak właśnie trzeba i warto spojrzeć teraz na świat, tym razem bardziej od strony nauki, wyciągając także właściwe wnioski z jedynej w swoim rodzaju lekcji polityki.

    Helsinki, 17 lutego 1997 r.

    Źródło: G.W. Kołodko, Trzy lata w polityce, Kraków,1997, s.117

  13. (2010.) W nawale pojawiających się tytułów niedobrze byłoby pominąć książkę wybitnego uczonego, nestora polskiej nauki o zarządzaniu, Profesora Witolda Kieżuna. Z kart jego najnowszej książki, zatytułowanej “Patologia transformacji” (Wydawnictwo POLTEXT, Warszawa 2012, s. 433), bije nie tylko wiedza teoretyczna, lecz także doświadczenie praktyczne z doradzania i wykładania w wielu miejscach tego naszego wędrującego świata, i to w tak różnych, jak Kanada i Rwanda, USA i Polska.
    Wbrew sugestii tytułu – przynajmniej na naszym krajowym podwórku – rzecz jest nie tylko o posocjalistycznych przeobrażeniach. W odniesieniu do oceny ich przebiegu i rezultatów w Polsce, Autor polemizuje za mną, gdy stwierdzam, że to “sukces na dwie trzecie” (vide http://www.tiger.edu.pl/aktualnosci/gwk_EKONOMISTA_No6_2007.pdf), twierdząc, że – niestety – jedynie na 50 proc. Warto poznać stojąca za tym argumentację, prezentowaną w kontekście tak rozważań hipotetycznych, jak i porównawczych.

  14. (2009.) Szanowny Panie Profesorze!

    Bardzo dziękuję Panu za dzisiejszą krótką ale bardzo sympatyczną rozmowę. Tak jak się spodziewałem prezent urodzinowy sprawił mojej Mamie ogromną radość. Jeszcze raz bardzo dziękuję i pozdrawiam.

    Łączę wyrazy szacunku
    Łukasz Juchner

  15. (2008.) Panie Profesorze, da się zauważyć, że w swoich wypowiedziach koncentruje się Pan na ogólnych pojęciach, wielkich procesach i wydarzeniach, pomijając mniejsze problemy i bolączki codzienności. Oczywiście nie jest to zarzut z mojej strony. W końcu jest Pan ekonomistą i patrzy na pewne sprawy z boku, chłodnym okiem, przez pryzmat statystyki i socjologii.
    Jest to podejście zupełnie słuszne dla naukowca, ale niekoniecznie zrozumiałe dla przeciętnego człowieka. Przypominam sobie tutaj Pańską rozmowę z Moniką Olejnik nt kryzysu w Grecji. Pani Olejnik atakowała Pana argumentami na wskroś emocjonalnymi, czyli takimi, jakie najlepiej trafiają do ludzi. Pana Profesora odpowiedzi, o ile merytoryczne, o tyle niekoniecznie tak chwytliwe. Przeciętny człowiek szybko podchwyci prostacką wykładnię, jako to Grecy się zapożyczali, żyli na socjalach, dostawali trzynastki i czternastki, nie płacili podatków i w ogóle to banda obiboków którzy powinni dostać nauczkę.
    Czytałem całkiem niedawno o pracowniku na Sycylii, którego zadaniem było odśnieżanie (!?) dachów. Afera zrobiła się dopiero, gdy wystąpił o zapłatę za nadgodziny… w lipcu. Incydent może niewiele znaczący, bo cóż znaczy jeden taki oszust? Za to jak trafia do wyobraźni! Doskonały argument w dyskusji o cięciach budżetowych. W jednej chwili przekona do nich więcej ludzi, niż masy książek i godziny wykładów przez lata.
    Dlaczego nie walczyć tą samą bronią? Jeśli ktoś w dyskusji odniesie się do argumentu na emocje à la leniwy Grek albo “sycylijski odśnieżacz” mówiąc, że oto do czego prowadzi państwo opiekuńcze, zawsze można podbić stawkę Bernardem Madoffem pokazując do czego prowadzi neoliberalizm.
    Stąd mój apel. Panie Profesorze, na początku trzeba przemówić do emocji potem do rozumu.

  16. (2007.) Szanowny Pani profesorze.

    Jestem w tej chwili w trakcie interesujacej lektury ksiazki Jana van Helsinga pt. “Rece precz od tej ksiazki”.
    Miedzy stronami 154 i 159 umieszony jest tam wywiad telefoniczny przeprowadzony w 2002 przez amerykanskiego aktywiste Danielea Doyle Benham’a z niejakim Ronem Supinski’m, z “Public Information Department of San Francisco Federal Reserve Bank”.
    Wywiad ten w skrocie dotyczy zasad funkcjonowania FED, a w skrocie przedstawia sie on nastepujaco :

    FAKTY :
    1) FED jest instytuacja prywatna ktorej udzialowcami sa banki prywatne
    2) Rzad USA nie ma posiada udzalow FED
    3) FED emintuje (drukuje) banknoty (dolary)
    4) Pokryciem dla banknotow emitowanych przez FED jest majatek FED ale przede wszystkim uprawnienia Kongresu USA do nalozenia podatku na obywateli USA.
    5) Banknoty FED sa autoryzowane przez departament skarbu USA po kosztach +/- 2,00 US CENT za 1,00 US Dollar
    6) FED kupuje od rzadu USA za te banknoty obligacje
    7) Rzad USA placi corocznie odsetki od tych obligacji ktore sa gwarantowane podatkami obywateli USA.
    8) Biorac pod uwage fakt iz w tym czasie (2002) w obiegu znajdowalo sie 263 miliardy dolarow w obrocie jawnym rzad USA nie ma mozliwosci splaty swojego zadluzenia wynoszacego 4 biliony dolarow.
    9) Kazdy 1,00 US Dollar pozyczany rzadowi USA ma rzeczywiste pokrycie jedynie przez 14,00 US CENT wyrazone w zasobach FED.

    PYTANIE 1 :
    Jak to mozliwe skoro zgodnie z konstytucja USA, jedynie kongres jest uprawniony do emisji srodkow platniczych w USA a konstytucja USA nie zezwala w zaden sposob na przeniesienia tego uprawnienia na jakiekolwiek przedsiebiorstwo prywatne ?

    PYTANIE 2 :
    Kto rzadzi defacto rzadzi USA (swiatem) ?

    Pozdrawiam TOUDI.

  17. (2006.) Droga Pani Aniu!

    Zakładam, że Pani te dane są potrzebne, żeby błysnać na dzisiejszym planowanym spotkanie towarzyskim… :-) dlatego jeżeli Pan Profesor Kolodko pozwoli, wysyłam Pani ten tuzin fundamentalnych obszarów – Wielkich Spraw Przyszłości:

    1)tempo i granice wzrostu gospodarczego,
    2)ewolucja wartości i ich kulturowe implikacje dla procesów rozwojowych,
    3)instytucjonalizacja globalizacji versus narastający brak koordynacji i chaos,
    4)intengracja regionalna i jej sprzężenie z globalizacją,
    5)pozycja i rola organizacji pozarządowych,
    6)środowisko przyroddnicze i konkurencja o wyczerpujące się zasoby naturalne,
    7)procesy demograficzne i migracje ludności,
    8)bieda, nędza i nierówności społeczne,
    9)gospodarka i społeczeństwo oparte na wiedzy,
    10)postęp naukowo-techniczny,
    11)ewolucja sieci i jej gospodarcze konsekwencje,
    12)konflikty i bezpieczeństwo, wojna i pokój.

    Serdecznie pozdrawiam, Warszawiak.

  18. (2005.) Witam.

    Czy ktoś mógłby wytłumaczyć, dlaczego Europa nie może pozwolić na bankructwo Grecji ( i innych państw PIIGS )

  19. (2004.) Witam! Jestem obecnie zagranica i niestety “Wedrujacy Swiat” zostal w domowej biblioteczce – czy moglabym prosic o przypomnienie 12 najwazniejszych wyzwan dla naszej cywilizacji zawartych w ostatnim rozdziale tego wybitnego dziela.

  20. (2003.) A CO PAN SĄDZI O REFORMIE EMERYTALNEJ ZAPROPONOWANEJ PRZEZ PREMIERA TUSKA? SZCZEGÓLNIE ,ŻE NIE ZAPROPONOWAŁ ŻADNYCH ROZWIĄŻAN DLA LUDZI PO 50 I 60 ABY SKUTECZNIE PROMOWAĆ PRACĘ DLA TYCH LUDZI? A POWOŁYWANIE SIE NA INNE PAŃSTWA JESTY NIEEUPRAWNIONE!!! MYŚLĘ, ŻE TO BĘDZIE POCZĄTEK KONCA I PO I TUSKA!!!!

  21. (2002.) Dokladnie 15 lat temu, 4-go lutego 1997 roku, zakonczylem z powodzeniem swa pierwsza misje w rzadzie SLD-PSL jako wicepremier ds. gospodarczych i minister finansow. Podczas czterech lat realizacji “Strategii dla Polski” – 1994-97 – PKB na mieszkanca zwiekszyl sie o 28 proc., inflacja spadla o 2/3, a bezrobocie obnizone zostalo o 1/3. W wyniku postepu instytucjonalnych reform Polska zostala przyjeta w 1996 roku do OECD. W latach 1996-97 wiecej Polakow do kraju wracalo, niz zen wyjezdzalo, a to za wzgledu na ogolna poprawe klimatu politycznego i dominujacy optymizm zarowno konsumentow, jak i producentow. Tak chetnie obecnie dyskutowany dlug publiczny spadl w stosunku do PKB az o 13,2 pkt., z 85,6 proc. na koniec 1993 roku do 72,4 proc. w koncu roku 1997. Uwzgledniajac zas redukcje zagranicznego dlugu wobec prywatnych bankow komercyjnych (po pomyslnym zakonczeniu trudnych negocjacji stosowne porozumienie z Klubem Londynskim podpisalem we wrzesniu 1994 roku), relacja ta spadla radykalnie, bo az do okolo 47 proc.! Malo kto o tym wie, bo przeciez lepiej naglasniac inne “osiagniecia”…
    Gdy odchodzilem pierwszy raz z rzadu, tempo wzrostu PKB wynosilo 7,5 proc. To najwyzsza dynamika za zycia ponad trzech czwartych gosci tej strony http://www.facebook.com/kolodko. Niestety, niedlugo potem – w koncu 2001 roku – wkutek skrzyzowania nadwislankiego neoliberalizmu z prawicowym populizme AWS (z obu tych formacji po ich klesce wyborczej w 2001 roku zrodzila sie PO) byla juz tylko stagnacja; wzrost wynosil sladowe 0,2 proc. Jednakze po kilku latach postepowych reform i skutecznej polityki gospodarczej, w wyniku wdrazania “Programu Naprawy Finansow Rzeczypospolitej”, juz w I-ym kwartale 2004 roku PKB znowu rosl o 7 proc.
    Komu to przeszkadzalo? Dlaczego z taka tendencyyjnoscia niektorzy komentuja tamte okresy, usilujac zaklamac rzeczywistosc? Czy dlatego, ze rowniez udalo sie wtedy zatrzymac proces narastania nierownowsci dochodowych dzieki bardziej racjonalnemu, a zarazem sprawiedliwszemu podzialowi owocow wzrostu gospodarczego? A moze rowniez dlatego, ze na tamtym tle dopiero w pelni widac ulomnosc polityki spoleczno-gospodarczej okresow wczesniejszych i pozniejszych, obecnego nie wylaczajac? Prawda w oczy kole, czyz nie?

  22. (2001.) Dla zainteresowanych trochę humorem, polecam parę słów, mam tylko taką cichą nadzieję że śmiech nie jest ostatnią deską rozpaczy:
    Kowalski po śmierci trafił do nieba. Przywitał go ŚW. Piotr i zaczął oprowadzać. Kowalskiego bardzo zainteresowała masa zegarów, które były rozmieszczone w całym niebie, więc spytał:
    – Co to za zegary i dlaczego wskazują różne godziny?
    Św. Piotr odpowiedział:
    – Widzisz Kowalski, każdy z tych zegarów jest powiązany z jednym człowiekiem, a ich wskazówki przesuwają się do przodu z każdym kłamstwem. W momencie urodzenia zegar wskazuje godzinę dwunastą. Tu dla przykładu masz zegar Matki Teresy – jego wskazówki nawet nie drgnęły.
    – a gdzie jest zegar Donalda Tuska?
    – Robi za wentylator u Szefa na biurku.

  23. (2000.) Szanowny Panie Profesorze,
    zwracam się do pana z zapytaniem: Kto jest właścicielem NBP ? Czy to prawda,że Skarb Państwa ma zaledwie 1% udziału w NBP ? Pytanie to zrodził we mnie fakt braku jakiegokolwiek zapisu w Ustawie
    z dnia 29 sierpnia 1997 r.
    o Narodowym Banku Polskim
    (stan prawny na dzień 30 grudnia 2010 r.), a przecież NBP jest sukcesorem Banku Polskiego rozwiązanego w 1951 r. Będę wdzięczny za wyczerpującą odpowiedź. Z wyrazami szacunku.

  24. (1999.) Ewie, pytającej Pana Profesora o politykę M. Tchatcher, polecam książkę wybitnego historyka – Tony’ego Judta pt. “Źle ma się kraj”. Dosyć przytłaczająca diagnoza obecnej sytuacji społeczno – gospodarczej nie tylko w Wielkiej Brytanii. Co jest poniekąd pokłosiem działalności Pani Tchatcher, która mówiła, że coś takiego jak społeczeństwo nie istnieje, istnieją tylko pojedynczy ludzie i ich interesy. Pozdrawiam.

  25. (1998.) Time for a revolution?
    Always there is a good time for revolution, one may say, if there are reasons to be against existing order. Or a chaos, as it happens from time to time. To be sure, there are plenty of reasons to be against the current situation in Egypt. Is it social exclusion or poverty, income inequality or a lack of job, bureaucracy or corruption, the people don’t like it. But now, this is the time for hard work.
    A year after the uprising at the Tahrir Square, a week after inaugural meeting of new, democratically elected parliament, the challenge of discussing and agreeing the ways out of current crisis and the ways to improve the people living standard have come. It can be achieved only in the long-run, and only when there will be realistic vision – and not an illusion – for durable and sustainable socio-economic development.
    There is an urgent need for professionally designed, yet politically feasible “Strategy for Egypt” – a comprehensive program to upgrade the quality of market institutions and encourage domestic and foreign investment in both, human capital and hard infrastructure. It is a must for the sake of raising competitiveness of Egyptian firms. Such “Strategy for Egypt” must not rely neither on failing neoliberalism, nor on the state capitalism, but on the New Pragmatism, about which I write in my book “Truth, Errors, and Lies: Politics and Economics in a Volatile World”, just published in the Arabic language by Kalimat Arabia (www.kalimat.org).
    The Arab Spring of Nations and the Egyptian Tahrir Revolution have raised people’s expectations. It won’t be possible to meet them in the short-run. Now the time of pragmatism is coming and a generation-lasting effort of smart policies, progressive reforms, gradual institutional building, and hard work are needed. And then, in due time, it will be better.

  26. (1997.) @ Ewa (wpis 1994). Co mysle o polityce ekonomicznej Margaret Thatcher? Przeciez pisze o tym w “Wedrujacym swiecie”. Jej slynne TINA – There Is No Alternative – to jeden z najglupszych sloganow drugiej polowy XX wieku. To wlasnie Thatcher po tej stronie Atlantyku – wraz z Ronaldem Reaganem po tamtej – przeniosla neoliberalizm ze sfery ideologii do polityki. Z wiadmomywmi skutkami…

  27. (1996.) Panie profesorze, proszę to drogą przyjąć moje podziekowania za pomoc przy restrukturyzacji firmy i skorzystania z pomocy. Dzięki Pana mądrości i odwadze poddałem się restrukturyzacji i nie stałem się wiecznym dłużnikiem. Gdy pracownicy kradnia pieniądze(zaopatrzenie sklepów) w małej firmie człowiek z dnia na dzień staje się przestepcą, bo nie pieniędzy na podatki,zusy itp.Pracownikowi, który ukradł 50.000 zł trzeba wypłacić pensje. On idzie do PIP-u, następnie sąd i ja jestem przestępcą.Rasumując,jeszcze raz z serca serdeczne dzięki, gdyby nie Pana decyzja nigdy bym się nie podniósł. Życzę dużo zdrowia i wytrwałości w głoszeniu swoich poglądów.

  28. (1995.) Szanowny Panie Profesorze,
    Tak się mile zdarzyło, że jednym z najwspanialszych prezentów gwiazdkowych jakim mnie obdarowano to jest książka “Wędrujący Świat” Pana autorstwa. Nie ukrywam także, że wcześniej zaczytywałem się w udostępnionych książkach na stronie centrum (świetny pomysł z darmowymi ebookami!). Mam do Pana dwa pytania, byłbym wielce usatysfakcjonowany jeśli Pan Profesor zechciał zabrać stanowisko w tych kwestiach.

    W ostatnich dniach umysły wielu (przede wszystkim młodych) ludzi rozgrzewa sprawa podpisania i ratyfikacji przez Polskę umowy ACTA. Abstrahując od skomplikowanej istoty problemu praw własności intelektualnej, czy okoliczności i protesty na ulicach to nie jest rodzaj “wyzwalacza” powszechnego buntu wobec neoliberalnej polityki gospodarczo-społecznej? O takim “wyzwalaczu” wspomina Sławoj Żiżek w książce “Od tragedii do farsy”, gdzie wiele tez jest w pełni zgodnych z Pana krytyką neoliberalnej
    koncepcji Świata na modłę waszyngtońską.

    Drugie pytanie ma nieco bardziej prywatny charakter. Otóż, urodziłem się i mieszkam w Gorzowie Wielkopolskim. Mieście szczególnie dotkniętym przez neoliberalne reformy początku lat 90-tych. Zlikwidowano państwowe zakłady pracy (Ursus, Stilon, Silwana i wiele innych) co spowodowało dramatyczny wzrost bezrobocia (jak Pan zapewne pamięta, przez wiele miesięcy poziom bezrobocia należał do jednego z najwyższych w Polsce) i przez to obniżył się standard życia mieszkańców. Wtedy popełnione błędy
    nadal ciążą na rozwoju miasta i do tej pory w regionie pensje należą do najniższych w kraju, zaś koszty życia – napędzane bliskością granicy – do najwyższych (dla przykładu Gorzów ma najwyższe ceny paliw). Kiedy rozmawiam z różnymi ludźmi powraca temat programu rozwoju gospodarczego dla miasta i regionu Północy Lubuskiego. W ostatnim czasie różne instytucje rządowe i około rządowe mocno fetyszyzują programy i raporty typu “Polska 2030”. Tendencja ta, przenosi się w dół administracji
    państwowej, na poziom województw i powiatów. Czy programowanie rozwoju na 18 lat do przodu jest w ogóle realne? Z jednej strony porzekadło mówi “kto nie ma celu, ten nigdzie nie dojdzie”, ale podejmując tak odległe plany jak nie popaść w fantasmagorie i myślenie czysto życzeniowe?

    Załączam serdeczne pozdrowienia,
    Nowy fan pańskiej twórczości,
    Paweł

  29. (1994.)Co Pan Profesor myśli o polityce ekonomicznej Margaret Thatcher- postaci o której jest głośno w kontekście filmu biograficznego? Czy rzeczywiście jej liberalne działania zaszkodziły brytyjskiemu społeczeństwu?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *