Witam na blogu – Welcome on the Blog

Blog jest częścią NAWIGATORA do mojej książki Wędrujący świat www.wedrujacyswiat.pl. Jej Czytelnicy mogą tutaj kontynuować frapującą i nigdy niekończącą się debatę na temat światowej społeczności, globalnej gospodarki i ludzkich losów, a także naszego miejsca i własnych perspektyw w tym wędrującym świecie.

Tutaj można przeczytać wszystkie wpisy prof. Grzegorza W. Kołodko.
Zapraszam do dyskusji!

Blog is a part of NAVIGATOR to my book Truth, Errors and Lies. Politics and Economics in a Volatile World www.volatileworld.net. The readers can continue here the fascinating, never-ending debate about the world’s society, global economy and human fate. It inspires one to reflect also on one’s own place in the world on the move and one’s own prospects. In this way the user can exchange ideas with the author and other interested readers.

Here you can download archive of all posts professor G. W. Kołodko.
You are invited to join our debate!

2,861 thoughts on “Witam na blogu – Welcome on the Blog

  1. (1080.) Panie Profesorze, być może na tle Pana wypowiedzi 27/12/2010 o godz. 21:21 zadam głupie pytanie. Ale dlaczego ceny mieszkań nie korelują z wydajnością pracy i płacami, przecież w ich cenę wchodzi również cena pracy, ceny produktów, a to w Polsce jest niższe.
    I druga kwestia, jak rozumieć tę wydajność pracy, czy licząc ją w pieniądzu uwzględnia się to, że wynika to np. z produkcji tańszych wyrobów. Przykładowo, w jednostce czasu droższy będzie produkt wytworzony przez producenta samochodów niż producenta ołówków. Czy tak właśnie jest liczona wydajność?
    Czy przypadkiem nie jest tak, że obecnie ukształtował się na świecie (i w Europie) podział pracy, który skazuje pewne kraje na stałą niską wydajność? Tak jak od XVII w. wschodnia część Europy w podziale pracy dostarczała żywność i spadki cen zbóż wpędzały ją w nędzę, tak Zachód już się wtedy uprzemysławiał.
    Wydaje mi się, że problemy Grecji (i innych państw) z długiem też brały się w jakimś stopniu z nierównowagi w handlu zagranicznym i przypadaniu na te kraje niskich pod względem wydajności produktów.
    Z takich elementów ekonomii, jakich uczono na wszystkich uczelniach, co do korzyści w handlu zagranicznym mówiono o przewagach komparatywnych. Według mnie tego obecnie właśnie nie ma.
    Neoliberalizm, ale i rozwój techniki spowodował, że kilka krajów mogłoby zalać świat swoją produkcją, nie chcąc kupować nic w zamian! A w każdym razie kupować jedynie tanie produkty.
    Pamiętam z “Wędrującego świata” fragment o producentach bodajże kakao w Afryce, jak na tym kakao zarabiają wszyscy, tylko nie ci, którzy je uprawiają i zbierają w pocie czoła.
    A wracając do początku, czy mieszkania są tak nieproporcjonalnie drogie do pensji, że nasze pensje się biorą z wytwarzania produktów o niskiej wartości, a w stosunku do tego mieszkania są produktem o dużo wyższej wartości?
    W takim wypadku mam wrażenie, że będziemy coraz bardziej odstawać od Europy, bo raczej nie widać u nas zbyt wielkich możliwości wytwarzania wartościowej produkcji.
    Poza tym ważne, jak w tym liczą się produkty niematerialne, typu patenty, prawa autorskie. To jest też źródło eksploatacji krajów biedniejszych.

  2. (1078.) Jakub (wpis 1074) zadał mi bardzo trudne pytanie. I to w okresie świąteczno-noworocznym! Ale ma rację, że zimowa kanikuła nie powinna nas zwalniać z myślenia o sprawach poważnych i skomplikowanych, choć pytanie jest na pozór proste. Jakub bowiem chce, abym podał „choć jeden argument ściśle ekonomiczny odradzający przy takich parametrach emigrację”. Te parametry to miesięczny zarobek (acz osiągany dużym wysiłkiem, bo w czasie pracy o połowę przekraczającym normę, gdyż Jakub pracuje około 300 godzin tygodniowo) na poziomie średniej krajowej, a więc mniej więcej 2.500 złotych netto, oraz cena mieszkania w Warszawie, gdzie oscylują one wokół kwoty 9.200 złotych. Pierwszy parametr to fakt, drugi wydaje się zawyżony, bo przeciętna cena metra kwadratowego w Warszawie waha się raczej wokół 7.800 złotych, ale to przecież nie zmienia wymowy zestawienia, które przytacza Jakub. Tak czy inaczej nie stać go na kupno mieszkania, bo przy takim zarobku nie stać byłoby go na spłatę kredytu hipotecznego. Ale już na obrzeżu stolicy można dostać mieszkanie, średnio licząc, za około 6 tysięcy za metr kwadratowy. Wciąż dużo, a przecież chyba każdy chciałby żyć w kraju, gdzie na ten metr życiowej powierzchni zarobkuje się nie przez trzy czy dwa miesiące, ale miesiąc. Innymi słowy, w kraju, gdzie na mieszkanie 50-metrowe wystarczy czteroletni zarobek netto, a nie harówka de facto na półtora etatu przez lat piętnaście.
    By tak jednak było, na odpowiednio wysokim poziomie musi być ogólna wydajność pracy. A nasza – polska – jest taka, że owocuje GNI (Gross National Income) zaledwie w wysokości 12.260 USD per capita. O cenach mieszkań decyduje przy tym nie tylko wydajność i rzeczywiste koszty produkcji, ale również kiepska regulacja rynku mieszkaniowego, ułatwiająca deweloperom zawyżanie kosztów, oraz spekulacje na tym segmencie rynku. Neoliberałom to może i w smak, ale polityka gospodarcza nie wyzuta całkowicie z troski społecznej powinna tutaj interweniować. Wtedy mieszkania mogą być nieco tańsze.
    Co zaś do zarobków, to są one funkcją wspomnianej wydajności pracy. Polak zarabia o tyle mniej od Austriaka, Niemca czy Brytyjczyka, o ile od nich mniej wytwarza. Jakub przytacza dane odnośnie do GNI, który w Austrii wynosi 46.850 dolarów i jest 3,8 razy większy niż w Polsce, w Niemczech 42,560, czyli jest 3,5 razy większy, a w Wielkiej Brytanii 41.520, a więc 3,4 razy większy. Lepiej wszakże posłużyć się wskaźnikiem produktu krajowego brutto, PKB, liczonym według parytetu siły nabywczej (PSN). Tak szacowany, a więc uwzględniający różnice w poziomie cen (także mieszkań), nasz PKB sięga 18 tysięcy dolarów ($PSN), natomiast przeciętna płaca netto jest warta jakieś 1.200-1.300 $PSN. W odniesieniu do dochodów zatem różnice między Polską a bogatymi krajami Zachodu są wciąż bardzo duże, ale nie aż tak rażące, jak sugerować by to mogły dane przytoczone przez Jakuba. I tak gdy spojrzymy na wartość produkcji, przesądzającej koniec końców o poziomie dochodów, to PKB liczony według PSN w przypadku Austrii jest już tylko 2,2 razy większy niż w Polsce, bo wynosi 39.200 $PSN, a w Niemczech i Wielkiej Brytanii 1,9 razy większy, bo sięgnął w obu tych krajach poziomu 34.200 $PSN. To dane za rok 2009. W latach 2010-11 ilorazy te już są nieco mniejsze, gdyż podczas gdy w Polsce w tym okresie PKB rośnie w sumie o jakieś 7,5 procent, to w Austrii o 3,1, w Wielkiej Brytanii o 3,5 i w Niemczech o 5,7 proc. W następnych latach te różnice będą nadal topnieć.
    Oczywiście, dystanse w standardzie życie są większe aniżeli w przypadku dochodów, gdyż jest on także funkcją majątku nagromadzonego w przeszłości. Wystarczy porównać chociażby standard życia (niższy) w Irlandii, gdzie dochody są wyższe niż w sąsiedniej Wielkiej Brytanii, w której z kolei wyższy jest standard życia. Tak więc nawet gdybyśmy osiągnęli dochód na mieszkańca na poziomie bogatszych od nas sąsiadów, to jeszcze przez wiele lat – pokolenia albo dwa – nie będziemy cieszyć się ich standardem życia.
    To fakt, że nasz dochód na mieszkańca mógł być już o prawie połowę większy i oscylować wokół 27 tysięcy (a przeciętna płaca netto wówczas wynosiłaby już około 3.800 złotych), czego dowodzę miedzy innymi w książce „Świat na wyciągnięcie myśli”. Ta szansa jednak została zmarnowana wskutek serii trzech wielkich błędów dwudziestolecia posocjalistycznej transformacji: szoku bez terapii na początku lat dziewięćdziesiątych, przechłodzenia bez potrzeby w ich końcu oraz ostatnio nieumiejętnego odreagowania na światowy kryzys gospodarczy.
    Długa zatem droga do sytuacji, kiedy to za metr kwadratowy mieszkania w stolicy (i w wielu innych dużych miastach) wpierw będziemy płacić naszym dwu-, a z czasem może nawet jednomiesięcznym średnim dochodem netto. Wymaga to z jednej strony racjonalizacji kosztów budownictwa mieszkaniowego, z drugiej natomiast – co najważniejsze – sukcesywnego podnoszenia zarobków na ścieżce wzrostu wydajności pracy, determinowanym postępem technicznym i organizacyjnym oraz coraz wyższej jakości kapitałem ludzkim. Innej drogi nie ma.
    Co zaś do pytania wprost, o ten „choć jeden argument ściśle ekonomiczny odradzający przy takich parametrach emigrację”, to jest nim dłuższa perspektywa czasowa. To prawda, że w kończącym się roku, PKB rośnie w Polsce o 3,5 proc., podczas gdy w Niemczech o 3,4 proc. (według ostatnich szacunków „The Economist”; w Austrii wzrost wynosi 1,5, a w Wielkiej Brytanii 1,7 proc.). Na bardzo krótką metę zatem dystans wobec bogatego sąsiada się nie zmniejsza. Ale ani Polska nie jest skazana na tak niskie tempo, bo w naszym przypadku jest ono bardzo niskie, zważywszy na potencjalną stopę wzrostu rzędu 5-7 procent rocznie, ani też Niemcy nie utrzymają tempa tak wysokiego, bo w ich wypadku, po odbiciu się od recesyjnego dna, jest ono wyraźnie powyżej długookresowego trendu. Polskę stać na znacznie wyższą dynamikę gospodarczą i – w ślad za tym – na sukcesywne, odczuwalne zwiększanie się naszych zarobków. Także tych realnych, przeliczanych na metry kwadratowe powierzchni mieszkaniowej.
    Gdy zatem stoi przed kimś Hamletowskie dylemat: „Zostać, czy wyjechać? Oto jest pytanie.”, to trzeba odpowiedzieć sobie na nie poprzez pryzmat pokoleniowego, a nie krótkookresowego rachunku ekonomicznego. Wtedy inaczej, lepiej rysuje się przyszłość. A teraz? Wielu z nas znowu wyjedzie. Po częściowej liberalizacji rynku siły roboczej Unii Europejskiej po przystąpieniu do tego ugrupowania w 2004 roku wyjechało, jak można szacować, około milion 800 tysięcy ludzi. Głównie młodych i zaradnych, w większości (około 80 proc.) wykształconych, co najmniej z fachem po szkole zawodowej (to ci słynni hydraulicy). Wśród tej masy są i tacy, jak Jakub. Niektórzy – stosunkowo niewielu – już wróciło, inni, być może, jeszcze wrócą. Ale jeszcze inni, niemało, bo kolejne setki tysięcy, wyjadą po 1 maja 2011 roku, kiedy to upłynie okres siedmioletniej derogacji limitującej dostęp osobom z nowych krajów członkowskich do pracy w Austrii i Niemczech. A to przecież tradycyjne miejsca naszych wyjazdów „na saksy”.
    I tu dygresja. Otóż takie wędrówki ludów przyczyniają się do niwelowania różnic zarobkowych, gdyż w ślad za odpływem siły roboczej spada jej podaż i rośnie relatywnie jej cena (czyli płaca) w kraju, z którego się wyjeżdża, natomiast jej dopływ gdzie indziej powoduje wzrost podaży siły roboczej i relatywny spadek płac tamże. To, oprócz szybszego wzrostu wydajności pracy, dodatkowy czynnik stopniowego niwelowania różnic w płacach, dochodach i standardzie życia.
    Życzę zatem Jakubowi, aby rósł mu on w miarę odczuwalnie na długą metę, bo Nowy Rok (niech będzie szczęśliwy!) żadnych istotnych zmian na lepsze nie przyniesie. W dłuższej zaś perspektywie lepiej będzie. I to jest ten jeden argument.

  3. (1076.) Nie mam żadnego “doskonałego systemu selekcji”, lecz system mój własny, subiektywny, ale – sądzę – skuteczny. I tak teraz czytam dwie książki, “The Rational Optimist” Matta Riddleya oraz z niedostatku czasu odkładaną już parę razy na później “Wolf Hall” Hilary Mantel. Obie polecam, choć ten racjonalny optymista jest jednak przesadnym optymistą i wydaje się patrzyć zarówno w przeszłość, jak i w przyszłość przez zbyt różowe okulary. Uważa bowiem, że główna lekcja z historii jest taka, że koniec końców racjonalność w działaniach ludzi zawsze brała górę i wszystkie problemy były rozwiązywane. Otóż nie zawsze tak było i, niestety, nie zawsze tak będzie, jakby wielce nie cenić ludzkich zdolności i umiejętności, zwłaszcza tych przejawianych w działaniach zbiorowych.
    A ten mój “system” jest tyleż prosty, co złożony. Co do polskiej beletrystyki, to sięgam po opinię jednego z naszych wybitnych prozaików, no i mam kilku ulubionych pisarzy. Dlatego na przykład ostatnio przeczytałem dwie książki Redlińskiego: stary “Awans” i nowy “Prezydencki bzik”.
    Książki zagraniczne zaś dobieram różnie. Co do literatury rosyjskiej, to czytam albo klasykę, albo wypytuję o opinię kilku mądrych, znanych mi osób podczas kolejnych pobytów w Moskwie. I jeśli kilka z nich poleca na przykład książkę Ulickej “Daniel Sztajn Pierewodczik”, to kupuję i czytam. I nie żałuję. Co zaś do książek po angielsku, to staram się czytać coś ciekawego z literatury krajów, które odwiedzam. Też wypytuję, ale sugeruję się również radami mego ulubionego przewodnika z serii “Lonely Planet”. Oczywiście, dobieram pozycje pod kątem własnych zainteresowań. I tak trafiam na niekiedy znakomite pozycje literatury Nowej Zelandii, Indii, Zimbabwe, Południowej Afryki, Nigerii, a nawet Gambii czy Erytrei. Czytam też książki Noblistów albo kandydatów do tego dostojeństwa, jak chociażby Marukami czy Rashdi. Podobnie z pozycjami z “short list” do nagrody Bookera (“Wolf Hall” to jej ubiegłoroczny zwycięzca) i jej laureatami. Ponadto biorę do ręki (bo czytam książki drukowane, nie e-booki), opierając się na recenzjach i omówieniach w tygodnikach “The Economist” oraz “The New Yorker”. Poniekąd to one dokonują za mnie wstępnej selekcji, a ja wtedy mam już w czym przebierać. I tak to się dzieje. Żaden to zatem “doskonały system”, ale na jakieś 40-50 pozycji, które przeczytałem w tym roku, tylko raz albo dwa zdarzyło mi się odłożyć książkę. Wtedy, gdy mi ją ktoś podsunął poza tym “systemem”.

  4. (1075.) Panie Profesorze, wyczytałem gdzieś, już nie pamiętam gdzie, jak mówił Pan o jakowymś “doskonałym systemie selekcji” przy wyborze książek. Gwarantuje on ponoć Panu omijanie chłamu przeważającego w księgarniach… co to za system???
    Proszę zdradzić. Tak na Nowy Rok.

  5. (1074.) Panie Profesorze!
    Austria – GNI per capita (US$) 46,850
    Niemcy – GNI per capita (US$) 42,560
    UK – GNI per capita (US$) 41,520
    POLSKA – GNI per capita (US$) 12,260
    dane doingbusiness.org 2011

    Pracuję około 300 godzin miesięcznie uzyskując wynagrodzenie ok 2500 PLN netto,znam b.dobrze język angielski, skończyłem jeden z najlepszych polskich uniwersytetów.Zaznaczam iż średnia cena metra kwadratowego mieszkania w Warszawie wynosi ok. 9200 PLN.

    Czy może mi Pan Profesor podać choć jeden argument ściśle ekonomiczny odradzający przy takich parametrach emigrację?

    Z wyrazami szacunku J.

  6. (1073.) Witam Panie Profesorze,
    Jako stały obserwator i okazjonalny uczestnik debat życzę Panu oraz wszystkim czytelnikom Wesołych Spokojnych Świąt oraz Pomyślności w nadchodzącym Roku! Wiele rzeczy będzie się dziać jednocześnie, szkoda że Pan nie ma bezpośredniego wpływu na rządzenie i stan polskiej gospodarki, może wówczas to co będzie się działo, działoby się lepiej i efektywniej, z pożytkiem dla kraju. Wczoraj rozpocząłem lekturę Pana kolejnej książki – był to “zamówiony” i wyczekiwany przeze mnie prezent – oby “Świat na wyciągnięcie myśli” skłonił nas wszystkich do kolejnych owocnych refleksji czego raz jeszcze wszystkim życzę! Pozdrawiam Serdecznie!
    Michał Witkowski

  7. (1072.) Życzę przede wszystkim Panu Profesorowi, jego Rodzinie i odwiedzającym ten blog Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego roku!

  8. (1071.) Jak na święta patrzy ekonomista? Pewnie tak jak na wszystkie inne zjawiska i procesy, czyli różnie. Osobiście nie widzę w świętach nic wielce szkodliwego, choć obżarstwo i irracjonalne zakupy bynajmniej na pochwałę nie zasługują, bo postępowi nie służą. A i ludziom im ulegającym także nie. Jednak pamiętajmy, że większość, jak można sądzić, zakupów dokonywanych przy okazji świąt – na upominki, prezenty – to nie jakieś ekstra-szaleństwo, tylko popyt celowo odłożony. Miast kupić tacie krawat czy córce iPhone gdzieś tam latem, to czeka się z tym do świąt. A to, że handel szczytuje przed świętami? Cóż, to już taki folklor.
    Tak więc gdy Piotr (wpis 1070) pyta z przekąsem, „Może więc z ekonomicznego punktu widzenia bardziej opłacalne byłoby zlikwidowanie świąt? :)”, to odpowiadam, że nie. Skoro już są, to niech będę, tylko nie dajmy się zwariować, bo przecież i podczas świąt można zachowywać się racjonalnie, czyż nie? Nie trzeba zaśmiecać domu ani środowiska.
    Jak najwięcej lektur i spacerów, jak najmniej gazet i telewizji! I prezentów w ramach ekonomicznej racjonalności… Niczego niepotrzebnego, jak najmniej na kredyt, jak najwięcej tego, czego naprawdę potrzebujemy. Niech częściej decyduje racjonalny popyt, a rzadziej niekoniecznie racjonalna podaż.
    Życzę zatem wszystkim miłych, spokojnych i relaksujących świąt!

  9. (1070.) Panie Profesorze!
    Jak na okres świąt patrzy ekonomista? Z jednej strony to moment poprawy nastrojów konsumenckich i generalnie zadowolenia oraz optymizmu. Ludzie kupują na potęgę, fabryki produkują więc towary, w związku z czym płacą podatki, a ludzie mają pracę.

    Z innej jednak strony, wszystko to w dużej mierze na kredyt, którego część z nas nie będzie w stanie spłacić. Po drugie, zamiast sensownie oszczędzać albo wydać pieniądze na coś pożytecznego (edukację, szkolenia, podniesienie swoich kwalifikacji), kupujemy rzeczy kompletnie nam niepotrzebne, na które normalnie nawet byśmy nie spojrzeli. W dodatku okres przedświąteczny wykorzystywany jest do podniesienia cen praktycznie na wszystkie towary, czego przykładem są strzelające w górę jak korki od szampana ceny benzyny. To też jest koszt świąt…

    Może więc z ekonomicznego punktu widzenia bardziej opłacalne byłoby zlikwidowanie świąt? :)

  10. (1069.) Do Janki. No wiem, byłem i widziałem. Dlatego piszę ;) nadal uważam, że to wszystko takie mało zachęcające i nieprzejrzyste. Kiedy wszedłem po raz pierwszy również kręciłem nosem. Może się czepiam, ale tylko ze szlachetnych pobudek.

  11. (1067.) Może wklejanie twarzy profesora z wystylizowanym napisem w tle na jakieś gadżety to chyba nieco zbyt pretensjonalne. Może koszulki z wymownymi hasłami? “nowy pragmatyzm”, “Gross National Happiness”… no i na dole adres internetowy. Sądzę, że byłoby to dość intrygujące dla co bardziej bystrych obserwatorów. Ja bym z samej ciekawości wklepał takie coś na google.
    Mam oprócz tego jeszcze jedną uwagę. Odnośnie strony internetowej. Może by Pan Profesor strzelił sobie nową stronę internetową? grzegorzkolodko.pl brzmi nieźle! Dlaczego zmieniać? Ponieważ jeśli ktoś przez przypadek skieruje się na “http://www.wedrujacyswiat.pl”
    to pierwsze co myśli, to że chcą mu znowu jakąś knige wcisnąć. A ludziska czytać nie lubieją, książek się brzydzą. Taka inna, bardziej przystępna forma byłaby świetną tubą propagandową.

  12. (1066.) Jak na razie to możemy w widoczny sposób nosić ze sobą książki Pana Profesora. Choć co prawda lepiej latem, bo teraz to by mogły zmoknąć, chyba żę w przejrzystych reklamówkach. Ale fakt, że do książek Pana Profesora wydawca mógłby przewidzieć specjalne torby reklamowe z logo wydawnictwa i ze zdjęciami okładek książek oraz ich reklamą.

  13. (1064.) Może to jest niegłupi pomysł Krzysztofa (1061), żeby się oznakować. Różne osoby musiałyby wtedy Pana Profesora atakować, wyśmiewać, czyli wejść w zwarcie z Panem. A wtedy w walce na argumenty nie mają żadnych szans (nie wiem, jak to jest możliwe w sensie prawnym). Blog można ignorować. Teraz wojują najgroźniejszą bronią: PRZEMILCZENIEM.
    Pozdrawiam świątecznie.

  14. (1063.) Panie Krzysztofie (wpis 1061)
    Pomysł genialny, BRAWO!!! tylko odnoszę wrażenie,że to nie prof. Grzegorz W. Kołodko powinien go realizować. Byłoby to zadanie raczej dla nas – blogowiczów “Wędrującego świata”. Zatem do dzieła.
    Serdeczności
    Elzbieta-Anna

  15. (1062.) Jest to pomysł, ale czy Profesor powinien go zrealizowac? To powinna być nasza inicjatywa. Niech ktos to najpierw zaprojektuje…

  16. (1061.) Proponuję , aby Profesor dla zwolenników swoich poglądów opracował i wydał np.naklejkę na samochód , znaczek do noszenia ” w klapie ” itp., podejrzewam ,że wiele osób nie zgadzających się z obecną polityką gospodarczą chętnie by w ten sposób okazała swój protest

  17. (1060.) Nie będę oryginalny i w kontekście ostatnich wydarzeń zapytam: jak to jest z tą Białorusią? Dobrze im się tam żyje pod Łukaszenką czy nie? Nawet wczoraj w TVP mówili, że wyborów tak naprawdę nikt nie fałszuje, bo Olek ma tak czy owak przynajmniej 70% poparcia.

  18. (1059.) Solumpik (wpis 1058) pyta mnie, czy widzę “realne możliwości zmiany w niedalekiej przyszłości takiego stanu zarządzania naszą ojczyzną?”, przez “ten stan rzeczy” rozumiejąc, że “rządzą ekonomiści i politycy neoliberalnego nurtu Platformy Obywatelskiej” (cytat z mego wpisu 1055). Otóż nie, nie widzę w najbliższej przyszłości takich możliwości. Trzeba będzie, niestety, poczekać, aż wyłoni się zwarty front polityczny, który potrafi w demokratyczny sposób przejąć władzę i prowadzić skuteczną politykę społeczno-gospodarczą, opartą na poprawnej teorii ekonomicznej przy właściwym zdefiniowaniu celów. I to czekanie niemało będzie nas kosztowało…

  19. (1058.) Szanowny Panie Profesorze,
    W nawiązaniu do Pańskiego komentarza (1055), w którym przestrzega Pan: „… Im dłużej rządzą ekonomiści i politycy neoliberalnego nurtu Platformy Obywatelskiej, tym gorsza sytuacja finansów publicznych i tym bliżej do fazy otwartego kryzysu gospodarczego” – chciałbym zapytać, czy widzi Pan realne możliwości zmiany w niedalekiej przyszłości takiego stanu zarządzania naszą ojczyzną? Analizując wyniki ostatnich wyborów samorządowych można pokusić się o stwierdzenie, że wzrasta (jakże powoli!!!) świadomość wyborców, którzy oddając głosy nieważne (do sejmików samorządowych było więcej niż 10% takich głosów!) – i w ten sposób wyraziło swój sprzeciw wobec sposobu wybierania swoich przedstawicieli do organów samorządowych. Myślę, że sprzeciwiających uprawnionych do głosowania jest znacznie więcej, ale wybrali oni wyrażenie swojego sprzeciwu wybierania partyjnych kandydatów właśnie poprzez absencję wyborczą (czy słuszna taka postawa – to już osobny temat do dyskusji!).

    Bardzo często szermuje się sloganem: „Demokracja jest najgorszym z możliwych ustrojów, tylko, że lepszego nikt jeszcze nie wymyślił” – Winston Churchill), który jest konstatacją tego, co powiedział o tym ustroju już przeszło 2300 lat temu Arystoteles: „Demokracja to rządy osłów, prowadzonych przez hieny.” Chciałoby się doczekać takich czasów, kiedy elektorat , a przynajmniej przeważająca jego część, będzie na tyle świadomy swoich wyborów i będzie miał taką ordynację wyborczą, która umożliwi wybór właściwych ludzi na wszystkie stanowiska decyzyjne władz państwowych i terytorialnych. Moim zdaniem niezbędna jest właściwa edukacja, o której wspominałem w jednym ze swoich poprzednich wpisów na Pańskim blogu. Póki co, wszyscy powinniśmy przeciwstawiać się poglądom ekonomicznym, które prowadzą do tego, przed czym Pan Profesor słusznie przestrzega. Argumentacja poglądów zawartych w Pańskich książkach i wystąpieniach publicznych jest na tyle silna, że jej przeciwnicy nie mając kontrargumentów – usiłują (niestety z dużym powodzeniem) nie dopuszczać do publicznych dyskusji w środkach masowego przekazu. Cóż pozostaje zwolennikom poglądom Pana Profesora? Chyba właśnie starania o to, aby jak najwięcej ludzi mogło poznawać to, co przedstawia w swoich książkach. Osobiście popieram pomysł jednego z komentatorów tego blogu, aby przy każdej nadarzającej się okazji obdarowywać tych, którym chcemy sprawić prawdziwą radość z pożytecznego prezentu – jedną z Pańskich książek. Osobiście czynię to od pewnego czasu i muszę powiedzieć, że wszyscy obdarowani są zainspirowani treściami Pańskich książek i poglądów.
    Serdecznie pozdrawiam Pana Profesora i wszystkich czytających komentarze Pańskiego bloga

  20. (1057.) Witam,
    spieszę podzielić się pilną informacją,że we wtorek o godz. 15.00 w Warszawie prof. G.W. Kołodko podpisuje swoje ostatnie “dwa światy” w kawiarni Księgarnii im. B. Prusa na Krakowskim Przedmieściu, (vis-a-vis uniwerka), kto nie ma niech przybędzie w to przytulne miejsce a będzie okazja nabycia dwóch świetnych pozycji ksiązkowych 2009 i 2010 roku . Potem do galanterii po kokardkę, i prezent gotowy pod choinkę.A z autografem i dedykacją to dopiero frajda dla obdorowanego.
    Jeden komplet “dwóch światów”, wysłałam nawet za morze, niech tam tez czytają o czym mądrzy ludzie piszą.
    WESOŁYCH ŚWIAT
    Elzbieta-Anna

  21. (1056.) Jak się bywa w Krajowej Izbie Gospodarczej, to można dosłyszeć, co się mówi w Kurii o Profesorze. Na przyjęciu wigilijnym po wykładzie biskup warszawski, ks. bp. Pikus, opowiadał dowcip, dlaczego wykłady prof. Kołodki trwają 2 godziny? Bo przez pierwszą profesor objaśnia świat, a przez drugą go zmienia…

  22. (1055.) Odpowiadając zwięźle Piotrowi (wpis 1054) na pytanie, “w którym miejscu znajduje się granica racjonalnej pomocy bankom?”, Uważam, że leży ona w punkcie, po przekroczeniu, którego koszty – zarówno finansowe, jak i społeczne – byłyby jeszcze większe, niż są w sytuacji pomagania bankom. Chodzi, zatem o porównanie kosztów sytuacji rzeczywistej z hipotetyczną. Innymi słowy, tak w przypadku Grecji wcześniej i Irlandii teraz, jak i w przypadku USA (chodzi nadzwyczajne wydatki budżetowe oraz tzw. luzowanie ilościowe, quantative easing, QE), trzeba rozważyć odmienną sytuację: co by było gdyby? Co by było, gdyby nie działania administracji prezydenta Obamy w postaci finansowanych kosztem podatnika zasileń dla sektora finansowego, głównie bankowego (a także dla przemysłu motoryzacyjnego)? Otóż recesja byłaby dużo głębsza niż odnotowany w ubiegłym roku spadek poziomu produkcji i przeszłaby w fazę depresji, która trwałaby nadal, z pewnością jeszcze przez następny rok. Podobnie w Irlandii koszty borykania się z otwartą fazą kryzysu byłyby duże większe, gdyby nie rządowe interwencje, wsparte zagraniczną pomocą.

    Piotr pyta – a może nawet sugeruje? – że odmienna opcja mogłaby być mniej kosztowna: „A może rząd irlandzki powinien zdecydować się na kontrolowany upadek banków?” Nie sądzę. Podejrzewam, że „upadek banków” poprzez reakcje łańcuchowe byłby w sumie bardziej kosztowny i wywołał daleko posuniętą dewastację ekonomiczną z poważnymi konsekwencjami społecznymi. Nie tylko w Irlandii, ale również poza jej granicami.

    Natomiast z daleko posuniętym rygoryzmem trzeba podejść do wyciągnięcia konsekwencji – do karnych włącznie – wobec sprawców tak dramatycznej sytuacji, poczynając od neoliberalnych polityków, którzy przyzwalali na deregulację rynków prowadzącą do obecnego załamania, poprzez bankierów i finansistów, którzy przez czas jakiś zarabiali krocie kosztem tych, którzy teraz cierpią, do nieuczciwych biznesmenów, którzy też umykają od odpowiedzialności. Tacy politycy powinni być odsunięci od władzy, finansiści powinni zapłacić sowicie z własnej kasy za konsekwencje swojej nieroztropności, a oszuści powinni siedzieć w więzieniu. W innym przypadku trudno będzie społeczeństwo przekonać, że teraz aplikowana im gorzka pigułka jest nieuniknionym mniejszym złem.

    No i pora wyciągać z tego wnioski gdzieindziej. Także u nas, nie czekając, aż Piotr i inni będą stawiać podobne pytania w odniesieniu do Polski. Nasza sytuacja dalece różni się – na korzyść – od tej doskwierającej Irlandii, jeśli idzie o sektor bankowy. Natomiast pod względem stanu finansów publicznych coraz bardziej zaczynamy przypominać Grecję i Irlandię sprzed kilkunastu zaledwie miesięcy. Im dłużej rządzą ekonomiści i politycy neoliberalnego nurtu Platformy Obywatelskiej, tym gorsza sytuacja finansów publicznych i tym bliżej do fazy otwartego kryzysu gospodarczego. A – jak dobrze wiemy – czas szybko wędruje…

  23. (1054.) Panie Profesorze!
    Irlandzki parlament zaakceptował dziś gigantyczną, bo wartą 85 mld euro pożyczkę z Europejskiego Funduszu Walutowego. Większość pożyczonych pieniędzy pójdzie na ratowanie banków. Nie licząc dziesiątków miliardów euro, które już wcześniej irlandzkie państwo włożyło w swój system bankowy. Jednocześnie rząd wprowadza drastyczne cięcia budżetowe, które dotkną każdą irlandzką rodzinę – m.in. obcina zasiłki, dotacje, pensje, fundusze na ważne cele społeczne.

    Stąd moje pytanie: w którym miejscu znajduje się granica racjonalnej pomocy bankom? Czy ogromne wyrzeczenia społeczeństwa warte są tego, aby tak mały kraj jak Irlandia pakował dziesiątki miliardów euro w banki, za co będą płaciły kolejne pokolenia? A może rząd irlandzki powinien zdecydować się na kontrolowany upadek banków?

  24. (1053.) Nikt chyba nie ma wątpliwości, że czytelnicy z zaciekawieniem czekają na wszelkie komentarze Pana Profesora, tym bardziej dotyczące aktualnej sytuacji.
    Zawsze to wielka przyjemność, gdy można zobaczyć Pana Profesora w telewizji, jednak najczęściej psuta przez dziennikarza, który przeszkadza, zadając mało sensowne, niby dowcipne pytania.

  25. (1052.) W dniu 13 grudnia br. na Wydziale Ekonomii w Uniwersytecie Rzeszowskim odbył się wykład prof. dr hab. Grzegorza W. Kołodko na temat „Świat i Polska po czy przed kryzysem”. Znamienity gość – intelektualista i polityk, teoretyk i praktyk, uczony i doradca, wykładowca i eseista, światowej sławy autorytet w dziedzinie ekonomii i strategii rozwoju społeczno-gospodarczego jest najczęściej cytowanym i najwięcej publikującym za granicą polskim ekonomistą. Jego prace ukazały się w 24 językach w ponad 40 krajach. Jest niezmordowanym podróżnikiem, był w 140 krajach jako turysta i ekonomista – wykładowca, badacz, doradca. Na Uniwersytecie Rzeszowskim przebywał po raz czwarty w ciągu trzech ostatnich lat, tym razem na zaproszenie prof. dr hab. Michała Gabriela Woźniaka kierownika Katedry Teorii Ekonomii i Stosunków Międzynarodowych.
    Profesor Kołodko wygłosił również w tym dniu wykład na Wydziale Marketingu i Zarządzania w Politechnice Rzeszowskiej oraz spotkał się w Ratuszu z Prezydentem Miasta Rzeszowa Tadeuszem Ferencem i gośćmi zaproszonymi przez posła Tomasza Kamińskiego.
    Studenci, pracownicy uczelni oraz zaproszeni goście oprócz uczestnictwa w wykładach i dyskusji mieli możliwość otrzymania autografu autora dwóch bestsellerów Wędrujący świat i Świat na wyciągniecie myśli. Obie książki napisane przez humanistę w stylu literackim, z polemiczną pasją i wielką siłą przekonywania, zawierają interdyscyplinarną analizę i syntezę zjawisk i procesów rządzących współczesnością – kryzys finansowy, zahamowanie wzrostu gospodarczego, problemy z euro, potęga Chin, nowy globalny ład, ocieplanie klimatu, migracje ludności, patologie społeczne, odmienne wizje przyszłości. Zawarte w nich studia porównawcze nad dziejowym procesem rozwoju i ewolucją cywilizacji wiodą w kierunku podsumowań i uogólnień teoretycznych, do poszukiwania nowego paradygmatu i nowoczesnej teorii długofalowego rozwoju społeczno gospodarczego, polegającego na permanentnych zmianach sprzężonego, kompleksowego układu środowiska, kultury, technologii, polityki, społeczeństwa i gospodarki.
    Szanowny Panie Profesorze!
    Chciałam tą drogą bardzo serdecznie podziękować za wykłady i spotkania w moim mieście.
    Szczerze gratuluję wszystkich osiągnięć i zaszczytów, a swoją drogą podziwiam i doceniam Pańską erudycję, talent literacki, niezwykłą konsekwencję i wolę działania. Podzielam interdyscyplinarne podejście do otaczającej rzeczywistości z humanistycznym zacięciem, którego niestety prawie się nie spotyka u zwykłych ekonomistów.
    Pomimo zachęty do czytania Pana książek po kolei, zgodnie ze spisem treści, najnowszą lekturę zaczęłam od interesujących wieści z XXII wieku i Wieży Babel. Ze wzruszeniem czytam listy tłumaczy, odczuwam to samo co oni podczas obcowania z Pana książkami. Takie dzieła mógł stworzyć tylko Pan.
    Z wyrazami szacunku
    Krystyna Leśniak-Moczuk
    Wydział Ekonomii Uniwersytet Rzeszowski
    Prezes Zarządu Oddziału Wojewódzkiego w Rzeszowie
    Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego

  26. (1051.) Szanowny Panie Profesorze!
    Ostatnio czytałam Pana książkę
    Świat na wyciągnięcie myśli.
    Jest to dla mnie bardzo interesujące.
    Ja całe życie zawodowe/32 lata/
    zajmowałam się mikroekonomią
    na poziomie przedsiębiorstwa.
    Zagadnienia którymi się zajmowałam to:
    -informacja ekonomiczna mój biuletyn
    ekonomiczny w firmie.
    -kalkulacja cenowa w różnych
    branżach,najpierw przemysł jedwabniczo-dekoracyjny/firma już nie istnieje/potem dziczyzna.przemysł drzewny,spoożywczy./te spółki działają/
    -opłacalność produkcji i analiza
    ekonomiczna w firmie.
    -od 1994 r.prowadzenie ksiąg handlowych 2 spółek usługowych
    do chwili obecnej.
    Pana książka pozwala mi spojrzeć
    na makroekonomię,szczególnie
    interesuje mnie dług publiczny
    o którym Pan Profesor pisze bardzo
    krytycznie.
    Myślę że spotkamy się jeszcze
    na wykładzie Pana Profesora/Poznań,Szczecin lub Warszawa/Dziękuję za mądrą książkę.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *