Witam na blogu – Welcome on the Blog

Blog jest częścią NAWIGATORA do mojej książki Wędrujący świat www.wedrujacyswiat.pl. Jej Czytelnicy mogą tutaj kontynuować frapującą i nigdy niekończącą się debatę na temat światowej społeczności, globalnej gospodarki i ludzkich losów, a także naszego miejsca i własnych perspektyw w tym wędrującym świecie.

Tutaj można przeczytać wszystkie wpisy prof. Grzegorza W. Kołodko.
Zapraszam do dyskusji!

Blog is a part of NAVIGATOR to my book Truth, Errors and Lies. Politics and Economics in a Volatile World www.volatileworld.net. The readers can continue here the fascinating, never-ending debate about the world’s society, global economy and human fate. It inspires one to reflect also on one’s own place in the world on the move and one’s own prospects. In this way the user can exchange ideas with the author and other interested readers.

Here you can download archive of all posts professor G. W. Kołodko.
You are invited to join our debate!

2,861 thoughts on “Witam na blogu – Welcome on the Blog

  1. (900.) Panie Profesorze mam do pana pytanie w związku z ostatnimi naciskami Polski wraz z koalicjantami z Europy na Komisje Europejską aby w długu publicznym nie były uwzględniane dopłaty państwa polskiego do OFE co zmniejszyłoby Nasz dług do poziomu około 30 %.
    Wydawało mi się, że to chyba cel sam w sobie bo dług dalej będzie i fizycznie nadal będziemy emitować dług na rynek. Właściwie wczoraj w TVN CNBC BIZNES był ktoś z SGH i wypowiadał się w podobnym tonie. Natomiast dzisiaj w Cnbc Biznes wypowiadał się analityk, który twierdzi że ten dług odpowiedzialny za refinansowanie składek do OFE nie jest emitowany w ogóle na rynek a co za tym idzie nasze naciski na UE są uzasadnione.
    W takim razie nie rozumiem… Skoro dług z refinansowania składek nie jest emitowany na rynek znaczy że pompujemy tam puste pieniądze !?

  2. (899.) Odpowiedz dla (896)
    Mogę ci polecić jeden film.
    Tytuł ” Jeden procent ” do ściągnięcia z mojego chomika. Jest tam wypowiedz Miltona Fridmana dlaczego neoliberalizm działał, dlaczego jedni są bogaci a inni biedni – albo jakoś tak :)

    http://chomikuj.pl/Piasek125/Filmy

  3. (898.) No, chyba naprawdę Ola jest daaaaleko za mną, bo nie widziałem jej wczoraj wśród biegnących. Pewnie dlatego, że było tak gorąco… Ukrop! A właśnie wczoraj odbył się maraton w Gdańsku. A w zasadzie w Trójmieście, bo start z centrum Gdyni, potem przez Sopot, Oliwę, Wrzeszcz, centrum Gdańska aż pod pomnik Bohaterów Westerplatte i pętlą nawrót w końcówce, przez Stare Miasto na Długi Targ – jedną z najpiękniejszych ulic-placów na świecie! I tak, w tym upale, 42 kilometry 195 metrów… Zajęło mi to tym razem aż 4 godz. 45 minut i 19 sekund, a więc o 25 minut więcej niż pół roku temu w Marakesz.
    Wystartowało 511 zawodników, ukończyło 464, a ja na zaszczytnym 317 miejscu! To był już (dopiero?) 34-ty mój maraton w ciągu dziewięciu lat, od kiedy startuję w tych biegach.
    Ola młoda, więc zawsze jeszcze może mnie pobić… I – co najważniejsze – dzięki temu być młodą jeszcze dłużej niż leniuchy. Oby jak najdłużej, czego wszystkim życzę! Ale same życzenia nie starczą. Trzeba biegać!

  4. (897.) Panie Profesorze,
    nauka to jedno, ale co tam słychać w sporcie? ;) jakieś nowe sukcesy? to czego z pewnością Panu nie można odmówić, to promowania zdrowego stylu życia i z tym się zgodzi chyba każdy. Mnie osobiście wstyd, że mimo młodego wieku, w tym aspekcie jestem daaaaleko za Panem.
    Serdecznie pozdrawiam,
    Ola.

  5. (896.) Szanowny Panie Profesorze!

    Chciałabym zadać Panu pytanie, moze trochę wakacyjne ( choć nie do końca) i może trochę niezwiązane z tematyką tego blogu ( choć niezupełnie). Sam Pan przecież mówił nie raz, ze aby napisać “Wędrujący Świat” musiał Pan najpierw przeczytać setki innych książek,przejechać kawał świata , odbyć mnóstwo rozmów z różnymi ludźmi, a także biegać, słuchać muzyki , mysleć , obserwować , aby na końcu ubrać swoje myśli w słowa i napisać dzieło, którym zaczytuje się teraz tak wiele osób.

    Myślę, że musiał Pan także obejrzeć trochę filmów… I tego dotyczy właśnie moje pytanie. Czy mógłby Pan, Panie Profesorze, wymienić pięć swoich ulubionych tytułów , takich filmów, które zrobiły na Panu największe wrażenie ?

    Bardzo Pana proszę o odpowiedź .
    Pozdrawiam :-)

  6. (895.) Moim zdaniem nie ma idealnego ustroju politycznego i co za tym idzie najlepszy jest ten, który jest akceptowany przez społeczeństwo danego kraju. Jeśli im się dobrze żyje w tym Singapurze przy takim ustroju to znaczy, że jest to dla nich dobry ustrój :) . Może dojrzeją kiedyś do demokracji ale niech to się dzieje na drodze ewolucji a nie rewolucji albo jeszcze gorzej nacisków zewnętrznych i wciskania na siłę jedynej słusznej drogi …

  7. (894.) W poprzednim komentarzu dałem jedynie wyraz mego podziwu dla Pana Profesora. Uważam Pana za ekonomistę niezwykłego, a nawet genialnego. Moim zdaniem Nobla ma Pan jak w niekomercyjnym banku. Jestem starym profesorem, inżynierem, dziennikarzem (trochę filozofującym), a Pana „Wędrujący świat” pomaga mi wyobrazić sobie (a nawet do pewnego stopnia ogarnąć) to, co się na tym świecie dzieje. Podziwiam Pana od dawna. Jako część zakończenia II tomu książki z 2003 roku, stanowiącej zbiór felietonów drukowanych w moim branżowym piśmie, zamieściłem list otwarty do Pana, którego nie chciała wydrukować nawet „Trybuna” (czasem coś pisałem w tej upadłej już gazecie).
    Podziw nie oznacza jednak pełnej zgodności – jak by powiedziano w komunikacie z rozmów dyplomatycznych – „we wszystkich omawianych sprawach”. Zaniepokoiło mnie Pana stwierdzenie na stronicy 99, że globalizacja jest „niekompletna”, ponieważ sektor rolny nie został zliberalizowany i… dopłaca się do niego grube pieniądze. Jest to typowe podejście „ekonomisty miastowego”, który np. przechodzi do porządku nad faktem, że butelka wody mineralnej, wypompowanej z łona matki Ziemi kosztuje tyle co kilo żywca wieprzowego i jej „produkcja” jest na dodatek „nieopłacalna” (wobec tego w Warszawie sprzedano swego czasu „wytwórnię” tej wody Francuzom). „Wysoko wydajna” produkcja rolna żre wielkie ilości energii (np. około tony „wyprodukowanego” z Ziemi węgla potrzeba na wyprodukowanie tony sztucznego nawozu, a gdzie „wyprodukowane” paliwo do maszyn rolniczych?). Potem jest lament miastowych, jak to muszą dopłacać rolnikowi. Ktoś kiedyś wyliczył, że na jednostkę energii w produkcie rolniczym potrzeba siedem jednostek energii z zewnątrz. To zakłamanie w sprawie tzw. „dopłat” jest typowe i nie dostrzegłem, żeby Pan go uniknął.
    Są też inne problemy podniesione w „Wędrującym świecie”, które warto przedyskutować, lecz trudno to zrobić w ramach blogu.
    Przesyłam nieustające wyrazy szacunku i podziwu. Zdzisław

  8. (893.) W swoim komentarzu (890) Pan Profesor jednoznacznie opowiada się za demokracją. Mój znajomy twierdzi, że ludziom zdecydowanie lepiej żyje się w niedemokratycznym Singapurze (a jest ich blisko 5 mln!) i niemal w pełni akceptują panujący tam ustrój – daleki od demokracji! A jednak jest to przykład, że wymyślono sposób rządzenia krajem, który jest lepszy od demokracji… Czy można się zgodzić z takim twierdzeniem?

  9. (892.) Sznowny Pani Profesorze,
    na wstepie zaznacze, ze czytalem “Wedrujacy swiat”. Jak dobrzez zrozumialem – zgodnie z tezami jakimi Pan stawia (w tej ksiazce) mozliwa jest polityka gospodarcza na zasadzie koordynacji polityk: fiskalnej i rozwoju gospodarzcego (Ramy rozwoju na przyszle lata?!). Czy moglyby Pan napsiac pokrotce albo troche dluzej (albo odeslal do Pana literatury) jak dokladnie (rozumiem ze chodzi o dochodzenie do poszczegolnych “stanow” w gospodarce, tak aby przechodzic do wyzszego poziomu na zasadzie “drabiny specjalizacyjne”) mialoby to wygladac?

  10. (891.) Lekturze poświęciłem lipiec 2010. Genialna identyfikacja obiektów, zdarzeń, procesów, zjawisk. To jest ekonomia XXI wieku. Aż się prosi, aby “Wędrujący świat” zamodelować matematycznie, choć będzie to piekielnie trudne.
    Przekazuję wyrazy szacunku i podziwu.

  11. (890.) Powraca ważna kwestia demokracji oraz jej związków z funkcjonowaniem gospodarki i rozwojem gospodarczym. Powiązania te wydają się klarowne i oczywiste, ale czy tak jest naprawdę? Są to sprawy o znaczeniu kardynalnym, wciąż aktualne – i to zarówno tam, gdzie demokracja kwitnie, jak i tam, gdzie wciąż daleko do jej triumfu.
    Kwestie te już z górą dwa miesiące temu (wpis 817) podniósł na naszym blogu Michał, który pisze: “Czytając Pańskie książki, słuchając wywiadów, wiele razy zastanawiałem się, jaki naprawdę jest Pański stosunek do demokratycznego systemu wyboru władz państwowych. Pomimo tego, że od czasu do czasu pisze Pan o wartości, jaką jest demokracja, to z drugiej strony nie zauważyłem jakiejkolwiek ostrzejszej krytyki systemów mniej lub zgoła niedemokratycznych. Z reguły ocenia Pan system państwowy z perspektywy efektów jego rządów dla życia obywateli, a nie sposobu jego wyboru. Stany Zjednoczone są krajem w 100 procentach (powiedzmy) demokratycznym, o gigantycznym potencjale. Mimo to od około trzydziestu lat poziom życia przeciętnego obywatela relatywnie się obniżał, rozwarstwienie wzrastało. Po przeciwnej stronie mamy Chiny, gdzie z kolei o demokrację nikt specjalnie nie dba, a miliony obywateli, wczorajszych biedaków, zasilają szeregi rosnącej klasy średniej.” Czyli, innymi słowy, jak to jest z tą demokracją i wzrostem gospodarczym?
    Sprawa wzajemnych relacji między demokracją czy też demokratyzacją (to już nieco innym problem) a funkcjonowaniem gospodarki i rozwojem społecznym jest złożona. Najkrócej i najogólniej ujmując, nie mam wątpliwości – i przyjmuję, że jest to udowodnione zarówno w teorii, jak i wykazane w praktyce – iż na długą metę demokracja sprzyja rozwojowi. Na długą metę, ponieważ w krótkich okresach wcale tak być nie musi, o czym niestety przekonujemy się także od czasu do czasu w Polsce. Niejednokrotnie, również w krajach o wysoko zaawansowanych demokratycznych instytucjach, ciągną się bezproduktywne dyskusje odwlekające podjęcie decyzji, które z punktu widzenia ekonomicznej efektywności podjąć trzeba, bo są racjonalne. Koszmarne są sytuacje, których też doświadczałem jako polityk, kiedy to, co racjonalne ekonomiczne, nie jest możliwe politycznie. Co wtedy? Cóż, argumenty, dyskusja, cierpliwość. Demokracja jest ustrojem dla ludzi cierpliwych.
    Na przykłady rozbieżności pomiędzy racjonalnością ekonomiczną a wykonalnością polityczną można wskazać chyba w każdym kraju, również w Stanach Zjednoczonych. Od razu warto dodać, że obecny kryzys gospodarczy to też produkt demokracji, a nie jej braku. To przecież kryzys Made in USA, a nie Made in China. Demokracja zatem nie jest czymś idealnym, bo ma swoje oczywiste przywary. Ale zdecydowanie dominują zalety.
    Demokracja sprzyja postępowi, ponieważ wymaga konkurencyjności wyznawanych wartości i wynikających z nich ofert programowych, a przede wszystkim umiejętności uprawiania skutecznej polityki, w tym polityki makroekonomicznej. Demokracja w dłuższym okresie eliminuje przeto marne wartości, złe programy, fałszywe cele, niesprawne strategie, ułomną politykę. Przede wszystkim zaś odsuwa od władzy bądź też blokuje dojście doń złych, czyli nieskutecznych polityków. Koniec końców rządzą ci, którzy nie tylko bardzo chcą, ale i coś potrafią.
    Na gruncie czysto prakseologicznym można problem sprowadzić do pytania, czy demokracja sprzyja podejmowaniu decyzji racjonalnych z ekonomicznego punktu widzenia. Tak, sprzyja, o ile politycy są moralni. Tak, sprzyja, o ile wyborcy są dobrze poinformowani. Tak, sprzyja, o ile media bardziej opinię publiczną wyrażają, niż nią manipulują. Tak, sprzyja, o ile procedury wyborcze służą wyłanianiu najlepszych kandydatów. Tak sprzyja, jeśli instytucjonalnie zablokowane są mechanizmy politycznej korupcji. Tak, sprzyja, jeśli ludzie zbyt szybko nie zapominają, co im obiecywano. Tych “tak, jeśli…” jest więcej, wobec tego odpowiedź na nasze pytanie nie jest ani jednoznaczna, ani bezwarunkowa.
    Pomimo to opowiadam się – nie ja jeden, bo, sądzę, przytłaczająca większość z nas – za demokracją. Nie wiem, czy nie jest już nudne przytaczanie sławetnego powiedzonka przypisywanego Winstonowi Churchillowi, że demokracja to paskudny system, ale nikt nie wymyślił nic lepszego. W przemówieniu przed brytyjskim parlamentem 11 listopada 1947 roku powiedział on: “Na tym mizernym, pełnym występków świecie sprawdzano i będzie się próbować w przyszłości rozmaite formy rządów. Nikt jednak nie udawał, że demokracja jest idealna i taka mądra. W istocie powiadano, że demokracja to najgorszy sposób sprawowania władzy, nie licząc wszystkich pozostałych form rządzenia.”
    No właśnie; czy jest coś lepszego od tego demokratycznego “mniejszego zła”, z którym także Churchill, ile by tam wtedy nie miał racji w swoich planach (przyjmijmy, że miał), musiał się borykać, walcząc z opozycją, z którą i tak w końcu przegrał? Otóż bywa, że jest. Pogląd taki, w sposób oczywisty politycznie niepoprawny, jest słuszny. Ale – także w sposób oczywisty – nie bezwarunkowo. A winna nam przyświecać przede wszystkim chęć poszukiwania prawdy, dochodzenie do trafnych odpowiedzi, a nie koniunkturalna polityczna poprawność. Otóż bywają sytuacje, kiedy światły system niedemokratyczny jest lepszy aniżeli formalna demokracja. To do niej, do tej formalnej, a nie realnej “władzy ludu”, odnosi się Michał, pytając o mój “stosunek do demokratycznego systemu wyboru władz państwowych.”
    Demokratyczny system wyboru władz sam z siebie nie gwarantuje, że społeczeństwa zachowują się racjonalnie, a wybrani politycy mądrze i uczciwie. To wymaga jeszcze czegoś więcej, a mianowicie odpowiedniej kultury, która jest głęboko osadzona w historii i tradycji. Bywa, zwłaszcza w krajach o relatywnie młodych reżimach demokratycznych, że wybiera się niekompetentnych, krótkowzrocznych, skorumpowanych polityków – z opłakanymi tego skutkami. Masę tegoż dowodów i przejawów mamy w krajach, które, per analogiam, można by określić jako emerging democracies, czyli wyłaniające się demokracje.
    W niektórych z nich rezultaty wolnych wyborów wyznaczają linie demarkacyjne dzielące społeczeństwo w oparciu o kryteria etniczne albo religijne, zamiast łączyć grupy społeczne o wspólnych preferencjach przekładających się na zwarty program polityczny i zdolność od wspólnego jego urzeczywistniania. Współcześnie niezłą lekcję pod tym względem dają nam Afganistan i Irak, którym to krajom Zachód zapragnął narzucać demokratyczny system skrojony podług swoich preferencji. Nic dziwnego, że się tam nie sprawdza.
    Kiedyś dyskutowałem te kwestie z Yowerim Musevenim, już od ćwierćwiecza prezydentem Ugandy. Sam bynajmniej nie zdobył władzy w drodze wolnych wyborów, bo w rezultacie zamieszek, w wyniku których odszedł jego poprzednik, Milton Obote, który jeszcze wcześniej w zamachu stanu odsunął od rządów despotycznego dyktatora Idi Amina. Również ostatnie wybory w 2006 roku, dokonane już w nowym, quasi-demokratycznym stylu, budzą liczne zastrzeżenia. Museveni jednakże to skuteczny polityk, reformator, na pewno autentyczny patriota, aczkolwiek rządzący w warunkach limitowanej albo, powiedzmy, sterowanej demokracji.
    Jego główny argument – który przyjmuję, bo znam realia Ugandy i wielu innych podobnych krajów – to obawa, że w przypadku całkowicie wolnych wyborów partie organizowałyby się według podziałów etnicznych, a nie merytorycznych. A akurat takie linie podziałów Museveni próbuje, z niezłym skutkiem – zwłaszcza na tle sąsiednich Sudanu, Kenii, Konga czy Ruandy – przełamać. W konsekwencji Uganda radzi sobie od strony ekonomicznej lepiej niż niejeden kraj, gdzie doza demokracji jest może nawet i większa, ale też więcej jest biedy, nierówności, zacofania.
    Sprawy są jednak bardziej skomplikowane. Istnieją bowiem kraje zarówno bardziej demokratyczne niż Uganda (w Afryce chociażby Botswana, Ghana, Senegal, a od jakiegoś czasu Mozambik), które odnotowują lepsze rezultaty w sferze rozwoju gospodarczego, lecz są i takie – jest ich większość – które są ewidentnie niedemokratyczne i gospodarczo radzą sobie zdecydowanie gorzej. Gdzie zatem tkwi problem? Otóż trzeba wykazać przyczynowo-skutkowy związek pomiędzy demokracją a rozwojem czy też, na niższym szczeblu instytucjonalnego zaawansowania, między demokratyzacją a prorozwojową liberalizacją i urynkowieniem gospodarki. Innymi słowy trzeba udowodnić, że występuje związek przyczynowo-skutkowy – a nawet więcej, sprzężenie zwrotne – pomiędzy demokratycznym trybem podejmowania decyzji a ich racjonalnością postrzeganą z ekonomicznej perspektywy.
    O ile w Zachodniej Europie ze względów kulturowych najczęściej tak właśnie jest, to w Afryce wciąż jeszcze nie. O ile w Ameryce Północnej w zasadzie tak już jest od lat, to w Ameryce Południowej tak dopiero stopniowo się staje. O ile w Europie Środkowo-Wschodniej postęp w tej materii jest wyraźny, to w poradzieckich krajach centralnej Azji idzie to zdecydowanie wolniej. Dlatego też nie potępiam w czambuł systemu politycznego Ugandy, ale nigdy też nie ośmieliłbym się wychwalać reżimu w Sudanie. Dlatego jestem wielkiego uznania dla kanadyjskiej demokracji, ale nie mniejszą estymą darzę postępującą brazylijską demokratyzację. Dlatego mniej mam krytycznych zastrzeżeń do kulejącej demokracji w Serbii niż wobec dużo bardziej rachitycznej w Tadżykistanie.
    Jeśli ktoś, choć powinien, nie dostrzegł wyraźniej tego tonu w moich publikacjach i wypowiedziach, to mogę expresis verbis potępić brak demokracji w Myanmar czy na Kubie, ale również napiętnować porządek polityczny panujący w Egipcie czy Turkmenistanie, co rzadko z oczywistych, raz politycznych, innym razem ekonomicznych, względów czyni się zarówno u nas, jak i na demokratycznym Zachodzie. Mogę nie zachwycać się daleką od doskonałości demokracją rosyjską, ale tę samą miarkę ocen stosuję wobec wątpliwej demokracji w Pakistanie.
    Mniej skłonny natomiast do takiej krytyki byłbym w przypadku skutecznego w sferze gospodarki, choć przecież niedemokratycznego systemu w Katarze, Etiopii czy w Chinach. Nieortodoksyjnie podszedłbym również do Wietnamu, Wenezueli, Białorusi, które to kraje bynajmniej nie są przykładami kwitnącej demokracji, ale każdy z nich, dzięki właściwemu sobie reżimowi politycznemu, jest w stanie rozwiązywać określone problemy gospodarcze i społeczne lepiej niż niektóre wyłaniające się demokracje.
    Nie jest przeto właściwe – a przynajmniej sam takiego podejścia nie stosuję – wartościowanie panujących reżimów politycznych z punktu widzenia ich prozachodniej lub antyzachodniej orientacji. Patrząc z perspektywy demokracji – czy też może lepiej jej ograniczeń – w niczym nie widzę wyższości prozachodniego systemu w Arabii Saudyjskiej, w istocie jednego z bardziej autorytarnych we współczesnym świecie, nad mieszanym, z namiastkami demokracji, ustrojem w antyamerykańskim Iranie.
    Wniosek ogólny wydaje się klarowny. Abstrahując już od tego, że demokracja jest wartością samoistną i dlatego warto o nią zabiegać i ją hołubić, w krajach dojrzałych od strony kultury politycznej w zasadzie sprzyja ona rozwojowi społeczno-gospodarczemu na długą metę. A więc jest to teza obwarowana zastrzeżeniami: w dojrzałych; na długą metę; w zasadzie, lecz nie bezwarunkowa: nie zawsze; nie wszędzie. Z demokratyzacją zaś – procesem prowadzącym do pełnej demokracji od mniej czy bardziej niedemokratycznego reżimu, od totalitaryzmu, autorytaryzmu czy jakiejś miękkiej “niedemokracji” – sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana.
    Związek między liberalizacją polityczną a ekonomiczną jest bardziej złożony, niż to się może wydawać na pierwszy rzut oka. Osiąganie postępu społecznego poprzez twórczą synergię obu tych niełatwych procesów jest niemożliwie bez odpowiednich elit intelektualnych i politycznych. I znowu – na długą metą więcej ich tam, gdzie więcej demokracji. Ale na krótką metę wcale tak nie musi być. Górę może brać hołota. A czy demokracja, w której ona rządzi, to lepszy system, niż brak demokracji, w której rządzą pragmatyczni reformatorzy? Kraj, w którym hołota robi za elitę, nie może mieć dobrej przyszłości.
    A jak jest w Polsce? Przecież żyjemy w demokracji, w rzeczywistości, w której bez mała rok rocznie mamy wolne wybory. Pierwsze i drugie – do parlamentu europejskiego i prezydenckie – dopiero co za nami, drugie i trzecie – samorządowe i parlamentarne – tuż przed nami. Ale demokracja to przecież dużo, dużo więcej niż wolne wybory.
    Czy wszak jest aż tak źle, jak twierdzi Michał, komentując: “Każdy, kto ma oczy otwarte i przeciętną inteligencję, widzi, że aby wygrać wybory w kraju takim jak Polska, wystarczy mieć po swojej stronie media, które potrafią prowadzić ostrzejszą cenzurę i propagandę niż niejedna instytucja w państwie totalitarnym. Przeciętny szary obywatel zagłosuje na promowaną przez telewizję partię i nie można tu się niczemu dziwić. Większość ludzi nie ma czasu, wiedzy ani ochoty zadawać sobie trudu szukania w tym wszystkim głębszego sensu.”
    No właśnie. Aby cieszyć się demokracją, trzeba mieć czas, wiedzę i ochotę. Mam nadzieję, że wiedzy w tej materii mamy coraz więcej. Niestety, czasu chyba coraz mniej. Najważniejsze, żeby nie stracić ochoty! Nie traćmy…

  12. (888.) eee tam Panie Adamie (wpis # 886). Wystarczy po kliknieciu na link (z wpisu # 885) usunac na koncu kropeczke ;) Powodzenia & pozdrowienia ;)

  13. (885.) Dzisiejsza “Rzeczpospolita” publikuje mój artykuł http://www.rp.pl/artykul/518156_Kolodko__Jak_obnizac_podatki.html. Nosi on tytuł “Jak obniżać podatki”, aczkolwiek sam zatytułowałem go “Klęska neoliberalnego rządu”. Niestety, to nie jedyna zmiana, jakiej w tekście bez mojej wiedzy dokonała redakcja gazety. W związku z tym wysłałem emaila do szefa działu “Opinie”, który poniżej przytaczam:

    Szanowny Panie Redaktorze,

    Ponownie w moim tekście redakcja wprowadziła zmiany bez mojej wiedzy i zgody. I to niedopuszczalne, gdyż cytowany fragment: “Na ironię zakrawa fakt, że neoliberalny rząd, który niedawno proponował wprowadzenie podatku liniowego 3×15, będzie teraz podatki podwyższał. A fe!”, został nie tylko samowolnie skrócony o istotny wątek, a mianowicie: “W ten sposób rząd przyznaje się do porażki dotychczasowej polityki gospodarczej (niskie podatki i “uwalnianie energii Polaków” było przecież przedstawiane jako największy sukces tej ekipy).”) fragment “, lecz i mnie przypisany mnie, podczas gdy ja się do niego odnoszę. Przecież wyraźnie podkreślam w tekście, że przytaczam tu opinię jednego z internautów. Zmieniony również – bez porozumienia z autorem – został tytuł i śródtytuły. Tak się nie postępuje.

    Pozdrawiam,

    Prof. Grzegorz W. Kołodko

    A czynię to dlatego, że w oryginale tekstu jednoznacznie odwołuję się do wypowiedzi jednego z naszych blogowiczów, Piotra (wpis 880). Przesłany “Rzeczpospolitej tekst zaczyna się tak:
    “Internauta ma rację, gdy sprowokowany zapowiedziami prominentnych polityków Platformy Obywatelskiej o podwyżkach podatków, podkreśla na blogu http://www.wedrujacyswiat.pl, że “W ten sposób rząd przyznaje się do porażki dotychczasowej polityki gospodarczej (niskie podatki i “uwalnianie energii Polaków” było przecież przedstawiane jako największy sukces tej ekipy). Na ironię zakrawa fakt, że podatki podwyższał będzie neoliberalny rząd, który niedawno proponował wprowadzenie podatku liniowego 3×15. A fe!” Nie jeden raz uprzedzałem, że zaraz po przeprowadzeniu swego kandydata na urząd prezydencki PO przyzna – podobnie jak uczyniła to po wyborach do parlamentu europejskiego – iż sytuacja gospodarcza, zwłaszcza finansowa państwa, jest dużo gorsza, niż to wcześniej głoszono. No a teraz to już nawet nieodzowne jest podwyższenie podatków.”

    Natomiast wersja opublikowana na łamach gazety wygląda tak:
    “Na ironię zakrawa fakt, że neoliberalny rząd, który niedawno proponował wprowadzenie podatku liniowego 3×15, będzie teraz podatki podwyższał. A fe! Niejeden raz uprzedzałem, że zaraz po przeprowadzeniu swego kandydata na urząd prezydencki Platforma Obywatelska przyzna – podobnie jak uczyniła to po wyborach do Parlamentu Europejskiego – iż sytuacja gospodarcza, zwłaszcza finansowa, państwa jest dużo gorsza, niż to wcześniej głoszono. No, a teraz to już nawet nieodzowne jest podwyższenie podatków.”

    I tak to już jest z rzetelnością mediów…

  14. (884.) Przepraszam za jeden komentarz za drugim ale tak się zastanawiam i dochodzę do wniosku, że rząd to naprawdę ma głowę ! Przecież mieliśmy powódź, susze w Rosji – cena pszenicy w górę. Bardzo łatwo więc będzie rządowi stosować spychotechnikę i potencjalną zwyżkę żywności “upatrywać” w tych czynnikach Przecież wiadomo, że ta podwyżka VATu w mechanizmie rynkowym ulegnie zwielokrotnieniu – taki efekt mnożnikowy :).

  15. (883.) Bez sensu.Premier szumnie zapowiada, że VAT nie zmieni się na produkty elementarne i zostanie na poziomie 5 % ale już paliwo za sprawą wyższego vatu zdrożeje tym samym wzrosną koszty i tak czy siak ceny produktów elementarnych wzrosną… Rząd będzie miał alibi, że to wina drożejącej ropy na rynkach :)

  16. (881.) Piotr (wpis 880) ma bezwzględnie rację, gdy po zapowiedziach prominentnych polityków Platformy Obywatelskiej o podwyżkach podatków, podkreśla, że “W ten sposób rząd przyznaje się do porażki dotychczasowej polityki gospodarczej (niskie podatki i “uwalnianie energii Polaków” było przecież przedstawiane jako największy sukces tej ekipy). Na ironię zakrawa fakt, że podatki podwyższał będzie neoliberalny rząd, który niedawno proponował wprowadzenie podatku liniowego 3×15. A fe!” Nie jeden raz uprzedzałem, że zaraz po przeprowadzeniu swego kandydata na urząd prezydencki Platforma Obywatelska przyzna – podobnie jak uczyniła to rok wcześniej, po wyborach do parlamentu europejskiego – iż sytuacja gospodarcza, zwłaszcza finansowa państwa, jest dużo gorsza, niż to wcześniej głoszono. Nieodzowne więc jest podwyższenie podatków. Voilà!

    W rzeczy samej – wstyd. Mam nadzieję, że teraz to już nawet najbardziej zagorzali zwolennicy nadwiślańskiego neoliberalizmu zaczną pojmować, ile tak naprawdę on jest wart. Przecież to nie jakieś czynniki obiektywne, lecz błędna polityka gospodarcza, opierająca się na wadliwym rozumowaniu ekonomicznym i źle określonych celach, wymusza podwyżki podatków. Ale rządowi przywódcy i propagandyści na pewno uciekać się będą do kolejnych łgarstw. Tym razem słuchać będziemy, że podatki trzeba podnieść, ponieważ …jest kryzys, aczkolwiek przez ostatnie dwa lata słuchać musieliśmy opowiastek o jakoby jedynej w swoim rodzaju zielonej wyspie. No i, rzecz jasna, trochę będą zwalać na swoich poprzedników. Po części słusznie.

    Konieczność podniesienia podatków jest skutkiem nie tyle kryzysu gospodarczego, co kryzysu polityki gospodarczej obecnego rządu. Oczywiście swoje też zrobiły uchybienia rządu poprzedniego, premiera Jarosława Kaczyńskiego i minister finansów Zyty Gilowskiej, kiedy to niesłusznie zlikwidowano trzeci próg opodatkowania dochodów osobistych, PIT. Błędne było również zwiększenie niektórych wydatków, zwłaszcza poprzez populistyczny ruch w postaci tak zwanego becikowego. Pierwsze posunięcie zmniejsza przychody budżetu, drugie zwiększa jego wydatki, nie dając jakichkolwiek pozytywnych efektów społecznych.

    Zauważmy od razu, że autorzy tamtych błędów wybory przegrali i od władzy zostali odsunięci, co pokazuje, iż nie tak łatwo jest kupować głosy elektoratu raz to populistycznymi, innym razem neoliberalnymi sztuczkami. Neoliberalnymi, gdyż likwidacja trzeciego progu podatkowego w istocie taki miała charakter, a podyktowana była wyłącznie polityczną chęcią rządzącego wtedy Prawa i Sprawiedliwości zaszkodzenia aspirującej do władzy Platformie Obywatelskiej. Oto PO tylko gada o obniżce podatków, a PiS je obniża! Paradoksalnie, tym z gruntu szkodliwym posunięciem PiS niepomiernie utrudniło polityczne położenie PO, ale dopiero teraz, bo to przecież PO miała obniżać podatki, a inni jakoby je podwyższać, a tu akurat dzieje się odwrotnie! Paskudna sytuacja…

    Spójrzmy jednak na sprawę szerzej. Otóż podatki można obniżać wtedy, gdy nie eroduje to stanu finansów publicznych. Podczas z górą dwudziestolecia transformacyjnych przeobrażeń tak naprawdę jedyne odczuwalne obniżki podatków miały miejsce za pragmatycznych rządów lewicowych, kiedy to byłem wicepremierem i ministrem finansów. To, przypomnijmy, z mojej inspiracji zlikwidowano podatek importowy i giełdowy, zmniejszono stawki PIT, a przede wszystkim zasadniczo zmniejszono podatki płacone przez przedsiębiorców, CIT. Został on zredukowany z 40 procent, na którym poziomie wprowadził go na początku lat dziewięćdziesiątych jeden z pierwszych rządów solidarnościowych, do 19 procent obecnie. Jedynie obcięcie CIT z 32 do 28 procent było niejako po drodze zadecydowane przez rząd premiera Jerzego Buzka. Reszta została zrealizowana w ramach urzeczywistniania wpierw “Strategii dla Polski” i później “Programu Naprawy Finansów Rzeczypospolitej”. Przez pozostałe lata o obniżaniu podatków przede wszystkim mówiono, łącznie z wygadywaniem bredni – bo to brednie – o podatku liniowym.

    Dlaczego zatem możliwe było sensowne obniżanie podatków podczas postępowych rządów polskiej lewicy, a nie jest możliwe w czasach posolidarnościowych rządów prawicowych – raz to bardziej neoliberalnych, kiedy indziej bardziej populistycznych? Przy okazji szumnych obchodów trzydziestolecia “Solidarności” warto i na to pytanie odpowiedzieć. Ano dlatego, że partie wyrosłe z tego ruchu nie miały – i nadal żadna nie ma – zwartej koncepcji długofalowego rozwoju społeczno-gospodarczego. A tak było zarówno w przypadku “Strategii dla Polski” w latach 1994-97, jak i w trakcie “Programu Naprawy Finansów Rzeczypospolitej” w latach 2002-05. Wystarczy zajrzeć do tych programów (pierwszy jest dostępny in extenso w mojej książce pt. “Strategia dla Polski” pod linkiem http://tiger.edu.pl/ksiazki/strategia.pdf, drugi w książce pt. “O Naprawie Naszych Finansów” pod linkiem http://tiger.edu.pl/ksiazki/strategia.pdf), aby przekonać się, że ich integralnym elementem było zmniejszanie podatków. Nie muszę chyba dodawać, że co zakładano, w zasadniczej mierze zostało wykonane.

    Dokonywało się to na ścieżce przyspieszania, nie zwlaniania tempa wzrostu. Zarówno populiści, jak i zwłaszcza neoliberałowie nie potrafią prowadzić gospodarki drogą szybkiego rozwoju. A to daltego, że albo zajmują się “sprawiedliwym” podziałem, albo z przeogromną ochotą poprawiają materialną sytuację nielicznych kosztem licznych, zamiast skupić się na poszerazniu bazy podatkowej w sposób uzyteczny dla jak największych rzesz społeczeństwa.

    Moja polityka zrównoważonego, także finansowo, rozwoju polegała na skutecznym obniżaniu podatków na drodze przyspieszania dynamiki gospodarczej, a nie na jałowych próbach ich redukcji w fazie jej wyhamowywania. Zmniejszałem udział wydatków w coraz szybciej rosnącym dochodzie narodowym, ale nie ciąłem irracjonalnie ich absolutnego poziomu. Realne wydatki zatem rosły, przyczyniając się do polepszenia materialnego położenia ludności oraz do ogólnej poprawy sytuacji społecznej, podczas gdy realne podatki spadały, przyczyniając się z kolei do dalszego rozkwitu przedsiębiorczości i ogólnej ekspansji ekonomicznej. W taki sposób udawało się wytworzyć pozytywną synergię między sektorem realnym i finansami publicznymi.

    To są różnice fundamentalne i pryncypialne. Gdy teraz znowu jestem pytany, co bym zrobił w obecnej sytuacji, to odpowiadam, że na miejscu premiera natychmiast wymieniłbym ministra finansów; na miejscu rządzącej partii szybko wymieniłbym premiera; na miejscu społeczeństwa przy pierwszej okazji wymieniłbym rząd…

    Zasadniczy błąd rządu polegał na nieumiejętnym zareagowaniu polityki makroekonomicznej, zwłaszcza fiskalnej, na światowy kryzys gospodarczy, oddziałujący na polską gospodarkę z zewnątrz. Zamiast, jak proponowałem, zastosować dobrze ukierunkowany pakiet fiskalny, zwiększający nakłady publiczne na ożywianie koniunktury w oparciu o krajowe zasoby i moce wytwórcze, próbowano prowadzić iluzoryczną walkę o ograniczenie deficytu budżetowego. Stosowano zatem instrumenty polityki fiskalnej wręcz odwrotne do pożądanych w zaistniałej sytuacji. Odwrotne zatem muszą być i skutki. Zamiast coraz mniejszego deficytu, jak naiwnie zakładał rząd, jest on coraz większy. I coraz trudniej go sfinansować.

    Na dłuższą metę deficyt na obecnym poziomie – mniej więcej 7 procent PKB – jest nie do utrzymania. Z całą mocą trzeba podkreślić, że nie dlatego, iż deficytu mniejszego, nie przekraczającego 3 procent PKB, wymagają kryteria z Maastricht, implikujące konwergencję walutową, oraz Pakt Stabilności i Wzrostu, obowiązujący wszystkich członków Unii Europejskiej. Nie do utrzymania, bo zbyt kosztowna staje się obsługa szybko narastającego wskutek rozdętego deficytu długu publicznego, z jednej strony, i praktycznie państwo jest pozbawione możliwości elastycznego, zadaniowego posługiwania się finansami publicznymi jako głównym instrumentem polityki społeczno-gospodarczej.

    Nie da się jakościowo poprawić sytuacji budżetu poprzez ożywienie samej tylko koniunktury gospodarczej, czyli przyspieszenie tempa wzrostu. A nawet na to przy kontynuacji obecnej polityki gospodarczej się nie zanosi. Nie da się także odczuwalnie zmienić stanu rzeczy poprzez poprawę dyscypliny fiskalnej i zwiększenie ściągalności podatków oraz poprzez ograniczenie zakresu szarej strefy w gospodarce. Wszystko to tak chętnie sugerowali politycy obecnie rządzący w czasach, kiedy znajdowali się w opozycji, tego wszystkiego też wtedy jakże zagorzale domagały się usłużne neoliberalne media i ich komentatorzy, analitycy, sponsorzy. Teraz jakby ciszej, a przecież jest tu niemałe pole do popisu. Podejrzewam, że nawet większe niż kiedyś…

    Kryzys polskich finansów publicznych ma charakter strukturalny, a nie koniunkturalny. Zasadniczo w ostatnich kilku latach przyczyniło się do tego zawężenie bazy podatkowej przez postsolidarnościowe rządy. Siłą rozpędu z wcześniejszego okresu udało się uniknąć recesji w sferze produkcji w 2009 roku, lecz spowodowana wadliwą polityką rządu i banku centralnego skala spowolnienia wzrostu gospodarczego w latach 2008-10 – jak również podczas paru następnych, co już jest przesądzone niedostatkiem inwestycji i brakiem długofalowej strategii rozwoju – jest tak znaczna, że doprowadziło to do niewydolności dochodowej strony budżetu i ogólnego kryzysu finansów państwa. Odpowiedzialność za to ponosi premier Donald Tusk i minister finansów Jacek Rostowski, a w wymiarze partyjnym Platforma Obywatelska.

    No i już teraz na porządku politycznym stoi pytanie, jak – czyli jakie, o ile, komu i kiedy? – podnieść podatki. Nadszedł przeto czas wielkiej szarpaniny, która ożywi się jeszcze bardziej wraz z wejściem pełną parą w kolejną z serii kampanii wyborczych. I to jej meandry, a nie pragmatyzm i zdrowy rozsądek, rozstrzygną, jakie podatki i na jaką skalę wzrosną. Bo to, że wzrosną, już wiemy. Przecież mówią o tym bez żenady również ci politycy, którzy jeszcze niedawno zażegnywali się, iż bynajmniej nie ma takiej potrzeby. Mylili się? Kłamali?

    Już widać, że dyskusja o zmianach podatkowych nie doprowadzi do racjonalnych decyzji. Z fazy złych rozwiązań jednego rodzaju przejdziemy do wadliwych rozstrzygnięć innego typu, czyli przysłowiowe z deszczu pod rynnę. Przecież doprawdy pytania nie stoją w pierwszej kolejności tak: czy podnieść podatek od wartości dodanej towarów, słynny VAT, z 22 do, jak już ktoś to zamarkował, 25 procent (co najbardziej obciążyłoby średnie i uboższe warstwy społeczeństwa, a więc będzie za tym optował nurt neoliberalny), czy też przywrócić trzeci próg podatkowy (co obciążyłoby wąską grupę najlepiej uposażonej ludności)? A może podnieść radykalnie składkę ubezpieczeniową? Albo nałożyć na nowobogackich jakiś podatek majątkowy?

    Teraz sytuacja jest już na tyle skomplikowana, że potrzebne jest gruntowne przebudowanie całego systemu finansów publicznych – zarówno jego strony dochodowej, jak i wydatkowej. Tylko kompleksowe i dalekosiężne ujęcie ma ekonomiczny sens. Powinno to być dokonane w sposób nie tylko zmniejszający deficyt budżetowy, ale odwracający tendencję w sferze długu publicznego tak, by przestał narastać, a począł sukcesywnie spadać. Potrzebna zatem jest strategia przejścia w ciągu 3-5 lat do pierwotnej (a więc bez liczenia kosztów obsługi długu publicznego) nadwyżki budżetowej, czyli do sytuacji, w której dochody systemu finansów publicznych, przede wszystkim budżetu państwa, będą wyższe od jego tak zwanych pierwotnych wydatków.

    Taka linia działań, jakby wielce ekonomicznie nie była racjonalna, politycznie nie wydaje się możliwa przy tradycyjnym, podejściu do sprawy. Trwać będzie wyścig rozmaitych pomysłów oraz bezproduktywne koncepcyjnie gadulstwo i jest wielce prawdopodobne, że w ferworze nieustających potyczek i walk politycznych w rezultacie postępować będzie psucie finansów publicznych. Dlatego też proponuję, aby partie, które są reprezentowane w parlamencie, zgodziły się na niekonwencjonalne rozwiązanie. Należy powołać specjalny panel, fachową grupę roboczą – najlepiej spoza grona osób aktywnie uwikłanych w politykę po którejkolwiek ze stron – kierowaną przez uznanego, bezpartyjnego eksperta, którego wszyscy ex ante i bezwarunkowo zaakceptują. Są takie osoby. Panel – mając do dyspozycji wszelkie informacje, narzędzia i środki, w tym aparat administracyjny resortów gospodarczych oraz kancelarii sejmu – powinien przedłożyć w ciągu roku wieloletni kompleksowy program naprawy finansów publicznych. Natomiast kierownicze gremia partii politycznych – w obecnym układzie są to PO, PiS, SLD i PSL – oraz prezydent mają się ex ante zobowiązać, że przyjmą do wiadomości i zgodnie przeprowadzą cały pakiet przez parlament oraz wprowadzą proponowane przez panel rozwiązania w życie począwszy od 2012 roku.

    Utopia? Jeśli tak, to zostaje inna ścieżka. Narastający bałagan, dewastacja gospodarki i postępująca dezintegracja społeczeństwo. Za kilka lat dojdzie do przekroczenia progu 60-cioprocentowego zadłużenia publicznego w stosunku do PKB, co wymusza konstytucyjny obowiązek przedłożenia w kolejnym roku zrównoważonego budżetu. Może to być niewykonalne w demokratycznym trybie. Nawet jeśli wtedy budżet byłby formalnie zrównoważony, to na pewno niezrównoważone będą gospodarka, państwo i społeczeństwo.

    Dixi et salvavi animam meam.

  17. (880.) “Zielona wyspa w środku Europy” chyba zaczyna tonąć, a na pewno coraz bardziej czerwienieje. Michał Boni i Grzegorz Schetyna w radiowych wywiadach zapowiedzieli możliwość podniesienia podatków, co oznacza, że de facto taka decyzja już zapadła, a rząd przygotowuje propagandowe podłoże pozwalające sprawnie wprowadzić swoje plany.

    W ten sposób rząd przyznaje się do porażki dotychczasowej polityki gospodarczej (niskie podatki i “uwalnianie energii Polaków” było przecież przedstawiane jako największy sukces tej ekipy). Na ironię zakrawa fakt, że podatki podwyższał będzie neoliberalny rząd, który niedawno proponował wprowadzenie podatku liniowego 3X15. A fe!

    Poza tym, skoro polski okręt sprawnie pokonuje fale na wzburzonym morzu – używając ulubionej retoryki Jana Vincenta-Rostowskiego – do czego potrzebne jest nagłe zwiększanie podatków? Przecież jeszcze rok temu rząd zaklinał się przed Sejmem, że możliwe jest utrzymanie 27-miliardowego deficytu! Teraz tymczasem ledwo ledwo dajemy sobie radę z zapięciem ponad pięćdziesięciomiliardowej dziury, w przyszłym roku zaś czekają nas większe kłopoty.

    Panie Profesorze! Jaki scenariusz przyjmie w Pańskiej ocenie rząd? Zdecyduje się na podwyżkę PIT-ów, czy tylko VAT-u (Rzeczpospolita informuje dziś, że rząd chce podwyższyć stawkę podstawową do 25 proc.) i składki rentowej? Jaki będzie skutek tych działań, przede wszystkim dla najbiedniejszych?

    I najważniejsze – kiedy mamy pakować walizki i emigrować?

  18. (879.) Komentarz do 878. Jest takie powiedzenie że, żeby uszczęśliwić swoją żonę, trzeba zarabiać więcej niż mąż jej siostry. Wydaje mi się że coś w tym jest, w naturze ludzkiej tkwi skłonność do porównywania się z innymi. Biologicznie daje się to uzasadnić obecnością w naszej korze mózgowej tzw. neuronów lustrzanych, które sprawiają że potrafimy “wczuć się” w sytuację innych.

  19. (878.) Nawiązaniu do ( 876) to ciekawe co to za badania ( może pseudo badania) . Ja bym wybrał kwotę 20 tys. i cieszyłbym się ze moi sąsiedzi też tyle mają.

    W sprawie wskaźnika PKB piękną odpowiedź dał prof. Zygmunt Bauman w artykule Wielkie kłamstwa.

  20. (877.) Do mojego poprzedniego tekstu wdarła się niezamierzona pomyłka. Otóż w przedstawionym przeze mnie eksperymencie, “wszyscy dookoła mają zarabiać nie 500 a 5000”. Mam nadzieję że wszyscy się zorientowali że to pomyłka, ale należy zachować “czujność rewolucyjną” :-)

  21. (876.) Oczywiście, Pan Profesor ma rację co do tego, że PKB jest wskaźnikiem niewystarczającym. Ze swojej strony dodam jeszcze tylko tyle,że wynika to też z naszej – ludzkiej psychologii. Prawdopodobnie nie jesteśmy szczęśliwsi niż nasi pra- pra- pra – pra – pra -pra – dziadkowie spod Grunwaldu, pomimo faktu, że właściwie każdy z nas żyje na poziomie znacznie wyższym od ówczesnych królów. Okazuje się bowiem, że szczęśliwość jest determinowana nie tyle przez to co “ja mam” ale raczej przez to co “ja mam w porównaniu z innymi”. I tu tkwi haczyk. Znany jest eksperyment w którym zadawano ankietowanym pytanie: “czy wolałbyś zarabiać 15.000zł podczas gdy wszyscy twoi sąsiedzi zarabialiby 20 000 zł, czy też raczej chciałbyś zarabiać 10 000 zł podczas gdy wszyscy dookoła zarabialiby po 5 00 zł”.
    Otóż, jak się łatwo domyślić, większość ludzi wybiera tą drugą opcję.Wniosek zatem jest taki, że konstruowanie wszelkiego typu “felicytometrów” jest bardzo trudne a to poniekąd dlatego, że nasza natura jest skomplikowana.

  22. (875.) Drogi Panie Profesorze,
    w czasie kampanii wyborczej pojawiło się wiele postulatów zwiększania wydatków/ zmniejszenia wpływów budżetowych m.in. zwiększenie ulg studenckich, rent i emerytur. Czy według Pana takie fiskalne stymulanty nie byłyby bardzo efektywne w chwili obecnej- wszak te grupy społeczne mają krańcową skłonność do konsumpcji bliską jedności, co poprzez mechanizm mnożnikowy jeszcze bardziej przyspieszyłoby wzrost PKB. Podobnież wzrost wykorzystania funduszy unijnych, które to są względnie neutralne względem deficytu budżetowego, a jednocześnie przyczyniają się do nakręcania koniunktury. A szybszy wzrost PKB oznacza też lepsze wskaźniki deficytu i długu do PKB. Jednocześnie możnaby realizować program zachęcający ludzi do dłuższej aktywności na rynku pracy, lub też stworzyć system automatycznych emerytur dla kobiet, które wychowały kilkoro dzieci. W ten sposób możnaby oddziaływać na zwiększenie przyrostu naturalnego mechanizmem, który jednocześnie byłby automatycznym stabilizatorem gospodarki. Czy przedstawione rozwiązania byłyby interesujące, zwłaszcza w obliczu potencjalnego drugiego dna kryzysu? Wszak w tej sytuacji eksport nie mógłby być kołem zamachowym gospodarki, jak to było w latach 2004- 2008.

  23. (874.) Michał (wpis 873) fachowo wyręczył mnie w wyjaśnieniu, na czym polega istota MAGLEV, super-szybkiego pociągu poruszającego się na specjalnym torowisku dzięki napędowi elektromagnetycznemu. To wiekopomne dzieło niemieckich konstruktorów oraz chińskich budowniczych sunie, bez kół, utrzymując się w istocie nie tyle na torowisku, ile nieco nad szynami. A to dzięki lewitacji magnetycznej i stąd nazwa – MAGLEV. Do 200 kilometrów na godzinę wehikuł rozpędza się w 80 sekund. Potem przez parę minut mknie z szybkością 430-431 km i …już zwalnia, bo dystans krótki, zalewie około 26 kilometrów. Z Szanghaju na lotnisko Pudong (oczywiście, jak na gospodarza światowej wystawy przystało, z nowym terminalem, choć nie tak pięknym jak pekiński) jedzie się MAGLEV-em siedem minut i 20 sekund. Pociąg co do sekundy zgodnie z rozkładem jazdy rusza ze specjalnie w tym miejscu wybudowanej stacji, do której dojeżdża się metrem. Miasto ma trzynaście linii metra, a ostatnia, prowadząca do terenów EXPO-2010, uruchomiona została niedawno. Największe wrażenie robi, gdy MAGLEV pędzi tuż obok wielopasmowej autostrady, wyprzedzając w oka mgnieniu wlokące się o 300 kilometrów na godzinę wolniej samochody. Te 440 sekundy unikatowej jazdy kosztuje 40 juanów (gdy ma się ważny bilet lotniczy; 50 juanów bez biletu), a więc około 20 złotych. Bilet VIP-owski to 100 juanów.

    MAGLEV to oczywiście projekt prestiżowy, inwestycja w kategoriach czysto ekonomicznych nieopłacalna. Ale na pewno imponująca. Od razu trzeba dodać, że nadal rozbudowywany jest już nieźle rozwinięty system szybkich pociągów tradycyjnej, kołowej technologii. Są one przy tym szybsze od japońskiego systemu Shinkansen. Z Szanghaju do Suzhou taki skład przekraczał niekiedy 330 km/h. To akurat tyle, by dojechać z Warszawy do Gdańska w godzinę. A ja jestem zadowolony, jak uda mi się przejechać naszym ‘maglewem’ z Nowej Iwicznej na Śródmieście w pół godziny. Prawdziwy MAGLEV byłby w tym czasie już w Częstochowie…

    Na EXPO tłumy. W sobotę, 17-go lipca, padł rekord: tereny wystawowe odwiedziło ponad 520 tysięcy osób! Tłok zatem niebywały. Dosłownie niebywały, bo taka masa ludzi nigdy w dziejach nie przewinęła się przez żadną imprezę. I długo nie uda się tego wyniku pobić, podczas półrocznej ekspozycji bowiem odwiedza to miejsce nad rzeką Huangpu około 70 milionów ludzi, w przytłaczającej większości Chińczycy (sam Szanghaj mieszkańców ma około 20 milionów). Przy okazji i do polskiego pawilonu zagląda wielu gości – w najlepszych dniach nawet 50 tysięcy.

    Do cieszących się największym powodzeniem pawilonów – w tym do obiektu chińskiego, stylizowanego, doskonałego architektonicznie i wewnątrz z przepięknym, dyskretnie animowanym gigantycznym obrazem-panoramą tradycyjnego chińskiego miasta – trzeba stać aż pięć godzin. Wszystkich jednak bije pod tym kątem Arabia Saudyjska. Aby wejść do prześlicznej urody pawilonu, trzeba czekać nawet dziewięć godzin! A co tam w środku? Ano największy IMAX na świecie. Wewnątrz kuli wyświetlany jest film ilustrujący środowisko naturalne, jego zmiany i konsekwencje styku z działalnością gospodarczą człowieka. Podczas gdy IMAX eksponowany jest na całej powierzchni wnętrza kuli, ze wszystkich możliwych stron, oniemiała z zachwytu publiczność po całym dniu wystawania w kolejce kręci się przez kilka minut 360o wokół. Robi to wrażenie, trzeba przyznać. Ale piękniejszy jest ten chiński ruchomy obraz, przed którym przesuwa się nieustannie szpaler ludzi. Niestety, prawie wszyscy wszędzie cały czas robią zdjęcia, co i utrudnia, i psuje oglądanie. Niekiedy ma się wrażenia, że to aparaty fotograficzne oglądają wystawę, a nie ludzie.

    Na tle największych atrakcji polski pawilon wygląda skromnie, choć z zewnątrz prezentuje się nieźle. Zwłaszcza wieczorem, gdy przez ażurowe wycinanki prześwituje wpierw błękit, potem róż, zieleń i kolor ciemno niebieski. A w środku? Też miło, ale krajowe media w sposób zdecydowany przesadzają z entuzjastyczną oceną prezentacji. Są pawilony dużo bardziej zajmujące od strony ekspozycji, chociażby radykalnie sobie przeciwstawne włoski (styl i elegancja) oraz niemiecki (praktyka i informacja), czy też porywające od strony architektury, jak brytyjski, fiński, holenderski, koreański… Bijemy za to zdecydowanie Francuzów (aż dziwne), możemy rywalizować z Hiszpanią (choć ich żywa tancerka flamenco ściąga spory tłumek), dajemy radę Japonii, wyglądamy lepiej niż Afryka. A nad wszystkimi i tak góruje przecudnej urody Shanghai World Expo Arena. Od stycznia będzie to Mercedes-Benz Arena, bo już sprzedana, ponoć za 300 milionów dolarów, acz jej zbudowanie, nie licząc ceny ziemi, kosztowało połowę tej kwoty. Ten przepiękny obiekt stawiam na planetarnym podium współczesnych arcydzieł architektury razem z operą w Sydney i Walt Disney Concert Hall w Los Angeles.

    A co tam w naszej chacie na EXPO? Zaraz przy wejściu film o Polsce, w którym to obrazku między innymi młoda Chinka opowiada, jak to zakochała się w naszym kraju, a potem animacja na ścianie, czyli gadający smok. W kuluarach nawet zaśpiewał mi “szła dzieweczka do laseczka”. A dokładniej to zaśpiewała, bo była to akurat studentka, jedna z czterech osób wynajętych do odpowiadania na pytania zadawane smokowi. Ponadto kilkanaście monitorów telewizyjnych pokazujących tematy różne. Największym powodzeniem cieszy się telewizor nadający relację z zawodów Miss Polonia, najmniejszym ciąg ekranów informujący o wielkich osiągnięciach polskiej gospodarki w czasie kryzysu; chyba z niczym innym aż tak w Chinach nie można chybić…

    No i kilkuminutowy film trójwymiarowy pokazujący historię Polski. Choć nieszablonowy, to jest zrobiony tak, że doprawdy trzeba tę historię dobrze znać, aby wiedzieć, kto z kim walczy i wygrywa i czy jakieś powstanie albo rewolucja kiedyś skończyła się jakimś naszym zwycięstwem, czy też zawsze przegrywaliśmy. Czy ci rycerze z krzyżami na płaszczach to nasi dzielni wojowie? I jak skończyła się II wojna światowa? Lepiej wykształceni wyłowią jeszcze Chopina (choć parę taktów etiudy rewolucyjnej leci po sekwencji z powstawiania styczniowego 1863 roku, a nie po obrazku z powstania listopadowego 1830 roku), a bardzo dobrze wyedukowani może jeszcze po drodze zdążą dostrzec, że był też jakiś człowiek od nieba i gwiazd – Kopernik. Wydźwięk jest wszak taki, że Polacy – inaczej niż Chińczycy, którzy na swoim animowanym obrazie głównie pracują i tworzą – przede wszystkim walczą i buntują się. Podczas gdy oni pokazują w swoim pawilonie, jak się mozolnie krzątali wokół codziennych spraw, my jak się przez tysiącletnie dzieje żwawo tłukliśmy.

    W sumie jednak nasz pawilon cieszy się zainteresowaniem i sympatią, jest dobrze zorganizowany i sprawnie obsługiwany, łącznie z restauracją z dobrą (i drogą) polską kuchnią, choć funkcjonujący obok sklep z piękną biżuterią ze srebra i bursztynu (jeszcze droższą) odnotowuje większe obroty. Zważywszy, że dla bardzo wielu spośród kilku – pięciu do siedmiu, jak można szacować – milionów Chińczyków, którzy przewijają się przez nasz pawilon podczas całego EXPO, jest to pierwsza okazja, przy której cokolwiek mogą usłyszeć i zobaczyć o Polsce, całe to przedsięwzięcie ma sens. Można zadawać sobie pytanie, czemu w ogóle służy we współczesnym świecie EXPO, jaka jest, czy być powinna jego misja.

    Tegoroczne wydarzenie odbywa się pod hasłem Better City, Better Live, jednakże mało kto się nim przejął, bo każdy i tak przywiózł swój Disneyland. Ale jeśli w ogóle jest taka instytucja jak wystawa światowa, to nieobecność na niej byłaby dużym błędem. Skoro do pawilonu Arabii Saudyjskiej wzniesionego za 170 milionów dolarów stoi się dziewięć godzin, to dwie-trzy godziny w kolejce do polskiego, zbudowanego za niewiele ponad dziesięć milionów, należy uznać za prawdziwy sukces…

  24. (873.) MAGLEV od słów magnetic levitation, to technologia napędu opracowana przez niemieckich inżynierów już kilka dekad temu, maszyna napędzana jest przez skomplikowany system elektromagnesów utrzymujący pojazd 1 cm nad torowiskiem w którym są one zamontowane. Tutaj to torowisko napędza pociąg, który sam napędu nie ma. Fantastyczna technologia. Ten pociąg którym P. Profesor podróżował to właśnie dzieło naszych sąsiadów zza Odry, chociaż warto zauważyć, że torowisko zbudowali sami Chińczycy, oczywiście superszybko i superdokładnie, uzyskując precyzję rzędu 1mm/30km(!!!). W naszych nadwiślańskich warunkach to tylko science fiction. W Polsce raczej nie mamy co o niej marzyć. Będziemy mieli szybką kolej (patrz linia “Y”) ale nie MAGLEV, nasza będzie tradycyjna. O ile MAGLEV może osiągać teoretycznie 600km/h (w praktyce w Chinach pojechał ponad 500 km/h) nasza kolej dużych prędkości osiągnie 350. Jej budowa ma ruszyć za 4 lata, pod warunkiem, że pieniędzy nie braknie.

    Pozdrawiam!

  25. (872.) Panie Profesorze, polski pawilon na EXPO rzeczywiście robi takie wrażenie, jak to opisują nasze gazety?

    To w jakiej odległości znajduje się lotnisko od centrum Szanghaju, że trzeba tam puścić pociąg rozpędzający się do 431 km/h?I pomyśleć, że w Warszawie dopiero powstaje linia kolejowa łącząca Okęcie z centrum stolicy. Będzie sukces, jeśli SKM-ka rozpędzi się do 80 km/h…
    To chyba najbardziej obrazuje przepaść, jaka dzieli nas od reszty świata.

  26. (871.) Ewidentnie widac, ze Darek (wpis 870) nie czytal “Wedrujacego swiata”… Przeciez tam jest juz odpowiedz na jego pytanie! Naprawde, radze wpierw poczytac, bo potem latwiej nam jest prowadzic rzeczowa dyskusje.
    Krytykujac waskie pole obserwacji ekonomicznych i pomijanie wielu kulturowych i spolecznych aspektow rozwoju przy stosowaniu jedynie PKB jako miary zmian i (ewentualnego) postepu, prezentuje tam rozmaite alternatywne ujecia, jak HDI, Human Development Index, czyli Indeks Rozwoju Kapitalu Ludzkiego, czy tez SWB, tzw. Subjective Well-Beeing Index, albo nawet proby mierzenia poziomu satysfakcji i szczescia.
    Co wiecej, proponuje nowa miare, ZIP, czyli Zintegrowany Indeks Pomyslnosci, o ktorego wysokosci poziom PKB decyduje jedynie w 40 proc. Pozostale 60 proc. wartosci tego kompleksowego miernika rozwoju spoleczno-gospodarczego zalezy od zasobow czasu wolnego, jakosci kapitalu ludzkiego i spolecznego, stanu srodowiska naturalnego, poziomu kultury, zadowolenia z funkcjonowania administracji, satysfakcji z warunkow i standardu zycia.
    Dyskutowalismy o tych zagadnieniach takze przy okazji mojej wrzesniowej wizyty na Sorbonie na zaproszenie prezydenta Francji, Nicolasa Sarkozy’ego, ktory tez jest swiadom ulomnosci PKB jako miary rozwoju i zacheca badaczy do poszukiwania i tworzenia lepszych, bardziej adekwatnych miar funkcjonowania gospodarki i rozwoju spolecznego.

    Niektorzy internauci chcieliby wiedziec cos wiecej na temat moich aktualnych podrozy. Teraz jestem w Szanghaju, gdzie na uniwersytecie wyglosilem cykl wykladow na temat “Globalization, Transformation, Development” w ramach Summer School. Oczywiście bylem rowniez na EXPO 2010, gdzie odwiedzilem 11 pawilonow, poczawszy od polskiego. Nieco pozniej na mojej trasie sa Indie, Nepal i Bhutan, a wiec podroz w kregach hinduizmu, buddyzmu, taoizmu i konfucjanizmu (akurat dzisiaj zwiedzilem swiatynie Konfucjusza w Suzhou), o ktorych to filozofiach i religiach tez dyskutowalismy na naszym blogu.

    Cel pobytu w Bhutanie – niezależnie od seminarium i wykladu – to przede wszystkim studia porownawcze poswiecone tam zrodzonej koncepcji GHI, czyli Gross Happiness Index. To przeciez fascynujace, ze w tym kraju, jednym z najbiedniejszych na swiecie, ludzie sa bardzo szczesliwi. Przypomnijmy – bo pisze o tym w “Wedrujacywm swiecie” – ze Bhutan to jeden z biedniejszych krajow, ale zarazem jego mieszkancy plasuja sie posrod dziesieciu najszczęśliwszych spoleczenstw – obok takich krajow z wysoko rozwinieta spoleczna gospodarka rynkowa, jak Dania, Szwecja, Finlandia, Norwegia…

    P.S.
    Przepraszam za brak polskich liter, ale wciaz jeszcze jestem w Szanghaju. Juz na lotnisku, na ktore dojechalem w 7 minut i 20 sekund pociagiem typu MAGLEV, ktory rozpedzil sie az do 431 kilometrow na godzine!

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *