Witam na blogu – Welcome on the Blog

Blog jest częścią NAWIGATORA do mojej książki Wędrujący świat www.wedrujacyswiat.pl. Jej Czytelnicy mogą tutaj kontynuować frapującą i nigdy niekończącą się debatę na temat światowej społeczności, globalnej gospodarki i ludzkich losów, a także naszego miejsca i własnych perspektyw w tym wędrującym świecie.

Tutaj można przeczytać wszystkie wpisy prof. Grzegorza W. Kołodko.
Zapraszam do dyskusji!

Blog is a part of NAVIGATOR to my book Truth, Errors and Lies. Politics and Economics in a Volatile World www.volatileworld.net. The readers can continue here the fascinating, never-ending debate about the world’s society, global economy and human fate. It inspires one to reflect also on one’s own place in the world on the move and one’s own prospects. In this way the user can exchange ideas with the author and other interested readers.

Here you can download archive of all posts professor G. W. Kołodko.
You are invited to join our debate!

2,861 thoughts on “Witam na blogu – Welcome on the Blog

  1. (870.) Panie profesorze weźmy np. powszechny dziś w świecie sposób obliczania wydajności krajowej gospodarki, czyli PKB. Przecież PKB wciąż rośnie, a ludzie jakoś nie czują, że im się dużo lepiej żyje? Dlaczego?

  2. (869.) Spoleczna gospodarka rynkowa funkcjonuje – i to z powodzeniem – w krajach skandynawskich. Pisze o tym tak w “Wedrujacym swiecie”, jak i w nowej ksiazce pt. “Swiat na wyciagniecie mysli”, ktora ukazuje sie w pazdzierniku. Takie kraje jak Szwecja, Dania, Norwegia oraz Finlandia wlasnie dzieki spoleczanej gospodarce rynkowej w wiekszosci znaczacych rankingow znajduja sie na szczytach – od standardu zycia poprzez nasycenie internetem, od stanu srodowiska naturalnego po nikla przestepczosc, od dlugotrwalosci zycia do sprawnosci biurokracji. Tam tez bardzo wysoki jest stan wyksztalcenia i bardzo malo nierownosci w podziale dochodow. Wspolczynnik Giniego wynosi w Szwecji zaledwie 0,23, a Dunczycy sa najszczesliwszymi ludzmi na swiecie. Pewnych elementow spolecznej gospodarki rynkowej mozna dopatrzec sie takze w Kanadzie oraz Nowej Zelandii. Sposrod krajow posocjalistycznych najwiecej chyba z tego systemu ma Slowenia.
    Marek (wpis 855) chialby tez wiedziec cos wiecej na temat moich aktualnych podrozy. Teraz jestem w Szanghaju (stad brak polskich liter), gdzie na uniwersytecie mialem cykl wykladow w ramach Summer School. Oczywiscie, bylem rowniez na EXPO 2010, gdzie odwiedzilem 11 pawilonow, poczawszy od polskiego. Nieco pozniej na trasie sa Indie, Nepal i Bhutan, a wiec w kregach konfucjanizmu (akurat dzisiaj odwiedzilem swiatynie Konfucjusza w Suzhou), taoizmu, buddyzmu, o ktorych to filozofiach i religiach tez juz dyskutowalismy na naszym blogu.
    Sle zatem wszystkim chinskie pozdrowienia :-)

  3. (868.) Piasek 125, ja inaczej to widzę. Owszem korporacje wciskają ludziom kit wystarczy sobie przypomnieć świńską grypę. Znakomicie stosują strategie: problem-reakcja-rozwiązanie. Całe szczęście, że społeczeństwa stawiają opór.
    Autor wpisu 867 chyba nie dostrzega tego, że przez stulecia chrześcijaństwo łączyło Europejczyków. Dziś natomiast uważam że nie tylko z kryzysem finansowym mamy do czynienia ale także z kryzysem duchowym. Nie łączy nas już bowiem kościół Mariacki w Krakowie, katedra Notre Dame i Kaplica Sykstyńska. Obecnie łączą nas: traktat lizboński, MTV, pełny brzuch, wakacje na Ibizie oraz tolerancja dla gejów.

  4. (867.) Witam Pana Profesora.
    Oczywiście polecam wszystkim Pana książkę Wędrujący Świat. A jednak brakuje mi paru elementów . Szkoda że Pan nie pokazał jak korporacje wciskają ludziom kit. Zwłaszcza medialne i farmaceutyczne. I jedna z najgroźniejszych korporacji czyli Kościół katolicki. Zmonopolizował rynek religii, stosuje już prawie 2000 lat swoja socjotechnikę. Udaje ze pomaga a grabi ile może. Czyli inaczej wilk w owczej skórze. Ciekawe kiedy znowu zrzuci swoją owczą skórę i pokaże kły.
    Rozumiem ze wielu się boi jawnie pokazać ich manipulacje, ale właśnie od korporacji klerykalnej uczą się wszystkie inne korporacje i stosują podobne metody prania mózgu.
    Taką wysunąłem hipotezę,że klerycy wykorzystali słabość komunizmu w ten sposób,że pracownicy w PRL byli coraz bardziej roszczeniowi i przez to spadła efektywność pracy, klerycy wykorzystali ta słabość i wmówili robotnikom ze jak będą mieli jeszcze więcej wolności to im będzie jeszcze lepiej. Klerycy zrobili to co zrobił wcześniej Lenin rewolucje ale bez użycia siły. Klerycy w Polsce byli na dnie a robotnicy byli wszystkim w PRL , dziś się role odwróciły, klerycy z powrotem są górą a ludzie pracy niczym.

  5. (866.) Witam!

    Pytanie postawione przez Marka ( 865) jest bardzo ciekawe. Gdyby rzeczywiście zestawić wszystkie kraje ,w których system ekonomiczny oparty jest na zasadach społecznej gospodarki rynkowej i sprawdzić , jaki jest stopień zamożnosci tych krajów ( nie w oparciu o PKB tylko szerzej – właśnie o HDI ) i dodatkowo porównać to ze stopniem zadowolenia mieszkańców tych państw, czyli spojrzeć na tak zwane “mapy szczęścia ” , znajdujące się na portalu “Wędrujacego Świata”, to byłby to całkiem ciekawy materiał.
    Takie samo zestawienie należałoby zrobić z krajami o gospodarce opartej na zasadach liberalnych , czy raczej neoliberalnych , porównać je i wtedy uzyskalibyśmy prostą ( lub nie ) odpowiedź na pytanie, który system gospodarczy jest lepszy ?
    Oczywiście dodając do tego pytanie : dla kogo lepszy ?

    :-)

  6. (865.) Panie Profesorze!
    Czy mógłby Pan wskazać kraje ,w których funkcjonuje społeczna gospodarka rynkowa. Ciekawe czy sa to kraje zamozne i czy w swietle tych nowych mierników typu HDI , poczucie zadowolenia mieszkańców tych państw jest wysokie ? A moze jest na odwrót ?

    I tak już z ciekawości- czy wyrusza Pan znów na jakas wyprawę w te wakacje?

  7. (864.) Witam! Teraz będzie krótko, bo o społecznej gospodarce rynkowej napisałem więcej gdzie indziej. Cały rozdział na ten temat jest w książce “Świat na wyciągnięcie myśli”, która nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ukaże się za trzy miesiące, 10 października, a wcześniejsza wersja tekstu jest opublikowana w pracy zbiorowej: O społecznej gospodarce rynkowej, w: Krzysztofa Budziło (red.), Podstawowe założenia Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, Wydawnictwa Trybunału Konstytucyjnego, Warszawa, s. 31-38.

  8. (863.) Szanowny Panie Profesorze. Uznanie i podziękowania za rzetelną informację na temat zadłużenia Polski w PRZEGLĄDZIE jak i tutaj na blogu. Mam kolejne pytanie na temat Konstytucji. Napisane jest, że Polska realizuje “społeczną gospodarkę rynkową”. Jak widać praktyka odbiega od rzeczywistości i od zapisów Konstytucji a władza realizuje i zamierza pogłębiać krańcową formę neoliberalną. Społeczna gospodarka rynkowa powinna opierać się na regulacyjnej roli państwa w stosunku do cen niektórych produktów rzutujących na poziom życia. Dla przykładu, dlaczego w Polsce ceny paliw płynnych są wyższe niż w innych krajach UE, natomiast rząd wszystko robi aby podnosić ceny gazu i prądu do poziomu cen europejskich. Wszystko byłoby logiczne gdyby płace Polaków nie stanowiły średnio 1/4 płac w innych krajach Unii. Czy ktoś powinien protestować i w jaki sposób? Serdecznie pozdrawiam

  9. (862.) Damian (wpis 860) pyta o zasygnalizowaną w “Wędrującym świecie” koincydencji teorię rozwoju. Zasygnalizowaną, bo jak sam o tym już kilkakrotnie pisałem, to tylko jej wstępny zarys, rozwinięciem którego zajmę się w następnych pracach. “Czy ta teoria oznacza, że właściwie nic nie można przewidzieć, czy zaplanować, bo o wszystkim decyduje przypadek?” Otóż to nie tak. W tej teorii nie chodzi o przypadek, co słowo “koincydencja”, a więc jakby “zbieg okoliczności”, może sugerować. Rzecz nie w przypadkowości, ale w kompozycji albo, inaczej, w strukturze czynników. Może być ona przypadkowa, ale może – i powinna – być świadoma. Idzie zatem o kombinację uwarunkowań rozwoju, o konkretny ich splot przesądzający o tym, że określone zjawisko czy proces może zaistnieć. Podkreślić chcę zatem termin “splot”, gdyż on dobrze oddaje istotę sprawy. Teoria ta zatem powiada, że z ogromu tego, co się dzieje, trzeba potrafić wyłuskać te zjawiska i procesy – nie tylko ekonomiczne, co ważne – których splot jest determinujący dla przebiegu procesu reprodukcji.

    To wszystko bynajmniej nie oznacza przypadkowego zbiegu tych okoliczności. To nie jest pokłon przed determinizmem i przyznanie, że decyduje los, przypadek – raz dobry, kiedy indziej zły – i tylko trzeba potrafić odczytać, co z czym się zbiegło. Teoria koincydencji nie jest bierną interpretacją procesów rozwojowych, ale punktem wyjścia ich twórczego kształtowania. Przechodząc od tej teorii ujmowanej opisowo (deskryptywnie) do nowego pragmatyzmu, a więc do ujęcia postulatywnego (normatywnego), widzimy, że problem tkwi w świadomym, politycznym oddziaływaniu na splot czynników tak, aby ułożyły się one w pożądaną (a nie daną egzogenicznie) wiązkę determinant rozwoju. Jest to zatem teoria w istocie endo-, a nie egzogeniczna.

    Damian dopytuje się też, ” Czy ona nie jest zbyt prosta i oczywista?” Tylko na pozór. Nigdy nie jest proste – nawet ex post, nie mówiąc już o ex ante – skonfigurowanie splotu determinant procesu reprodukcji makroekonomicznej, wyważenie ich wagi i siły oddziaływania. Bynajmniej też nie ma nic oczywistego, jeśli chodzi o wskazanie momentu przegięcia – tak to nazwijmy – który musi zaistnieć, aby konkretny, ilościowo zdefiniowany i jakościowo przeanalizowany splot okoliczności (uwarunkowań) przesądził o przetoczeniu się masy krytycznej określonego procesu.

    Przyjmijmy teraz, że takim pożądanym (po są przecież i niechciane) procesem jest zasadnicze przyspieszenie tempa zrównoważonego rozwoju społeczno-gospodarczego Polski w nadchodzącej dekadzie 2011-20. Co implikuje koincydencji teoria rozwoju? Przede wszystkim trzeba w miarę jasno i klarownie określić, czego się pragnie, zwłaszcza że nadszedł już czas gospodarki (a więc i ekonomii) postPKBowskiej. A nawet w tej sprawie w polityce makroekonomicznej jasności nie ma, tym bardziej że nadal miesza się środki polityki z jej celami.

    Na pewno teoria koincydencji nie implikuje, że “najlepsza polityka to brak polityki” albo inne wait & see, czyli czekanie i bierne przyglądnie się, jakie to niezależne od nas okoliczności się zbiegną, czyli co, jak i dlaczego samo z siebie się ułoży (niekoniecznie twórczo). Rzecz natomiast w aktywnym, apriorycznym rozpoznaniu i zaprojektowaniu determinant rozwoju i ich stymulowaniu. A tych determinant, które mają istotne, nie drugorzędne znaczenie jest wiele, kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt. I nie można też poddać się i powiedzieć, że jest ich za dużo i nie można nad ich wiązką, nad tym właśnie splotem zapanować. Trzeba wiedzieć, co od czego (czyli: dlaczego?) zależy i budować architekturę całego gmachu splotu uwarunkowań – od stymulowania krańcowej stopy oszczędzania do poprawy umiejętności zarządzania ryzykiem; od kształtowania prowzrostowego kursu walutowego do podnoszenia jakości kapitału ludzkiego; od sprzyjającego formowaniu kapitału opodatkowania dochodów do pogłębiania zakresu spójności społecznej; od pozyskiwania z zagranicy nowych technologii do sprzyjania rodzimym innowacjom; od państwowych inwestycji w infrastrukturę do regulacji chroniących interesy konsumentów; od polityki rozwoju regionalnego do usprawniania regulacji unijnych na szczeblu europejskim; od odbiurokratyzowania uruchamiania i ekspansji przedsiębiorczości do instytucjonalnego blokowania korupcji, etc.

    To natomiast co jest oczywiste, to zmienność tak samych determinant rozwoju, jak i ich kompozycji właściwej dla określonego czasu i przestrzeni. Dlatego taki splot przesądzający o biegu procesów rozwojowych wygląda różnie, niekiedy zasadniczo, w tym samym czasie w rozmaitych krajach – na przykład w najbliższej dekadzie w Chinach i w Rosji – jak i musi wyglądać odmiennie w tej samej gospodarce w różnych okresach – na przykład w Polsce w latach minionych i tych, co przed nami. Może zatem opracować obecnie strategię dla Polski – albo dla Chin, albo dla Rosji i dla każdego innego kraju – na następne lata. I każda z nich będzie inna, choć oparta na tej samej teorii, na koincydencji teorii rozwoju.

  10. (861.) Co Pan sądzi o nowym prezydencie. Jak Pan myśli czy Polska będzie się szybciej rozwijać, czy związku ze prezydent pochodzi z formacji ” neoliberalnej ” Polsce zagraża katastrofa ekonomiczna.

  11. (860.) Panie Profesorze, czy mógłby Pan w prosty sposób wyjaśnić co oznacza teoria koincydencji , o której pisze Pan w ksiazce ? Czy ta teoria oznacza,ze własciwie nic nie mozna przewidzieć czy zaplanować, bo o wszystkim decyduje przypadek? czy ta teoria , która jest dośc zdroworozsądkowa i wydaje sie sprawą oczywistą ma szanse , aby stać się teorią naukową ? Czy ona nie jest zbyt prosta i oczywista?

  12. (859.) Wojciech (wpis 857) zastanawia się, “czy rzeczywiście znajdujemy się w stanie katastrofy” zważywszy na olbrzymi i wciąż rosnący poziom zadłużenia, który – jak pisze – według niektórych źródeł wynosi aż “71 tysięcy na głowę”. To prawda, że jest się czym martwić, aczkolwiek nie jest to jeszcze żadna katastrofa. To nam dopiero grozi przy kontynuacji uprawianej od kilku lat nierozsądnej polityki gospodarczej. Zgodzić się natomiast trzeba z supozycją Wojciecha, że “prawdziwe informacje są ukrywane przez rząd, a ludzie pozostają w nieświadomości.”

    Sytuacja gospodarcza, w tym finansowa Polski jest skomplikowana i szereg trudności przejawia się z coraz większą ostrością, więc i ukrywać rzeczywisty stan rzeczy będzie coraz trudniej. Kłamliwa propaganda rządu – zwłaszcza premiera i ministra finansów – niestety trwa dalej. Będzie się jeszcze nasilać do końca tygodnia, a potem – po wyborach prezydenckich – nieco bardziej zostanie uchylony rąbek prawdy. Ale tylko nieco. Podobnie jak rok wcześniej, nazajutrz po wyborach do Parlamentu Europejskiego, kiedy to rząd radykalnie, z dnia na dzień, zmienił front przyznając, że budżet jest głęboko niezrównoważony i wymaga rewizji. Po raz pierwszy od wielu lat w trakcie roku niezbędna okazała się nowelizacja zwiększająca skalę deficytu i, konsekwentnie, powiększająca poziom zadłużenia publicznego. Analogicznie może być i tym razem. No, i działać trzeba będzie szybko, bo niedługo potem kolejne wybory. I potem jeszcze jedne…

    Zagregowana wielkość długu publicznego w końcu 2010 roku może wahać się w przedziale od 53 do 54 procent PKB (przyjmując, że produkt brutto wzrośnie o 3 procent i wyniesie w cenach bieżących około 1,4 biliona złotych). Dług wobec tego będzie niebezpiecznie zbliżać się do 55 procent PKB, czyli do drugiego zapisanego w ustawie o finansach publicznych progu ostrożnościowego.

    Przekroczenie pierwszego progu, w wysokości połowy produktu brutto, nastąpiło w tym roku. Nie pozwala to na dalsze nominalne zwiększanie względnego deficytu w kolejnym roku, następującym po zweryfikowaniu tego faktu ex post. Innymi słowy oznacza to, że stosunek deficyt planowanego na rok 2012 do planowanych na tenże rok dochodów budżetu nie będzie mógł być większy niż w roku przekroczenia progu 50-procentowego, czyli w roku bieżącym. Jakie to są kwoty i ile wynosi rzeczony stosunek, dowiemy się z całą pewnością dopiero na wiosnę 2011 roku. Przypomnijmy, że w ustawie budżetowej zapisano deficyt w wysokości 52,2 miliarda złotych, a dochody na poziomie prawie 302 miliardy, więc gdyby takie kwoty faktycznie miały miejsce, to w roku 2012 relacja tych dwu strumieni też musi być mniejsza niż 17,3 procent.

    Trzeci próg, bezwzględnie nakazujący zrównoważenie dochodów i wydatków budżetu w następnym roku, to konstytucyjnie przesądzony pułap 60 procent. Do tego nam jeszcze dość daleko. Przekroczenie natomiast drugiego progu, ku czemu szybki idzie, uniemożliwiać będzie udzielanie gwarancji rządowych, co bardzo zawęża pole działania instrumentów fiskalnych, które powinny być wykorzystywane do stymulowania wzrostu produkcji, zwłaszcza do pobudzania inwestycji. Wiele wskazuje na to, że w rezultacie nieudolnej polityki próg 55-procentowy może być przekroczony w 2011 roku. Uniknięcie tego, wobec zawężonej bazy podatkowej, wymagałoby cięć budżetowych lub podwyższenia podatków. Z czasem rząd będzie musiał uciec się do jednego i drugiego niepopularnego posunięcia, podobnie jak czyni to wiele innych krajów – od Grecji poprzez Wielką Brytanię po Niemcy.

    Przy takim poziomie całkowitego długu publicznego, czyli zadłużenia w kraju i zagranicą państwa (a więc całego społeczeństwa; tu każdy z nas jest winien wierzycielom tyle samo), jego poziom na mieszkańca wynosi około 20 tysięcy złotych. Tak więc informacja ostatnio ponownie podawana przez media o zadłużeniu w wysokości około 19 tysięcy złotych jest prawdziwa. Tyle każdy z nas, statystycznie biorąc, pożyczył z przyszłości, a dokładniej to tyle w sumie (wraz z naliczonymi odsetkami) w naszym imieniu pożyczyły rządy. I w przyszłości trzeba będzie to spłacić.

    Czy to jest dużo? W warunkach polskich na tyle dużo, że takie zadłużenie już nastręcza wielkie problemy z utrzymywaniem sytuacji budżetowej w ryzach. Przy długu publicznym oscylującym wokół kwoty 750 miliardów złotych każdy punkt jego oprocentowania to 7,5 miliarda złotych po rozchodowej stronie budżetu. Przy średnich odsetkach w wysokości 4 punktów to już 30 miliardów wydatków rok rocznie. I tak to jest, ponieważ polski dług publiczny obciążony jest w swojej części zagranicznej przeciętnymi odsetkami 3,8 (na koniec 2009 roku 26,3 procent całkowitego zadłużenia Polski to zobowiązania wobec zagranicy), a w części krajowej około 5 (odpowiednio 73,7 procent długu publicznego).

    Rząd radzi sobie z zarządzaniem długiem publicznym z coraz większym trudem. Dług rośnie nieustannie; ostatnio coraz szybciej, a w tym roku skokowo. Co gorsza, przyrasta w sposób mało produktywny, bo pożycza się nie tyle po to, aby ex ante gromadzić środki na współfinansowanie przedsięwzięć rozwojowych, ile po to, by ex post zasypywać poszerzającą się dziurę budżetową, powstałą wskutek załamania się dynamiki gospodarczej. Dodatkowo jeszcze do pogorszenia sytuacji budżetowej przyczynił się błąd w postaci rezygnacji z części wpływów podatkowych (ubytek około 7,5 miliarda złotych z powodu zniesienia trzeciego progu podatkowego).

    Co zaś tyczy się przytaczanej niekiedy kwoty ponad 70-tysięcznego zadłużenia na głowę, to do długu publicznego doliczane są tutaj zobowiązania finansowe sektora przedsiębiorstw (finansowych i nie finansowych) oraz dług gospodarstw domowych, czyli ludności. Ciężar gatunkowy i gospodarcze konsekwencje tych długów nie są jednakowe. Z ich natury jest tak, że w sumie są one najczęściej większe aniżeli dług publiczny. W Polsce zadłużenie ludności na koniec 2009 roku wyniosło 412 miliardów złotych, czyli około 30 procent PKB. W połowie 2010 roku sięga ono, jak można szacować, już 450 miliardów.

    Dług ten może automatycznie rosnąć nawet w przypadku nie zaciągania przez ludność nowych kredytów. Wystarczy, że wzmacnia się kurs obcych walut, w których pobierane są kredyty gospodarstw domowych. Szczególnie jest to widoczne w pożyczkach mieszkaniowych, z których większość nominowana jest w innych niż złoty walutach, zwłaszcza we frankach szwajcarskich (około 57 procent; inne obce waluty to nieco ponad 6 procent). A notowania franka wobec złotego już od wielu miesięcy idą mocno w górę. Na bieżąco sytuację trochę ratuje relatywnie niskie oprocentowanie kredytu we frankach, choć to też zależy od tego, kiedy kto się zapożyczał.

    W sumie ludność – indywidualnie i zbiorowo, jako całe społeczeństwo – jest zadłużona na około 1.200 miliardów (1,2 biliona) złotych, co oznacza blisko 32 tysiące złotych na mieszkańca. Pozostałe zatem prawie 40 tysięcy ze wspomnianych 71 tysięcy bierze się z zadłużenia przedsiębiorstw, zarówno nie finansowych, jak i banków oraz innych firm finansowych.

    Tak więc suma pozostałych długów (około 50 tysięcy złotych per capita) ma się do zadłużenia publicznego (około 20 tysięcy per capita) jak 5:2. Podobnie jest we wszystkich wysoko rozwiniętych krajach G-7, przy czym w Wielkiej Brytanii, USA i Kanadzie dług gospodarstw domowych przekracza wartość długu publicznego, podczas gdy w Japonii, we Włoszech i Francji jest odwrotnie; zadłużenie publiczne jest większe (w Japonii około trzykrotnie) niż pożyczki zaciągnięte przez gospodarstwa domowe. W Niemczech obie te pozycje są mniej więcej równe.

    Na to nakładają się długi sektora przedsiębiorstw, które, przykładowo, w Japonii są nieco mniejsze niż zagregowane zadłużenie publiczne i gospodarstw domowych, a w Wielkiej Brytanii nieco większe. W największych spośród niebogatych krajów tzw. grupy BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny) sytuacja jest bardziej zróżnicowana, co wiąże się z ich historią funkcjonowania w ramach gospodarki rynkowej. Brazylia i Indie są zadłużone na rozsądną, wciąż znacznie mniejszą skalę niż kraje G-7. Natomiast w Chinach (zadłużonych w sumie bardziej niż Brazylia i Indie) oraz w Rosji (zadłużonej odpowiednio mniej) największą pozycją na liście zobowiązań są długi przedsiębiorstw spoza sektora finansowego. Tam ten dług jest kilkakrotnie większy niż dług publiczny, co stanowi odmienne niż w Polsce albo Japonii niebezpieczeństwo.

    Dodajmy, że zagregowane zadłużenie we wszystkich czterech formach (dług firm sektora finansowego, kredyty udzielone przedsiębiorstwom nie finansowym, zadłużenie ludności, dług publiczny) jest relatywnie (w porównaniu do PKB) dwukrotnie większe w Chinach niż w Rosji, a w USA dwakroć większe niż w Chinach. W Japonii z kolei jest ono półtora razy większe niż w USA, gdyż sięga aż 460 procent PKB. W Polsce można szacować tak zagregowane całkowite zadłużenie ludności, przedsiębiorstw i państwa na sporo więcej niż 100 procent PKB, co w skali porównań międzynarodowych lokować może nas już powyżej przeciętnej, w gorszym z tego punktu widzenia towarzystwie.

    Trzeba wszak podkreślić, że dodawanie tych czterech form zadłużenia to sumowanie różnorodnych składników i nie należy posuwać się zbyt daleko z wyciąganiem wniosków z takich wskaźników. O ile sumowanie długu publicznego i zadłużenia gospodarstw domowych nie budzi wątpliwości, to bardziej kontrowersyjną kwestią jest dodawanie również długu przedsiębiorstw oraz instytucji finansowych. Jeżeli są to podmioty prywatne, to ich zadłużenie teoretycznie nie powinno obciążać podatników (chociaż ostatni kryzys pokazał dobitnie, że w praktyce może być inaczej). Jeżeli są to podmioty publiczne, to sytuacja jest bardziej skomplikowana. Tak czy inaczej, w przypadku zadłużenia tych podmiotów bardzo trudno jest określić, jaka jego część może w przyszłości obciążyć podatników.

    Tak się złożyło, że na szczycie G-20 w Toronto najbardziej świecić oczyma musieli możni tego świata, ci z grupy najbardziej rozwiniętych krajów, G-7, uzupełnieni jeszcze o mocno zadłużonych (choć nie w postaci skromnego długu publicznego) Szwajcarów i Południowych Koreańczyków, a nie kraje na dorobku, gospodarki największych “wyłaniających się rynków”. To skądinąd zdumiewające, że w największym stopniu ponad swe rzeczywiste możliwości żyją najbogatsi.

    W ostatniej dekadzie jakby role się pozamieniały. Kraje bogate i rozwinięte zachowują się jak pouczane przez nie wcześniej przez lata całe kraje rozwijające się, podczas gdy te drugie postępują tak, jak kiedyś czynili to ich niedawni mentorzy. Niedawni, bo teraz to Brazylijczycy mogą krytykować Amerykanów, Hindusi doradzać Brytyjczykom, a Chińczycy przestrzegać Koreańczyków. Niestety, Polacy nie za bardzo mają czego uczyć Niemców, choć i ci jakby zapominali o swoim typowym kiedyś Ordnung…

    Kryzys finansów publicznych krajów, w których deficyt budżetowy przekracza 10 procent, a dług publiczny 100 procent PKB, to już prawdziwy ekonomiczny dramat, do którego Polsce jeszcze daleko. Jednakże kontynuacja tendencji biorących górę w trakcie ostatnich kilku lat prowadzić musi do drastycznego pogarszania się sytuacji finansowej – nie tylko państwa, ale także sektora przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Wciąż jeszcze nie jest za późno, aby temu w sensowny sposób przeciwdziałać. Szkoda tylko, że przerasta to możliwości obecnego rządu, co potwierdzają dane napływające z każdym kolejnym kwartałem. W efekcie dotkliwość niezbędnych dostosowań fiskalnych będzie większe, niż byłoby to nieuniknione przy prawidłowej polityce ekonomicznej.

  13. (858.) @856.
    Ważne też, by zdać sobie sprawę, że aby wnioskować na podstawie próby o całej populacji nie można nie zróżnicować tej próby na podobieństwo tej pierwszej. Nie losuje się bowiem ludzi tak jak piłek z pudełka…
    Statystycy mają do tego bogaty zestaw narzędzi, bez sensu bowiem byłoby badać próbę zebraną na przykład z Warszawy 50% i Radomia 50%, skoro w takich miastach jak Warszawa żyje mniejszy procent populacji niż w takich jak Radom, w tych zaś z kolei mniej niż w mniejszych miastach…
    Należy również zastanowić się jakie cechy populacji brać pod uwagę przy tworzeniu próby – czy jedynie uwarunkowania geograficzne, czy branże, czy też może wielkość przedsiębiorstw w których pracują ludzie, czy inne parametry mające wpływ na wysokość zarobków.
    Określenie metodologii badań ma wpływ na wyniki i nie jest ono jak widać takie proste…
    Cóż nie każdy zna się na statystyce, kto miał styczność ten wie, że nie jest to łatwa dziedzina (sam mam wykształcenie ekonometryczne), ale każdy może obserwować swoje otoczenie i porównywać i dociekać…
    Aby zatem móc krytycznie spojrzeć na badania takie jak statystyki dot. zarobków należałoby wgłębić się w ich metodologię, może to jednak, jak zaznaczyłem nie być łatwe…

  14. (857.) Szanowny Panie Profesorze, Pojawiają się w prasie informacje o wielkości zadłużenia Polski. Rzepa podała np. wysokość 19 tys na głowę Polaka a inne źródła podają 71 tysięcy na głowę. Obie te wielkości są ogromne i wskazują na zagrożenie katastrofą w skali większej od Greckiej. Domyślam się,że prawdziwe informacje są ukrywane przez rząd a ludzie pozostają w nieświadomości. Czy mógłby Pan skomentować co to wszystko oznacza i czy rzeczywiście znajdujemy się w stanie katastrofy. Najlepiej w stałym Pana felietonie w PRZEGLĄDZIE. Pozdrawiam z ogromnym szacunkiem.

  15. (856.) Janusz (wpis 853) słusznie zauważył, że mediana płac w wysokości 3.425 złotych brutto, przywołana we wpisie 841, nie dotyczy całej gospodarki narodowej, a jedynie badanej przez OBW grupy respondentów. Zgoda, że nie jest ona reprezentatywna, choć liczy prawie 90 tys. osób. Mediana dla całej populacji pracowników uzyskujących wynagrodzenia jest niższa od tej kwoty, ale – jak można szacować – nieco wyższa od średniej płacy. Ta z kolei wyniosła w ubiegłym roku 3.103 złote (brutto) w całej gospodarce narodowej, natomiast powołana przeze mnie w tamtym komentarzu wielkość to przeciętna płaca w sektorze przedsiębiorstw, która według danych GUS wyniosła dokładnie 3.320 złotych (brutto). Już to poprawiłem, bo w tamtym wpisie było raptem o 12 złotych więcej.

    Tak więc nie ma tutaj jakichkolwiek powodów, jak suponuje Janusz, do wyciągania niewłaściwych wniosków. Wszystkie oceny, poglądy i wnioski sformułowane wcześniej są w pełni poprawne i aktualne. Łącznie z tym, że mediana może być wyższa od średniej arytmetycznej. O jakim zatem tu błędzie “dużego kalibru” niby mowa? Nawet jeśli okazałoby się, że mediana płac jest nieco mniejsza niż ich średnia arytmetyczna (czego wykluczyć nie można, sytuacja jest bowiem dynamiczna), to przecież przedstawiony tok rozumowania, dotyczący postulowania podnoszenia płacy minimalnej do 60 procent płacy średniej, nadal pozostanie zasadny.

  16. (855.) “robić swoje”, to bardzo dobre podejście – wyrażające pokorę jeśli chodzi o otaczający nas świat.
    Ropa cieknie w zatoce meksykańskiej, czemu Greepeace lub inni radykałowie jej nie zatrzymają – to byłoby piękne..
    “Robić swoje” to chęć czynienia dobra bez zapalczywości i kaznodziejstwa.

    Life is short – let’s make an effort to live it well, doing best our best to contribute to humanity…

  17. (854.) Marian (wpis 851) nie czyta, niestety, uważnie. Twierdząc, że “w swojej publikacji („Przegląd” nr 24) nie wspomina Pan o dwutlenku węgla jako głównej przyczynie ocieplenia, jednak obecnie właśnie emisja CO2 uważana jest jako zasadnicza, jeżeli nie jedyna przyczyna globalnego ocieplenia”, przeoczył on kilkakrotne moje nawiązania do znaczenia określonych gazów – w tym, co oczywiste, również dwutlenku węgla – w zmianach klimatycznych. Pisałem przecież zarówno na blogu (wpis 788), jak i we wspomnianym przez niego artykule w “Przeglądzie” m. in.: “Działalność gospodarcza człowieka przyczynia się do szkodliwego ocieplania klimatu Ziemi, głównie poprzez emisję gazów cieplarnianych.”

    Marian fundamentalnie się myli w swoich ocenach co do przyczyn zmian klimatycznych, a jego zarzuty i oskarżenia chociażby pod adresem Ala Gore’s są niepoważne. Dodam tylko, że akurat w tym tygodniu ogłoszono, iż 98 procent uczonych zajmujących się analizą przyczyn ocieplania się klimatu zgadza się co do tego, że jest to skutkiem gospodarczej działalności człowieka. Marian zatem plasuje się ze swoimi błędnymi poglądami w gronie tych dwu pozostałych procent. Dobrze, że te niesłuszne poglądy są, jak widać, pod wpływem merytorycznej argumentacji, marginalizowane.

  18. (853.) Panie Profesorze, z całą pewnością zgodzi się Pan z tezą, że aby rozsądnie wyciągać wnioski z faktów, te fakty muszą być rzetelne. Niestety w swoim wpisie 841 najpierw podał Pan “fakt”, który od razu wydał się mało prawdopodobny, a zaraz potem “fakt” po prostu nielogiczny.
    Otóż przeciętne wynagrodzenie w gospodarce w 2009 roku wg GUS to 3103 zł, a nie jak Pan podał 3302 zł ( ale mniejsza o to, bo może miał Pan na myśli jakąś inną średnią ).
    Jednak twierdzenie, że mediana wynagrodzeń jest wyższa, niż średnia wynagrodzeń, to moim zdaniem błąd dużego kalibru. Błąd ten wyniknął z faktu, że oparł się Pan na Ogólnopolskim Badaniu Wynagrodzeń, które miało charakter internetowy i nie było badaniem reprezentatywnym, o czym rzetelnie poinformowali autorzy:
    “Ze względu na strukturę badanej próby wyniki OBW odbiegają od danych dostarczanych przez GUS. W Ogólnopolskim Badaniu Wynagrodzeń dominują ludzie młodzi (73,8% ma nie więcej niż 35 lat) oraz osoby z wykształceniem wyższym (73,3%).”

  19. (852.) Szanowne Panie Profesorze,

    Czy mógł bym prosić o kilka słów komentarza do poniższych kwestii?
    – Jak zmieniał się udział globalnych wydatków sektora publicznego na przestrzeni ostatnich dekad w stosunku do globalnego PKB (np udział teraz i 10, 20, 30, 40 lat temu).
    -Jak zmieniał się stosunek ludności żyjącej w biedzie w porównaniu z całkowitą liczbą ludności ,a gdyby tak ten wskaźnik zestawić ze wskaźnikiem realnego światowego PKB, wskaźnikiem stosunku wydatków publicznych do światowego PKB oraz procentowym odzwierciedleniu zmiany liczby całkowitej ludności dla analogicznych okresów wszystkich danych.Czy mogło by to pokazać pewnego rodzaju kierunek w którym zmierza świat? Czy była by widoczna tendencja?
    -a gdyby tak zbadać czy istnieje korelacja pomiędzy rosnącym światowym zadłużeniem a światowym wzrostem, np do 1971 i po tym roku, kiedy to uwolniono powiązanie dolara ze złote.

    Czy są takie dane? Gdzie ich szukać?

  20. (851.) do wpisu Marian nr836
    Szanowny Panie profesorze
    Wprawdzie w swojej publikacji („Przegląd” nr 24) nie wspomina Pan o dwutlenku
    węgla jako głównej przyczynie ocieplenia, jednak obecnie właśnie emisja CO2
    uważana jest jako zasadnicza, jeżeli nie jedyna przyczyna globalnego ocieplenia.
    Dlatego też pozwalam sobie przekazać kilka moich obserwacji na temat emisji CO2 i
    wrzawy jaka na ten temat panuje od lat zarówno w publikacjach prasowych jak i w
    internecie. A tak na marginesie, to wydaje mi się, że tradycyjny sektor energetyczny
    wcale nie musi korzystać z zorganizowanego płatnego lobby (chyba, że skończyły się
    możliwości inwestowania w tradycyjną energetykę). Energetycy świetnie wiedzą, że
    bez „prądu” nie ma współczesnej cywilizacji, a jeżeli zajdzie konieczność
    podwyższenia ceny energii to i tak zapłacą odbiorcy, głównie biedniejsi. Świetnie
    natomiast działa znakomicie zorganizowane lobby straszące globalnym ociepleniem i
    postulujące drastyczne zmniejszenie emisji CO2 oraz wysokie opłaty w przypadku
    niepodporządkowania się tym postulatom. Sam „guru” ratowania klimatu poprzez
    zmniejszenie emisji CO2 – były wiceprezydent USA Al Gore – za swoje siejące grozę
    wykłady zainkasował prawdopodobnie już kilka milionów dolarów, nie mówiąc o
    Nagrodzie Nobla. Na jakiej zasadzie działa to z „piekła” rodem lobby trudno jest
    zrozumieć. Fakt jest jeden – że żadne rozsądne argumenty nie są w stanie przekonać
    fanów pana Al Gore’a

    Dwutlenek węgla „oskarżony” o globalne ocieplenie

    Dwutlenek węgla – CO2 – jest gazem powstającym podczas spalania węgla (i
    produktów węglopochodnych) w atmosferze tlenu (zwykle w powietrzu). Jego
    zawartość w atmosferze ziemskiej wynosi obecnie ok. 0,038% objętościowych (co
    stanowi nieco ponad 0.05% wagowych). Jest jednym z tzw. gazów cieplarnianych,
    które pełnią nadzwyczaj ważną i pożyteczną rolę dla życia na naszej planecie.
    Powodują one mianowicie podwyższenie średniej temperatury na ziemi – wg
    szacunków różnych ośrodków naukowych – o 15 do 30 Kelwinów (inaczej stopni
    Celsjusza) w stosunku do temperatury jaka panowałaby na naszej planecie
    pozbawionej atmosfery. Nietrudno zgadnąć, że w warunkach braku atmosfery,
    zwłaszcza bez obecności pary wodnej w atmosferze, cała ziemia pokryta byłaby
    grubą warstwą lodu i istnienie jakichkolwiek wyższych form życia byłoby niemożliwe.
    Najważniejszym gazem cieplarnianym jest para wodna. Absorbuje ona
    promieniowanie w zakresie podczerwonym a więc promieniowanie cieplne emitowane
    w nocy przez nagrzaną ziemię. Zapobiega w ten sposób ucieczce ciepła do
    przestrzeni kosmicznej i stanowi podstawowy czynnik efektu cieplarnianego.
    Zwartość pary wodnej w atmosferze ziemskiej wynosi ok. 2% obj. i waha się w
    zależności od pory roku, pory dnia, temperatury, ciśnienia i miejsca.. Drugim pod
    względem zdolności do absorpcji w podczerwieni gazem jest dwutlenek węgla. Jego
    zdolność absorpcji promieniowania w podczerwieni jest jednak ok. 2 razy niższa niż
    zdolność absorpcji pary wodnej. Zważywszy, że zwartość dwutlenku węgla w
    atmosferze jest ok. 50. raz niższa, (0,038% w stosunku do 2%). nie trudno obliczyć,
    że udział CO2 w efekcie cieplarnianym wynosi ok. 1%. W poważnych publikacjach
    przyjmuje się zwykle że udział ten wynosi nie więcej niż 1-2%. Dane te dotyczą
    oczywiście efektu cieplarnianego a nie globalnego ocieplenia. Jeżeli zaś chodzi o
    ocieplenie, to badania laboratoryjne przeprowadzone przez Heinz’a Hug’a i
    opublikowane już w 1998 roku dowodzą, że nawet podwojenie zawartości CO2 w
    atmosferze może spowodować wzrost temperatury co najwyżej o 0,01 do 0,02
    Kelwina. Wszelkie inne publikowane liczby oparte na szacunkach lub błędnych
    interpretacjach są nieświadomym lub też świadomym, z premedytacją
    rozpowszechnianym oszustwem, mającym na celu wywoływanie paniki, oraz
    wmawianie ekologom, dziennikarzom i politykom zgubnych skutków emisji CO2.
    Czyni się tak w celu wyłudzenie pieniędzy na dalsze badania lub realizację innych,
    nie mających nic wspólnego z ochroną środowiska interesów. Na podstawie wyżej
    przytoczonych danych nietrudno wywnioskować, że wzrost zawartości CO2 w
    atmosferze w ostatnim stuleciu, może mieć jedynie minimalny wpływ na globalne
    ocieplenie.
    Co do innych cech dwutlenku węgla, to nie ulega wątpliwości, że jego obecność w
    atmosferze, współdecyduje o procesie fotosyntezy. Jest zatem jednym z
    podstawowych warunków realizowanego na ziemi łańcucha żywieniowego a więc i
    egzystencji człowieka. Dla uzyskania np. jednego kg materiału roślinnego w stanie
    suchym potrzebne jest ponad 1,5 kg dwutlenku węgla, czyli ilość, która zawarta jest
    w 3000. metrów sześciennych powietrza Jest wysoce prawdopodobne, że
    niespotykany dotąd. wzrost produktywności w rolnictwie, który miał miejsce w
    ostatnim stuleciu, (np. wzrost wydajności pszenicy z hektara z 1-2 ton do 5-6 ton),
    dokonał się m.in. również za sprawą wzrostu stężenia dwutlenku węgla w
    atmosferze.
    Tyle o „trującym” wg niektórych pożal się Boże „ekologów” dwutlenku węgla.
    Przejdźmy teraz do tak szeroko omawianego, dyskutowanego i komentowanego
    globalnego ocieplenia. Można tutaj rozważyć kilka skrajnych poglądów a mianowicie:
    1. globalne ocieplenie w ogóle nie występuje.
    2. Globalne ocieplenie jest naturalnym zjawiskiem związanym ze zmienną akty-
    aktywnością słońca i działalność człowieka nie ma tutaj żadnego wpływu.
    3. Globalne ocieplenie spowodowane jest działalnością człowieka w tym głównie lub
    wyłącznie za sprawą emisji CO2 spowodowanej spalaniem kopalnych surowców
    energetycznych
    ad 1. Pogląd, że zjawisko globalnego ocieplenia w ogóle nie występuje jest raczej
    rzadko prezentowany i ma niewielu zwolenników. O tym że jednak coś się w
    przyrodzie dzieje świadczą liczne przykłady zaniku lodowców w okolicach bieguna
    północnego, w wysokich górach a także prawdopodobnie na Antarktydzie.
    Wprawdzie trudno jest znaleźć bezpośrednie dowody, które pozwalały by uznać
    zjawisko globalnego ocieplenia jako absolutnie pewne, gdyż zawsze można uznać,
    że obserwowane zjawiska mają charakter lokalny, to jednak częstotliwość ich
    występowania, pozwala z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że globalne
    ocieplenie rzeczywiście występuje i być może nawet ulega przyśpieszeniu
    ad 2. Zwolennikami teorii, że globalne ocieplenie jest wyłącznie zjawiskiem
    naturalnym są głównie kreacjoniści. Uważają oni bowiem, że sprawy przyrody leżą
    wyłącznie w gestii Boga i żadna ludzka działalność nie może tu mieć jakiegokolwiek
    wpływu. Taki wniosek można by również wysnuć, biorąc pod uwagę wykresy
    opracowane na podstawie analizy rdzeni lodowych zamieszczonej w słynnej książce
    Al Gore’a pt. „Niewygodna Prawda”, Wykresy sporządzone zostały przez zespół
    badawczy dr Lonnie Thomsona i obejmują średnie zawartości dwutlenku węgla w
    atmosferze i średnie temperatury na przestrzeni 650 tysięcy lat. Pokazane na
    wykresie wyniki wskazują, że w zbadanym okresie średnia temperatura na ziemi
    wielokrotnie przekraczała i to znacznie obecną średnią. Występowały oczywiście
    również znaczne wahania temperatury i zawartości dwutlenku węgla , mimo, że o
    działalności ludzkiej nie mogło być wówczas mowy. Tak więc największy orędownik
    przypisywania CO2 całej winy za globalne ocieplenie przytacza w swojej książce
    konkretne wyniki badań, które, całkowicie przeczą lansowanej przez niego tezie.
    ad 3. Czy i jak działalność ludzka może wpływać na globalne ocieplenie.
    Po pierwsze należy się zastanowić czy globalne ocieplenie jest zjawiskiem wyłącznie
    negatywnym, czy też zawiera jakieś elementy pozytywne? Globalne ocieplenie może
    z pewności przynieść lokalnie negatywne jak również pozytywne skutki. Rzeczywiste
    dotychczasowe skutki ocieplenia jeśli nie liczyć znikania niektórych lodowców, co
    oczywiście może niektórym miłośnikom przyrody psuć piękno krajobrazu, nie są zbyt
    uciążliwe. Nie znaczy to jednak, że w przyszłości (może nawet w niedalekiej) skutki
    te nie mogą okazać się bardzo groźne.
    A więc wiemy już, że jakbyśmy nie rozważali problemu globalnego ocieplenia, to
    decydujący wpływ zawsze będzie miała zmienna aktywność słońca (patrz wykresy na
    podstawie analiz rdzeni lodowych opublikowane w książce AL Gore’a). wiemy
    również, że emisja dwutlenku węgla może mieć co najwyżej śladowe znaczenie dla
    procesu globalnego ocieplenia. Jakie dziedziny działalności ludzkiej mogą więc
    ewentualnie wpływać w sposób znaczący na proces globalnego ocieplenia i jego
    przyśpieszenie..
    Po pierwsze jak już wspomnieliśmy decydującym gazem cieplarnianym dla naszej
    planety jest para wodna. Każda więc dodatkowa ilość pary wodnej wyemitowana do
    atmosfery może się walnie przyczynić do wzmocnienia efektu cieplarnianego.
    Mechanizm działania wody jest w dodatku mechanizmem samonapędzającym się
    (autokataliza). Dodatkowe ilości pary wodnej powodują wzrost temperatury, co z kolei
    przyśpiesza parowanie. Dodatkowe ilości pary wodnej przekazywać może do
    atmosfery taka działalność jak:
    – nawadniania silnie nasłonecznionych obszarów pustynnych.
    – budowanie wielkich zbiorników retencyjnych związanych z hydroelektrowniami
    zwłaszcza w rejonach silnie nasłonecznionych.
    – spalanie surowców energetycznych zawierających znaczne ilości wodoru, jak np.
    gaz ziemny, ropa naftowa itp. Szczególnie ciekawie prezentuje się tutaj „ekologiczne”
    paliwo za jakie uznawany jest wodór.
    Po drugie od zarania dziejów, a szczególnie od wynalezienia (lub kradzieży Bogom)
    ognia ludzkość systematycznie podgrzewa atmosferę. Palenie ognisk i innych
    prymitywnych palenisk w ubiegłych wiekach zapewne niewielki miało wpływ na
    średnią temperaturę naszej planety. Jednak od ok. stu lat tak zwiększyliśmy nasze
    zapotrzebowanie na energię, że tylko w ostatnich 20. latach wytworzyliśmy taką ilość
    ciepła, która wystarcza na podgrzanie całej ziemskiej atmosfery o ponad 1 stopień
    Celsjusza. W dodatku na sumę tego ciepła złożyły się nie tylko elektrownie opalane
    węglem ropą i gazem, oraz benzyna spalona w samochodach i samolotach, ale
    również energia wyprodukowana przez „ekologiczne” elektrownie jądrowe,
    hydroelektrownie, a nawet elektrownie wiatrowe, a także ciepło potrzebne do
    ugotowanie zwykłej zupy. W takiej sytuacji walka ekologów o tzw. czystą energię jest
    czystą abstrakcją i ma znamiona puszczania wielkiej para w jeszcze większy
    gwizdek. Ze z takimi skutkami produkcji energii musimy się liczyć wystarczy wykonać
    proste obliczenia mnożąc ilość zużytych w określonym czasie surowców
    energetycznych prze ich wartość opałową i uzyskaną w ten sposób ilość kalorii
    odnieść do masy atmosfery ziemskiej i ciepła właściwego powietrza. Inna rzecz, że
    wytworzone przez ludzkość ciepło nie musi być wykorzystane wyłącznie do
    podgrzewania atmosfery ziemskiej. Równie dobrze może spowodować podgrzanie
    oceanów lub zostać częściowo wyemitowane w przestrzeń kosmiczną.
    W podsumowaniu można stwierdzić, że jeżeli ludzie mają w ogóle jakikolwiek
    wpływ na globalne ocieplenie to z pewnością nie poprzez regulowanie emisji
    dwutlenku węgla, ale raczej poprzez dbałość o racjonalne stosunki wodne oraz
    ogólne racjonalne gospodarowanie energią.
    Niestety całe nieszczęście polega na tym, że kierując cały wysiłek na ograniczenie
    emisji nieszkodliwego CO2 zaniedbujemy inne dziedziny działalności ludzkiej, które
    zdecydowanie bardziej niż emisja dwutlenku węgla przyczyniają się do dewastacji
    naszej planety.

    Marian Kajl

    Moje uwagi o książce „Niewygodna prawda”

    Książka byłego wiceprezydenta USA i Laureata Nagrody Nobla Al Gore’a p.t.
    „Niewygodna prawda” wydana również w 2007 roku w Polsce doczekała się wielu
    wydań na całym świecie i z pewnością wielu pochlebnych recenzji. Publikacja ta jest
    powszechnie przyjmowana jako „Biblia” ochrony środowiska”
    A oto co naprawdę zawiera to „wiekopomne dzieło”:
    Oprócz ładnie napisanej sagi rodu Gore’ów, szeregu przerażających widoków na
    przyszłość i często zgodnych z prawdą opisów dewastacyjnej działalności człowieka,
    w książce tej nie można znaleźć ani jednego poważnego potwierdzenia tezy, że
    emisja dwutlenku węgla jest jedyną a co najmniej główną przyczyną globalnego
    ocieplenia. Wręcz przeciwnie wszystkie bardziej ścisłe dane zawarte w tej książce
    świadczą o tym, że przypisywanie emisji CO2 całej odpowiedzialności za globalne
    ocieplenie nie jest niewygodną prawdą, a być może mimowolnym, ale jednak
    gigantycznym kłamstwem.
    Na wstępie rozważań w tej publikacji mamy wykresy, które świadczą o stałym
    przyroście dwutlenku węgla w atmosferze od początku tzw. rewolucji przemysłowej. I
    to jest niewątpliwy fakt. Z udokumentowaniem, że w tym samym czasie następował
    równoległy wzrost średniej temperatury, a tym bardziej, że winę za to ponosi emisja
    dwutlenku węgla jest już nieco gorzej. Nie ma w tej książce żadnego przekonującego
    dowodu, że przyczyną tego ocieplenia jest emisja dwutlenku węgla..
    Nieco dalej mamy więc drugi wykres cytowany za ogłoszonymi wynikami badań
    zespołu badawczego dr. Lonnie Thomsona, zawierający dane dotyczące średniej
    zawartości dwutlenku węgla w atmosferze i średniej temperatury na przestrzeni 650
    tysięcy lat. Wyniki uzyskane zostały na podstawie analiz rdzeni wydobytych z
    lodowców w różnych miejscach ziemi Jeżeli wykresy te nie są mistyfikacją, to
    dowodzą one niezbicie, że:
    Po pierwsze – zmiany klimatyczne, i to znacznie większe niż możemy obserwować
    obecnie, następowały przez cały rozpatrywany okres (650000 lat) nie zależnie od
    działalności człowieka.
    Po drugie – czym spowodowane były okresowe przyrosty dwutlenku węgla w
    atmosferze jeżeli o działalności człowieka powodującej jego emisję nie mogło być w
    tym okresie mowy.?
    Po trzecie – mimo, że zawartość dwutlenku węgla w atmosferze poszybowała w
    ostatnim okresie wyraźnie ponad dotychczasowy poziom, to temperatura utrzymała
    się na poziomie wcale lub niewiele odbiegającym od wieloletniej przeciętnej
    Dane te wskazują dobitnie, że emisja dwutlenku węgla w żadnym razie nie może
    być odpowiedzialna za globalne ocieplenie. Uczeni operujący danymi liczbowymi, a
    nie szamańskimi zaklęciami, oceniają udział dwutlenku węgla w efekcie
    cieplarnianym na poziomie co najwyżej 1 do 2% i to nie dwutlenku węgla
    wyemitowanego dzięki działalności człowieka ale ogólnej jego zawartości w
    atmosferze i nie w efekcie ocieplenia ale w efekcie cieplarnianym. Tego typu ,
    opartych o dane liczbowe, poważnych publikacji można znaleźć wystarczająco dużo,
    również w internecie, choć z pewnością mniej niż kasandrycznych przepowiedni na
    temat emisji CO2. .
    Przyjrzyjmy się z kolei „próbom obalenia” przez Al Gore’a wybranych przez niego
    „dziesięciu najpopularniejszych mitów na temat globalnego ocieplenia”, które mają
    świadczyć za tym, że nie uznawanie całkowitej odpowiedzialności emisji dwutlenku
    węgla za globalne ocieplenie jest wręcz grzechem. A oto według Al Gore’a dziesiątka
    najgroźniejszych mitów:
    Mit pierwszy „ Naukowcy nie są zgodni co do ludzkiego wpływu na zmiany
    klimatyczne ziemi” – Nie jest to żaden mit tylko najprawdziwsza prawda. Wystarczy
    choćby w internecie przeczytać wyniki badań rzetelnych naukowców posługujących
    się danymi liczbowymi a nie szacunkami lub wydedukowanymi apokaliptycznymi
    wizjami. To, że człowiek może mieć co najwyżej niewielki wpływ na zmiany
    klimatyczne a już z pewnością nie na skutek emisji CO2 dowodzą choćby wykresy
    zawarte w publikacji AL Gore’a
    Mit drugi -”Wiele różnych czynników może wpływać na klimat – nie ma więc powodu
    dla którego należy wyróżnić CO2 jako ten najbardziej niepokojący”.- To nie mit, to
    zwyczajna prawda, a twierdzenie przeciwne dowodzi jedynie kompletnej ignorancji.
    Mit trzeci – „Klimat zmienia się w sposób naturalny, więc wszelkie zmiany, które
    możemy obecnie obserwować, to tylko część naturalnego cyklu „.- Prawdziwość tego
    stwierdzenia (nie mitu) dowodzą między innymi wykresy uzyskane na podstawie
    analizy rdzeni lodowych prezentowane m.in. w publikacji Al Gore’a.
    Mit czwarty -”Dziura ozonowa przyczyną globalnego ocieplenia”.- Dziura ozonowa
    należy w pewnym sensie do kategorii mitów, podobnie jak decydujący wpływ emisji
    CO2 i z pewnością nie ma wiele wspólnego z globalnym ociepleniem.
    Mit piąty -”Jest za późno, by powstrzymać zmiany klimatyczne zachodzące na
    ziemi”.- Tutaj nie chodzi o czas, a rozsądne postępowanie. Jeżeli w ogóle możemy w
    jakiś sposób wpływać na zmiany klimatyczne to na pewno nie poprzez redukcję
    emisji CO2. Skierowanie całej uwagi na emisję CO2 może jedynie doprowadzić do
    zaniechania innych przedsięwzięć przeciwdziałających globalnemu ociepleniu lub
    łagodzących jego skutki..
    Mit szósty – „Pokrywa lodowa na Antarktydzie powiększa się. a więc to nieprawda,
    że globalne ocieplenie powoduje topnienie lodu” – Zdanie to (jako mit czy nie mit) nosi
    w sobie wewnętrzną sprzeczność. Bowiem jeżeli faktycznie występuje globalne
    ocieplenie to z pewnością ogólna masa lodowca będzie powoli zanikała, co nie
    znaczy, że lokalnie może lodowca przybywać.
    Mit siódmy -”Globalne ocieplenie to zjawisko pozytywne, ponieważ dzięki niemu nie
    będzie mroźnych zim i rośliny będą dojrzewać znacznie szybciej”.- Nie jest to zdanie
    z kategorii mitów lecz zdań ambiwalentnych to znaczy, że globalne ocieplenie może
    przynieść zarówno pozytywne jak i negatywne skutki w zależności od intensywności,
    przedziału czasu i miejsca.
    Mit ósmy – „Obserwowane przez naukowców ocieplenie to jedynie efekt tego, że
    miasta wypromieniowują ciepło, a nie efekt emisji gazów cieplarnianych” – To zdanie
    wymaga szczególnego omówienia. Do atmosfery ziemskiej ciepło dostarczają nie
    tylko wielkie miasta ale także np. pożary lasów a nawet palone przez Indian ogniska
    lub przez Hindusów tzw. placki krowie. A Więc od czasu wynalezienia ognia człowiek
    systematycznie wpływa na ocieplenie atmosfery. Jaki jest faktyczny wpływ tego
    ogrzewania na średnią temperaturę zależy od wielu innych czynników a w pierwszej
    kolejności od zmiennej aktywności słońca. Jednak w ostatnim stuleciu to
    podgrzewanie atmosfery nabrało szczególnego tempa. Dość proste obliczenia
    wykazują np., że w wyniku spalenia węgla kamiennego i ropy naftowej, tylko w
    dziesięcioleciu 1994 -2004 podgrzaliśmy atmosferę naszej ziemi o blisko. 0,5
    Kelwina, lub jak kto woli stopnia Celsjusza,* A tu należałoby jeszcze dodać energię
    uzyskaną ze spalania gazu ziemnego oraz uzyskaną w elektrowniach atomowych i
    hydroelektrowniach nie mówiąc już o wyżej wspomnianych drobiazgach. Oczywiście
    wpompowane do atmosfery ciepło nie musi objawiać się wyłącznie podwyższeniem
    temperatury atmosfery. Znaczna część tego ciepła może być zużyta np. na
    parowanie wody, topnienie lodów lub po prostu zostaje wypromieniowane w
    przestrzeń kosmiczną. Jeżeli tutaj właśnie leży przyczyna obserwowanego
    współcześnie globalnego ocieplenia, co jest wysoce prawdopodobne, to należałoby
    wprowadzić „handel” limitami zużywanej energii a nie limitami emisji dwutlenku węgla.
    W takiej sytuacji na cenzurowanym znalazłyby się także elektrownie atomowe, a
    także uważane za bardzo ekologiczne hydroelektrownie. Takie podejście
    spowodowałoby ponadto obciążenie kosztami kraje bogate, które marnotrawią
    największe ilości energii a nie kraje biedne, których nie stać na nowoczesne
    technologie ograniczające emisję dwutlenku węgla.
    Mit dziewiąty- „Globalne ocieplenie to skutek uderzenia w ziemię meteorytu, które
    miało miejsce na Syberii na początku XX wieku”. – To twierdzenie przy pewnej dozie
    realizmu można oczywiście między bajki włożyć.
    Mit dziesiąty – „W niektórych regionach ziemi temperatura nie rośnie, więc globalne
    ocieplenie to mit” – Niezależnie od globalnego ocieplenia czy oziębienia zawsze mogą
    występować lokalne fluktuacje (patrz mit szósty).
    AL Gore w swojej książce przywołuje aforyzm Marka Twaina „To nie niewiedza
    wpędza cię w kłopoty ale utwierdzanie się we własnym błędnym przekonaniu”. Może
    być niewątpliwie interesujące, czy laureat Nagrody Nobla, który poświęcił wiele lat
    swojego życia na ugruntowanie mitu o przemożnym wpływie emisji dwutlenku węgla
    na globalne ocieplenie, byłby gotów przyznać się, zwłaszcza przed samym sobą, do
    całkowicie błędnego przekonania.
    Niestety najgorszą rzeczą w tej „histerycznej” nagonce na emisję CO2 jest to, że
    wydawane są na ten cel olbrzymie środki finansowe, przy czym zaniedbywane są
    wszelkie inne działania mogące się przyczynić do złagodzenia ewentualnych
    uciążliwych skutków globalnego ocieplenia.

    Marian Kajl ,Warszaw
    (chemik, doktor nauk technicznych)

    *P.S. – Podstawy obliczeń do omówienia „mitu ósmego”:
    Przeciętne zużycie węgla kamiennego w przywołanym dziesięcioleciu wynosiło ok.4
    mld ton na rok, w sumie 40 mld ton (źródło: Biuletyn Górniczy nr.nr. 93-94 i 129-130).
    Przy średniej wartości opałowej 7500 kcal/kg daje to 3×10 do potęgi 17. kcal.
    Analogicznie, zużycie ropy naftowej w tym samym czasie wynosiło średnio 30 mld ton
    co przy wartości opałowej ropy naftowej średnio 10000kcal/kg daje w również 3×10
    do potęgi 17.kcal. W sumie jest to 6×10 do potęgi 17 kcal ciepła wpompowanego w
    atmosferę.
    Przyjmując masę atmosfery ziemskiej jako 5,15×10 do potęgi 18. kg, oraz ciepło
    właściwe powietrza na ok. 0,24 kcal/kg. stopień Celsjusza; otrzymamy ogrzanie
    atmosfery w tym czasie o 0,486 czyli o ok. 0,5 stopnia Celsjusza.

  21. (850.) Szanowny Panie Profesorze,

    czytając bloga, często trafiałem na Pana stwierdzenia, iż powinniśmy “robić swoje”, czyli, jak rozumiem, dążyć do podnoszenia dobrobytu swojego oraz w sposób pośredni, ludzi gorzej sytuowanych.

    Niestety muszę stwierdzić, iż jest to dla mnie, pomimo pewnej znajomości mechanizmów rynkowych, podejście jeśli nie abstrakcyjne, to z pewnością niemal niewykonalne w polskich relacjach i rzeczywistości.

    Zauważmy, że w naszym kraju nie można mówić o jakichkolwiek nadziejach na zdecydowany wzrost znaczenia polskich firm na rynkach międzynarodowych. Nie mamy żadnych szans na szeroko zakrojoną ekspansję na innych rynkach zbytu. Wręcz przeciwnie – to w naszym kraju miliony osób pracuje w firmach-córkach, z których nadwyżka finansowa przeksięgowana zostaje do innego kraju. Jeśli spojrzeć na to co de facto stanowi o “sile” naszej gospodarki, ujrzymy rzesze drobnych przedsiębiorców, pozbawionych kapitału na rozwój bądź pożyczających niewielkie kwoty w zagranicznych bankach.

    Być może mój wpis ma charakter pesymistyczny czy melancholijny, jednakże nie widzę (obym się mylił) realnej szansy dla przeciętnego Kowalskiego czy też większej, aktywnej grupy Polaków, na dokonanie pewnego skoku cywilizacyjnego bądź zwiększenia PKB poprzez zdecydowane działania czy nawet lobbing.

    Zastanawia mnie ostatnio również to czy dożyję czasów, w których ogłosić będzie można w Polsce “wyścig szczurów” i istotniejsze okaże się przysłowiowe “być” niż “mieć”.

  22. (849.) Panie Profesorze, nawiązując do jednego z Pańskich ostatnich wpisów – jaką skalę podatkową zaproponowałby Pan dla Polski? Przywrócić stare progi podatkowe (19, 30 i 40)?

    Co do Euro 2012 – do niedawna mieszkałem w małej podwarszawskiej miejscowości, gdzie pan burmistrz wymyślił sobie, że zbuduje ośrodek przygotowawczy dla jednej z drużyn grających na Euro na Stadionie Narodowym. Zaciągnął więc kredyt 100 mln zł (przy budżecie miasta ok. 50 mln zł rocznie). Wkrótce okazało się, że musi zapłacić pierwszą ratę kredytu – 10 mln zł, co dla miasta jest oczywiście kwotą porażającą. Zaciągnął więc na ten cel kolejny kredyt i ogłosił program oszczędnościowy, tzn. pociął pieniądze m.in. na drogi i szkoły.
    A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że organizatorzy Euro 2012 prawdopodobnie nie skorzystają z budowanego przez pana burmistrza ośrodka, bo w okolicach Warszawy podobnych ośrodków już dzisiaj jest kilka.

    I niech mi ktoś powie, że to Gierek prowadził nieracjonalną politykę gospodarczą!

  23. (848.) Zycze nam duzo energii [takze z gazu lupkowego] – ale tak serio to powyborczej fety!! Wybory wspolne nasze nadaja kierunek i ducha, bez ktorego trudno o realizacje ekonomicznych planow…. Tak to jest ze ekonomiczne rezultaty sa efektem naszych sumien, marzen i zamiarow.
    Aczkolwiek to kropka w naszych dziejach – wybory prezydenckie [4 lipca] z pewnoscia potwierdza dokad zmierzamy

  24. (847.) Witam!

    Jutro wybory ….. Wprawdzie jakiś czas temu twierdziłam, ze tym razem , po raz pierwszy w życiu nie pójdę głosować , bo naprawdę żaden z kandydatów nie jest z mojej bajki…….. ale zmieniłam zdanie. Jednak trzeba. Pójdę i ………..NA PEWNO nie zagłosuję na Bronisława Komorowskiego ! Facet , który nazywa kobiety kaszalotami ( !!! ), zabija zwierzęta dla własnej przyjemności , jest przeciwko in vitro, czyli odbiera nadzieję wielu rodzinom na posiadanie dzieci , na pewno nie zasługuje na mój głos. I choćby wdzięczył się teraz do płci pięknej ( tak jak na Kongresie Kobiet) , to i tak my wszystkie wiemy, ze Pan Marszałek to po prostu KONSERWA i z postępem nie ma nic wspólnego. Najchętniej zagoniłby kobiety do rodzenia dzieci w dużych ilościach i do garów , a sam oddał się „ prawdziwie męskim” rozrywkom typu polowanie.

    Pozdrawiam serdecznie Pana Profesora :-) Pan na pewno zagłosuje na kandydata
    lewicy – Grzegorza Napieralskiego. Muszę przyznać, ze nie przepadałam za nim, ale w czasie kampanii zaimponował mi swoją determinacją i pracowitością.

    Panie Profesorze , wspomniał Pan , ze kończy już pisanie nowej książki . To niebywałe . „Świat na wyciągniecie myśli „ – podoba mi bardzo ten tytuł, bo jak ktoś powiedział ( kto?) :

    „ myśl poczęta w niebanalnym umyśle potrafi polecieć do gwiazd „ . Taka myśl ma również czasem moc sprawczą, bo z mądrych myśli powstają idee , a one mają to do siebie , ze potrafią zmieniać świat.

    O czym będzie Pana książka , Panie Profesorze ? Czy mógłby Pan uchylić rąbka tajemnicy ?

    :-)

  25. (846.) Gustawa (wpis 834) ciekawi tzw. epoka gierkowska, w tym jej największe błędy. Pierwszym z nich było cofnięcie dokonanej w grudniu 1970 roku podwyżki cen. Skoro nie uzyskała ona akceptacji społecznej, to nie należało obniżać cen już podwyższonych, a więc choć trochę lepiej odzwierciedlających koszty produkcji, lecz skompensować to ludności dodatkowymi podwyżkami płac. Psucie cen – nie tylko stricte sensu, ale szerzej, także płac, kursu walutowego i stopy procentowej – to jeden z ciężkich grzechów tamtej dekady.

    Jednakże największym błędem była zła realizacja dobrze pomyślanego otwarcia się na Zachód. Sięganie po zagraniczne kredyty po to, aby w ten sposób współfinansować restrukturyzację i unowocześnianie gospodarki, z zamiarem ich późniejszej spłaty z eksportu produktów pochodzących z nowotworzonych mocy wytwórczych, również tych opartych o towarzyszące kredytom licencje, to był generalnie dobry pomysł. Wykonany niestety był fatalnie, co zakończyło się de facto niewypłacalnością kraju.

    Największy wszak błąd tamtego okresu to dopuszczenie do narastania strukturalnej nierównowagi ekonomicznej wyrażającej się zarówno w nasileniu się procesów inflacji otwartej (wzrost ogólnego poziomu cen), jak i tłumionej (rozlewanie się skali niedoborów towarów). W sumie dawało to dewastacyjną inflację cenowo-zasobową, którą określiłem w języku angielskim jako shortageflation.

  26. (845.) Piotr (wpis 838) wątpi, że zorganizowanie piłkarskich mistrzostw świata pomoże w rozwoju społeczno-gospodarczym Republiki Południowej Afryki. Cóż, są podstawy, by wątpić. A już na pewno w to, czy relatywnego – w porównaniu do PKB w wysokości 280 miliardów dolarów (według kursu rynkowego; 10 tysięcy $PSN per capita przy bardzo wysokim współczynniku Giniego, bo aż 0,65), z jednej strony, czy zwłaszcza do niedostatku środków na walkę z biedą, z drugiej – wysiłku finansowego nie można by spożytkować lepiej kierując ograniczone środki na inne cele? Z pewnością tak. Gdy się wędruje po RPA, gołym okiem widać (choć wielu turystów nie dociera w ogóle tam, gdzie widać to najbardziej), ile tam nierówności, biedy, nędzy. Nawet oficjalne dane mówią o 24-procentowym bezrobociu.

    Mundial bez wątpienia nakręcił ogólną koniunkturę gospodarczą. Poprawie uległa część infrastruktury, z czego przecież korzystać będzie się również w przyszłości. Niejeden zagraniczny kibic dowiaduje się przy sposobności czegoś więcej o tym pięknym kraju i jego barwnej – dosłownie ni w przenośni – ludności, co dla turystyki ma nie tylko doraźne konsekwencje. Ale RPA Anno Domini 2010 to nie jest ani Japonia z olimpiadą w Tokio w roku 1964, ani Korea Południowa z igrzyskami w Seulu w roku 1988, a już na pewno nie Chiny z wielką sportową fiestą w Pekinie w roku 2008. Sądzę, że nie jest nawet tym, czym będzie Rio 2016 dla Brazylii. Zgadzam się przeto z Piotrem, że z punktu widzenia społeczeństwa RPA dużo lepiej można by wydać ogromne kwoty przeznaczone na Mundial. Podobnie zresztą, jak jest to w przypadku Euro-2012 w Polsce. Koszty finansowe ogromne, efekty ekonomiczne niewielkie.

  27. (844.) Rafał (wpis 837), nawiązując raz jeszcze do naszej dyskusji na temat kryzysu greckiego, docieka, kiedy proponowane przez mnie rozwiązania fiskalne działają, pobudzając koniunkturę. Słusznie zwraca przy tym uwagę, że stymulacja fiskalna stosowana w latach 1990. w Japonii dała dość marne rezultaty od strony pobudzania wzrostu produkcji, natomiast dość znaczne od strony wzrostu długu publicznego. Generalnie uważam, że pakiet stymulacji fiskalnej zadziałać może prowzrostowo, jeśli przekłada się na wzrost końcowego popytu pobudzającego produkcję. Potrzebny zatem jest nie tylko stymulowany dodatkowymi nakładami publicznym popyt inwestycyjny, ale również wzrost popytu konsumpcyjnego gospodarstw domowych. Tak nie było wtedy w Japonii, tak jest teraz na przykład w Chinach. I rezultaty tamtego i tego pakietu fiskalnego są zgoła odmienne.

  28. (843.) Nie wątpię, że Marian (wpis 836) nie jest lobbystą opowiadającym się za interesami sektora energetycznego czy innych szkodników przyczyniających się do ocieplania klimatu, ale konsekwentnie – w świetle tu, na blogu, i szerzej w “Wędrującym świecie” – przedstawionych argumentów pozostają przy swoim stanowisku w tej sprawie. Chętnie wszakże zapoznam się z dodatkowymi argumentami na rzecz odmiennego punktu widzenia, które chce przygotować i przedstawić Marian. Jeśli są nowe, inne od tych już powszechnie znanych, to bez wątpienia będziemy je rozważać. Nasz blog jest bardzo dobrym miejscem do takiej dyskusji.

  29. (842.) Piasek 125 (wpis 835) chciałby dowiedzieć się ode mnie, co sądzę na temat złóż gazu łupkowego. Na pewno trzeba dbać o to, aby zasadniczo zachować nad nimi narodową kontrolę. Co do poszukiwań, eksploatacji i przetwarzania gazu, to od samego początku trzeba sprzyjać współpracy z dysponującymi nowoczesną, przyjazną środowisku technologią firmami zagranicznymi, jednakże główną formą tej współpracy powinny być wspólne przedsięwzięcia, joint ventures.

    Nade wszystko zaś należy zachować spokój, nie opowiadać gazetowych bajek (zdarza się to, niestety, również niektórym politykom wysokiego szczebla) o “drugiej Norwegii” czy odgrażać się Rosji, że teraz to my będziemy zakręcać i odkręcać kurki. Strategia wykorzystania tych złóż musi być tak opracowana i realizowana, aby jej pozytywne skutki były z czasem odczuwane przez ludność, przez polskie gospodarstwa domowe, a nie tylko przez wąskie grupy interesu w kraju i za granicą. Jedno jest bardzo pożądane, drugie nie mniej możliwe. Trzeba uważać.

  30. (841.) Płaca minimalna. O tę kwestię zahacza Krzysztof (wpis 830), pytając o zasadność postulatu jej podniesienia do poziomu 60 procent płacy średniej. Są zwolennicy takiej koncepcji w niektórych krajach Unii Europejskiej, również w Polsce, ale nie brakuje i oponentów tego pomysłu. No bo o jakie podniesienie tutaj może chodzić, jak nie o redystrybucyjny zabieg polityczny, umocowany ustawowo?

    Gdyby relacje rynkowe do takiego wskaźnika prowadziły, nie byłoby problemu. Ale w sposób naturalny nie prowadzą, bo wydajność pracy oraz odzwierciedlające ją, kształtowane przez rynek płace są bardziej zróżnicowane. Chodzić zatem musi o odgórne narzucenie pracodawcom obowiązku wynagradzania osób przez nich zatrudnionych na poziomie nie mniejszym niż połowa płacy średniej. Nie jest to właściwe rozwiązanie, tym bardziej że nie ma jakiegokolwiek argumentu przemawiającego za tym, iż ma to być akurat 60 procent. Dlaczego nie na przykład 53 albo 62? Bo 60 jest bardziej okrągłe i większe niż 50? Nie tędy droga do poprawy sytuacji materialnej grup najniżej uposażonych, o co skądinąd należy się troszczyć. Uważam, że nowoczesno państwo, postępowy rząd, polityka właściwa społecznej gospodarce rynkowej nie może aspektu minimalnych wynagrodzeń pomijać. Ale nie można w oderwaniu od realiów ekonomicznych – a tak to się najczęściej czyni – postulować ustawowego podnoszenia płac minimalnych bez baczenia na ekonomiczne skutki takich działań.

    Z punktu widzenia sektora publicznego ma to natychmiastowe konsekwencje w postaci zwiększonych wydatków budżetowych. Zaznaczmy, że nie tylko bezpośrednich, ale również pośrednich, bo wciąż wiele – zbyt wiele – wydatków publicznych jest zaindeksowane na wysokość minimalnej płacy, często beż żadnego z nią związku, jak chociażby u nas dodatek za pracę w nocy, a kiedyś nawet opłata za dzierżawę gruntów pod instalacje hydrologiczne… Notabene, wiele takich irracjonalnych, a usztywniających wydatki powiązań zostało zlikwidowanych w ramach “Programu Naprawy Finansów Rzeczypospolitej”.

    Z punktu widzenia sektora prywatnego narzucanie mu wysokości płac jest ingerencją w jego praktyki kompensaty siły roboczej i w istocie odrywa to wynagrodzenie od wydajności. Tak, to prawdą, że tak jest również w przypadku ustawowych gwarancji (dla zatrudnianych) i obowiązku realizacji (dla zatrudniających) płac minimalnych w wysokości, dajmy na to, 40 lub 50 procent średniego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. Są jednakże granice interwencjonizmu w mechanizm kształtowania płac, których nie należy przekraczać. 60 procent jest taką granicą, gdyż nie tylko szybko okazałoby się to zbyt dużym dodatkowym obciążeniem dla finansów publicznych, ale prowadziłoby do nadmiernego tym razem spłaszczenia dochodów. A to, choć inaczej niż ich nadmierne zróżnicowanie, również obraca się przeciwko efektywności, a więc na dłuższą metę przeciwko wzrostowi gospodarczemu. Czyli – koniec końców – także przeciwko wzrostowi płac.

    Co zatem czynić? Nic? Bynajmniej. Należy zapomnieć o mrzonkach o podatku liniowym i stosować progresywne opodatkowanie dochodów, ale z takim rozłożeniem skali stawek, aby sprzyjało to równocześnie i efektywności, i sprawiedliwości. Jest to możliwe, czego dowodzą doświadczenia niejednego kraju, również w Unii Europejskiej. Nade wszystko zaś państwo poprzez swoje struktury i instytucje, zwłaszcza poprzez system edukacji i kształcenia zawodowego, sprzyjać winno podnoszeniu kwalifikacji pracowników, tych z dołów drabiny placowej też. Ile by nie było gadaniny o gospodarce opartej na wiedzy i znaczeniu wysokiej klasy fachowców, to nie można zapominać o tych licznych z bardzo niskimi wynagrodzeniami, co najczęściej jest funkcją ich także niskich kwalifikacji. Gdy te będę się poprawiały, z czasem płace będę rosły i będą realnie coraz wyższe, choć mogą bardzo długi jeszcze utrzymywać się poniżej postulowanych tu i ówdzie 60 procent.

    Ważna jest pewna harmonia w stosunkach podziału, ale nade wszystko ważne jest to, aby rosły realne dochody ludności dzięki poprawie efektywności i wzrostowi wydajności pracy, a nie wskutek motywowanej politycznie redystrybucji. Trzeba uważać, aby rozumnie i w sposób wyważony kroczyć tu pomiędzy zagrożeniem odchyleniami neoliberalnymi, z jednej strony, oraz populistycznymi, z drugiej.

    W przypadku Polski średnia płaca w 2009 roku wyniosła 3.320 złotych w sektorze przedsiębiorstw (bez wypłat nagród z zysku), a dla całej gospodarki narodowej 3.103 złote. W kategoriach netto jest ona o jakieś 25-30 procent niższa. Mediana, a więc płaca, poniżej i powyżej której lokuje się tyle samo osób, wyniosła, jak można sądzić, nieco więcej. Od początku 2010 roku płaca minimalna wynosi 1.317 złotych, a więc około 42 procent średniej. W takiej sytuacji nie ma co domagać się jej skoku do 60 procent średniej – a oznaczałoby to wzrost do około 2.000, to jest aż o ponad 50 procent – tylko trzeba przyspieszyć tempo wzrostu gospodarczego tak, aby i warstwy najniżej uposażone odczuwały jego skutki.

    Przy innej okazji pisałem, że w tej fazie dochody poniżej przeciętnych powinny rosnąć szybciej aniżeli te większe (a więc zarobki poniżej 3,5 tysiąca mają rosnąć szybciej niż te ponad tę kwotę). Z czasem – na pewno nie po kilku najbliższych latach, po których niczego dobrego także i z tego punktu widzenia nie należy się spodziewać – płaca minimalna może sięgnąć połowy średniej. To będzie sprzyjać większej spójności społecznej, jak również – na tyle, na ile będzie skorelowane ze zmianami w wydajności pracy – wyższej ekonomicznej efektywności. W innym przypadku najszybciej narastać będą konflikty społeczne.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *