Witam na blogu – Welcome on the Blog

Blog jest częścią NAWIGATORA do mojej książki Wędrujący świat www.wedrujacyswiat.pl. Jej Czytelnicy mogą tutaj kontynuować frapującą i nigdy niekończącą się debatę na temat światowej społeczności, globalnej gospodarki i ludzkich losów, a także naszego miejsca i własnych perspektyw w tym wędrującym świecie.

Tutaj można przeczytać wszystkie wpisy prof. Grzegorza W. Kołodko.
Zapraszam do dyskusji!

Blog is a part of NAVIGATOR to my book Truth, Errors and Lies. Politics and Economics in a Volatile World www.volatileworld.net. The readers can continue here the fascinating, never-ending debate about the world’s society, global economy and human fate. It inspires one to reflect also on one’s own place in the world on the move and one’s own prospects. In this way the user can exchange ideas with the author and other interested readers.

Here you can download archive of all posts professor G. W. Kołodko.
You are invited to join our debate!

2,861 thoughts on “Witam na blogu – Welcome on the Blog

  1. (810.) Dziękuję Pani Magdalenie Wroniak (wpis 809), rodowitej Tczewiance – mieszkance mego rodowitego miasta, Tczewa, do którego wczoraj też na krótko wpadłem – za zaproszenie do odwiedzania Pomorskiego Portalu Gospodarczego http://www.madeinpomorskie.pl. A ja zapraszam wszystkich Państwa do obecności i aktywności na portalu “Wędrującego świata”!

  2. (809.) Witam Panie profesorze!

    Mieliśmy okazję dzisiaj rozmawiać na konferencji zorganizowanej w Gdańskim Parku Naukowo-Technologicznym “Pomorze 2030”. Opowiadałam Panu profesorowi o Pomorskim Portalu Gospodarczym http://www.madeinpomorskie.pl zachęcając do współpracy z nami :-) Wiem, że pan profesor jest człowiekiem bardzo zajętym i nie zawsze ma czas i możliwości udzielania się w różnych dodatkowych przedsięwzięciach. Mimo to byłoby nam bardzo miło, gdyby co jakiś czas pan profesor „zajrzał” na nasz portal. Tworzą go młodzi ludzie, pełni pasji i zapału do zmieniania Pomorza na lepsze. W naszym zespole są również doktoranci studiów ekonomicznych, którzy prosili mnie aby przy okazji rozmowy na konferencji z panem profesorem otrzymać jaki kontakt na Pana  Mam nadzieję, że co jakiś czas Pan profesor zajrzy na http://www.madeinpomorskie.pl . Naszemu zespołowi byłoby z tego powodu bardzo miło. Poza tym nasz portal opisujący różne gospodarcze sytuacje na Pomorzu, podobnie jak sam region cały czas ewoluuje  przez zmianę treści i leyautu . Bo Pomorze to nie tylko spektakularne inwestycje ale także „drobne sprawy”, którymi żyje lokalna społeczność. Uwadze pana profesora polecam artykuły Marka Trochy i Wojciecha Tyborowskiego naszych portalowych ekonomistów, którzy dopiero zdobywają szlify w dziedzinie nauki i ekonomii.

    Serdecznie pozdrawiam, rodowita Kociewiaka i Tczewianka
    Magdalena Wroniak

  3. (808.) Economic Crisis And The Social implications of unemployment (PART 1)
    The term “economic crisis”, immediately connotes problems such as scarcity of resources, job opportunities, unemployment, poor wages, delayed wages, irregular payment of wages, pay-cuts and declining pace of development, among others. One doesn’t have to be an expert to surmise what the impact of economic crisis on employment would be.

    It has always been part of the culture and tradition of employment in the private sector for employers to resort to squeezing their employees when their profit margin begins to narrow, they employ a few measures such as to increase work hours for the same pay, cut pay and benefits, increase targets and output, reduce the number of employees. These measures are applied just to maintain profit margins, even in times of economic boom. In times of economic crisis, therefore, it is to be expected that the burden on workers will increase in magnitude.

    Indeed throughout history, economic down-turns have always resulted in hardships and reduced quality of life for workers, employees, low-income earners and vulnerable members of the society. The “Great Depression” of the 1930s (said to have originated on October 29, 1930, following the crash of the American Stock exchange) resulted in dramatic socio-economic consequences not only in the United States, but worldwide, there was a sharp drop in personal income, tax revenue, prices and profits, international trade plunged by two-thirds, unemployment rose to 25% in the United States and up to 35% in some other countries; construction work was virtually grounded in many countries, rural areas and farming experienced tough times as the prices of crops dropped by as much as 60% (Wikipaedia); businesses collapsed and many people committed suicide.

    The recent world economic crisis is hardly different from the 1930 depression in terms of impact on employment and the vulnerable members of society. According to the OECD Economic Outlook (No 84,November 2008), unemployment rate in OECD countries, estimated at 6.3% in 2008, is expected to reach 7.3% in the second quarter of this year(2010).This suggests an increase in the number of unemployed persons from 34 million in 2008 to more than 42 million in 2010. This is said to represent “the most rapid rise in OECD unemployment since the early 1990s.” Those who are most affected by this rising unemployment rate are youths, low- skilled, elderly and immigrant workers, with casual workers being the most vulnerable. The rise in unemployment is, however, not evenly distributed across the OECD countries. The U.S. which was about the first to experience the economic down-turn had an unemployment rate of 6.5% in October 2008; within 12 months the number of unemployed rose to 2.8 million.

    The European Union (EU) experienced a slower rise in unemployment (with the exception of Spain and Ireland, whose rise was made significant due to a decline in the construction sector. Countries like France and Germany were yet to record any significant increases in their unemployment rate. Despite this, by the end of 2008, unemployment rate was expected to rise by at least 2% more than the 2007 rate in at least six OECD countries, and by 1-2% in nine others including France.

    In March 2009, the International Labour Organisation (ILO) warned that the crisis could generate up to 22million more unemployed women in 2009. The Global Employment Trend reports that of the 3 billion people employed worldwide in 2008, 1.2 billion were women. It is said that in 2009, the global unemployment rate for women could reach 7.4% compared to 7.0% for men. ILO projected that this would result in an increase of between 24 and 52 million people unemployed worldwide. The global vulnerable employment rate would range from 50.5 to 54.7% for women in 2009, compared to47.2 and 51.8% for men.

  4. (807.) Witam,
    Fajnie, że pojawił się wpis Pana Łukasza Jędrzejczyka (806), bo stwarza on okazję do podyskutowania o fundamentalnych kwestiach, tj. odpowidzialności państwa za swoich obywateli. Z jednej strony trudno się nie zgodzić z Panem Jędrzejczykiem, który wskazuje na mechanizm tzw. moral hazard – po co mam się ubezpieczać, skoro w razie problemów państwo (czytaj inni podatnicy) mi pomogą? Z drugiej jednak strony stoimy wobec realnych skutków powodzi, z którymy trzeba coś zrobić. O ile można dyskutować o sensowności pokrywania prywatnych strat, to nie ma chyba wątpliwości, że straty w infrastrukturze muszą być poniesione przez państwo, a to ma dwie możliwości zdobycia środków: zwiększyć podatki, albo zaciągnąć dług publiczny, czy zwiększyć podatki naszym dzieciom. Dylemat jest więc do bólu pragmatyczny – bez zwiększenia podatków nie widzę możliwości poważnych inwestycji w poprawę infrastruktury, chyba że Minister Finansów potrafi ograniczyć o kilka miliardów inne wydatki, co by świadczyło, że budżet był zaplanowany bardzo rozrzutnie. Podsumowując, jak najbardziej przyłączam się do głosu nawołującego do brania odpowiedzialności za własne losy, ale musimy sobie zdawać sprawę lepiej wprost zwiększyć podatki niż szukać środków przez budżetowe sztuczki księgowe, bo koniec końców i tak długi będziemy musieli spłacić.

  5. (806.) Witam.
    Co jakiś czas zaglądam na ten blog po przeczytaniu WŚ. Do tej pory nie zabierałem głosu w prowadzonych dyskusjach jednak po przeczytaniu komentarza 796 nie mogę sobie odmówić wypowiedzenia się. Czy władza powinna pomagać swoim obywatelom podczas klęsk żywiołowych – tak, sprawną i szybką organizacją, doraźnym schronieniem, dostępem do lekarza jedzenia, zabezpieczeniem opuszczonych domów przed szabrownikami i tym wszystkim co jest niezbędne w takiej chwili. To rząd centralny i samorządy odpowiadają za całą infrastrukturę przeciw powodziową, a nie prywatny sektor – chyba że każemy budować firmy wzdłuż rzek. W tej części się zgadzam z opinią Pana Profesora – niech ludzie, którzy zostali zalani podziękują wszystkim decydentom z ostatniej dekady za ich decyzje w tej sprawie. Ale nie zapominajmy iż ludzie nie są skończonymi de***, skoro budują dom przy rzece, lub kupują mieszkanie na osiedlu, które 13 lat temu było zalane do trzeciego pietra to ich decyzja, mnie nic to nie powinno interesować, a jednak musi gdyż np. Szanowny Pan Profesor chce już nam zafundować dodatkowy podatek solidarności, może lepsza nazwa to bezmyślności lub cynizmu. Bo jak można wyjaśnić iż rodzinę, którą stać na wybudowanie domu nie stać na opłacenie składki ubezpieczeniowej w wysokości 300 zł rocznie. Za taką kwotę nie da się nawet ubezpieczyć auta ale co tam po co kupić jak przecież wszyscy nam później dadzą, bo jak nie pomóc osobom, które straciły wszystko. Tylko dlaczego markować ten podatek, podnosić lekko cenę benzyny czy innych produktów. Każmy pracodawcą pomniejszyć pensję za maj i przelewając wraz z zaliczką podatku do skarbówki dodatkowe wpłaty. Niech pomniejszą każdemu pensję o 400 zł, a ZUS o tyle samo emerytury (wstępne straty szacowane na 13 mld/38 mln Polaków lekko, zaokrąglić w górę gdyż dzieciom jest ciężko zabrać pieniądze więc trzeba ich rodzicom). Ciekaw jestem czy jak by każdemu pomniejszone pensję o 400 zł to dalej patrzyłby tak pobłażliwe na obietnice dotacji chciwości. Z drugiej strony czy Ci ludzie wykupią ubezpieczenie, przestaną się budować na terenach zalewowych gdzie zakup gruntu jest tańszy, zaczną rozliczać władzę za ich decyzję – nie bo i po co jak zawsze im wybudujemy nowe domy, damy na remonty mieszkań. Czy utrwalanie ludzi w stagnacji, głupocie i małostkowej chciwości jest dobre?. Brak pomocy dzisiaj oznaczałby dożywotnie rozwiązanie tych problemów, jednak politycy wolą się licytować kto zabierze więcej, dziś słychać już o kwocie 100 tys. dla każdego, aż łezka się w oku kręci i przypomina się milion dla każdego. A i nie zapominajmy iż zapłacimy drugi raz gdyż rolnicy sprzedając swoje ocalałe plony zażądają większej sumy za nie, ale to pewnie też Pana Profesora ucieszy gdyż w końcu zostanie rozruszana bez inflacyjna maszyna, a to przecież świetna okazja to dalszego nominalnego socjalu dla ludzi. Pozdrawiam.

  6. (805.) Koncepcja tzw. gospodarki opartej na wiedzy nie jest ostra. To dosyć pojemne pojęcie i dlatego dość dowolnie wkłada się pod nie rozmaite interpretacje. Tak naprawdę, to nie jest to też nic nowego, gdyż znaczenie wiedzy dla rozwoju społeczno-gospodarczego od dawna jest doceniane. Warto przypomnieć, że już 40 lat temu – w czasach planowej gospodarki socjalistycznej – głośno było o “nauce jako bezpośredniej sile wytwórczej” (mówiąc “nauka” miano na myśli “wiedzę”). Wiele o tym pisał już w 1966 roku czeski filozof Radovan Richta w książce “Cywilizacja na rozdrożu”. Tak, tak, wtedy też cywilizacja była na rozdrożu. Nie pierwszy i nie ostatni raz…

    Ale przecież gospodarka zawsze jest oparta na wiedzy, no bo na czymże innym? Rzecz w tym, że współcześnie tej wiedzy posiadamy więcej niż kiedykolwiek przedtem. Coraz większa bowiem część wytwarzanych w procesie gospodarowania wartości bierze się z przenoszenia doń naszych myśli, skumulowanej wiedzy. Jeśli gospodarka nie miałaby opierać się na wiedzy, to na czym? Na ignorancji? Szerzej piszę o tym w “Wędrującym świecie” w rozdziałach I oraz VII, a zwłaszcza w rozdziale X zatytułowanym “Niepewna przyszłość”. Spośród dyskutowanych tam dwunastu Wielkich Spraw Przyszłości dziewiątą jest właśnie gospodarka i społeczeństwo oparte na wiedzy (s. 376-381).

    Opierają się one na większej dozie wiedzy w Szwecji niż w Polsce, ale zarazem na większej w Polsce niż w Rumunii, a w Rumunii na większej niż w Mołdawii, która z kolei pod tym względem wydaje się przodować przed Kirgistanem na pewno wyprzedzającym Laos. Jako miarę względnego udziału wiedzy w tworzonej wartości proponuję brać pod uwagę ciężar PKB na mieszkańca. Dosłownie. Jeśli polskie około 18 tys. dolarów na głowę (licząc według parytety siły nabywczej) waży mniej niż podobna ilość dolarów przypadająca na mieszkańca Barbados albo Chorwacji, to nasza gospodarka jest bardziej zaawansowana i w większym stopniu oparta na wiedzy (albo, inaczej, oparta na większym zakresie wiedzy).

    W sposób dość zaskakujący j. (wpis 804) łączy sprawę gospodarki opartej na wiedzy z niepokojącymi go zjawiskami, takimi jak “kwestia fasfoodyzacji coraz większej ilość produktów” oraz tym, że “Produkuje się rzeczy właściwie ludziom do niczego nie potrzebne albo marne substytuty prawdziwych dóbr.” Cóż, tak niestety jest. Nie sądzę, że wiele pomoże tu sukcesywne poszerzanie się zakresu gospodarki opartej na wiedzy, aczkolwiek na pewno nam nie zaszkodzi. Za to na pewno pogłębianie wiedzy na temat higieny, zdrowego odżywiania się i racjonalnego trybu życia wiele może tu pomóc. Olbrzymie znaczenie ma edukacja i wychowanie – w domu, w szkole, na uczelni, w rozmaitych organizacjach. Nie mniejsze ma współcześnie także Internet, choć akurat ten, zdominowany przez komercję, zbyt często lansuje złe wzorce konsumpcji.

    Co zatem czynić? W USA poważnie rozważa się specjalne opodatkowania “junk-food” i pewnie z czasem, pomimo trudności technicznych, do tego dojdzie. Tak ekonomicznie, jak i społecznie jest to jak najbardziej uzasadnione. Ostatnio kilku amerykańskich generałów wystąpiło z dramatycznym apelem o podjęcie radykalnych działań na rzecz ograniczenia spożywania “junk-food”, gdyż 25 proc. młodych chłopaków nie nadaje się na rekrutów. Jak tu z grubasów, utyłych na “fast-foodach” zrobić “American Boys”? Może to McDonald’s & Snickers jest większym wrogiem USA niż al-Kaida?…

    Raz jeszcze podkreślę, że konieczne jest instytucjonalne i polityczne wzmocnienie pozycji konsumenta, którego ogłupiać powinno być coraz trudniej. A jak dotychczas jest coraz łatwiej. Okiełznanie marketingowej nawałnicy wymaga skutecznego wprzęgnięcia państwa do regulacji rynków, by ograniczyć możliwości szkodliwej eksploatacji konsumentów. Konsument jest manipulowany przez grupy interesów, które niewiele mają wspólnego z jego obiektywnym interesem. Co więcej, lekceważą de facto konsumenta wciskając mu, jak to określa j., “do niczego nie potrzebne albo marne substytuty prawdziwych dóbr.” Skoro konsument nie potrafi – bo nie potrafi – sam skutecznie obronić się przed tym, trzeba mu pomóc.

    Czynić to muszą inni opiniotwórczy ludzie, rozmaite organizacje społeczne (obecnie nazywane najczęściej “pozarządowymi”) i państwo jako instytucja o szczególnym znaczeniu i szczególnej odpowiedzialności. Nie wystarczy zatem wzywać do powstrzymywania się od spożycia kolejnego hot-doga czy hamburgera albo jakiejś innej lemoniady, czy też od zakupienia następnego otumaniającego gadżetu. Trzeba do tego aktywnie zniechęcać poprzez otwierającą oczy i umysły edukację, ale również poprzez instytucjonalną i prawną ochronę konsumentów.

  7. (804.) Nurtuje mnie ostatnio kwestia fasfoodyzacji coraz większej ilość produktów. Produkuje się rzeczy właściwie ludziom do niczego nie potrzebne albo marne substytuty prawdziwych dóbr. Rynek nie daje możliwości podniesienia ich jakości ponieważ w tym procesie główną role odgrywają korporacje które nikogo nań nie wpuszczą (wspomnieć warto choćby ich środki na promocję, czy ogólnie możliwości kształtowania popytu itp.)
    Jak Pan sądzi – czy nadejście gospodarki opartej na wiedzy coś zmieni – czy w ogóle taka może nadejść?

  8. (803.) Spieszę z wyjaśnieniem jednej sprawy, otóż informację o pracy w kancelarii mam z tego źródła:
    http://www.tvn24.pl/12690,1656255,0,1,napieralski-kompletuje-swoja-kancelarie,wiadomosc.html
    jeśli źle zrozumiałem to proszę o wybaczenie, nie było moim zamiarem sianie dezinformacji.
    Zatem jeśli Pan Profesor pisze, że potrafi słuchać i wie o co pytać to rozumiem, że na Pańskie poparcie może liczyć. Jak słusznie ~Wiola zauważyła, te słowa były potrzebne. O Panu Napieralskim wiem tylko tyle, że nie lubi Sz.P. Olejniczaka i ma nieszczery uśmiech… wot i wsjo.
    Zatem wybierając między J.W. Hrabią “pogromcą leśnych żyjątek” B.Komorowskim, przewodniczącym Jarosławem z kotem Kaczyńskim a P. Napieralskim zagłosuję jednak na P. Napieralskiego. W drugiej turze również!

  9. (802.) Napisał Pan Profesorze słowa, na które pewnie wielu czekało i liczyło. Słowa, które z pewnością wpłyną na wybór…wyglada na to, że prawidłowy wybór. Nie chodzi o to, że ślepo idziemy drogą, którą wskazuje nam Grzegorz Kołodko nie biorąc pod uwagę swoich odczuć…po prostu chyba nie mamy dużej wiedzy na temat p.Napieralskiego, a mamy zaś dość istniejacego stanu rzeczy, dość wspomnianego podziału społeczeństwa, dość nienawiści a wrecz agresji ze strony zwolenników PiS-u ( jeśli ktoś ogladał wczoraj program Lisa, to naocznie widział reakcje zwolenników tej partii), dość braku zaradności i gospodarność ze strony partii rządzącej… chcemy spokoju, rozwoju, postępu…i tak oczekiwanej normalności… Ja tez chciałam zapytać Pana o kandydata lewicy, tylko nie miałam odwagi, nie chciałam stawiać Pana w roli osoby, która może namawiać czy nawoływać kogokolwiek do głosowania na tego czy innego kandydata. Tym bardziej ciesze się, ze padło to pytanie … a jeszcze bardziej – że padła odpowiedź. Z pewności informacja, ze p.Napieralski potrafi słuchać, że chce słuchać…że szanuje tak wielki autorytet, i że ma zamiar iść inną droga niż obecni…jest bardzo pomocne w wyborze. Podobnie jak ktoś na blogu, sądziłam,że nie warto głosowac na kandydata, który ma nikłe szanse na wygraną, ale chyba ma Pan racje – trzeba pokazać co jest dla nas ważne, a co w ogóle nie istotne … nawet jak to w danym momencie nie przyniesie efektu… ale może w końcu, w którymś, coś jednak da. To ma sens. Pozdrawiam

  10. (801.) Witam! Michał pisze, że jakoby podjąłem się “zostać doradcą gospodarczym w kancelarii Grzegorza Napieralskiego.” Bynajmniej. W żadnej kancelarii. Nie wiem, kto jakie składa publicznie oświadczenia, czy też jak są one potem interpretowane. Wiem tyle, że gdy ktoś mnie rozsądnie pyta o rady co do polityki społeczno-gospodarczej, to, najlepiej jak potrafię, odpowiadam. Także byłemu Prezydentowi RP czy niektórym obecnym ministrom. Panu Grzegorzowi Napieralskiemu też odpowiadam, gdy dochodzi sedna spraw. Tym bardziej, że wie, o co pytać i potrafi słuchać. A to u polityków duża umiejętność. Sam natomiast od polityki trzymam się z daleka, o czym goście naszego blogu wiedzą nie od dzisiaj.

    Michał pisze, że nie zamierza głosować w wyborach prezydenckich. Rozumiem to. Jeśli sprowadzić wybory do ostro, bo realistycznie rysującej się alternatywy: prawicowy populizm czy antyspołeczny neoliberalizm, to zaiste szkoda czasu. Ale tak nie jest. Trzeba pokazać – sobie, innym, Polsce, światu – że jest jeszcze inna możliwość. Można opowiedzieć się za postępem, na rzecz zrównoważonego – społecznie, ekonomicznie, ekologicznie – rozwoju. Za przyszłością przy poszanowaniu przeszłości. Bez skłócania pokoleń i grup społeczno-zawodowych. Jakimś fatalnym trafem tak się składa, że lista kandydatów na urząd Prezydenta RP odpowiadająca takiej charakterystyce zrobiła się niebywale krótka. Więc jeśli jest kandydat zmierzający w tym kierunku, to dlaczego go nie poprzeć? I tak tym razem nie wygra, ale zwolennicy postępu muszą wypowiedzieć swój głos, aby ich usłyszano i dostrzeżono. Przecież Polska naprawdę nie jest ani taka konserwatywna, ani taka populistyczna, ani taka neoliberalna, ani taka nacjonalistyczna. W znaczącej części jest właśnie postępowa.

    Totalnie błędne jest stanowisko, że głosowanie na kogoś spoza tej dominującej alternatywy (populizm kandydata Pis-u versus neoliberalizm kandydata PO) byłoby marnowaniem głosu. Jest odwrotnie. Trzeba zaakcentować swoje istnienie i ambicje, wizje i zamiary i w pierwszej turze głosować za kandydatem postępowym. Ten nurt w przyszłości ponownie będzie narastał. Co zaś do tury drugiej, to Michał ma najpewniej ma rację, ale niech każdy głosuje, jak chce. Rezygnacja z wyboru między dwiema niekorzystnymi opcjami też jest wyborem.

  11. (800.) Według ostatnich sondaży Bronisław Komorowski z wynikiem 46 proc. nadal pozostaje sondażowym liderem,rugie miejsce zajmuje Jarosław Kaczyński, na którego chce zagłosować 26 proc. ankietowanych. Na trzecim miejscu ulokował się kandydat SLD, Grzegorz Napieralski, którego poparcie wynosi 7 proc. To wzrost o 4 punkty procentowe od poprzedniego badania. A gdyby tak przedstawić inne badania, w którch G. Napieralski byłby pierwszy? Myślę, że wyborcy bardzo sugerują się tymi badaniami i właśnie publikowane sondaże (rzetelnie przygotowane lub nie)tak naprawdę “ustawiają” kandydatów.

  12. (799.) Na krótkie pytanie imiennika (wpis 797) krótko odpowiadam. Przychodzi mi to tym łatwiej, że to akurat ja inspirowałem kilkakrotnie, jako wicepremier i minister finansów, obniżanie podatków w poprzednich latach. Inni głównie o tym mówią. Pominę tu już likwidację podatku importowego i giełdowego czy też redukcję progów podatkowych dla indywidualnych podatników, płatników PIT. Jeśli idzie o ten płacony przez przedsiębiorców, o CIT, wystarczy przypomnieć, że wpierw przeprowadziłem jego zmniejszenie z 40 do 32 procent (vide “Pakiet 2000”), a następnie – po zmniejszeniu o zaledwie 4 punkty za rządów premiera Buzka – o następne 9 punktów, z 28 do obecnych 19 procent (vide “Program Naprawy Finansów Rzeczypospolitej”. Na 21-punktowe zmniejszenie CIT pomiędzy rokiem 1997 a 2004 aż 17 punktów redukcji miało miejsce z mojej inicjatywy. W rezultacie tak naprawdę to opodatkowanie przedsiębiorców w Polsce jest na jednym z najniższych poziomów nie tylko w Unii Europejskiej, ale i w OECD. Jest to także prawdą, gdy uwzględni się składki płacone przez pracodawców na ubezpieczenia społeczne.

    Co zaś do sposobów sfinansowania kosztów walki z klęską powodzi i jej następstwami, to, po pierwsze, koszty te muszą – muszą, czyż nie? – być poniesione. Po drugie, można je przerzucić na barki podatników (bo kogóż innego?) w przyszłości, ale wtedy będą one jeszcze wyższe niż obecnie. Wyższe, nie niższe. Po trzecie, jeśli nie mają obarczać podatników w przyszłości na większą skalę (wraz z odsetkami od przyrastającego długu publicznego), to trzeba obciążyć ich obecnie. Po czwarte, jednorazowe obciążenia z definicji są jednorazowe i nie mogą stać się permanentne. Grzesiek, nie wiedzieć dlaczego, pisze: “Zawsze się boję takich nowych “zabiegów” ponieważ mają one tendencję do NIE- zanikania.” Otóż jednorazowa czy też okresowa danina, na przykład ściągana do końca roku, z końcem roku zanika. Skoro zatem nie ma ucieczki od poniesienia budżetowych kosztów klęski żywiołowej, należy ich sfinansowanie zoptymalizować, a nie iść znowu na żywiołowe zwiększanie deficytu czy też inflacyjne finansowanie.

    Oczywiście, można postulować proporcjonalne zmniejszenie innych wydatków. To niech Grzesiek postuluje. Na przykład wycofanie jutro wszystkich wojsk z Afganistanu albo zwolnienie jeszcze dzisiaj tysięcy mało użytecznych urzędników. Takie “słuszne” postulaty są słuszne, tylko że na bieżąco nic nie dają. Tu chodzi o szybkie, zdecydowane działania, a racjonalizować wydatkową stronę systemu finansów publicznych i tak zawsze trzeba; powódź niczego nowego tu nie wnosi.

    Gdyby zaś miano sięgnąć do akcyzy (co jest technicznie i politycznie najłatwiejsze), to nie widzę żadnych racjonalnych powodów, aby na przykład nie podnieść jej do końca roku na wyrobach tytoniowych czy alkoholach. Możliwości zresztą jest więcej. I nie ma co straszyć ucieczką przedsiębiorców na Cypr. Nie ma obaw, nie uciekną i nie można dawać się nabierać na taki pseudo-argument, najczęściej nadużywany przez neoliberałów. Niech przeto Grzesiek sobie go podaruje. A jak już, to dlaczego na Cypr? Nie lepiej na Papuę Nową Gwineę? Byłem tam niedawno. Tam w ogóle nie ma podatku dochodowego… A ładnie jest. Dużo ładniej niż na coraz bardziej ciasnym Cyprze.

  13. (798.) Witam wszystkich serdecznie!

    Sz. Panie Profesorze, podjął się Pan zostać doradcą gospodarczym w kancelarii Grzegorza Napieralskiego. Media donosiły już niejednokrotnie o silnym wpływie jaki Pan ma i autorytecie jakim Pan jest dla kandydata lewicy. Chciałbym Pana zapytać, Panie Profesorze, czy nie zechciałby Pan powiedzieć kilka słów o Panu Napieralskim? Zgodził się Pan na tę pracę wyłącznie z chęci pracy dla kraju czy może osoba Pana Napieralskiego w jakiś sposób Pana przekonała?
    Przed Smoleńską tragedią byłem gorącym zwolennikiem ŚP. Pana J. Szmajdzińskiego, po jego śmierci uznałem, że nie będę szedł na wybory. Dopiero kilka dni temu, gdy dowiedziałem się, że został Pan Profesor doradcą P. Napieralskiego przeszło mi przez myśl, że może jednak…
    Przyznam szczerze, że nie przekonuje mnie Pan Napieralski a jedynie osoba Pana Profesora skłania mnie do poparcie jego kandydatury.

  14. (797.) Panie Profesorze

    Krótkie zapytanie odnoszące się do ostatniego Pańskiego wpisu.
    Proponuje Pan wprowadzenie podatku solidarnościowego i/albo podniesienie akcyzy.

    Akcyzy na co? Na papierosy i alkohol? Nie wiem czy we współczesnym świecie taka forma podatku najdotkliwiej uderzy w warstwy bogatsze.
    Akcyzy na benzynę? Benzyna kosztuje już prawie 4,90 zł/l do wakacji szacuje się, że jej cena może skoczyć nawet do 5 zł. Jeśli teraz jeszcze dodamy jakieś dodatkowe obciążenie, to cena będzie już na prawdę nie do zniesienia. Wzrosną koszty transportu, a wraz z nimi cena większości dóbr.

    A podatek solidarnościowy? Zawsze się boję takich nowych “zabiegów” ponieważ mają one tendencję do NIE- zanikania.

    PS. Duże podatki sprawiają że coraz więcej przedsiębiorstw rejestruje się na Cyprze – swoistym raju podatkowym. Co Pan o tym sądzi? Nie obawia się Pan, że taka praktyka w skali mikro przerodzi się w niebezpieczną tendencję w skali makro?

  15. (796.) Dziękuję Pani Izabeli Dusza (wpis 795) za miłe słowa i zamiar ponownego zaproszenia na spotkanie z członkami Korporacji Absolwentów Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Chętnie raz jeszcze spotkam się z nimi i będziemy kontynuować dyskusję.

    Izabela pyta o społeczno-ekonomiczne konsekwencje powodzi. Są poważne, bo jej skala tak wielka jak obecnie, to w naszych warunkach poważny kataklizm przyrodniczy. Choć i człowiek, a dokładniej nieudolna polityka rządów i brak stosownej zapobiegliwości niektórych samorządów, ma w tym swój udział. W ramach “oszczędności” i cięć “nadmiernych wydatków budżetowych” w ostatnich kilku latach zaniechano wielu prac renowacyjnych oraz inwestycji regulujących gospodarkę wodną, także tych mających służyć poprawie infrastruktury chroniącej nas przed zagrożeniami powodziowymi. A te – jak wiadomo – zdarzają się od czasu do czasu. Na tym odcinku zdecydowanie więcej niż w drugiej połowie obecnej dekady działo się w jej pierwszej połowie, kiedy to doinwestowano niejedną instalację przeciwpowodziową. Teraz te “oszczędności” mszczą się.

    To wtedy, w pierwszej połowie dziesięciolecia, stworzony i uruchomiany został System Monitoringu i Osłony Kraju, znany jako SMOK. Dzięki niemu – mając lepsze możliwości wczesnego ostrzegania o nadciągających niebezpieczeństwach i skali ryzyka – dużo sprawniej działa Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Dokonana została kompleksowa modernizacja wielu zbiorników wodnych i retencyjnych oraz obiektów ochrony przeciwpowodziowej. Między innymi w 2003 roku oddano polder Buków koło Raciborza. Niestety, później, z różnych przyczyn, kontynuacja tego projektu została wstrzymana. Zbudowano zbiornik przeciwpowodziowy Kuźnia Warężyńska, dzięki któremu przed niechybnymi podtopieniami, a być może nawet powodziami, chronione są takie miasta, jak Będzin, Dąbrowa Górnicza, Mysłowice, Sosnowiec…

    Jestem na terenach powodziowych. Przejechałem z Warszawy na południe zachodnią stroną Wisły, przez Górę Kalwarię i Kozienice, potem przez most w Dęblinie i dalej na północ wzdłuż wschodniego brzegu rzeki, do Wilgi. Jakaż ta Wisła tu piękna! Szkoda, że też i groźna. I tutaj są rejony, które ucierpiały, co widać gołym okiem, choć gdzieindziej – zarówno na południowy wschód, jak i zachód – jest dużo gorzej. W skali mikroekonomicznej, dla niejednego gospodarstwa czy gminy, skutki są zaiste katastrofalne. Problem polega nie tylko na tym, że rozlewa się woda przez nietrwałe, w niektórych miejscach przerwane lub zbyt niskie wały i konstrukcje wodochronne. Również woda gruntowa wybija na powierzchnię pod wielkim ciśnieniem, zalewając przy okazji pola i sady. Woda idzie i z góry, i z dołu, a nie tylko z boku.

    Tak właśnie jest wzdłuż wału wiślanego w Wildze, gdzie akurat jestem. Kombinują rolnicy i sadownicy, co by tu jeszcze zrobić. Interweniują strażacy, którym pomagałem dźwigać worki na barykady. Ciekawe, skąd te worki? Na niektórych są nadruki po chińsku, na innych “Made in USSR”… Wisła chyba bardziej tu już się nie rozleje, wręcz jej poziom opada, ale i tak straty są znaczne. Nie będzie zbiorów truskawek, mniej będzie jabłek (a te tutejsze są smaczne!), źle będzie z wiklinowymi wyrobami, w których specjalizują się niektórzy lokalni rzemieślnicy, podtopionych jest trochę gospodarstw agroturystycznych.

    Jakie to wszystko ma konsekwencje ekonomiczne? Lokalnie i regionalne niekiedy wielkie, makroekonomicznie małe. Suma strat w skali całego kraju wstępnie szacowna jest na nie więcej niż 13 miliardów złotych, a więc około 1 proc. PKB. Nie można jednak strat liczyć w ten sposób, gdyż dodaje się tutaj do siebie zasoby w postaci utraconego majątku (na przykład obory, sady, maszyny, zapasy produktów) oraz strumienie w postaci nie powstających na bieżąco dochodów (nieuzyskane przychody ze sprzedaży, niezarobione płace, niezrealizowane zyski). Oczywiście, ubytki w majątku produkcyjnym rzutować będą na dochody przyszłych okresów. Krowa, które dzisiaj utonęła, mleka nie będzie dawać i w następnych latach…

    Nie sposób ex ante ocenić, o ile mniejszy z tego powodu będzie polski PKB w roku 2010, a także potem, ale jest to frakcja punktu procentowego. Nie sądzę, by było to w najgorszym przypadku więcej niż 0,5 proc. To skądinąd niemało, ale nie wywiera to istotnego wpływu na długookresowe tendencje wzrostu produkcji. Obecna powódź w Polsce to nie trzęsienie ziemi w Kobe w roku 1995 czy tegoroczna tragedia na Haiti, które to kataklizmy miały wymiar dewastujący gospodarkę – regionalną w pierwszym i narodową w drugim przypadku.

    W “Wędrującym świecie” (s. 143) napisałem: ” Nieszczęścia chadzają nie tylko parami, ale bywa, że i gromadą. Jakby mało było powodów biedy i nędzy, to wybryki natury w połączeniu ze słabą infrastrukturą i brakiem stosownych zasobów rzeczowych i finansowych wywołują dużo więcej szkód w krajach biednych niż w bogatych. Trzęsienie ziemi o takiej samej sile w Japonii i Pakistanie pociąga za sobą zgoła odmienne skutki w postaci ofiar w ludziach i strat majątkowych. Powódź w Czechach i Bangladeszu to inny kataklizm, nawet gdy w kategoriach fizycznych są to podobne wydarzenia. Susza w amerykańskiej Kalifornii i na meksykańskim Półwyspie Kalifornijskim to nie ta sama susza. Żywioły naturalne o potężnej sile mogą zaszkodzić dotkniętym nimi regionom w kraju rozwiniętym. Kraj mały mogą zdewastować i cofnąć go o lata w poziomie produkcji. Po kilku latach statystyki pokazują powrót do status quo ante, co uśrednia stopę wzrostu na stagnacyjnym zerze. Potężny huragan Andrew w 1992 roku kosztował USA 0,5 procent PKB. Huragan Gilbert w 1988 roku kosztował Jamajkę 28 procent PKB. To jedno uderzenie cyklonu spowodowało, że średnio podczas dwunastu lat 1990-2001 występowało ujemne tempo wzrostu –0,5 procent.” Wzmiankowana “para nieszczęść” w naszym obecnym przypadku to niekorzystna pogoda powodująca powódź i jeszcze gorsza polityka gospodarcza rządu powodująca, że ta polska “zielona wyspa” jest coraz bardziej zalewana.

    Jedną z konsekwencji powodzi są dodatkowe koszty ponoszone przez firmy ubezpieczeniowe. Rozpacza nad tym znana gazeta, że oto jedna z zagranicznych firm ubezpieczeniowych “już wypłaciła 200 tys. złotych”. Nic dziwnego, że zirytowany internauta skomentował to sensacyjne doniesienie, iż tyle to on wczoraj zapłacił za kolację. Ta sama gazeta straszy, że w sumie firmy ubezpieczeniowe wypłacić mogą “aż pół miliarda złotych odszkodowań” (przy zagregowanych stratach szacowanych na 10 miliardów, a więc jedynie marne 5 proc. rzeczywiście poniesionych strat), co jakoby będą musiały sobie odbić podwyższając ceny innych usług sprzedawanych klientem. Trzeba uważać, by tak się nie stało, gdyż takie “nadzwyczajne” wypłaty to akurat w ubezpieczeniowym biznesie rzecz niejako zwyczajna. Powinny one zmniejszyć doraźne, roczne zyski firm, a nie obciążać gospodarstwa domowe ekstra wydatkami. Przecież poważne firmy asekuracyjne prowadzą rachunek kosztów, przychodów i zysków w cyklach długoletnich. Jeśli któraś z firm, mająca aktualnie dodatkowe nakłady z tytułu uruchamianych odszkodowań dla powodzian, będzie w ślad za tym próbowała odbić sobie te wydatki poprzez podniesienie stawek jakichkolwiek innych ubezpieczeń, na przykład majątkowych czy na życie, to należy odsunąć się od niej jak najdalej.

    Przecież na tym polega biznes ubezpieczeniowy – skądinąd wcale lukratywny – że przychody od masy drobnych podmiotów płyną wartkim strumieniem cały czas, a tylko niekiedy trzeba dokonywać skumulowanych wypłat dla niewielu nieszczęśników. I to o nich trzeba się przede wszystkim troszczyć. Ale to nie oni, tylko firmy ubezpieczeniowe poprzez drogie reklamy dofinansowują niektóre media i ich redaktorów… Gazeta – tradycyjnie, już od lat troszcząc się o interesy kapitału a nie ludności, właścicieli przedsiębiorstw a nie konsumentów ich produktów i usług, wyzyskujących a nie wyzyskiwanych – nie pojmuje, że biznes ubezpieczeniowy polega na tym, iż ubezpieczający przez lata całe pobierają od ubezpieczanych składki, które są źródłem wypłaty kompensat od czasu do czasu.

    Teraz chyba żaden kandydat, tym razem na prezydenta, nie powie poszkodowanym – tak jak uczynił to premier Włodzimierz Cimoszewicz trzynaście lat temu, podczas powodzi w 1997 roku – że powinni się ubezpieczyć. Taką niezręczną wypowiedzią, nakładającą się na inne polityczne potknięcia, pogrążył własną formację w wyborach parlamentarnych jesienią tamtego roku. I to mimo znaczących sukcesów gospodarczych, przede wszystkim najwyższego za ostatniego pokolenia tempa wzrostu gospodarczego, bo wynoszącego aż 7,5 proc. w kwartale poprzedzającym powódź. Pomimo to ówcześnie rządząca formacja przegrała wybory, bo w polityce liczą się nie tylko fakty, ale także słowa. Niekiedy nawet bardziej, z czego propagandyści obecnego rządu zdają sobie świetnie sprawę. Premier Donald Tusk, chyba nauczony tamtą wpadką, wręcz obiecuje, że “nikt nie zostanie bez pomocy, także osoby, które się nie ubezpieczyły”.

    Mieszkańcy okolicznych wsi, których spotkałem na wiślanym wale w pobliżu Wilgi, inne mają w tej kwestii zdanie i powiadają, że głosować będą “nie na tych co rządzą, ale chyba na brata albo najlepiej na tego Napierającego, z lewicy, bo wie, co mówi”. Najpewniej słusznie wątpią w prawdomówność premiera (“panie, oni tylko obiecują, nam tu nikt nic nie da”), bo przecież pomóc wszystkim nie sposób. Takie deklaracje to nic innego, jak tylko trwająca kampania wyborcza na rzecz partyjnego kolegi. A w niej trzeba wykorzystać wszystkie nadarzające się okoliczności. Także to powodziowe nieszczęście poprzez, z jednej strony, wyolbrzymianie swych dobroczynnych działań oraz, z drugiej (co dopiero będzie się nasilać) zwalanie odpowiedzialności za ogólnie pogarszającą się sytuację społeczno-gospodarczą na tzw. czynniki obiektywne. Sprzyjające takiemu nurtowi media chętnie pomogą w jednym i drugim.

    W postaci jednorazowych zapomóg, wynoszących jednostkowo 6 tysięcy złotych, podobną kwotę jak firmy ubezpieczeniowe wypłaca Państwo. W sumie – przy założeniu, że z takiej zapomogi skorzysta tylko 100 tysięcy osób czy gospodarstw domowych – daje to około 0,6 miliarda złotych (to zaledwie 0,05 PKB). Szybko jednak okazać może się, że będzie to więcej, a w skali makro być może nawet 0,1, czyli promil PKB. Państwo, które w swoich finansach publicznych odczuwa takie wydatki jako nader dotkliwe, to słabe Państwo. I tak, niestety, jest.

    Fatalna polityka gospodarcza rządu Platformy Obywatelskiej, a zwłaszcza błędna polityka finansowa koordynowana przez premiera Donalda Tuska i ministra finansów Jacka Rostowskiego, doprowadza do coraz szybszego i wyraźniejszego załamywania się finansów publicznych. Podkreślić trzeba, że Komisja Europejska już wcześniej, zanim nadeszła fala powodzi, pod wpływem analizy realiów gospodarczych spowodowanych falą błędów w polityce makroekonomicznej, przewidywała deficyt systemu finansów publicznych w wysokości aż 7,2 proc. PKB. Ile będzie, zobaczymy, ale dodatkowe, niespodziewane, bo spowodowane klęską żywiołową wydatki budżetowe rzędu 0,05-0,1 proc. PKB oraz mniejsze na podobną skalę dochody budżetu (z powodu ubytku wpływów z potencjalnego opodatkowania dochodów, które się nie ziszczą) mają relatywnie małe znaczenie. Innymi słowy, przyrost deficytu budżetu spowodowany powodzią ma w naszych realiach marginesowe znaczenie. Jednakże z całą mocą – i ze względów politycznych przy pomocy prorządowych mediów z wielką przesadą – jego rozmiary będą wyolbrzymiane.

    Swoją drogą, w sytuacji występowania tak niekorzystnej sytuacji budżetowej, spowodowanej dotychczasową neoliberalną polityką rządu, dodatkowe wydatki z budżetu nie powinny być finansowane pogłębianiem skali deficytu, czyli powiększaniem coraz szybciej i tak nadmiernie już rosnącego długu publicznego, ale dodatkowymi, nadzwyczajnymi przychodami. Rząd powinien sięgnąć po specjalne, jednorazowe instrumenty fiskalne w postaci swoistego podatku solidarnościowego nałożonego na lepiej uposażone warstwy społeczeństwa, a co najmniej uciec się do akcyzy i przejściowo zwiększyć ją, aby w ten sposób pozyskać około miliarda złotych na doraźne (pomoc dla poszkodowanych) wydatki. To może jednak nie starczyć i wspomniany podatek solidarnościowy wydaje się nieodzowny. Powinien być on tak skonstruowany i skalkulowany, aby pozyskane zeń środki służyły dofinansowaniu niezbędnych działań renowacyjnych – od Sandomierza po Wrocław, od Podkarpacia po Żuławy. Szkody bowiem w niektórych regionach są tak duże, że nie uda się sfinansować ich usuwania i zapobiegania podobnym stratom w przyszłości środkami pochodzącymi z lokalnych budżetów samorządowych skąpo dofinansowywanych z dziurawego budżetu centralnego.

    Jeśli chodzi o działania długofalowe, to może tym razem miast iluzorycznych oszczędności zrealizowane zostaną do końca odpowiednie inwestycje infrastrukturalne, pokrywane poprzez montaż finansowy: część środków z budżetu Państwa oraz z budżetów gmin, część z zasobów Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, część ze środków pomocowych Unii Europejskiej. Niestety, w tej sferze na sektor prywatny w ogóle nie ma co liczyć. Może choć to pojmą w końcu nadwiślańscy neoliberałowie? Może dotrze do nich szybciej niż fala powodziowa, że są obszary – również, choć nie tylko, na styku człowieka i gospodarki z przyrodą i naturą – w których aktywność gospodarcza Państwa jest niezbędna, gdzie interwencjonizm rządowy jest czymś oczywistym, gdzie wpierw “małe Państwo i niskie wydatki” oznacza później mniejszy dochód i duże straty? Przecież ta powódź raz jeszcze pokazuje, do czego prowadzi neoliberalna polityka “taniego Państwa”, “małych podatków/małych wydatków”, pozostawiania spraw “niewidzialnej ręce rynku”, polityki nieinterwencji w rynkowy żywioł, czekania za samoistne rozwiązanie problemów w istocie swej nierozwiązywalnych bez strategicznych działań Państwa.

    Co zaś do polityki przedwyborczej, bo i o to pyta Iza, to najlepiej dokonać wyboru Prezydenta RP w ustalonym terminie, a więc 4 lipca. Przesuwanie tej daty poprzez korzystanie z pretekstu, jakim jest klęska żywiołowa na niemałym obszarze Polski, niczego dobrego do sprawy by nie wniosło. Dłużej tylko trwałaby jałowa kampania zalewają nas swoim słowotokiem, od którego sytuacja gospodarcza i społeczna nie poprawia się ani na bieżąco, ani też nie poprawi się odczuwalnie w dającej się przewidzieć przyszłości. Jeśli nawet przesunięcie terminu prezydenckich wyborów mogłoby poprawić wciąż niezadowalające notowania tego czy innego kandydata, to z pewnością nie poprawi sytuacji społeczno-gospodarczej w Polsce. A przecież o to powinno chodzić, czyż nie?

  16. (795.) Panie Profesorze w imieniu swoim i Korporacji Absolwentów Uniwersytetu Ekonomicznego dołączam się do serdecznych gratulacji w związku z jakże zasłużoną nagrodą za bestseller “Wędrujący świat”.

    Chciałam także wykorzystać okazję, aby również na tym blogu publicznie złożyć serdecznie podziękowania za poświęcony nam czas. Pańska prelekcja mocno rozgrzała wiele głów, zmobilizowała nas też do głębszych poszukiwań nowych aspektów otaczającej nas rzeczywistości polityczno-ekonomicznej, a Pański blog na http://www.wedrujacyswiat.pl/index.php już jest popularyzowany wśród naszych korporantów.

    Jeszcze raz bardzo dziękujemy i będziemy zaszczyceni mogąc Pana gościć jeszcze kiedyś w przyszłości na jednym z naszych korporacyjnych spotakań.

    Ciekawa też jestem jakie konsekwencje społeczno-ekonomiczne powodzi przewiduje Pan w Polsce na 2010?Rozmiar strat rośnie z dnia na dzień, mamy przyspieszone wybory z jakże krótką kampanią. Premier z jednej strony obiecuje, ze nikt nie zostanie bez pomocy (co z finansami Państwa?),a z drugiej stara się nie ulegać presji oddolnej do ogłoszenia klęski żywiołowej, ponieważ to skomplikowałoby cały proces wyborów (chodzi mi o ustawową konieczość przesunięcia terminu wyborów) i przedłużało stan tymczasowości władzy – nie tylko prezydenckiej.

    Z wyrazami szacunku,

    Izabela Dusza

  17. (794.) Uważam, że długo jeszcze nie wykorzystamy szansy, którą daje nam nasze położenie geograficzne – jesteśmy ulokowani na styku zachodniej i wschodniej Europy. Zamiast ją łączyc staraliśmy się ją jednak trcohę dzielic w ostatnim dwudziestoleciu – może porównanie nie na miejscu – ale oby wydarzenia kwietnia pozwoliły nam chociaż otworzyc się na to jakie możliwości daje współpraca między narodami.

  18. (793.) Witam!

    Cóż oznaczać ma komentarz kogoś tajemniczego kryjącego się za imieniem ‘Katalog stron’ (wpis 790)? Jeśli dopiero teraz zawitał na nasz blog, to przecież bynajmniej nie oznacza to, że ‘blog dopiero startuje’! Przecież funkcjonuje już z powodzeniem od ponad dwu lat i jak ktoś dając swój wpis pod numerem 790 może tak mówić? Przy okazji dodam, że objętość ciekawych komentarzy zamieszczonych na naszym blogu to już jakieś 1,3 miliona znaków, a więc tak jakby drugi “Wędrujący świat”.

    Co zaś tyczy się komentarza Jarka K. (wpis 789), to chciałbym zgłosić dwie uwagi. Po pierwsze, na wykładzie zadałem pytanie nie tyle o najkorzystniejszą lokalizację w Europie, ale wręcz na całym świecie. I wciąż jestem utwierdzony w przekonaniu, że akurat takie położenie ma w tej fazie historii Polska, leżąca w sercu Europy, na styku Wschodu i Zachodu. Po drugie, Niemcy też mają niezłe, prawie równie dobre położenie. To zaś, że są dobrze doinwestowani od strony infrastrukturalnej (i nie tylko), to nie jest już kwestia lokalizacji, lecz pozytywnych skutków długofalowej, mądrej polityki rozwoju.

  19. (792.) Panie Profesorze,
    również gratuluję nagrody za 50 tys. sprzedanych egzemplarzy. Gdyby to była edycja w formie płyty byłaby platyna:)… Tym niemniej ekranizacja Wędrującego Świata mogłaby się okazać jeszcze większym hitem!
    Co by nie mówić WŚ miał świetny timing- ukazał się w przeddzień wybuchu kryzysu, który swiat finansów zmienił już na zawsze. Pojawiło się wiele odpowiedzi na postawione pytania, aczkolwiek rzeczywistość wykreowała nowe obszary badawcze- gwałtowny przyrost zadłużenia państw powoli sprawia, że nie będę mogły one pełnić funkcji stabilizujących poprzez bycie ostatnim gwarantem stabilności gospodarki. Zadanie to zostało przeniesione na wyższy poziom- organizacji międzynarodowych (m.in. strefy euro). Wspólnoty są jednak silne siłą swoich członków, a tu- w przypadku UE, sytuacja nie wygląda już tak optymistycznie- największe europejskie gospodarki albo już przekroczyły próg długu do PKB (60%), albo zrobią to w najbliższej przyszłości. Mam nadzieję, że kolejne dzieło Pana Profesora odpowie na pytania o neoinstytucjonalną organizację globalnej gospodarki… Bo chyba to będzie największym wyzwaniem najbliższych dekad…

  20. (791.) Panie Profesorze,
    Serdeczne gratulacje z powodu otrzymania specjalnej nagrody za bestseller “Wędrujący świat”, którego nakład już przekroczył 50 tysięcy egzemplarzy!!! Mój egzemplarz od dawna “wędruje” po rodzinie i znajomych, wywołując wiele ciekawych dyskusji i przemyśleń. Zachęcam wszystkich blogowiczów do udostępnienia go najbliższym. Skutki tego działania ocenicie sami:-). Jeszcze raz dziękuję Panu Profesorowi za napisanie tak inspirującej i zrozumiałej dla każdego książki.

  21. (790.) Witam, widzę że blog dopiero startuje także czego życzę – przede wszystkim wytrwałości, bo jednak trzeba poświecić w tygodniu kilkanaście godzin na podzielenie się ciekawymi informacjami a im więcej aktualizacji tym więcej lojalnych użytkowników.

    Pozdrawiam serdecznie

  22. (789.) Szanowny Panie Profesorze,

    na ostatnich, sobotnich zajęciach – „Ekonomia i polityka globalizacji”, zadał nam Pan pytanie: “Który kraj w europie ( oprócz Polski ) jest najlepiej ( także strategicznie ) położony ( umiejscowiony )?. Po dłuższym namyśle wskazał bym na Niemcy. Kraj ten położony jest nieomalże w sercu europy, posiada m.in. bogate złoża naturalne ( Zagłębie Ruhry )takie jak: węgiel kamienny, soli kamiennej. Niemcy maja także doskonale rozwiniętą infrastrukturę komunikacyjną (m.in. doskonałe autostrady, szybkie i punktualne połączenia kolejowe, porty lotnicze, dobrze funkcjonująca flotę rzeczną ). Wiele lat mieszkałem w Niemczech i także z własnego doświadczenia wiem, że ten kraj dobrze i w pozytywnym tego słowa znaczeniu wykorzystuje swoje położenie geograficzne jak i polityczne ( sąsiedzi: Austria, Szwajcaria, Polska itd.)

  23. (788.) Działalność gospodarcza człowieka przyczyna się do szkodliwego ocieplania klimatu ziemi, głównie poprzez emisję gazów cieplarnianych. Jest to naukowo udowodnione ponad wszelką wątpliwość. Dyskusyjna pozostaje jedynie skala tego procederu, a nade wszystko sposoby przeciwdziałania jemu. Płynące stąd zagrożenia, przed jakimi stanęła ludzkość, są tym większe, że w ostatnim czasie ponownie zaktywizowało się lobby grup interesów, które mogą być naruszone przez podjęcie stosownych akcji zmierzających do ograniczenia tych szkodliwych form aktywności gospodarczej. Lobby to ucieka się do różnych manipulacji, w tym do nacisków na opinię publiczną i decydentów politycznych, aby uniknąć dotkliwych dla nich, aczkolwiek korzystnych dla wszystkich, dla całej naszej cywilizacji przedsięwzięć. Jednym z nich powinno być sukcesywne wprowadzanie na coraz szerszą skalę podatków ekologicznych (przy równoczesnej redukcji podatków dochodowych). Jest zrozumiale, że płacić muszą je w odpowiednio więcej skali ci, którzy zużywają (zrówno w sferze produkcji, jak i w konsumpcji) najwięcej energii, przy której wydzielane są gazy cieplarniane.

    Całkowicie przeto trzeba odrzucić supozycję Huberta (wpis 787), „…czy przypadkiem nie jest to wielka manipulacja i przekłamanie, aby poprzez pakiet klimatyczny pewne grupy ludzi osiągnęły ogromne niewyobrażalne zyski. Wybiegając w przyszłość, zastanawiam się również czy nie będzie tak, że grupa ludzi „trzymająca władzę nad klimatem” a powiązana z sektorem bankowym będzie zainteresowana przejmowaniem za bezcen wybranych przedsiębiorstw przemysłowych upadających z powodu podatku klimatycznego.” Nie, nie to jest wielką manipulacją. Wręcz odwrotnie. Strasząc nas fikcją, że jakaś enigmatyczna „grupa ludzi „trzymająca władzę nad klimatem” a powiązana z sektorem bankowym” zmierza do rzekomego przejmowania „za bezcen wybranych przedsiębiorstw przemysłowych upadających z powodu podatku klimatycznego”, lobby szkodzące klimatowi chce uniknąć wprowadzenia ich głównie obciążającego podatku ekologicznego (klimatycznego). Mam nadzieję, że każdy uważny Czytelnik „Wedrującego świata” sam już dawno doszedł do takich wniosków.

    Na tym tle stanowisko grupy ludzi, przywoływane także we wpisach 786 i 787 jako opinia Komitetu Nauk Geologicznych Polskiej Akademii Nauk, traktować należy z wielkim dystansem. Nie jest to bynajmniej kompleksowa, obiektywna, naukowa opinia, tylko subiektywny pogląd, niestety przeforsowany do opinii publicznej pod płaszczykiem Akademii, której dostojeństwo miałoby taką opinię nobilitować. Niestety, niektórzy dają temu wiarę. Jeśli ten Komitet polemizuje z tezą, że „błędem jest tłumaczenie tych zmian (chodzi o zmiany klimatu – gwk) wyłącznie jednostronnymi obserwacjami”, to zgoda. Ale kto tłumaczy to obserwacjami „wyłącznie jednostronnymi”? Raz jeszcze powtórzmy – rzeczy dzieją się tak, jak się dzieje, ponieważ wiele dzieje się naraz.

    Ostatnio pewne lobby próbowało podobnie postąpić w kwestii genetycznych modyfikacji roślin. Przygotowany zostało stanowisko grupy przeciwników takich zabiegów, sekcji innego z komitetów PAN, które rozesłało swój sąd i próbowało go uwiarygodnić poprzez poparcie innych opiniotwórczych środowisk. Podesłano je także Komitetowi Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk, by je poparł. Będąc członkiem Komitetu zablokowałem tę próbę, gdyż nie tędy droga i nie należy posługiwać się argumentem autorytetów wobec braku autorytetu argumentów. Tym razem akurat jest tak, że poprzez sensowną modyfikację genetyczną może udać się przezwyciężyć zagrożenie ludzkości widmem niedożywienia, a w wielu miejscach wręcz głodu. Stąd też postulowanie zaniechania stosowania nasion GM może sprzyjać określonym grupom producentów rolnych i koncernom z branży przemysłu spożywczego, ale nie walce z niedostatkiem żywności w wielu regionach świata.

  24. (787.) Witam, cieszę się że dostrzegamy wspólnie cykliczność zmian klimatu. Kwestia o tyle sporna, czy człowiek emisją gazów cieplarnianych tak przyczynia się do globalnego ocieplenia, że trzeba wymyślać nowy rynek – handel emisjami. Zdania są różne. Polska Akademia Nauk kwestionuję teorię ocieplenia spowodowanego przez człowieka:
    http://www.kngeol.pan.pl/images/stories/pliki/pdf/2.Stanowisko_KNG_w_sprawie_zmian_klimatu.pdf
    Są również i takie ekspertyzy, które mówią, że obserwowane w ostatnich latach ocieplenie klimatu nie ma nic wspólnego ze zwiększającą się zawartością CO2 w powietrzu. Wynika to z faktu, że najpierw następuje ocieplenie klimatu, a dopiero wskutek rosnącej temperatury zwiększa się zawartość CO2 w powietrzu. A wszystko z powodu ogromnej zawartości dwutlenku węgla w oceanach, które w wyniku wzrastającej temperatury oddają gaz do atmosfery.
    Dlatego też, trzeba obserwować ten wędrujący świat, zastanowić się czy przypadkiem nie jest to wielka manipulacja i przekłamanie, aby poprzez pakiet klimatyczny pewne grupy ludzi osiągnęły ogromne niewyobrażalne zyski.
    Wybiegając w przyszłość, zastanawiam się również czy nie będzie tak, że grupa ludzi „trzymająca władzę nad klimatem” a powiązana z sektorem bankowym będzie zainteresowana przejmowaniem za bezcen wybranych przedsiębiorstw przemysłowych upadających z powodu podatku klimatycznego. Mam nadzieję, że moje obawy są bezzasadne :)
    Kończąc mój wpis, chciałem pogratulować prof. Grzegorzowi Kołodce nagrody za “Wędrujący świat” a nową książkę “Świat na wyciągnięcie myśli” z pewnością przeczytam.
    Pozdrawiam

  25. (786.) W kwestii ocieplenia klimatu proponuje poznać stanowisko fachowców.

    “12 lutego (2009) Komitet Nauk Geologicznych PAN opublikował swoje stanowisko, w którym odnosi się do szeroko omawianych obecnie kwestii zagrożeń spowodowanych tzw. globalnym ociepleniem. W stanowisku czytamy, że zmienność jest od zawsze główną cechą klimatu na Ziemi i błędem jest tłumaczenie tych zmian wyłącznie jednostronnymi obserwacjami. Komitet opowiada się za zachowaniem powściągliwości w przypisywaniu człowiekowi odpowiedzialności za zwiększoną emisję gazów cieplarnianych. Zwraca także uwagę na konieczność wielodyscyplinowych badań klimatu, zamiast koncentrowania się wyłącznie na dwutlenku węgla.”

    Treść stanowiska można znaleźć pod tym linkiem:

    http://www.kngeol.pan.pl/images/stories/pliki/2.Stanowisko%20KNG%20w%20sprawie%20zmian%20klimatu.pdf

  26. (785.) Witam ponownie, nocną (jak to się zdarza najczęściej) porą.

    Niedawno wróciłem z Targów Książki, w kuluarach których odebrałem specjalną nagrodę za bestseller “Wędrujący świat”, którego nakład już przekroczył 50 tysięcy egzemplarzy. Tamże, w Sali im. Mickiewicza, wygłosiłem z tej okazji krótki wykład zatytułowany “Świat na wyciągnięcie myśli”. I tak właśnie nazywa się moja następna książką o wędrującym świecie, która ukaże się wczesną jesienią.

    Była to też kolejna okazja do spotkanie z Czytelnikami. Chyba największą frajdę sprawiło mi wpisanie dedykacji studentowi Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, który – jak przyznał – wybrał się tam na studia ekonomiczne po lekturze “Wędrującego świata”. Tak więc czytamy i słuchamy, mówimy i piszemy, a nade wszystko myślimy, czyli wędrujemy dalej!

    A teraz komentarz do komentarza Huberta (wpis 783) na temat zmian klimatycznych. Wpierw stwierdza, że nie do końca się za mną zgadza i zaraz potem pisze, iż “Ocieplenie klimatu rzeczywiście zdarza się co jakiś czas, ale potem następuje ochłodzenie. Te cykle trwają czasami kilkadziesiąt, a nawet kilkaset lat.” Podkreśla przy tym naturalny, nie spowodowany działalnością człowieka charakter tych zmian.

    Zgoda. Po części – podkreślam: po części – są one obiektywne i nie wiążą się z gospodarczą aktywnością ludzi. Ale słuszność tego spostrzeżenia bynajmniej nie powinna skłaniać do polemiki ze mną, gdyż twierdzę podobnie. Nie wiem, czy Hubert przeczytał “Wędrujący świat” dostatecznie uważnie. Chyba nie, po przecież klarownie o tym piszę. Tutaj zaś, na blogu, choćby ze względu na szacunek do naszych gości, nie powtarzam się. No, ale Hubert mnie do tego zmusza.

    W książce omawiam zarówna sam proces ocieplania, jak i toczące się wokół jego istoty debaty. Na stronach 357-358 jest taki passus: “W sprawie ocieplenia nie ma jeszcze nawet stanu prawdy konsensualnej w gronie uczciwych i prawdomównych ekspertów. Jeśli bowiem grono fachowców z IPCC stwierdza, że wzrost temperatury wokół globu jest „bardzo prawdopodobnie” skutkiem ludzkiej aktywności, to interpretowane jest to natychmiast tak, że przecież nie „na pewno”. Może jednak nie? Może to tylko anomalie pogodowe albo, jak sugerują inni znawcy przedmiotu, tylko przejściowe ocieplenie, które obiektywnie przewija się co jakiś czas, a człowiek dokłada do tegoż planetarnego pieca trochę tylko paliwa? Samo przyszło, samo odejdzie.

    W swoim czasie być może tak. Znajdujemy się bowiem w drugiej fazie tzw. małego ocieplenia, które nastało po trwającym przez kilka stuleci, od mniej więcej połowy XIII wieku, tzw. małym oziębieniu (nazywanym też małym zlodowaceniem). Gdy ono przeminęło – gdzieś około 1780 roku, kiedy to zimą można było ostatni raz pieszo przewędrować ze wschodniego krańca Czukotki na zachodni brzeg Alaski (terra firma, stały ląd łączący Azję z Ameryką istniał jeszcze 40-30 tysięcy lat temu) – nastało trwające właśnie za naszego życia kolejne małe ocieplenie. Pociągnie się ono gdzieś do okolic 2300 roku albo nawet do drugiej połowy XXIV wieku. Potem znowu będzie trochę chłodniej (choć najprawdopodobniej cieplej niż współcześnie, bo startować będziemy z wyższego pułapu) i temperatura może się nieco obniżać aż do końca millenium. W czwarte tysiąclecie z kolei wejdziemy raz jeszcze wraz z początkowym okresem następnej fali małego ocieplenia.” W innych miejscach jest na te tematy jeszcze więcej. Więc chyba akurat z Hubertem się zgadzamy, czyż nie?

    Podkreślę tylko raz jeszcze, że na to naturalne falowanie zmian klimatycznych – zarówno długie, jak i krótkie fale raz to małego ocieplenia, innym razem małego oziębienia czy wręcz zlodowacenia – nakładają się skutki gospodarowania, w szczególności te związane z coraz większą podczas ostatnich pokoleń emisją gazów cieplarnianych. I o ile naturalnym falom zmian klimatu nie można przeciwdziałać, to te negatywne wynikające z tego, co robią ludzie, należy poddawać sensownej kontroli.

    Dodam jeszcze, że w NAWIGATORZE w “Galerii” ( http://www.wedrujacyswiat.pl/Galeria4.php ) znaleźć można fotografię, którą zrobiłem tam, gdzie kiedyś, jak było chłodniej, można jeszcze było przejść terra firma z Czukotki na Alaskę.

  27. (784.) Odnosząc się do komentarza Huberta, nie sposób się z nim zgodzić
    o jakoby znikomym wpływie człowieka na emisję CO2 i związane z nią ocieplenie klimatu. Problem ten można w niezwykle prosty i obrazowy sposób przedstawić.
    Choćby tak jak zrobił to jeden z profesorów na amerykańskim uniwersytecie – otóż porównał emisję CO2 do napełniania wanny wodą. Jeśli napełniamy wannę stałym, niezmiennym strumieniem wody (czytaj: stała, naturalna emisja CO2 przez Ziemię) to jej nadmiar jest w bezpieczny sposób odprowadzany przez odpływ w wannie (Ziemia naturalnie sama się oczyszcza przy pewnym poziomie emisji CO2). Jeśli zaczniemy zwiększać nienaturalnie strumień wody, w pewnym momencie strumień okaże się zbyt duży aby móc być usunięty przez odpływ, a wanna zacznie się po prostu przelewać (czytaj: przy nienaturalnie zwiększanym poziomie emisji CO2 przez człowieka – Ziemia nie będzie w stanie się oczyścić, stąd wymuszony wzrost CO2 w atmosferze doprowadzi najzwyczajniej do nienaturalnego wzrostu ocieplenia klimatu). Przykład niezwykle prosty i obrazowy i uważam, że powinien trafić
    do wyobraźni każdego z nas.

    Nie sposób nie wspomnieć również o segregacji odpadów – nie wiem czy Pan profesor przychyli się do mojej opinii – ale zachowujemy się jak najbogatszy kraj w świecie nie przetwarzając swoich surowców wtórnych w należytym stopniu, wyrzucamy i sięgamy po nowe źródła – kiedy tak niewiele brakuje do tego żeby wykorzystać raz użyte już materiały i surowce. W Skandynawii recykling obejmuje ok.. 90% odpadów, w Polsce jest to raptem kilka do kilkunastu procent ! Tu jest ogromny potencjał do wykorzystania, uważam że w tym powinniśmy upatrywać
    swojej szansy za wzrost, między innymi w poprawieniu efektywności i w wykorzystaniu surowców wtórnych, które aż proszą się o to żeby je ponownie wykorzystać. Zastanówmy się czy te kilka chwil dziennie poświęconych na segregowanie odpadów – sam segreguje i korzystam z pojemników na papier, szkło, plastik i inne odpady – nie przyczyniłoby się w prosty sposób do podniesienia tego marnego PKB o 1-2 punkty procentowe? Oczywiście do tego konieczne jest podniesienie świadomości naszego społeczeństwa – trzeba o tym głośno mówić!

    Jest tyle do zrobienia, a tak jak napisał profesor słyszymy tylko – że przecież jesteśmy lepsi niż inni, tylko w porównaniu do czego? Mamy stać w miejscu i “medytować”, zachwycać się tym, ze jesteśmy „lepsi”, podczas gdy inni wzięli się do pracy i nadrabiają realne straty wynikłe z kryzysu. Kryzysu, który i tak gdyby się dobrze przyjrzeć był kryzysem dla jednych, a źródłem korzyści dla innych… grup interesu.

    Co do kampanii, to zaczynam tracić wiarę w to, że ktokolwiek poruszy w czasie jej trwania jakikolwiek merytoryczny i istotny temat.

  28. (783.) Jeśli chodzi o Globalne Ocieplenie, ponieważ na blogu była poruszana ostatnio ta kwestia, to nie do końca zgadzam się z prof Grzegorzem Kołodko.
    Ocieplenie klimatu rzeczywiście zdarza się co jakiś czas, ale potem następuje ochłodzenie. Te cykle trwają czasami kilkadziesiąt, a nawet kilkaset lat.
    W Polsce, w średniowieczu powszechnie uprawiano winogrona. Nawet Krzyżacy na Pomorzu zakładali winnice. Od XV wieku uprawa winorośli zaczęła się cofać coraz bardziej na południe, aż zniknęła zupełnie za Karpatami. Co się stało? Prawdopodobnie do XV wieku był w Polsce klimat cieplejszy niż obecnie, inaczej nie dałoby się uprawiać winogron! Wiadomo natomiast, że w XVI-XVII wieku klimat musiał się w Polsce ochłodzić, czego dowodem był całkowicie zamarznięty Bałtyk, przez który sunęły sanie kupców z Gdańska do Szwecji i z powrotem. W tamtych epokach widać też musiały występować globalne ocieplenia i ochłodzenia i ludzie jakoś żyli, tylko że nie było takich grup interesu jak obecnie.
    Ochrona środowiska jak najbardziej tak, myślę tu o segregacji śmieci, czy o brudnych rzekach i budowie oczyszczalni wód itp. ale jeśli chodzi o CO2 to człowiek na jego zawartość w powietrzu ma znikome znaczenie. Na nasz klimat wpływa przede wszystkim Słońce i naturalne procesy zachodzące na Ziemi, m.in tak ostatnio zwiększona aktywność wulkaniczna.
    Pozdrawiam wszystkich.

  29. (782.) Oprócz bezpieczeństwa energetycznego należy opracować układy bezpieczeństwa finansowego, które poradzą sobie z kryzysami finansowymi.
    Jak sprzedać naszą dziurę budżetową ?

  30. (781.) Są granice śmieszności, których nie należy przekraczać w ogóle, a już w szczególności w polityce. Dlatego też zdumiewać musi wypowiedź premiera Donalda Tuska, gdy stwierdza: “Sposób uporania się z kryzysem jest imponujący, we wszystkich stolicach Europy, gdzie pojawiają się polscy przedstawiciele, pierwsze zdanie to pytanie, jak wy to robicie? I słowa uznania…” Otóż dużo jeżdżę, nie tylko po Europie, i zaręczam, że słychać tam również inne pytania à propos tego, co się w Polsce dzieje. A także odnośnie do tego, co robić powinniśmy, a czego niestety rząd nie robi.

    Chyba ku przestrodze przeto pojawił się na naszym blogu inny komentarz, w którym Piotr (wpis 709) powiada: “Wychodzi na to, że miał Pan stuprocentową rację ostrzegając rok temu rząd przed nadmiernym zbijaniem deficytu, bo tak naprawdę spowoduje to większą dziurę w budżecie, niż się wszystkim wydaje. Powiem szczerze – obawiam się chwili, gdy przywódcy krajów UE zrobią sobie wspólne zdjęcie przed wielką zieloną mapą kontynentu, na której będzie tylko jedna czerwona “wyspa” – Polska.” Kto zatem ma rację? Premier czy Piotr?

    Ludziom już wmówiono, że “nie mają alternatywy” przed dwudziestu laty, gdy narzucono społeczeństwu tzw. szokową terapią z wszystkimi jej ułomnościami koncepcyjnymi i realizacyjnymi. Kosztowało nas to bardzo wiele, dobrych skutków zaś przyniosło bardzo mało. Tamto kłamstwo umożliwiło przeforsowanie dewastującego planu gospodarczego, czego negatywne następstwa odczuwane są do dzisiaj. Teraz ponownie rządowa propaganda i jej medialni poplecznicy imputują, że “nie macie alternatywy”, czyli Platforma Obywatelska albo jeszcze gorzej.
    Otóż z pewnością są rozmaite możliwości wyborów, także politycznych. Najlepiej pójść do przodu zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i ogólnospołecznym interesem wchodząc na drogę szybkiego i zrównoważonego rozwoju, którą już kiedyś kroczyliśmy. (Jak to zrobić, pisałem na tych łamach 21 marca w artykule “Jak wrócić na ścieżkę wzrostu”). Natomiast bardzo źle byłoby kontynuować obecną, błędną i szkodliwą politykę i z czasem stanąć w obliczu innej alternatywy: druga Grecja czy druga Tajlandia albo nawet Kirgistan.
    Państwo jest słabe, bo niestety udało się nadwiślańskiemu neoliberalizmowi je nadwyrężyć. Kiedy dysfunkcjonalny okazuje się tak rynek, jak i demokracja, to rzeczywistość uciekać się może do kryterium ulicy i siły, czego doświadczają inni. Jak będzie u nas, czas pokaże. A tu rząd wychwala swą polityką gospodarczą i zmanipulowana mediami opinia publiczna daje sobie wmówić, że w Polsce jest nie tylko dobrze, ale wręcz najlepiej w Europie. Jako główny argument przytacza się fakt, że oto w minionym roku wszędzie spadła produkcja, a u nas nie.

    Tak się szczęśliwie złożyło, że o ile w Polsce produkt krajowy brutto (PKB) zwiększył się o śladowe 1,7 proc. (choć sądzę, że GUS wkrótce zweryfikuje to in minus), to w krajach Unii Europejskiej i u innych naszych sąsiadów odnotowano bezwzględny spadek produkcji. Stało się tak jednak bez jakiegokolwiek na to wpływu rządu, który – zgodnie z przyświecającą mu neoliberalną doktryną – nic szczególnego nie robił, tylko czekał licząc na to, że przez rozlewające się fale światowego kryzysu przejedzie niejako “na gapę”. Co gorsza, dalej żyje w tej ułudzie, ale zanim pokażę, co z tego wynika, spójrzmy wpierw na dwa inne, zasadnicze wątki.

    Po pierwsze, mizerny bo mizerny, ale wzrost produkcji odnotowany w zeszłym roku wynika przede wszystkim z pozytywnej inercji wywołanej dynamiką poprzednich okresów, niejako siłą rozpędu. Szczęśliwie udało się nie wejść w fazę recesji również dlatego, że nasza gospodarka wciąż w małym stopniu zorientowana jest na popyt zewnętrzny, czyli na eksport. Choć na długą metę nam to nie sprzyja, to w krótkim okresie pomogło, bo polski handel zagraniczny w stosunku do PKB jest około dwukrotnie mniejszy niż na przykład na Węgrzech. Ponadto jest on strukturalnie bardziej zdywersyfikowany w porównaniu do sąsiedniej Słowacji (duże uzależnienie od eksportu produktów przemysłu motoryzacyjnego) czy dalekiego Tajwanu (ogromny udział przemysłu elektronicznego). A to właśnie te przemysły zostały najbardziej dotknięte recesją i ograniczeniem importu krajów bogatych. Innymi słowy, relatywnie mniejsze niż gdzieindziej znaczenie polskiego eksportu uratowało nas przed głębszym spadkiem produkcji. I na to nałożył się dodatkowy czynnik, też niemający żadnego związku z polityką rządu, a mianowicie ogromna deprecjacja złotego. Wpierw podlegał on nieracjonalnej aprecjacji – aż do 3,2 złotego za euro i niewiele ponad 2 za dolara. Przyczyniała się do tego także polityka rządu i NBP, zwłaszcza całkowicie płynny kurs walutowy i wygórowane stopy procentowe, co sprzyjało kapitałowi spekulacyjnemu. Potem wahadło wychyliło się w drugą stronę, gdy wskutek transferu kapitału za granicę doszło do irracjonalnej tym razem deprecjacji – krańcowo aż do 4,9 złotych za euro i 3,90 za dolara. Deprecjacja uczyniła nieopłacalną, bo zbyt drogą, część importu, co pobudzało krajową produkcję plasowaną na rynku w jego miejsce. Zarazem opłacalny ponownie stał się eksport, co także uchroniło wielu producentów przed popadnięciem w nieopłacalność.

    Po drugie, nie sposób nie przypomnieć, że trzy lata temu, w I kwartale 2007 roku, PKB zwiększył się aż o 7,4 proc. Tak więc bardzo szybko utracono aż 5-6 punktów procentowych z dynamiki gospodarczej. Już to samo w sobie oznacza kryzys. Wiele krajów z bliższego i dalszego sąsiedztwa nie odnotowało w 2009 roku aż takiego załamania tempa wzrostu, ale spadając z niższych pułapów obsunęło się poniżej tej zaczarowanej zerowej kreski. Czy jeśli ktoś, na przykład Francja, miał tempo wzrostu w roku 2008 około 2 proc. i rok później wszedł w 2-procentową recesję, to ma być gorzej oceniany? Przecież w takim przypadku utracono tylko cztery punkty z dynamiki, a nie aż sześć jak w Polsce.

    Wreszcie, po trzecie – i najważniejsze – rzeczywiste tempo wzrostu należy porównywać z potencjałem, z tempem możliwym do osiągnięcia przy optymalnej polityce gospodarczej. Z tego punktu widzenia w latach 2009-10 tracimy z możliwego do osiągnięcia przyrostu po ok. dwa punkty procentowe. I to jest miarą niepowodzenia, a nie bezkrytyczne porównywanie się do “gorszych”.

    Czy Polskę doprawdy ominął kryzys? Bynajmniej. Błędem jest utożsamianie kryzysu gospodarczego z recesją. Udało nam się uniknąć bezwzględnego spadku poziomu produkcji, czyli recesji, ale dotknął nas kryzys. Co gorsza, pogłębia się on jeszcze bardziej. Przede wszystkim dlatego, że kryzys już dawno, zanim dotarły do nas fale globalnej zawieruchy, ogarnął politykę makroekonomiczną rządu. Paradoksalnie światowy kryzys gospodarczy przyszedł rządowi jakby z pomocą, gdyż za jego parawanem łatwiej ukrywać nieudolność polityki gospodarczej, zwłaszcza finansowej. Przecież oczywiste jest, że niezależnie od światowego wstrząsu w Polsce i tak już występowała silna tendencja załamywania się dynamiki gospodarczej.

    Obecnie kryzys przejawia się w trzech obszarach. Po pierwsze, ze zjawiskami kryzysowymi w sferze produkcji mamy do czynienia tak długo, jak długo stopień wykorzystania istniejących mocy wytwórczych utrzymuje się poniżej długoterminowego trendu. Tak właśnie dzieje się już od 10 kwartałów, bo od przełomu 2007 i 2008 roku. Już wtedy bowiem niewłaściwa polityka gospodarcza ograniczała dynamikę zagregowanego popytu, czyli sumy zapotrzebowania na dobra i usługi zgłaszanego przez gospodarstwa domowe, przedsiębiorstwa i sektor publiczny, co w sposób naturalny zaczęło osłabiać koniunkturę. Można by wytworzyć więcej, bo są ku temu możliwości podażowe – siła robocza, maszyny, surowce, energia, technologie – ale nie wykorzystuje się ich, bo nie ma możliwości zbytu, czyli nie ma komu sprzedać.

    To fakt, że produkcja wciąż rośnie wskutek wzrostu wydajności pracy. I to jest dobra nowina. Niestety, cały czas zwiększa się też stopień niewykorzystania mocy produkcyjnych, co jest ewidentnym przejawem kryzysu. Główny Urząd Statystyczny szacuje, że wykorzystanie mocy sięga 73 proc. potencjału, podczas gdy przed rokiem oscylowało wokół 79 proc. Co gorsza, wskaźnik ten pogorszył się w poprzednim kwartale w porównaniu z czwartym kwartałem zeszłego roku.

    Na tym między innymi tle narasta fala upadłości, także firm prawidłowo zarządzanych z mikroekonomicznego punktu widzenia. O ile liczba bankructw w I kwartale 2009 roku w porównaniu do okresu sprzed roku wzrosła o około jedną czwartą, to w I kwartale tego roku w stosunku do sytuacji o rok wcześniejszej takich przypadków jest aż o jedną trzecią więcej. Do końca roku należy oczekiwać nasilenia się fali bankructw.

    Po drugie, kryzys ma miejsce tak długo, jak rośnie bezrobocie. W wyniku rozpędzenia gospodarki we wcześniejszych latach udało się obniżyć stopę oficjalnie rejestrowanego bezrobocia do 8,8 proc. Tyle wynosiło on półtora roku temu, w październiku 2008. Od tego czasu ze względu na coraz wyraźniejsze tendencje stagnacyjne (i pomimo trwającej wielkiej fali emigracji!) przybyło ponad 700 tysięcy bezrobotnych. I bezrobocie wynoszące obecnie ok. 13 proc. nadal rośnie. Spośród krajów – tych czerwonych, na tle których tak bardzo chciałby zielenić się nasz rząd – wyższą stopę bezrobocia ma jedynie Hiszpania. Za rok będzie brakowało jeszcze więcej miejsc pracy niż obecnie, kiedy to już bezskutecznie poszukuje jej ponad 2,3 miliona ludzi. A pośród tych co ją mają, mnożą się przypadki niewykorzystywania kwalifikacji, pracy poniżej własnego profesjonalnego potencjału.

    Po trzecie, zaostrza się kryzys finansów publicznych. Rząd nie zastosował przeciwdziałającego kryzysowi pakietu fiskalnego, który poprzez podniesienie popytu w gospodarce narodowej mógłby naoliwić bezinflacyjnie jej tryby i utrzymać tempo wzrostu PKB w latach 2009-10 na średnim poziomie co najmniej 4 proc. Wówczas też w sumie mniejszy byłby deficyt budżetowy, gdyż poszerzona zostałaby baza dochodów, które są źródłem podatków i dochodów systemu finansów publicznych. Dodatkowe, prowzrostowe wydatki, które należało poczynić zwłaszcza w ubiegłym roku, zostałyby z nawiązką skompensowane dodatkowymi dochodami w latach 2009-10 i później. Wskutek chęci “przejechania się na gapę” polityka odrzucająca takie działania doprowadziła zatem do głębokiego kryzysu finansów publicznych o charakterze strukturalnym. Oznacza to, że nie będzie można przezwyciężyć go nawet poprzez znaczną poprawę koniunktury, a na to ze względu na kontynuację błędnej polityki się nie zanosi. Konieczne będą zarówno ostre cięcia wydatków (a ich dokonywanie pod przymusem rzadko jest racjonalne), jak i podwyżki podatków.

    Szacować można, że deficyt budżetowy (liczony zgodnie z kryteriami Maastricht) wyniesie w tym roku ok. 7 proc. PKB, a w przyszłym niewiele mniej. Jeśli Grecy zechcą zrealizować uzgodniony z Unią Europejską plan dostosowawczy, to w przyszłym roku deficyt budżetowy nad Wisłą może być już większy niż pod Akropolem… W konsekwencji rośnie dług publiczny, którego relację do PKB w roku 2011 Komisja Europejska przewiduje na blisko 60 proc. Gdyby taki przyrost zadłużania służył współfinansowaniu szybkiego wzrostu gospodarczego, to mogłoby to mieć sens. Niestety, jest on głównie następstwem wyhamowania tego tempa.

    Tak się złożyło w roku 2009, że nawet te marne 1,7 proc. wzrostu PKB mogło robić dobre wrażenie. Spójrzmy na to jednak szerzej, niż uczynił to rząd, który chwali się tylko na tle Unii Europejskiej. Otóż w zeszłym roku jedynie w pięciu spośród 25 krajów tzw. wyłaniających się rynków, dla których cotygodniowo szacunki przytacza “The Economist”, odnotowano wyższe tempo wzrostu niż w Polsce. Ale to było w zeszłym roku. W tym sytuacja jest już zupełnie inna. Tym razem tylko w czterech krajach z tej grupy tempo wzrostu jest mniejsze niż w Polsce, a aż w 20 większe! Te cztery kraje to bliżej nas Czechy i Węgry, a dalej Kolumbia i Wenezuela. Prognozy dla roku 2011 są podobne; spośród 25 krajów aż 18 rozwijać będzie się szybciej niż my, a Polska wyprzedzać ma ich zaledwie sześć, bo nieco wolniejszy wzrost przewiduje się także dla Argentyny i Meksyku.

    To bardzo smutna wiadomość, że tak naprawdę nasza gospodarka rozwija się obecnie wolniej niż inne kraje, zarówno od nas dużo bogatsze, jak USA i Kanada, gdzie w tym roku spodziewać można się wzrostu PKB odpowiednio o 3,1 i 3 proc., jak i nieco uboższe, na przykład Rosja (4,5 proc.) czy Malezja (5,4 proc.). O ile dla całego świata Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje wzrost na ten rok aż o 4,2 proc., to dla Polski prognozuje się marne 2,6 proc. Uważam, że będzie nieco więcej, ale to nie zmienia faktu, iż “zielona wyspa” czerwienieje i dystansuje się od świata, zamiast nadrabiać zaległości.

    Polskie nieszczęście polega na tym, że kampania przedwyborcza trwa u nas nieustannie. Okresowo się nasila, ale nigdy nie wygasa. Co gorsza, znowu się zaogni, bo przecież niedługo po prezydenckich będą lokalne wybory samorządowe, a potem najważniejsze – parlamentarne. W rezultacie polityka sprowadza się głównie do tego, by albo władzę zdobyć, albo też, gdy już się ją ma, przy niej się utrzymać. W ten sposób nieustannie skracana jest perspektywa czasowa i zamiast wykorzystywać władzę do rozwiązywania na gruncie ekonomicznym nie brakujących nam problemów społecznych, słuchać musimy opowieści o kolorowych archipelagach…

    To fakt, że trudno było nie wykorzystać propagandowo okazji, jaka napatoczyła się wskutek szczęśliwego zbiegu okoliczności. Nie mam żadnych wątpliwości, że uczyniłby to każdy inny rząd, ale chyba jednak z jakimś umiarem i bez kompromitowania siebie… Bo na to się zanosi. To jednak przede wszystkim byt – zatrudnienie, poziom dochodów realnych, dostęp do usług oświaty i ochrony zdrowia – kształtuje świadomość, a propagandowym blichtrem można omamiać tylko do czasu. I ten czas nadejdzie. Zanim to się stanie, będzie podobnie jak rok temu, kiedy po czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego, do którego Platforma Obywatelska pragnęła wprowadzić jak najwięcej swoich ludzi, premier i minister finansów w końcu musieli przyznać, że nie panują nad sytuacją i stan gospodarki jest dużo gorszy, niż uparcie twierdzili uprzednio. Teraz, nazajutrz po wyborach prezydenckich, też okaże się, że jest gorzej, choć do ich dnia głosić się będzie, iż jest lepiej. Niestety – nie jest.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *