Witam na blogu – Welcome on the Blog

Blog jest częścią NAWIGATORA do mojej książki Wędrujący świat www.wedrujacyswiat.pl. Jej Czytelnicy mogą tutaj kontynuować frapującą i nigdy niekończącą się debatę na temat światowej społeczności, globalnej gospodarki i ludzkich losów, a także naszego miejsca i własnych perspektyw w tym wędrującym świecie.

Tutaj można przeczytać wszystkie wpisy prof. Grzegorza W. Kołodko.
Zapraszam do dyskusji!

Blog is a part of NAVIGATOR to my book Truth, Errors and Lies. Politics and Economics in a Volatile World www.volatileworld.net. The readers can continue here the fascinating, never-ending debate about the world’s society, global economy and human fate. It inspires one to reflect also on one’s own place in the world on the move and one’s own prospects. In this way the user can exchange ideas with the author and other interested readers.

Here you can download archive of all posts professor G. W. Kołodko.
You are invited to join our debate!

2,861 thoughts on “Witam na blogu – Welcome on the Blog

  1. (720.) Po spotkaniu z Panem Profesorem, w którym miałem przyjemność uczestniczyć dzięki korporacji absolwentów krakowskiej Akademii Ekonomicznej nie mogę się powstrzymać przed pociągnięciem jednego wątku, mianowicie wagi zrównoważenia socjalnego dla sukcesów gospodarek.
    Był Pan łaskaw przytoczyć przykład krajów skandynawskich, z bardzo silną redystrybucyjną rolą państwa, jako przykładu sukcesu nieliberalnego modelu gospodarczego. Ściągające bardzo wysokie podatki państwa te utrzymują niskie bezrobocie, wysoki poziom zamożności obywateli, wysoki poziom zadowolenia obywateli i przedsiębiorców (a więc mało strajków, protestów itp.). Przedsiębiorcy tych państw akceptują podobne zasady gry, nie starając się ograniczać roli państwa w gospodarce jak taki np. polski Lewiatan.
    Chyba każdy z nas kupiłby w ciemno obietnicę magicznego urządzenia w Polsce nowej Szwecji, Norwegii, czy choćby Danii. Ale przecież to nie te kraje są obecnie tygrysami gospodarczymi. Podczas gdy większość socjalnej Europy, nawet bez pomocy obecnego kryzysu z trudem pchała do przodu wzrost gospodarczy na poziomie 1,5; 2 proc. Chiny, ostoja drapieżnego i bezwzględnego młodego kapitalizmu, za nic mającego dobro jednostki, w tym wynagrodzenie i zabezpieczania socjalne pracowników, osiągała i osiąga wzrost dwucyfrowy. Patrząc w sklepach na zalew coraz bardziej zaawansowanych technicznie i lepszych jakościowo produktów z Chin, obserwując doniesienia o wzroście eksportu, rosnącej konsumpcji wewnętrznej, coraz szybszemu doskonaleniu technologicznemu chińskiego przemysłu trudno nie zadać sobie pytania, czy to przypadkiem bezwzględny kapitalizm rodem z „Ziemi Obiecanej” Reymonta nie jest najlepszym sposobem na osiągnięcie międzynarodowej konkurencyjności. Zwłaszcza gdy teoretycznie doskonała dla Europy Strategia Lizbońska po kilku latach od ogłoszenia okazuje się martwa.
    Zachęcam wszystkich komentujących do rozmowy na ten temat.

  2. (719.) Nauczycielka. Angielskiego w dodatku. Jego znajomość przydaje się w świecie. Wędrującym. Nie będę pisać, jak ekonomistka, to zrozumiałe. Nie jestem też pesymistką i pozwolę sobie słowa GWK odnieść do siebie: proszę mnie „interpretować prawidłowo, a nie błędnie czy tendencyjnie”. Jestem nauczycielką z powołania, a co za tym idzie – z wykształcenia. Nie mam niczego wspólnego z zakompleksionym belfrem, któremu w życiu nie wyszło, więc pozostało nauczanie. A to właśnie zdanie wielu ludzi o nauczycielach. Krzywdzące jak diabli. Więc proszę najpierw przyjąć za prawdę: kocham swój zawód, uwielbiam uczyć, świetnie współpracuje mi się z młodzieżą. Zwiedziłam kawałek świata, choć GWK by to pewnie szybko skomentował: „co ty tam wiesz o podróżach”. Prawda, profesorze? 
    Ale do rzeczy. Słyszę o tym, że najbliższy mi wędrujący świat, Polska, jest zieloną wyspą na wzburzonym oceanie. Najlepiej poradziliśmy sobie w kryzysie finansowym. Cieszę się, bo to mój kraj. To mój wędrujący świat, z nim się utożsamiam. Gospodarka ponoć kwitnie. I co z tego dla mnie? Jak to przełożyć na moje osobiste szczęście? W szkole pracuję za marne grosze, niemal charytatywnie, a ponoć lepiej jest. Więc gdzie te podwyżki? I nie w tym rzecz, żeby mi odburknąć: „Masz, co chciałaś. Trzeba było sobie co innego wybrać i teraz nie marudzić.” Nie w tym rzecz, choć to najprostsza riposta. Nauczyciele są potrzebni, chyba nikt tego nie zakwestionuje. Nie o to chodzi, żeby wyliczyć, ile to korzyści w zawodzie, bo przecież ferie, wakacje, bla, bla. Tylko którego nauczyciela stać na wakacje w sezonie ze swojej pensji? Jak nie kredyt, to praca w kilku szkołach. I tylko dzięki temu kawałek świata zobaczyłam. Czy mam być szczęśliwa? No niby tak, wspomnień nikt nie odbierze. Więc może mój kredyt ktoś weźmie? Może ta prężnie rozwijająca się gospodarka? Czy tak powinno być? Czyż to nie ja na własnej skórze powinnam odczuwać ten rozwój?
    A co mi pokazuje świat nie tyle wędrujący, co stojący i to na głowie? Szukać nart, skoczyć kilka razy ze skoczni i mieć pieniądze i luksusy na najbliższe kilka lat. I jeszcze luksus pracy do 35-tego roku życia, bo w tym wieku ze sportowca – to już dziadek. I w dodatku jeden etat mu wystarczy. I nie krytykuję tu bynajmniej sportowców, bo przecież też pracują. Chodzi mi o DYSPROPORCJĘ. O to, że ja w tym wspaniałym kraju muszę pracować w kilku miejscach, choć skoro mam jedną pracę, to powinna mi wystarczyć. Dlaczego sportowcom buduje się pomniki, sukcesy przede wszystkim sowicie nagradza się finansowo, a nie ma gratyfikacji dla nauczyciela, który ze słabego ucznia robi co najmniej dobrego, który odnajduje wiarę w sens nauki i bez problemu zdaje maturę?
    Więc co mi zostaje? Decyzji nie żałuję, bo praca sama w sobie jest wspaniała. Szukać nart i skakać po godzinach? Opuścić kraj, by być nauczycielem np. w Szwecji? To nie sposób. Tak jak GWK zaznacza, trzeba coś dla przyszłych pokoleń od siebie dać, myśleć już o nich. Więc daję, więc myślę. I co?

  3. (718.) Witam,

    Dziękuje Panu Profesorowi za przystąpienie do identyfikacji wiekowej (wpis 713).
    Pani Urszula (714), prawie słownikowo wyjaśniła niektóre istotne pojęcia, może i dobrze. Pragnę jednak podkreślić, że jeszcze mieszczę się w wieku 49 lat -kalendarzowo,choć do urodzin jeszcze kilka m-cy. Do 50 wiosen mam więc więcej niż rok.
    Nie wiem tylko, dlaczego zaczyna Pani od dyskryminacji, ja wychodzę z założenia, że “wiek nie chroni przed głupotą”, a pewne przywileje związane z wiekiem, to inna sprawa. Dla mnie osobiście znajomość wieku rozmówcy jest istotna.
    A to, że być może jestem “wiekowa” dla niektórych blogowiczów, mi nie przeszkadza, bo Pan Profesor Grzegorz W. Kołodko w książce “Wędrujący świat” napisał :WSZYSTKIM.

    Serdeczności :)
    Elżbieta (1961)

  4. (717.) Pan Maciej Niemas (wpis 716) poniekąd sam sobie odpowiada na pytanie o dalsze losy Kędzierzyna-Koźla, gdzie miałem ostatnio okazję gościć z wykładem kończącym zajęcia na organizowanych przez SGH, pod kierunkiem Dr. Andrzeja Szablewskiego z Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie, studiach podyplomowych zarządzania wartością firmy. Niestety, zbyt krótka wizyta nie pozwoliła na bliższe zapoznanie się z lokalnymi problemami. Główny wszakże z nich to specyficzny charakter tego dwójmiasta określany jako monomiasto. W istocie, z punktu widzenia struktury gospodarczej – z wszystkimi tego konsekwencjami, także społecznymi – jest to miasto opierające się na choć znaczącym i dobrze zarządzanym, to jednym dużym przedsiębiorstwie, czy, jak to się dawniej mawiało, zakładzie pracy – ZAK, czyli kędzierzyńskich azotach. Co w takiej sytuacji robić, skoro w wyniku szeregu procesów i zmian strukturalnych zatrudnienie w tej firmie, na której opiera się życie w mieście, spadło z onegdajszego 8 tysięcy w czasach Polski Ludowej do około 1300 obecnie?
    Odchodzić konsekwentnie od monokultury. Azoty mają przyszłość, bo nawozy dla rolnictwa zawsze będą potrzebne, ale konieczne jest wzbogacenie i dywersyfikacja struktury gospodarczej mikroregionu. Opierać się to musi o rozwój, głównie oddolny, małej i średniej przedsiębiorczości w sektorach nie powiązanych z wielką fabryką. By jednak taka mała ekspansja miała miejsce, zaangażować się w to muszą władze samorządowe we współpracy z lokalnymi przedsiębiorcami. Miejmy nadzieję, że staną się nimi także niektórzy z mieszkańców miasta, którzy przejściowo zarobkują, uczą się i zdobywają doświadczenia za granicą.
    Sporo można także osiągnąć poprzez umiejętne sięganie po środki finansowe z Unii Europejskiej. Powinno to być na większą skalę niż dotychczas wykorzystywane w celu poprawy stanu lokalnej infrastruktury, a także w dofinansowaniu projektów związanych z wnoszeniem obiektów kulturalno-oświatowych i sportowych. Piękna hala i znakomita drużyna siatkówki ZAK to już coś, ale można jeszcze więcej. Wydaje mi się też, że mało znane poza regionem są jego walory turystyczne. Rano, przed wykładem biegając po okolicach, sam mogłem przekonać się, jak ładne wokół są lasy. I bogate w zwierzynę, bo nieopodal mnie biegły sarny! Opowiadano mi, jak to pracowniczki ZAK bały się wyjść z pracy, bo wokół hasały dziki. Otóż zamiast straszyć nimi dziewczyny, trzeba przyciągać nimi turystów. I w ten sposób tworzyć konkurencyjne wobec azotowej monokultury miejsca pracy.
    Doprawdy, wiele można zrobić umiejętnie łącząc lokalną samorządność z oddolną przedsiębiorczością, kształcąc pod tym kątem także kadrę. I taka forma, jak podyplomowe studium, którego zakończenia w postaci rozdania dyplomów absolwentom byłem świadkiem, też ma swoje znaczenie dla restrukturyzacji regionu, a nie tylko dla poprawy jakości i tak niezłych kadr ZOK. A o tym jak dużo można zrobić własnym sumptem – nie oglądając się na zbawienne działania rządu czy też duże bezpośrednie inwestycje zagraniczne – pisałem niedawno na przykładzie innego mikroregionu, gminy Witnica (wpis 618).
    Sądzę zatem, odpowiadając na pytanie Pana Macieja Niemasa, że przyszłość społeczności Kędzierzyna-Koźla rysuje się wcale nieźle, choć zgoła odmiennie niż przeszłość z okresu industrialnego boomu i przemysłowej monokultury. Teraz i w przyszłości to już czas gospodarki i społeczeństwa poprzemysłowego i pod tym kątem trzeba zmieniać i wzbogacać formy aktywności ekonomicznej także tam – w Kędzierzynie-Koźlu i okolicach.

  5. (716.) Miasto Kędzierzyn-Koźle jest typowym monomiastem, tworem, które w czasach PRL funkcjonowało dzięki Zakładom Azotowym (zatrudnienie sięgające 8 tys pracownikow, dzisiaj 1,3), Elektrowni Blachownia oraz Portu Rzecznemu ( już nie istnieje, kanał funkcjonuje tylko przez dwa miesiące, z rzeką Odrą jest tak samo)powiązanemu ze Stocznią Rogi. Ilość mieszkańców wynosi statycznie 65 tys. Faktyczna polowa jest “gdzieś tam…na świecie”, zarejestrowanych bezrobotnych 5 tys., miejsc pracy niecałe 50 (pięćdziesiąt) w Powiatowym Urzędzie Pracy – staże.

    Jaka jest przyszłość dla takich miast, jak nasze?

  6. (715.) Panie Profesorze! :-)

    W “Wędrującym Świecie” napisał Pan, że “do idealnego świata dojść nie sposób , ale iść trzeba..”
    Podobnie jest chyba z … idealnym charakterem :-)

    Pozdrawiam Pana serdecznie.

  7. (714.) Do Pani Elżbiety w zacnym wieku prawie 50 lat.

    Ageizm – dyskryminacja ze względu na wiek. Widoczny jest w lekceważącym traktowaniu osób starszych oraz braku oferty rozrywkowej i rekreacyjnej.
    W Polsce ofiarami ageizmu najczęściej padają kobiety po 35 roku życia oraz mężczyźni po 45.
    Gdy dyskryminacja odnosi się do ludzi młodych nazywana jest adultyzmem.
    Audultyzm opiera się na przekonaniu – często mylnym – że doświadzenie życiowe jest silnie powiązane z wiekiem i wyniakącym z tego wnioskiem, iż osoba starsza musi być mądrzejsza i we wszelkich sporach należy jej przyznawać rację. Czynnik ten jest szeroko zakorzeniony w kulturze i tradycji, gdyż często osoba starsza uznawana jest i była za osobę najważniejszą w danej hierarchii.

  8. (712.) Polska może okazać się “czerwoną wyspą” instrumentów pochodnych. Takie zagrożenie dostrzega NIK w swoim raporcie na temat aktywności ministra finansów na rynku instrumentów pochodnych. Czy Pan minister Rostowski udaje Greka?
    O tym pisze Jerzy Bielewicz (były doradca amerykańskiego banku inwestycyjnego Goldman Sachs) ze Stowarzyszenia ” Przejrzysty rynek”,
    :http://jerzybielewicz.salon24.pl/

  9. (711.) Droga Joanno, nie jestem pewien, czy zaprzeczeniem charakteru “niełatwego” (który przypisuje mi redaktor Barański) jest charakter “łatwy” (to pewnie też byłoby źle), ale staram się mieć dobry charakter…
    :-)

  10. (710.) Witam!

    A ja mam propozycje dla blogowiczów, i zapytanie o zgodę Pana Profesora.
    Czy istniałaby możliwość przy kolejnych wpisach wprowadzić wiekową identyfikacje nadawców. Dostrzegam (?), po prześledzeniu goszczących tu blogowiczów, dość duża rozpiętość wiekową. Ile lat liczy rozmówca można się tylko domyślić, po słownictwie, poglądach, rodzaju wypowiedzi ect. A tak, gdy dowiadujemy się “na dzień dobry” jak ma na imię i w jakim jest wieku kolejny uczestnik “naszego” blogu mielibyśmy dodatkowo cenną zapewne nie tylko dla Pana Profesora informację, ale dla nas wszystkich. W niektórych poruszanych tu sprawach, ciekawi np. mnie to, czy wypowiada się bardzo młody człowiek czy nieco starszy.
    Co Pan na taką propozycje Panie Profesorze?, czy fakt poznania wieku rozmówcy coś dla Pana znaczy, i dla Państwa także?

    Zacznę od siebie.
    Serdeczności
    Elżbieta (1961)

  11. (709.) Panie Profesorze,
    Wychodzi na to, że miał Pan stuprocentową rację ostrzegając rok temu rząd przed nadmiernym zbijaniem deficytu, bo tak naprawdę spowoduje to większą dziurę w budżecie, niż się wszystkim wydaje.
    Powiem szczerze – obawiam się chwili, gdy przywódcy krajów UE zrobią sobie wspólne zdjęcie przed wielką zieloną mapą kontynentu, na której będzie tylko jedna czerwona “wyspa” – Polska. Ciekawe, co wtedy powie nasze słońce Peru.
    Dwa tygodnie temu w Sejmie debatowano nad posumowaniem 2 lat rządów PO-PSL. Donald Tusk opowiedział posłom anegdotę, jak to spotykał się z przywódcami Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii, którzy pytali go o przyczyny takich sukcesów gospodarczych Polski. Premier Polski “pół żartem, pół serio”, odpowiadał im, że “sam nie wie dlaczego jest tak dobrze”. W tym momencie jeden z posłów opozycji rzucił: “Bo to prawda”. Sala ryknęła śmiechem, co na dobrą chwilę zgasiło Tuska.
    Boję się, że ten poseł niestety miał rację.

  12. (708.) Witam!

    Leszek ( wpis nr 698 ) napisał , że Profesor rzadko poleca książki inne niż własna . To nie do końca prawda (patrz nr 637 ).
    Natomiast rzeczywiście książce Marka Barańskiego „Nogi Pana Boga” Profesor poświęcił bardzo obszerny wpis ( nr 691 ) , co chyba świadczy o tym, ze uznał ją za ważne wydarzenie. Właściwie ten wpis jest już gotową recenzją i myślę, że niedługo w całości ukaże się w takiej właśnie postaci w jednej z gazet.
    Nie ukrywam, że właśnie pod wpływem komentarzy na blogu postanowiłam przeczytać tę książkę, bo w księgarni raczej nie zwróciłabym na nią uwagi .
    Tak więc kupiłam i przeczytałam… jednym tchem , a właściwie jedną nocą .
    Książka ma wiele wątków – historyczny, osobisty, ale głównym jej bohaterem jest chyba jednak świat polityki – tej naszej, rodzimej, polskiej , ubranej na zewnątrz w szatki demokracji . W środku natomiast – zgnilizna. Układy i układziki, wojny podjazdowe , gierki i salonowe knowania . Lizusostwo, donosicielstwo , kolesiostwo ! Żenujący obraz chlejących wódę, plotkujących , kopiących pod sobą dołki „MĘŻÓW STANU” . Jednym słowem – bagno! A właściwie jeszcze gorzej – cuchnąca kloaka .
    Powiem szczerze – po przeczytaniu tej książki chyba nie pójdę na najbliższe wybory .Po prostu nie warto.

    Myślę, że najbardziej sensacyjne w tej książce są opisy pewnych wydarzeń , w których główną rolę odgrywają czołowe ( i to bardzo) osobistości polskiej sceny politycznej, a szczególnie lewicy . Aleksander Wielki ( czy na pewno? ), Józef Gaduła ( to na pewno) i Leszek Przegrany ( czy na pewno? ) – tej wielkiej trójce Barański poświęcił najwięcej miejsca w swojej książce i Oni raczej nie będą z tego zadowoleni .

    Ale jest tam również o Profesorze GWK.
    Cyt: ( str 321 ): „ Jedynym ekonomistą , który od początku , odważnie i nieustępliwie polemizował z teoriami liberalnymi , a więc pośrednio także z Balcerowiczem , był profesor Grzegorz Kołodko .Balcerowiczowską terapię szokową nazwał szokiem bez terapii , udowodnił w teorii i praktyce , że niezbędne przechodzenie od gospodarki centralnie sterowanej do gospodarki rynkowej może następować z zachowaniem wrażliwości społecznej , że straty ponoszone przez poszczególne grupy społeczne można ograniczać , nie psując mechanizmu ekonomicznego.
    Kołodko za rękę podniesioną na Balcerowicza poniósł ciężkie straty. Prasa, zwłaszcza Gazeta Wyborcza , usiłowała przerobić go na mączkę. Odsądzano go od czci i wiary .Gdy nie dawało rady od strony merytorycznej , dorabiali mu gębę mitomana, zarozumialca , autokreatora , dziwaka biegającego w maratonach…. Po części nie bez podstaw , Kołodko ma bowiem charakter niełatwy … ale ludziom bardzo zdolnym wolno mieć niełatwe charaktery i nietuzinkowe pasje .”
    ( hmmm, czy rzeczywiście tak jest Panie Profesorze ?? :-) ….. .

    Nie wiem, czy to dobrze dla Profesora , że M. Barański wypowiada się o nim z szacunkiem , bo zapewne niektóre gazety skomentują to odpowiednio ..
    Choć, o dziwo, gazety na razie o tej książce milczą ! Taka sensacyjna historia się ukazała , a tu cisza … Ciekawe dlaczego?

    No cóż, „Nogi Pana Boga” to bardzo szczera wypowiedź. Szczera ,aż do bólu. Mnóstwo upokorzeń musiał przeżyć jej autor i mam wrażenie, że tą książką próbuje walczyć o swoją godność. I chyba nie tylko swoją, ale i tych wszystkich ludzi uwikłanych w trudne wybory tamtych pokręconych czasów . Bo czy wszystko jest takie czarno -białe ? Czy każdy komunista był/jest :”komuchem” i czy każdy „towarzysz” był kanalią ? Czy cały PRL był totalnym reżimem i czy jeśli ktoś nie należał do „Solidarności” to musi być agentem ?

    Mam wrażenie , że Polacy wciąż nie uporali się z odpowiedziami na te wszystkie pytania.

    ———————
    Trochę przydługi ten wpis, ale tak wyszło …
    Pozdrawiam :-)

  13. (707.) W uzupełnieniu do komentarza GWK (wpis 706). Według Rzeczpospolitej z 26.03. (zielone strony) kwota poręczeń rządowych udzielonych przez BGK z zastosowaniem rozwiązań wprowadzonych polskim programem antykryzysowym (Plan Stabilności i Rozwoju) wyniosła w sumie 23,6 mln zł udzielonych w 2009 i bieżącym roku. Przypominam, że jedyną w miarę realną, a nie fikcyjną propozycją tego planu były owe poręczenia, które miały pozwolić na wykreowanie 20 mld zł kredytów dla małych i średnich przedsiębiorstw.
    Jednocześnie w najnowszym programie rządowym pod nazwą Plan Rozwoju i Konsolidacji Finansów (planów u nas dostatek, więcej niż grzybów po deszczu) stwierdza się, że to dzięki impulsom fiskalnym powstałym w wyniku realizacji rządowego Planu Stabilizacji i Rozwoju zawdzięczamy 1,7 proc. wzrostu PKB. Bez zupełnej żenady wypisuje się wierutne kłamstwa w dokumentach rządowych. I nawet autorytetem Churchilla nie da się tego uzasadnić (wpis 685).

  14. (706.) Piotr docieka (wpis 705), czy wiadomość podana przez GUS, że “w lutym sprzedaż wzrosła ledwie o 0,1 proc. (rok do roku)”, to “jedynie wpływ długiej zimy, czy też zapowiedź czegoś o wiele gorszego?” Niestety, to drugie. Dzień wcześniej tenże GUS podał, że w lutym bezrobocie wzrosło o kolejne kilkadziesiąt osób i obecnie wynosi aż 13 proc. Inflacja wciąż powyżej celu założonego przez władze monetarne, a deficyt budżetowy na kilkakrotnie wyższym poziomie niż rok temu zapowiadał to minister finansów.

    Cóż, fatalne odreagowanie rządu na światowy kryzys gospodarczy będzie w następnym kwartałach coraz wyraźniej dawało się we znaki. W odróżnieniu od wielu innych krajów – a począwszy od wielkich Stanów Zjednoczonych i Chin poprzez dużą Brazylię i Indonezję aż po małą Malezję i Urugwaj – nasz rząd nie sięgnął do odpowiedniego pakietu fiskalnego stymulującego koniunkturę gospodarczą. Teraz – co najmniej jeszcze w tym roku i w następnym – będzie się to coraz bardziej mściło. W Polsce faza stagnacji wydłuży się w porównaniu z innymi krajami. Zielona wyspa czerwienieje, ale o tym więcej wkrótce.

  15. (705.) Panie Profesorze, GUS podał, że w lutym sprzedaż wzrosła ledwie o 0,1 proc. (rok do roku) Czy Pańskim zdaniem to jedynie wpływ długiej zimy, czy też zapowiedź czegoś o wiele gorszego?

  16. (704.) Podobnie jak Urszula (wpis 701) jestem wkurzony maksymalnie. Ochotę na działanie mam (jak wielu z reszta), ale popytu na działanie brak… Nawet w czasie ostrego kryzysu nasi rządzący nie przejawiali zainteresowania pomysłami, chociażby prof. G. Kołodki. Ta dyskusja na blogu wypełnia niedosyt braku możliwości realnego wpływu na naszą rzeczywistość (tak na marginesie: moje dziecko bez problemu w „mrocznych latach 80-tych” korzystało z przedszkola, mało kto z tym miał problem). Dobrze byłoby przestać gadać i rozpocząć działanie. Naprawdę nasze państwo jest ciężko chore. Bo jak nazwać postawę minister zdrowia, która nie ma pieniędzy na onkologię i głosuje za zliberalizowaniem projektu ustawy antynikotynowej (wniesionego przez rząd!)? Nie znam się na medycynie, ale to chyba schizofrenia… A co kandydaci na prezydenta wygadują w sprawie metody in vitro? Kandydat na eksportowego prezydenta, szef polskiej dyplomacji w swym zachowaniu nie odbiega od człowieka z buszu. To są tylko pierwsze lepsze przykłady… I odnoszą się do partii mającej w nazwie OBWATELSKA. A ja głupi dwie godziny czekałem w lokalu wyborczym na Kabatach, bo zabrakło kart do głosowania wyborach w 2007 r.!!! Wtedy nie można było dopuścić, aby przy władzy została partii nosząca dumną nazwę PRAWA I SPRAWIELIWOŚCI, która w imię swojej „sprawiedliwości” potrafiła nawet uśmiercać innych. A teraz nawet nie ma możliwości dania wyrazu swoim emocjom (za wyjątkiem tego blogu), bo konwencja w mediach nie odbiega od świata naszej polityki.
    Oczywiście najlepiej byłoby, tak jak pisze Urszula, przestać dyskutować i zacząć działać. Choć właściwie trzeba robić jedno i drugie. Przyłączam się do apelu, by prof. G. Kołodko zaczął działać i demontował naszą scenę polityczną. Przecież powinny pojawiać się pierwsze plony z jeżdżenia po kraju z książką Wędrujący świat, i nie tylko. I może wraz z Sierakowskim (o ile w Nowym Wspaniałym Świecie przestaną palić papierosy, bo tego znieść nie można) da się zrobić nowy początek na lewicy… Bo SLD w obecnym wydaniu, to ni pies ni wydra… Już PSL jawi się ciekawiej, zwłaszcza wicepremier W. Pawlak.
    Póki co, nie zanosi się na żadne, nawet najmniejsze przewartościowania w polskim życiu publicznym, a chyba nawet nie wszyscy Blogowicze tego oczekują. Janina (wpis 685) nie miałaby zaufania do polityków mówiących prawdę. Tej przewrotności nie pojmuje, czyli prawdomówni politycy na listę podejrzanych lub na Madagaskar. Tak jak i pochwały we wpisie 702 olania 750 tyś. obywateli. Szczerze mówiąc nawet nie wiem jakie sprawy miały być rozstrzygane w tym referendum, bo nie o to chodzi, tylko o tak bardzo instrumentalne potraktowanie wyborców, o których myśli się tylko przed wyborami. Nawet gdyby te pomysły były neoliberalne (choć nie wydaje się aby je można było tak etykietować), to rozstrzygajmy je w referendum. Po zdobyciu władzy nasi politycy wchodzą w rolę ojców narodu i sami decydują co ma być dobre, a kłamstwo staje się istotnym instrumentem sprawowania i utrzymania władzy. I znowu oceniamy ich przez skuteczność w imię której wszystkie chwyty są dozwolone. A gdzie system wartości z którym idzie się do wyborów? Czy w naszym życiu towarzyskim godzimy się na świństwa, kłamstwa? A te same rzeczy w życiu publicznym traktujemy normalnie, rzekomo w imię wyższych racji, nazywając polityką. Nie godzę się z tym!

  17. (703.) Globalizację nie tyle należy “przyhamować”, ile trzeba nadać jej bardziej prorozwojowy wymiar. Oznacza to konieczność bardziej sprawiedliwego, a zarazem bardziej zrównoważonego podziału owoców rosnącej wydajności pracy, do czego globalizacja się przyczynia. Jeśli świat kapitału tego nie zrozumie i nie zaakceptuje wynikających stąd przewartościowań, to zderzy się raz jeszcze w sposób rewolucyjny ze światem pracy. Czym tym razem takie zderzenie mogłoby się zakończyć, tego nikt nie wie. Tym bardziej należy mu na gruncie pragmatycznym starać się zapobiec zawczasu.

    Przypomnijmy, że globalizację zdefiniowałem jako historyczny oraz spontaniczny proces liberalizacji i w ślad za nią idącej integracji dotychczas w pewnym stopniu w odosobnieniu funkcjonujących rynków towarów, kapitału, informacji i, a także – choć z pewnym opóźnieniem i z licznymi ograniczeniami – siły roboczej w jeden współzależny rynek ogólnoświatowy. Trzy zatem kategorie tutaj są kluczowe: liberalizacja, integracja, współzależność. I nie należy tak rozumianego procesu hamować, tylko nadawać mu sukcesywnie bardziej sensowny niż w ostatnich dekadach kształt instytucjonalny.

    Globalizacja ma przyszłość na tyle, na ile ma ją system gospodarki rynkowej. A przecież ma. Tyle że teraz już – i w przyszłości – jest to system rynkowy o wymiarze planetarnym. Nie można przeto wylewać dziecka z kąpielą, gra bowiem idzie o przyszłość, która opierać się musi o gospodarkę rynkową, choć ta nie jedno ma oblicze. I jeszcze niejedno w przyszłości pokaże, nie ma bowiem żadnego końca historii – nie tylko politycznej, ale i gospodarczej. “Reformując” zatem globalizację trzeba walczyć konsekwentnie z jej neoliberalnym wydaniem. W tym rzecz. Ale to nie oznacza “przyhamowania” tego nieodwracalnego procesu, lecz starania o nadanie mu społecznego sensu. Tym razem w skali planetarnej. I to jest największe wyzwanie XXI wieku.

  18. (702.) Panie Profesorze i Czytelnicy bloga, kilka spraw poruszonych ostatnio:
    1. uważam jednak, że należałoby trochę przyhamować z globalizacją, a liberalizacja to niestety wygląda tak, jak to opisało Stiglitz w książce “Globalizacja”, że niszczy ona mniejsze gospodarki. Korzyści z liberalizacji handu odnoszą tylko najbogatsi. Zresztą i protekcjonizm stosują bogatsi, podwójne standardy, w istocie szantaż ekonomiczny. Tak to mi wygląda. A jeszcze gorzej z porozumieniami TRIPs.
    2. Co do filmu Sekielskiego: kiepski, chaotyczny, dla mnie wielkie rozczarowanie. A że PO wycofała się z referendum, to bardzo dobrze. To przecież były pomysły neoliberalne i w dodatku szkodliwa ordynacja większościowa w jednomandatowych okręgach, która by utrwaliła hegemonię PO.

  19. (701.) Nie mam nic wesołego do powiedzenia, bo właśnie przeczytałam w gazecie wybiórczej, że ponad 400tyś na milion przedszkolaków nie znajdzie miejsca w przedszkolu. Wczoraj moja dzidzia skończyła 3 lata, więc jestem żywo zainteresowana tym, by nie musieć płacić 1,5 tyś za prywatne. Trudno mi wyrazić, jak wielka cholera mnie z tego powodu bierze, wiec streszczę ją w trzech punktach:
    1) ponieważ nie mam papierów na samotne wychowanie i jestem sprawna dzięki bogu fizycznie moje szanse na znalezienie miejsca są znikome (może zrzucę się ze schodów)?
    2) od ponad roku pracuję z babkami, by szpagatami godziły opiekę nad dziećmi z pracą/poszukiwaniem pracy, i wiem jakie są konsekwencje pozostawania poza pracą kilku lat na wychowawczym, ba! wystarczy pół roku, by rynek odrzucał taką kandydatkę;
    3) politycy i demografowie oraz ekonomiści biją na alarm, że za mało się rodzi (bo system emerytalny się załamie, bo za mało pracujących będzie więc i budżet słaby, bo za mało ludzi w kraju więc jego ranga się zmniejszy, coś tam coś tam) – jednak nikomu nie przyszło do głowy, żeby stworzyć jakiekolwiek warunki do odchowania dzieci bez skazywania się na chorobę nerwowo-wrzodową tudzież biedę. Niech sami sobie rodzą i to bez znieczulenia.

    P.S. Bardzo podoba mi się wprowadzenie do tego blogu, “nigdy nie kończąca się dyskusja”, czy jakoś podobnie.
    Dyskusję należy skończyć i zacząć działać. Profesorze, dziwi się Pan, że nie ma grup reprezentujących nasz światopogląd. To niech Pan taką stworzy. Lewica Sierakowskiego chodzi w ciąży, spotkania Reforma dla Polski Wójcika także, ale nie ma liderów, którzy wybiorą najlepszych i pociągną ze sobą. Na co Pan czeka? Ile tych książek musi Pan jeszcze napisać i ile musi zostać przetłumaczonych? Kogo chce Pan dalej nawracać?
    Przedszkola to tylko maleńki kawałek wielkiej choroby. Na Manifie szłam z dwoma transparentami: “Polska jest chora” oraz Parytety. I wcale mi się nie podobało. Nie podobało mi się, że muszę domagać się takich głupich, prostych, oczywistych, podstawowych praw. Ja chciałabym chodzić w demonstracjach za wybudowaniem nowego muzeum sztuki współczesnej (co dzięki bogu nastąpi) albo za galerią polskiego wzornictwa. Ale za przedszkola, za składki emerytalne w czasie urlopu dla przedsiębiorczyń, za godne warunki leczenia.. obrzydliwe. Równie obrzydliwe jest to, że potrzebne są takie akcje jak ” Świąteczna paczka”, wchodzę na stronę i mogę wybrać jedną z ponad 10 tyś rodzin, które są na skraju wegetacji. I mnie cholera bierze, że jak ten jeleń ostatni pakuje te pudła, a to zasrana rola tego zasranego państwa!!! Nie moja.
    Niech przypadkowy czytelnik nie pomyśli, że jestem jakąś frustratką. Mnie w życiu jest bardzo dobrze i wygodnie, finansowo i pod każdym względem. Ale źle mi się żyje w kraju, w którym gdy wychodzę na ulicę, wyjeżdżam z miasta wszystko dookoła mówi mi, że należę do tego 1% szczęśliwców, co to się dobrze urodzili. Że większość ludzi nie odpowie mi uśmiechem w tramwaju, bo nie ma z czego się cieszyć.
    Ale absolutnie najstraszniejsze jest dla mnie to, że cała ta niesprawiedliwość, bierność i głupota dzieje się przy biernej akceptacji społeczeństwa. We Francji ludzie sto razy wyszliby na ulice.
    Dziękuję więc mediom za ich niepowtarzalny wkład podkopywania polskiego kapitału społecznego i wyrażam uznanie dla gracji z jaką przekonują, że są jedynym prawdziwym obrońcom prawdy i człowieka.

    Amen

  20. (700.) Witam Pana Profesora,
    Pozycja nr 699, to brzmi dumnie, tyle wpisów na blog,no, no, miałabym ambicje i chęć znaleźć się pod nr 700, ale to pewnie nie wyjdzie, bo ktoś zapewne mnie ubiegł i czeka już w kolejce do druku. Mam swoją historię w tym blogu ale gdzieś zapodziała sie notatka z nr wejścia. Było kilka razy. Ale do rzeczy. Dwa lata pewnej, rzetelnej ,świeżej informacji. O czym ? wszyscy monitorujący ten blog dokładnie wiedzą. Odnoszę wrażenie, że jak ktoś juz raz tu zaglądnął to wraca. Po informacje, ciekawostki, opowieści, ładne widoki, przede wszystkim po wiedzę.
    Doceńmy proszę – tych, którzy dzielą się z nami tym co dobre, polecają ciekawe książki, miejsca. A Panu, Panie Profesorze gratuluję jeszcze raz pomysłu. Tak trzymać!!!
    Przeczytałam wnikliwie opis – recenzje, Pana Profesora na temat ksiązki p. Marka Barańskiego i proszę, tak mnie zaciekawiło,że w ten pogodny dzień idę do księgarni ją zakupić.

    Serdeczności na każdy dzień.
    Elżbieta-Anna

  21. (699.) Właśnie przeczytałem ksiażkę Barańskiego – jest naprawde ożywcza, bo wzbudza coraz rzadziej spotykany dysonans poznawczy. Coraz rzadziej spotykany, bo polityczna i ekonomiczna debata kurczliwie trzyma się jednego głównego nurtu, a media serwują łatwą do przełknięcia codzienną papkę. Tych samych opinii, analiz, argumentów i komentatorów nie da się już czytać (dla przykładu, w Gazecie Wyborczej od wielu lat występuje ta sama wąska grupa ekonomicznych komentatorów, o znanych wcześniej wszystkim poglądach..).

    Barański jest więc jak powiew świeżego wiatru – o wielu argumentach, wydarzeniach, opisach i perspektywach czyta się u niego po raz pierwszy. Nie zawsze można się z autorem w pełni zgodzić czy identyfikować, ale jeśli ma się otwarty umysł nie sposób przejść obok jego książki obojętnie. Książka ta jest jak egzotyczna potrawa – nie wszystkim będzie smakować, ale nie sposób jej nie spróbować.

  22. (698.) Jeśli profesor Kołodko chwali nie swoją książkę, to jest to ewenement. Tym bardziej warto iść za wskazaniem jego bloga, pokierować się jego gustem i książkę samemu przeczytać, ja to zrobiłem

  23. (697.) Panie Profesorze, w nawiązaniu do Pana wykładu w Jeleniej Górze 26.03.2010 proszę o zajęcie stanowiska dot.EKONOMICZNEJ WOJNY POKOLEŃ oraz odpowiedzialności Partii Rządzących za zadłużanie Kraju i jego wpływu na losy mojego, młodego pokolenia.
    Z wyrazami szacunku
    Wojciech Mazij

  24. (696.) Druga rocznica blogu Wędrującego świata tuż przed nami, zatem kilka subiektywnych, luźnych refleksji, na kanwie ostatnich wydarzeń.
    Minione dwa lata na świecie to kryzys ekonomiczny zapoczątkowany kryzysem finansowym, w rezultacie poważne przewartościowania w prowadzonej polityce makroekonomicznej, zwłaszcza aktywny udział państwa w gospodarce. O potrzebie takich zmian od dawna pisali nie tylko laureaci nagrody Nobla, ale i gospodarz naszego blogu. W tym tygodniu wyrazem nowego myślenia staje się spektakularny sukces prezydenta USA B. Obamy, wprowadzającego przełomową reformę ubezpieczeń zdrowotnych. Po kilkunastu miesiącach spełnia swoją najważniejszą obietnicę wyborczą!
    A nasza partia rządząca zapomniała o obietnicy wyborczej w sprawie referendum i zmieliła 750 tyś. podpisów obywateli, mimo to w dalszym ciągu ma ich poparcie przekraczające 50 %. Trudno się temu dziwić, skoro sejmowa debata nad półmetkiem rządu D. Tuska, wywołana przez opozycję, nie przekracza średniego poziomu słabego liceum o profilu ekonomicznym. Przy okazji, nasz dzielny i nagradzany minister finansów wytknął opozycji, że gdyby jej posłuchał rok temu, to mielibyśmy teraz… w Polsce Grecję. I nikt z opozycji nie przypomniał, że ten sam minister dlatego nie chciał się zadłużać, bo wysuszyłby polski sektor bankowy z gotówki, której zabrakłoby na kredytowanie przedsiębiorstw, a na rynkach międzynarodowych z uwagi na duży popyt na kredyty rząd polski musiałby płacić wysokie odsetki. I co? Mam wysoką nadpłynność zarówno w polskim sektorze bankowym (ok. 70 mld zł), jak i na światowych rynkach finansowych. Nikt przecież wtedy nie proponował bezcelowego zadłużania się, ale ukierunkowanego na wzrost bazy podatkowej. Oczywiście nie jest to proste, wymaga posiadania ukształtowanej strategii rozwojowej. Obecnie na papierze mamy 5-6 różnych programów rozwojowych, wzajemnie niespójnych, wręcz sprzecznych. I nikt nie wie, jakie mamy cele krótko-, średnio- i długoterminowe, nie mówiąc o pomyśle rozszerzania bazy podatkowej droga wzrostu gospodarczego.
    W najnowszym rządowym planie (Plan Rozwoju i Konsolidacji Finansów) kluczowym sposobem zmniejszenia deficytu i długu publicznego staje się prywatyzacja (25 mld zł przychodów w 2010 r.). Niebywały wysiłek intelektualny:-) Na świecie przewartościowania, a u nas bez zmian. Nasi rządzący wspierani niezmienną publicystyką ekonomiczną nadają w konwencji: reforma finansów, deregulacja, dokończenie prywatyzacji. Bla, bla, bla…
    Ciekawa zmiana zachodzi na rynku Wielkiej Brytanii, o której u nas cicho. Kraj ten od ponad 20 lat posiada najbardziej zliberalizowany rynek energii, stanowiący wzór dla naszych przemian w energetyce. Tymczasem Brytyjczycy w imię swojego bezpieczeństwa energetycznego przygotowują zmiany w kierunku wzrostu interwencji na rynku energii elektrycznej. Ciekawe czy to dostrzeżemy w porę, czy dopiero jak sprywatyzujemy energetykę w imię dochodów budżetowych, tak jak to się stało z sektorem bankowym… Na marginesie banków. Doświadczenia kryzysu finansowego miało w Polsce zaowocować dokapitalizowaniem banków z rodzimym kapitałem, zwłaszcza BGK. Skutkiem tego „wzmacniania” kapitałowego z udziałem polskiego ministra finansów stało się uszczuplenie funduszów BGK o 24 % i bank ten spadł z 14 na 17 pozycję wśród polskich banków (Rzeczpospolita z 22.030-zielone strony). BGK nie posiada potencjału kapitałowego i przestał odgrywać jakąkolwiek rolę w polskiej gospodarce.
    Nam się przychodzi „pasjonować” zmianą na scenie politycznej, prawyborami prezydenckimi w PO. Poziom infantylizmu w tej debacie przekroczył dopuszczalne normy. I jeszcze czas i papier poświęca się na mówieniu i pisaniu o tym banalnym wydarzeniu. Te moje dwa zdania też zupełnie niepotrzebne.
    Oj, chciałoby się powędrować po całkiem innym świecie…

  25. (695.) Chciałabym dorzucić do tego, co napisał Pan Profesor o książce Barańskiego, że jeszcze jedną zaletą tej ksiązki jest jej szczerość. To niewątpliwie ksiązka autobiograficzna, choc pisana w trzeciej osobie. Wszyscy znamy część kolei życia byłego naczelnego Trybuny. Tego, czego Barański napisać nie może, ukrywa wykorzystując postać bohatera. Pan Profesor z natury rzeczy zwraca uwagę na historię polityczną, ale wydaje mi się, że to, co powoduje, iz jest to prawdziwa literatura, to opis jego dzieciństwa na Targówku, obraz powstania warszawskiego, kapitalne postacie rodziców i opis związku z żoną. W polskiej literaturze nie było jeszcze takiego opiu miłosci małżeńskiej.

  26. (694.) Szanowny Panie Profesorze,
    Z ogromną radością przeczytałem na łamach Tygodnika “PRZEGLĄD” wiadomość, ze odebrał Pan przyznaną przez Rosyjski Państwowy Uniwersytet Ekonomiczno-Handlowy – nagrodę im. A.J. Rykowa w dziedzinie ekonomii, która jest przyznawana zagranicznym uczonym. Przesyłam najserdeczniejsze gratulacje!!! Szkoda, że o tym fakcie nie wspomniano (przynajmniej ja tego nie zauważyłem) w wiadomościach telewizyjnych w żadnych stacjach telewizyjnych i radiowych. Ale z drugiej strony – czy można się temu dziwić, skoro w tych mediach państwowych i prywatnych – dominują osoby nazbyt dobrze wynagradzane za propagowanie neoliberalizmu? Raz jeszcze sprawdza się porzekadło, że “najtrudniej jest być prorokiem we własnym kraju”! Smutne, ale prawdziwe…Tym bardziej cieszę się, ze pańskie osiągnięcia naukowe są dostrzegane i wysoko oceniane poza granicami naszego kraju. Raz jeszcze serdecznie gratuluję i życzę dalszych osiągnięć naukowych oraz determinacji głoszonych poglądów.

  27. (693.) W ciężkich czasach – a takie akurat nadeszły w związku z kryzysem spowodowanym rozpanoszeniem się neoliberalizmu – zawsze pojawia się chęć posłużenia się odmiennymi niż dotychczas dominujące rozwiązaniami i metodami polityki ekonomicznej. Stąd też nasilająca się w niektórych kręgach presja na rzecz sięgania do protekcjonizmu, który miałby chronić rozmaite podmioty gospodarcze – od małych przedsiębiorstw poprzez gospodarki narodowe po wielkie ugrupowania integracyjne – przed konsekwencjami kryzysu. Oczywiście, najczęstszym w takich przypadkach argumentem jest teza o nieuczciwej konkurencji ze strony innych uczestników gry ekonomicznej w współzależnej gospodarce światowej, choć często jest to tylko wykręt. Protekcjonizmu życzą sobie wielkie koncerny i banki, jak General Motors czy Goldman Sachs, potężne państwa, jak USA czy Francja, a nie tylko w rzeczywistości dotykane niejednokrotnie nieuczciwą konkurencją małe firmy czy słabe kraje.
    Na tym tle nie dziwi, że znowu rośnie tęsknota za protekcjonizmem jako niby skutecznym instrumentem interwencjonizmu państwowego. Widać to po lobbingu uprawianym przez grupy interesu (łącznie z ich przełożeniem na media), widać to po wypowiedziach eksponowanych polityków, a nade wszystko widać to w praktyce. Mnożą się bowiem przypadki wprowadzania ceł dyskryminujących partnerów handlowych czy też stosowania pozataryfowych narzędzi, a przede wszystkim jawnych (rzadziej) albo ukrytych (częściej) subwencji oraz dotacji budżetowych wspierających rodzimą produkcję kosztem zagranicy. I to właśnie jest protekcjonizm.
    Kryzys nasila to zjawisko i jest to niekorzystna tendencja, gdyż – poza specyficznymi, uzasadnionymi wyjątkami – protekcjonizm hamuje ekspansję handlu międzynarodowego. A jest on zawsze – a w warunkach przezwyciężania ogromnego strukturalnego i systemowego kryzysu współczesnego kapitalizmu w szczególności – dźwignią wzrostu gospodarczego. Tym bardziej tak jest w warunkach zaawansowanej globalizacji. Współcześnie handel planetarny stanowi jedną z głównych dźwigni rozwoju i poprawy struktury światowej gospodarki, czyniąc jej elementy coraz to bardziej komplementarnymi wobec sobie.
    Trzeba zatem uciekać do przodu i sensownie kontynuować dzieło liberalizacji handlu. Obecnie i w przyszłości odnosi się to przede wszystkim do rynku produktów rolnych i rozmaitych usług. To przynosi korzyści większej skali produkcji (obniżanie kosztów jednostkowych dzięki wydłużaniu serii) oraz sprzyja rozprzestrzenianiu się postępu technicznego. Natomiast należy się wystrzegać stosowania protekcjonizmu w sferze produkcji i międzynarodowego obrotu towarami przemysłowymi, na co niejeden, ulegając krótkookresowej ułudzie protekcjonizmu, ma ochotę. I samemu nie stosując takich praktyk, trzeba je konsekwentnie wytykać innym, także tym silnym i możnym, którzy sami nader często stosują w tej materii podwójne standardy. Hipokryzja: jedno się głosi i wymaga od innych, drugie się czyni i odnosi do siebie.

  28. (692.) Czytając wpis: wk (o to jego mały fragment)
    „Zbliżają się wybory prezydenckie, samorządowe, w następnym roku parlamentarne. I na kogo głosować, by coś zmienić? A może by tak prof. G. Kołodko pomyślał o powrocie do życia publicznego, badź przynajmniej zaczął budować zaplecze intelektualne… Ale dla kogo?”((Umieszczone – Added: 15/03/2010 o godz. 11:53) –
    zastanawiam się jak by mogła wyglądać budowa “zaplecza intelektualnego”, specyficznego. Rzecz jasna, że proces kształtowania ma miejsce cały czas, szkoły, uniwersytety, szkolenia etc. Ale czy można po za tym robić to inaczej? Wydaje mi się , że tak, a może coś takiego już działa, mi przynajmniej nic o tym nie wiadomo. Pomysł wygląda następująco: dokonać rekrutacji określonej liczby młodych ludzi, którzy mieli by szansę stać się “elitarną”, specjalną grupą mającą możliwość współpracy z najwybitniejszymi przedstawicielami nauki, nauki związanej z “gospodarką”.
    Cel to budowa zaplecza, tylko sposób inny, co za tym idzie, nowa (inna) jakość.
    Całość należało by odpowiednio uregulować, przemyśleć, zachować niezależność “grupy”, nie wiem czy to możliwe ale w miarę możliwości nie określać przynależności partyjnej, etc.
    Uważam, że ten rodzaj współpracy polegającej na wyposażaniu w narzędzia, ścisłej współpracy i obserwacji mógłby wykształcić ekspertów.
    Sam aktualnie jestem studentem, patrząc na prognozy dotyczące demografi w naszym kraju za 20 – 30 lat, zwyczajnie obawiam się. Decyzje podejmowane teraz determinują Polskę na najbliższe dekady, sentencja jest oczywista ale przypadek szczególny. A może tak przy okazji powstania Rady Gospodarczej oraz Narodowej Radzy Rozwoju mogło by powstać zorganizowane młode środowisko intelektualne które wspólnie obserwowało by co się dzieje i jakie są argumenty podejmowanych decyzji (albo jakie są argumenty za brakiem ich podejmowania). To w pewnym sensie w przyszłości pozwoliło by lepiej zrozumieć przeszłość a co za tym idzie i przyszłość. Oczywiście , że jak ktoś chce to może i teraz obserwować, ale to nie będzie to samo… .
    Czy taki pomysł jest zasadny ?

  29. (691.) Są książki, które można przeczytać. Jest ich, co cieszy, sporo. Ale są też i książki, których nie można nie przeczytać. Tych jest niewiele. Tym bardziej nie można żadnej z nich pominąć pośród swoich lektur. Jedni czytają dniami i nocami (sam się do nich zaliczam), inni od czasu do czasu, na przykład w weekendy czy podczas wakacji. No a ferie wielkanocne tuż, tuż… Dlatego też chcę zwrócić uwagę na znakomitą książkę Marka Barańskiego zatytułowaną “Nogi Pana Boga” (Keepsmiling, Warszawa 2010, s. 396).

    Jeśli coś się czyta jednym tchem, to właśnie taką książkę. Jest ona napisana z polotem i rozmachem, z literacką swadą i dokumentacyjną dociekliwością. Nie wiem, na jakich półkach księgarnie stawiają książkę i w których sekcjach umieszczają ją witryny internetowe, bo jest to dzieło oryginalne także co do gatunku. Mamy bowiem do czynienia z jakby nowym rodzajem literatury, w której wątki bardzo osobiste, najczęściej zatrzymywane przez autorów za życia “przy sobie”, przeplatają się z bardzo interesującymi dla czytelnika wątkami dotyczącymi spraw publicznych. Większość z nich zapisana jest w naszej pamięci, choć z pewnością książkę tę zgoła odmiennie odbierać będę dziewczyny siedemnastoletnie, dla których to co autor opisuje, wspomina, analizuje, przeklina, podziwia, to wręcz prehistoria, inaczej zaś dziewczyny siedemdziesięcioletnie, które raz jeszcze przewędrować będą mogły przez swoje życie w jakże ciekawych czasach. Oczywiście, dotyczy to także chłopaków, zwłaszcza że o nich jest w książce – bo rzecz to nie tylko o życiu, ale przede wszystkim o polityce – najwięcej. Wiadomo, że od wieków polityka bardziej przyciąga mężczyzn niż kobiety. Z widocznymi skądinąd skutkami.

    “Nogi Pana Boga” opowiadają o Polsce naszego życia, o tej ludowej, wyłonionej z wojennej pożogi i ewoluującej do upadku dwie dekady temu, i o tej współczesnej, wciąż wyłaniającej się z tamtej ludowej, znanej obecnie głównie jako PRL. Ale to w tamtej Polsce, o której Barański pisze, że była także jego Polską, złapał on Pana Boga za nogi. A to dlatego, że można było się wyemancypować na fali rozwoju związanego z urbanizacją i uprzemysłowieniem, z tamtym sposobem funkcjonowania gospodarki i społeczeństwa, z ogólnym awansem cywilizacyjnym – z wszystkimi ich przywarami. No, oczywiście, autor był młodszy to i świat był piękniejszy; normalna, dla każdego z wiekiem uświadamiana, okoliczność. Barański przy tym bynajmniej nie uprawia apologetyki minionego okresu, ale jest obiektywny, choć i emocjonalny, czasami bardzo, w tym co pisze. I dlatego to się czyta! Tym bardziej, że takich koszmarnych terminów jak “urbanizacja” czy “uprzemysłowienie” w książce się nie znajdzie. Jest ona bowiem napisana piękną, wręcz rzadką dziś polszczyzną, choć ostrych słów i przekleństw tam nie brakuje. Ale czyż wyzuty z nich jest nasz język?

    Marek Barański bezkompromisowo – tak jak na to zasługuje – rozprawia się ze współczesnością, z latami tworzenia posocjalistycznej rzeczywistości. Pokazuje jej meandry, wyciągając na wierzch sprawy dla niektórych prominentów wciąż brylujących na pierwszych stronach gazet (a także dla niektórych tymi pierwszymi stronami manipulujących) niewygodne, niekiedy wręcz kompromitujące. Można by w tym miejscu skompilować listę powszechnie znanych nazwisk osób, które sporo by dały za to, by ta książka się nie ukazała. No, ale taką listę łatwo ułoży sobie sam każdy czytelnik. Oby było ich jak najwięcej, bo jest co czytać!

    “Nogi Pana Boga” pokazują to, czego znakomita część obecnego establishmentu dojrzeć albo nie potrafi, albo nie chce. Chodzi o przeplatanie się w naszym życiu ciągłości i zmiany. Zbyt często bowiem dajemy się złapać na ułudę, że oto nowa epoka nadeszła po 1989 roku. Aż dziw bierze, że jeszcze nie zaproponowano nam – no i przy okazji całej ludzkości – aby mierzyć czas od tamtego, skądinąd wyjątkowego i pamiętnego roku, od nowa. Oczywiście, przypisując przy sposobności wszystkie płynące zeń ozdrowieńcze procesy nowym “elitom”, zaś obciążenia piętrzącymi się problemami negatywną spuścizną z tamtej ery. Tak więc żylibyśmy w roku 22 j.n.e. (jeszcze nowszej ery), ale autor pokazuje, że choć niejednemu świat po drodze parę razy walił się na głowę, to jednak się nie zawalił. I jeśli teraz znowu trzeszczy, to nie dlatego, że jest to zła spuścizna PRL, bo akurat wtedy nie on jeden łapał Pana Boga za te przysłowiowe, tytułowe nogi.

    Książka Barańskiego ma znaczenie także dlatego, że pokazuje przywary i miałkość polityki – po nazwiskach – w poprzek tradycyjnego (i fałszywego) podejścia my-oni, czarne-białe, prawica-lewica. Na dobrą sprawę tzw. lewica, a dokładniej niektórzy jej prominenci obrywają dużo więcej niż luminarze prawicy, a ich krytyka jest dobrze uzasadniona. Przy innej okazji podkreślam, że sam z siebie rynek nie eliminuje nieuczciwości, a demokracja nie wyklucza głupoty. I ta lektura raz jeszcze trafność tego spostrzeżenia potwierdza, choć sam Barański nie formułuje tego tak expresis verbis.

    Autor z literacką finezją, ale zarazem warsztatową rzetelnością pokazuje rozmaite zjawiska i procesy z najnowszych dziejów Polski. Głównie dotyczy to materii politycznej, gdyż z pewnością nie jest to książka o gospodarce. Ale nie wyobrażam sobie, by światły ekonomista – i także każdy inny przedstawiciel nauk społecznych – mógł jej nie przeczytać. Więcej; powinien ją przeczytać każdy poszukujący odpowiedzi na nurtujące go pytania, jak biegły rozmaite sprawy, którymi interesowali się ludzie. Książka pokazuje bowiem wybrane, ale ważne wątki naszego życia publicznego ostatnich lat. Pokazuje tak, jak postrzega je Barański – znany dziennikarz, wścibski, dochodzący do sedna rzeczy, ale nie stroniący też od ocen wartościujących. Jedni będą go za to cenili, a nawet podziwiali, inni cały czas topią go w łyżce wody. Za płytko…

    Sądzę, że wyjątkowo udany jest sposób narracji zaproponowany przez autora. Umiejętne, pociągające od strony konstrukcyjnej przeplatanie wątków ogólnych, ciekawych dla wszystkich, z osobistymi doświadczeniami i przeżyciami, to bezsprzecznie wielka zaleta tej książki. Zważywszy na to, o czym i jak traktuje, ma szansę stać się jedną z najgłośniejszych książek sezonu.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *