Witam na blogu – Welcome on the Blog

Blog jest częścią NAWIGATORA do mojej książki Wędrujący świat www.wedrujacyswiat.pl. Jej Czytelnicy mogą tutaj kontynuować frapującą i nigdy niekończącą się debatę na temat światowej społeczności, globalnej gospodarki i ludzkich losów, a także naszego miejsca i własnych perspektyw w tym wędrującym świecie.

Tutaj można przeczytać wszystkie wpisy prof. Grzegorza W. Kołodko.
Zapraszam do dyskusji!

Blog is a part of NAVIGATOR to my book Truth, Errors and Lies. Politics and Economics in a Volatile World www.volatileworld.net. The readers can continue here the fascinating, never-ending debate about the world’s society, global economy and human fate. It inspires one to reflect also on one’s own place in the world on the move and one’s own prospects. In this way the user can exchange ideas with the author and other interested readers.

Here you can download archive of all posts professor G. W. Kołodko.
You are invited to join our debate!

2,861 thoughts on “Witam na blogu – Welcome on the Blog

  1. (570.) Gratuluje setnego wpisu…świadczy on o dobrej kondycji blogu i o jego przydatności… szkoda tylko, że JUBILEUSZOWY wpis nie niesie ze sobą optymizmu i pozytywnych wieści, ale cóz zrobic skoro takowych nie ma. Miejmy nadzieje,ze kolejny JUBILEUSZ bedzie odzwierciedleniem lepszych czasów… Pozdrawiam

  2. (569.) Panie Profesorze,
    wydaje się,iż w obecnych czasach Bank Światowy musi zmienić swój model biznesowy
    W konsekwencji globalnego kryzysu finansowego potrzeba skutecznego dostarczania pomocy stała się pilniejsza niż kiedykolwiek. Nowy raport ONZ głosi, że biedni pracownicy w krajach rozwijających się zostali najciężej dotknięci przez kryzys.
    Jednak Bank Światowy nie wykorzystuje swojego potencjału. U źródeł tego problemu leży napięcie pomiędzy jego misją a modelem biznesowym. Złagodzenie tego napięcia, jednego z największych w 65-letniej historii tej instytucji, stanowi kluczowe zadanie dla liderów, którzy we wtorek zbiorą się w Stambule.
    Bank Światowy jest jedyną globalną instytucją, której wyłącznym zadaniem jest walka z nędzą. By być skutecznym, musi skupić wszystkie swoje siły na realizacji tej misji. Jednak model biznesowy banku zawodzi u samej podstawy jego struktury. Jego dwa główne źródła przychodów, czyli odsetki od kredytów udzielanych potrzebującym rządom i składki od zamożnych państw członkowskich stoją w sprzeczności z misją walki z nędzą.

    Tak jak każda instytucja finansowa, bank polega na udzielaniu kredytów, tak by odsetki zapewniały stałe źródło dochodów. Tworzy to jednak trwały problem, który musi zostać rozwiązany. Ponieważ najbiedniejsze kraje często nie są w stanie spłacić nawet niskich odsetek, bank systematycznie przesuwa swoją akcję kredytową w stronę tych, którzy mogą – krajów o średnich dochodach w rodzaju Brazylii, Indii i Chin. Państwa te mogłyby sobie zapewnić finansowanie na prywatnych rynkach kapitałowych, ale przyciągają je bardziej atrakcyjne warunki oferowane przez bank w ramach jego programów walki z nędzą. Dodatkowo wiedzą, że bank ich potrzebuje, by przetrwać. Mogą więc wymóc jeszcze lepsze warunki, na przykład ograniczając zabezpieczenia społeczne i ekologiczne, które w założeniu miały chronić najbardziej podatne na wstrząsy społeczności i zasoby naturalne.

    To rosnące uzależnienie od dużych kredytów osłabia misję banku związaną z walką z nędzą, ponieważ odwraca jego uwagę od najbiedniejszych krajów i osłabia ochronę dla najbardziej zmarginalizowanych. By jeszcze bardziej skomplikować sprawę, Chiny same stają się dziś dużym kredytodawcą, oferując pożyczki na przykład krajom Afryki Sub-saharyjskiej na projekty infrastrukturalne i energetyczne, często bez zabezpieczeń socjalnych których wymaga Bank Światowy. To wywiera jeszcze większą presję na pracowników banku, by udzielać dużych kredytów, gwarantujących napływ środków.
    A może tak, zlikwidować The World Bank?

    Czy zgodziłby się Pan wrócić do Rządu? Brakuje w nim tak Wybitnego Ekonomisty.

  3. (568.) Miesięcznik “Forbes” zadał mi dwa pytania, na które krótko odpowiedziałem:

    1. Jest Pan wymieniany jako potencjalny kandydat do RPP. Czy przyjąłby Pan tę propozycję?

    Nie. To jest wykluczone. Mam ciekawsze i ważniejsze zadania.

    2. Jakie najważniejsze zadania czekają nową RPP? Czy uda się tak dobrać jej skład, by skrzydło jastrzębie (kandydaci sejmu i senatu) nie przeważyło nad gołębim (prezes Skrzypek i kandydaci prezydenccy) – bo wtedy być może czeka nas kolejne schładzanie gospodarki.

    Najważniejsze zadanie to tak sterować polityką pieniężną banku centralnego, by za nowej kadencji RPP Polska weszła do obszaru wspólnej waluty euro i by mierzenie w tzw. cel inflacyjny sprzyjało rozwojowi gospodarczemu. Podział zaś na “gołębi” i “jastrzębi” to dosyć irracjonalne rozróżnienie. Powiedziałbym: “gazetowe”. Dobrze byłoby, gdyby udało się stworzyć RPP z zaiste apolitycznych fachowców, nie ulegających naciskom “rynków”, mediów, a nade wszystko błędnych teorii ekonomicznych i szkodliwych ideologii. Jak dotychczas, to się nie udawało.

  4. (567.) Witam! Półtora roku temu ukazał się “Wędrujący świat” i przy okazji ruszył nasz blog, często – i nie bez powodu – określany przez goszczących tutaj komentatorów jako forum dyskusyjne. Staram się być na nim cały czas aktywny i tak oto mamy JUBILEUSZ! To już setny mój wpis na blogu “Wędrującego świata”!
    Jeden z popularnych dzienników zadał mi cztery pytania. Oto one i moje nań odpowiedzi:
    1. Amerykański ekonomista Peter Schiff ponad rok temu przewidział ogólnoświatowy kryzys ekonomiczny, lecz nie spotkał się ze zrozumieniem wśród kolegów po fachu. Jak Pan sądzi, dlaczego większość ekonomistów nie dostrzegło zagrożenia na czas?
    Zaiste, niewielu przewidziało nadejście kryzysu, choć ostatnio jakby coraz więcej chętnie się do tego przyznaje. Nawet jeśli nie mają ku temu żadnych podstaw… Jest to o tyle dziwne, że nieuchronność nadejścia załamania i wstrząsu powinna być oczywista dla każdego światłego ekonomisty. Piszę o tym szerzej w książce “Wędrujący świat” (www.wedrujacyswiat.pl), która w sposób przystępny – bo zrozumiale odpowiada ludziom na pytanie, dlaczego jest tak, jak jest? – wyjaśnia mechanizmy prowadzące do zaburzeń, które nazywam Jeszcze Większym Kryzysem (dużymi literami). Warto czytać, bo to oczy otwiera! A dlaczego “większość ekonomistów nie dostrzegła zagrożenia na czas?” Sądzę, że z powodu zapatrzenie w neoliberalne dogmaty, co także bardzo silnie było widać u nas, w Polsce. Jeszcze to pobrzękuję w licznych wypowiedziach ekonomistów, zwłaszcza tych rozpolitykowanych i ulegających ideologicznym iluzjom, a także pośród analityków bankowych, których poglądy trudno traktować poważnie. Oczywiście, dodajmy, do krzewienia fałszywych i szkodliwych poglądów na temat stanu i tendencji gospodarczych przyczyniają się także media i powierzchownie komentujący wydarzenia dziennikarze…
    2. “Mamy dopiero początek kryzysu. Nie jesteśmy nawet w jego zaawansowanym stadium. Powodem kryzysu jest niedobór kapitalizmu. Polityka Baracka Obamy, polegająca na ogromnym dofinansowywaniu gospodarki przez rząd, tylko pogłębi kryzys”. Czy zgadza się Pan z powyższą opinią? Jeśli nie, gdzie leży źródło kryzysu gospodarczego?
    Peter Schiff się myli. A raczej sam uprawia “politykę”, gdyż bliska mu jest linia republikanów, a nie demokratów. A republikanie – w tym zwłaszcza ośmioletnie rządy prezydenta George’a W. Busha – mają sporo na sumieniu, jeśli chodzi o spowodowanie kryzysu. Z kolei prezydent Barack Obama zasadniczo ma rację, gdyż bez interwencji rządu w źle funkcjonujące mechanizmy nadmiernie zliberalizowanego rynku i bez wielkiego pakietu fiskalnego zwiększającego popyt, załamanie amerykańskiej gospodarki byłoby dużo większe – z wszystkimi tego negatywnymi następstwami dla całego świata, zważywszy na znaczenie USA. To dzięki interwencji Państwa już teraz pojawiają się oznaki ożywienia w USA i w innych krajach, które nie zawahały się do instrumentów interwencyjnych sięgnąć. Schiff fundamentalnie się myli, twierdząc, że “powodem kryzysu jest niedobór kapitalizmu”. Jest to typowo neoliberalny, motywowany ideologicznie i związany z interesami grupowymi pogląd amerykańskich neokonserwatystów. Powodem kryzysu jest nadmiar neoliberalnego kapitalizmu. O tym, skąd się wziął i dlaczego tak szkodzi, a nade wszystko, co zrobić, by było lepiej, więcej piszę w “Wędrującym świecie”.
    3. “70% amerykańskiej gospodarki jest napędzana przez konsumentów. Konsumpcja i pożyczanie sprawiają, że rośnie dług”. Chorobą jest finansowanie konsumpcji za pomocą długu. Lekarstwem jest zaprzestanie konsumpcji. Czasem lekarstwo smakuje źle, ale trzeba je przełknąć. Trzeba oszczędzać i produkować”. Co według Pana jest lekarstwem na kryzys?
    Kryzys, który przeżywamy, to nie żarty. To nie jest koniunkturalne załamanie produkcji. To jest kryzys systemowy, który przesunął się ze sfery finansowej do sfery produkcji, a teraz rozprzestrzenia się w sferze społecznej, politycznej i ideologicznej. Jego przezwyciężenie zajmie lata i wymaga sukcesywnej, gruntownej zmiany wartości, przebudowy instytucji, czyli reguł rynkowej gry ekonomicznej. oraz zmian w sposobach uprawiania polityki gospodarczej. Wiele już się na tym polu dzieje. Szkoda, że dużo więcej za granicą – m. in. wskutek działań podejmowanych w ramach krajów G-20, ostatnio w Pittsburghu – niż w Polsce, gdzie rządowi Platformy Obywatelskiej nadal wydaje się przyświecać skompromitowana neoliberalna doktryna społeczno-ekonomiczna. Przezwyciężanie kryzysu wymaga większej spójności i większej – większej, nie mniejszej – ale zarazem lepiej zaadresowanej interwencji Państwa. W innym przypadku jest tylko kwestią czasu nawrót zjawisk kryzysowych. Na gruncie zaś czysto ekonomicznym jest oczywiste, że koniunktura może poprawić się wyłącznie wskutek wzrostu popytu – tak konsumpcyjnego, jak i inwestycyjnego, tak prywatnego, jak i rządowego. Przy tym wszystkim nigdy nie należy ani siebie, ani Państwa nadmiernie zadłużać. Z tym się zgadzam. Niestety, nasz rząd “funduje” nam na przyszły rok deficyt ponad 50-miliardowy i już teraz zadłuża nas ponad rozsądną miarę, gdyż nieudolnością swojej polityki budżetowej zawęził bazę aktywności gospodarczej, która przesądza o poziomie dochodów publicznych. To się zemści.
    4. Większość ekonomistów w Polsce bagatelizowało zagrożenie kryzysowe mówiąc, że ominie Polskę. Teraz, gdy kryzys stał się odczuwalny, twierdzą, że to jego schyłkowa faza. W jakim stadium kryzysu znajduje się obecnie Polska? Kiedy kryzys zacznie się cofać?
    Tak jak tzw. większość ekonomistów niesłusznie, nie rozumiejąc istoty rzeczy, bagatelizowała kryzys, tak mylą się oni i teraz, głosząc jego schyłkowość czy wręcz już koniec. Kryzys dopiero nabiera swoich paskudnych rumieńców. Rośnie zadłużenie Państwa, zdewastowany jest system finansów publicznych, zwiększa się bezrobocie, trwa fala bankructw przedsiębiorstw niezawinionych złym zarządzaniem, spada produkcja przemysłowa, piętrzą się zatory płatnicze… To tylko główne, acz nie wszystkie symptomy schorzenia. Weszliśmy w fazę dwuletniej stagnacji dlatego, że rząd premiera Tuska nie potrafił dostosować polityki do zewnętrznych wyzwań kryzysowych i nie dokonuje niezbędnych reform strukturalnych. A odpowiedź na pytanie, “kiedy kryzys zacznie się cofać?”, zależy od tego, co kto rozumie pod tym pojęciem. Upraszczając można przyjąć, że kryzys zacznie ustępować rozwojowi wtedy, gdy ponownie zacznie rosnąć zatrudnienie. Obawiam się, że przy takiej jak uprawiana przez nadwiślańskich neoliberałów polityce gospodarczej, w tym zwłaszcza finansowej, potrwać to może jeszcze dwa lata. Szkoda, bo tak wcale być nie musiało. I nie musi.

  5. (566.) A jednak pozwolił Pan byśmy i my przeniesli sie na moment w te cudne miejsca :-) Patrząc na te niesamowicie urokliwe budowle wraz z otaczajacą je przyroda, az trudno uwierzyć, że nie ma tam kobiety, że to świat mężczyzn…Wspomina Pan o mnichach żyjących w klasztorach i w tzw.pustelni. Czy rózni sie czyms to zycie?
    Właśnie – “A teraz dokąd?”

    Pozdrawiam

  6. (565.) Co do wpisu 560 – warto sie skontakowac z Mackiem Bukowskim, szefem Instytutu Badan Strukturalnych, doradca Min. Boniego i jednego z autorow niedawnego raportu “Polska 2030”. Email: ibs@ibs.org.pl

  7. (564.) Witam!
    I wzywających do umieszczenia fotografii z moich ostatnich podróży spieszę poinformować, że właśnie na portalu TIGERa (http://www.tiger.edu.pl/kolodko/galeria/galeria.htm), w Galerii zdjęć (zwłaszcza sekcje: Podróże, Natura, Kultura), przybyło ich w sumie około 40. Są to obrazki przede wszystkim z Mount Athos i z Karaibów. Ponadto kilka znalazło się także na stronie z aktualnościami oraz w Galerii NAWIGATORa (http://www.wedrujacyswiat.pl/Galeria.php). Te ostatnie dotyczą dwu wątków poruszanych na stronach 135 i 208 “Wędrującego świata”.

  8. (563.) Panie Profesorze,
    „ rzeczy dzieją się tak, jak się dzieją, ponieważ wiele rzeczy dzieje się naraz” i właśnie dlatego jestem dopiero po 6. rozdziale „Wędrującego świata”.
    Muszę przyznać, że to dla mnie lektura wymagająca całkowitego skupienia. Czasami nawet mam wrażenie, że mój mózg iskrzy ;-), ale trwam dzielnie i nie opuszczam żadnej strony. Zdarzyło mi się z ołówkiem i kartką papieru w ręku, wyjaśnić sobie względność wartości złotego (mocny, słaby).
    Nie jestem dla Pana żadnym partnerem w kwestii ekonomii, ale może będzie Panu miło, jeśli powiem, że moje zapatrywania na ten nasz zwariowany świat są podobne. Tylko czy nie mylimy się, czy nie jesteśmy niepoprawnymi idealistami? Pan Profesor ma na to wszystko wiedzę, a ja tylko intuicję, emocje…
    Wracając do książki, jest dla mnie lekcją o gospodarczym rozwoju świata w czasie i przestrzeni, uzupełnia i porządkuje moją niekompletną, chaotyczną wiedzę na te tematy. Niekiedy gubię się w liczbach, ekonomicznych wskaźnikach, procesach, ale chęć zrozumienia tego globalnego bałaganu przeważa. Zrozumiałam w końcu, na czym polega obecny fenomen Chin i niepowodzenia Rosji. Z zaciekawieniem czytałam też epicki fragment opisujący dzień z życia biednej rodziny w Nigrze i bogatej w Szwajcarii, a zwłaszcza tej pierwszej. Ach ten świat pełen kontrastów! Mimo wszystko mamy „szczęście, że w tym momencie żyć nam przyszło w kraju nad Wisłą”, szkoda tylko, że ludzie nie zawsze tacy „uczynni, w sercach niewinni”. Na szczęście są wyjątki!!!
    Serdecznie pozdrawiam!

  9. (562.) ŚWIAT OSIADŁY – recenzja “Wędrującego świata” i głos w dyskusji:

    http://janiszewska.org.pl/2201.html

    publikacja w nr 1/2009 biuletynu Komitetu Prognoz “Polska 2000 Plus” przy Prezydium PAN.

    Serdecznie pozdrawiam Pana profesora (życząc dalszych sukcesów) oraz wszystkich uczestników debaty.
    Dorota Janiszewska.

  10. (561.) Witam Panie Profesorze :-)
    Juz prawie miesiąc bawi Pan we Włoszech. Mam cichą nadzieje, że ten wyjazd przyczyni sie do poszerzenia Pana galerii. Mam również nadzieję, że bedzie nam – Pana wielbicielom – dane nacieszyc oko i dusze…Pozdrawiam

  11. (560.) Witam serdecznie Pana Profesora i Wszystkich Blogowiczów.

    Mam spory problem i nadzieję, że ktoś z Państwa pomoże mi w jego rozwiązaniu. Poszukuję tekstu dokumentu “Polska 2025. Długookresowa strategia trwałego i zrównoważonego rozwoju”, który został przyjęty przez Radę Ministrów 26 lipca 2000 roku. Znajduję opracowania, komentarze, a tekst źródłowy jakby zniknął z sieci… Telefony do Kancelarii Premiera i ministerstw przyprawiają jedynie o ból głowy :/

    Będę wdzięczna za pomoc :)

    Pozdrawiam serdecznie.

    Magdalena

  12. (559.) Jakże wiele nieporozumień w ekonomii i w polityce gospodarczej bierze się z mylenia środków z celami. Problem jest nienowy, ale obecnie mamy tego kolejny przejaw i dowód zarazem, gdyż kryzys, którą wstrząsnął światem, jest skutkiem pomieszania tego, co powinno być traktowane instrumentalnie z tym, co jest sensem aktywności ekonomicznej człowieka i społeczeństwa. To niewybaczalny grzech neoliberalizmu. Celem działalności gospodarczej jest długofalowy, zrównoważony ekonomicznie, społecznie i ekologicznie rozwój. Wszystko inne w tym kontekście trzeba postrzegać jako cele cząstkowe bądź też środki prowadzące do celu ogólnego.
    Prawidłowe sformułowanie celu rozwoju społeczno-gospodarczego jest kluczowe. Gdy to już mniej więcej się udaje, wyłania się problem ilościowego mierzenia postępu. To niezwykle skomplikowane zagadnienie, z którym nauka, a jeszcze bardziej polityka dotychczas sobie nie poradziły. Stosujemy więc rozmaite miary dające jakieś przybliżenie, namiastkę, orientację. A przecież od tego, co i jak się mierzy, zależy w wielkim stopniu, co i jak się robi. I tak, skoro najczęściej przyjmowanym celem jest maksymalizacja produkcji, to dąży się do zwiększania jej poziomu najczęściej mierzonego wielkością produktu krajowego brutto, PKB.
    O ile PKB jest i pozostanie użyteczny jako syntetyczny miernik zmian poziomu produkcji (choć wcale nie gorszymi kategoriami są produkt netto czy dochód dyspozycyjny netto), to jego ułomność jako miary rozwoju społeczno-gospodarczego jest ewidentna. Nie każdy wzrost produkcji przekłada się na rozwój społeczny. Możliwy jest rozwój (pojęcie jakościowe) bez wzrostu (pojecie ilościowe). PKB w ogóle nie bierze pod uwagę zróżnicowania podziału dochodów. Pominięta zupełnie w tym mierniku jest kwestia dychotomii czasu pracy i czasu wolnego. Nie uwzględnione są efekty zewnętrzne w postaci absorpcji i dewastacji środowiska przyrodniczego. To tylko główne przywary tej miary, wciąż najszerzej stosowanej w statystyce i analizach, a tym samym tkwiącej u podstaw decyzji politycznych dotyczących nas wszystkich jako obywateli, konsumentów i producentów.
    Trwają zatem próby konstruowania innych mierników postępu na niwie ekonomicznej. Warto zdać sobie sprawę, że jest to zagadnienie o znaczeniu fundamentalnym. Przykładowo, zgoła odmiennie ustawia się politykę oświatową, jeśli miernikiem edukacji są czynione nań nakłady, inaczej zaś gdy potrafi się poprawnie wyceniać jej efekty. Przecież rosnąć mają efekty (wiedza i kultura), a nie nakłady (wydatki publiczne), o co skądinąd zabiegają zainteresowani i ich lobbyści. Podobnie jest ze zdrowiem, stanem środowiska naturalnego, bezpieczeństwem.
    PKB wciąż króluje i długo jeszcze, bardzo długo nie zostanie zdetronizowany. Potrzebne są jednak nowe miary. Dlaczego? Z dwu zasadniczych powodów. Po pierwsze, bo chcemy lepiej zrozumieć świat i, po drugie, bo chcemy zmieniać go na lepsze. Z takim też zamysłem dwadzieścia lat Amartya Sen, późniejszy laureat ekonomicznej Nagrody Nobla i obecnie profesor Harvardu, zaproponował wskaźnik rozwoju kapitału ludzkiego, tzw. HDI (ang. Human Development Index). PKB waży na jego wielkości jedynie w 1/3, a o pozostałych 2/3 decyduje stan zdrowia i oświaty. To krok we właściwym kierunku, choć HDI wciąż pozostaje w cieniu PKB i jest zasadniczo jego funkcją.
    Próbuję pójść dalej proponując w “Wędrującym świecie” Zintegrowany Indeks Pomyślności, ZIP. Tak jak kod pocztowy ma on pokazywać kierunek, w którym trzeba zmierzać, aby w wielowymiarowym, złożonym procesie rozwoju nie pobłądzić. ZIP – kompozytowy wskaźnik rozwoju, na razie w fazie ogólnej koncepcji – uwzględnia wszystkie istotne aspekty rozwoju społeczno-gospodarczego, pominięte nie tylko w PKB, ale i w HDI. A więc nie jest tutaj zgubiona z pola widzenia kwestia podziału dochodów, stan środowiska, poziom kultury, subiektywne oceny stanu otoczenia społeczno-politycznego oraz wycena czasu wolnego. Przecież dochód, dajmy na to, 50 tysięcy złotych rocznie to zupełnie co innego, gdy pracuje się nań 8, a co innego, gdy tyra się 10 godzin dziennie. To zupełnie co innego, gdy tyle zarabia się w warunkach funkcjonującej demokracji, a co innego gdy tam ma li tylko charakter nominalny albo wcale jej nie starcza. Te same pieniądze inne mają dla nas znaczenie, gdy wokół jest czysto i schludnie, inne gdy brudno i niechlujnie.
    Dobrze się przeto stało, że półtora roku temu prezydent Francji, Nicholas Sarkozy, wystąpił z inicjatywą poszukiwania odmiennych, lepszych wskaźników “funkcjonowania gospodarki i społecznego rozwoju”. Złośliwi mówią, że to dlatego, iż PKB wtedy jeszcze we Francji rósł, ale popularność jej nowego przywódcy już spadała. Może i tak było… Nawet w Polsce formacjom politycznym zdarzało się przegrywać wybory podczas boomu mierzonego wzrostem PKB (np. SLD w 1997 r.), czy też brylować z propagandą sukcesu podczas stagnacji (np. PO obecnie).
    W ślad za inicjatywą prezydenta Sarkozy’ego utworzona została międzynarodowa (choć zdominowana przez uczonych amerykańskich i brytyjskich, z dodatkiem francuskich) komisja. I teraz, w dostojnym wielkim amfiteatrze Sorbony, przedstawiła wyniku swych 18-miesięcznych prac. Na czele komisji stanął inny noblista, prof. Joseph Stiglitz z Columbia University. Znając obu od wielu lat, miałem nadzieję, że myśli ich pobiegną w podobną stronę jak w przypadku ZIP, co też i podpowiadałem. I tak się stało. Wystarczy porównać założenia i istotę ZIP z rekomendacjami komisji i od razu widać, że są one jakby rozwinięciem tego, co zaproponowałem. Teraz pozostaje najtrudniejszy etap prac: konkretyzacja i implementacja. Przedsięwzięcie tyleż intelektualne i naukowe, co organizacyjne i polityczne. Jest o co walczyć!
    Pozycja Francji i autorytet prezydenta Sarkozy’ego robią swoje. Udało się do Paryża ściągnąć nie tylko wielu wybitnych uczonych, ale także znaczących przedstawicieli i szefów Organizacji międzynarodowych – Banku Światowego, MFW, Międzynarodowej Organizacji Pracy, OECD, Unii Europejskiej. Wszyscy zarzekali się, że pójdą we wskazanym kierunku. A sam Sarkozy dodał, że od teraz żądał będzie od przedstawicieli Francji w tych i innych gremiach, by tego pilnowali. I z tymi propozycjami jedzie na szczyt G-20 do Pitsburga.
    Tak oto w dniu, w którym media obchodziły “rocznicę wybuchu światowego kryzysu gospodarczego”, upraszczając raz jeszcze skomplikowaną rzeczywistość i prymitywizując przy okazji sens aktywności gospodarczej, na Sorbonie odbyła się prezentacja dokonań komisji Stiglitza-Sena. W mediach krótkowzroczne rozważania i spekulacje, kiedy Dow Jones i WIG wrócą do przedkryzysowego poziomu, na Sorbonie o postępie i zrównoważonym rozwoju świata. W gazetach i telewizji na wierzchu neoliberalne mielizny intelektualne i interesy tzw. elit, na Sorbonie Zintegrowany Indeks Pomyślności i dalsze pytania o odmienne, bardziej adekwatne do istoty sprawy miary funkcjonowania i rozwoju.
    Trzeba iść w kierunku post-PKBowskiej gospodarki. Wszędzie, w Polsce też.

  13. (557.) Tegoroczne, XIX już Forum Ekonomiczne w Krynicy bezsprzecznie było imprezą ciekawą. Jego znaczenie biznesowe jest w sposób oczywisty przesadzane przez media i niektóre organizacje, zwłaszcza te żyjące z lobbingu, ale też nie należy rangi tego spotkania umniejszać. Ważniejsze wszakże były rozliczne dyskusje, ale chyba najistotniejsze – jak i w poprzednich latach – nawiązywanie nowych i podtrzymywanie starych kontaktów, które przydają się w zawodowych zajęciach. Iluż to znajomych można było spotkać na krynickim deptaku i w okolicach! Natomiast ilość biznesmenów czy inwestorów z bogatszych regionów Europy i świata wciąż nader nikła; prawie wcale. To jedna z głównych słabości Krynicy. Ale może okazać się to i jego zaletą, gdyż impreza jakby ewoluowała od zgromadzenia ekonomicznego do gospodarczego i społeczno-politycznego jamboree. Tych drugich wątków jest coraz więcej, co z kolei cieszy.

    Forum, choć znakomicie zorganizowane, nie wykorzystało szansy do rozwinięcia pogłębionej dyskusji merytorycznej, do której prowokuje kompleks zagadnień związanych z kryzysem gospodarczym oraz obecną fazą globalizacji. Co prawda, nie brakowało paneli ze słowem “kryzys” w tytule, ale jakimś dziwnym trafem (?) poruszały się one po powierzchni zjawisk i niejednokrotnie były nader tendencyjne. Ta tendencyjność była szczególnie widoczna w dwu nurtach.

    Pierwszy to nurt rządowy, który z uporem godnym lepszej sprawy głosi wielkie sukcesy władzy. To uderzające, że podczas gdy prominentny rzecznik interesów przedsiębiorców dowodzi, iż jest to z punktu widzenia biznesu i przedsiębiorczości najgorszy rząd dwudziestolecia rynkowych przemian, machina marketingu politycznego rządzących warstw zapatrzona jest bezkrytycznie w krzywe zwierciadło własnych rzekomych osiągnięć. Żenująco wypadła wypowiedź obecnego ministra finansów, który jest dumny ze stanu rzeczy, no bo gdzie indziej jest gorzej… Należy rozumieć, że ta radość rozciąga się nie tylko na stagnację i rosnące bezrobocie, na głęboką recesję w przemyśle i utrzymującą się względnie wysoką inflację, ale też na zdewastowany polityką premiera i ministra finansów budżet oraz na zapaść finansów publicznych. Ani słowa o kawalkadzie własnych błędów!

    Propaganda sukcesu w czasie kryzysu i wobec braku koncepcji politycznej pełną gębą! Chodzi tu nie tylko o licznie uczestniczących w panelach ministrów i innych urzędników administracji wysokiego szczebla, ale również o ich zaplecze analityczne i propagandowe. To, trzeba przyznać, było dobrze przygotowane, a przez życzliwe i mało krytyczne (wobec obecnego rządu) media mocno nagłaśniane. Dodać warto, że niektórzy z ministrów istotnie mają coś ważnego do powiedzenia i próbują twórczo podchodzić do prób rozwiązywania piętrzących się problemów. Ale niech nie mają wątpliwości, że dominujące w polityce obecnego rządu neoliberalne doktrynerstwo, a teraz na dodatek jeszcze załamanie budżetu i ogólna niemoc decyzyjna w obliczu wyborów za rok i za dwa, spowodują spalenie wielu słusznych planów na panewce.

    Niestety, nikt nie usłyszał od premiera Tuska, jak ma się do rzeczywistości tak szumnie przed rokiem eksponowana przez niego deklaracja o wprowadzeniu Polski do obszaru euro w 2011 roku. A wypadałoby się pojawić i odpowiedzieć na parę pytań. Krynica była ku temu znakomitą okazją… Nikt nie usłyszał od byłego wicepremiera-ministra finansów ani słowa na temat strat spowodowanych jego szokiem bez terapii na początku minionej dekady i niepotrzebnym przechłodzeniem gospodarki w jej końcu, a była ku temu sposobność podczas panelu roztrząsające dokonania i wpadki dwudziestolecia transformacji… Nikt nie usłyszał od byłego wiceministra finansów, teraz już, a jakże!, krytykującego niedawnych kolegów z rządu, jak się ma jego deklaracja sprzed niespełna dwu lat, kiedy to – też nieodpowiedzialnie i nieprofesjonalnie – deklarował zmniejszenie udziału tzw. sztywnych wydatków w budżecie państwa do 50 proc., podczas gdy te bynajmniej nie spadają, a wręcz rosną…

    Dziennikarze też nie wypominali analitykom i innym fachowcom, a już na pewno nie kolegom z branży, ich wypowiedzi i prognoz sprzed roku, bo i po co psuć przyjemną atmosferę, czyż nie? A przecież wszyscy mamy świeżo w pamięci panel, w którym rok temu uczestniczyłem wraz z laureatem Nagrody Nobla w ekonomii, profesorem Edmundem Phelpsem. Przecież to wtedy, rok temu, gdy inni odcinali się od stwierdzeń o światowym kryzysie, mówiłem o nadchodzeniu “Jeszcze Większego Kryzysu”, o czym już wtedy można było przeczytać w “Wędrującym świecie”… To wtedy, ku smutnemu zaskoczeniu jakże wielu, profesor Phelps jednoznacznie zgodził się ze mną, że neoliberalizm nie ma przyszłości. Był on ponownie obecny na forum w tym roku i ponownie organizatorzy nie potrafili jego obecności sensownie wykorzystać, a szkoda.

    Media jednak, miast poprzypominać i wypominać co komu trzeba, wolą koncentrować się na ogłaszaniu “rocznicy wybuchu kryzysu” i proklamowaniu jego końca, choć ani nie zaczął się on rok temu, ani się obecnie nie kończy. Do tego – niestety – wciąż jeszcze daleka droga. I za rok, na XX jubileuszowym forum, nadal trzeba będzie o tym mówić. Notabene, byłaby to niezła zabawa, gdyby tak cytować wypowiedzi rozmaitych znawców przedmiotu sprzed roku i konfrontować ich z tymi osądami w obliczu faktów. Wtedy dopiero widać jak na dłoni, ile jest w tych głosach powierzchowności, płycizny, niedorzeczności, tendencyjności, a także partykularyzmu. W tym roku tych ułomności też nie brakowało.

    Brylował w tym drugi wyraźnie przebijający się nurt debat, pod dyktando wciąż żwawych i przy pomocy hojnych sponsorów i życzliwych mediów nieźle sobie radzących naszych nadwiślańskich neoliberałów. Nie brakowało ich. Ba!, było ich chyba nawet więcej niż przed rokiem, a na pewno byli aktywniejsi i głośniejsi, wspierając się jeszcze paroma kolegami ściągniętymi z zagranicy. Wyraźnie nastąpiła mobilizacja.

    Kogoś obiektywnie patrzącego z boku mogłoby to zdumiewać, ale znawców polskiej sceny debat ekonomiczno-społecznych i ideowo-politycznych dziwić nie musi. Neoliberalizm bowiem kompromituje się w całej rozciągłości, ale bynajmniej nie umarł. Dlatego właśnie w “Wędrującym świecie” piszę o upadającym neoliberalizmie, a nie o już upadłej idei i praktyce. Toczy się bowiem walka o to, by przeżył. I jego eksponenci, apologeci i sponsorzy znakomicie – to trzeba przyznać – wykorzystali krynicką okazję. Nadwiślański neoliberalizm ma się zdecydowanie lepiej niż w innych krajach. Jest to tyle zastanawiające, co niebezpieczne…

    Oczywiście, oficjalnym obradom i nieoficjalnym spotkaniom towarzyszyły rozmaite imprezy kulturalno-rozrywkowe i integracyjne. Jak było słychać (i po niektórych uczestnikach widać) nawet do białego rana. A rano, gdy biegałem, każdego z poranków napotkałem tylko jednego jeszcze biegającego. To z kolei tyleż zastanawiające, co i smutne… No, ale skoro w tamtych imprezach nie uczestniczyłem, to i na ten temat nie mam nic do powiedzenia. Może ktoś inny z uczestników krynickiego wydarzenia coś nam o tym napisze?

  14. (556.) Panie Profesorze,
    od kilku kwartałów GUS najpierw w świetle reflektorów podaje stosunkowo dobre dane o PKB wyrównanym sezonowo, a potem po cichu z kwartału na kwartał koryguje je w dół. Oto szczegóły. Najpierw dane kwartał do poprzedniego kwartału. ( w nawiasie dane pierwotne ):
    1.kw.2008 1,1 ( 1,4 ), 2. kw 2008 0,9 ( 1,5 ), 3.kw.2008 0,6 ( 1,2 ), 4kw.2008 -0,1!!! ( 0,3 ), 1.kw.2009 0,3 ( 0,4 ), 2.kw.2009 0,5.
    A teraz dane kwartał do analogicznego kwartału roku poprzedniego.
    1.kw.2008 6,4 ( 6,4 ), 2.kw.2008 5,6 ( 6,1 ), 3.kw.2008 4,9 ( 5,6 ), 4.kw.2008 2,6 ( 3,1 ), 1.kw.2009 1,7 ( 1,9 ), 2.kw.2009 1,4.
    Podejrzewam, a mam brzydkie podejrzenia, że to dziwne zjawisko to nie przypadek. Czy da się je jakoś racjonalnie wyjaśnić ?

  15. (555.) Minęły wakacje, kończy się lato i chociaż jesień może być piękna to jednak nie napawa mnie optymizm. Zwłaszcza wówczas, gdy z mediów dowiaduję się, że w roku przyszłym minister finansów planuje zwiększyć deficyt budżetowy do przeszło 52 miliardów PLN, a na dodatek na łatanie budżetu chce poświęcić środki finansowe uzyskane z prywatyzacji, która w moim odczuciu w Polsce od samego początku jest obarczona wieloma błędnymi założeniami i jeszcze większymi realizacjami. Ale może tylko mnie tak się wydaje? Aczkolwiek Pan Profesor jeszcze do niedawna też był zwolennikiem zwiększenia deficytu budżetowego, to chyba nie aż w takim rozmiarze i jak rozumiałem jego wypowiedzi – inaczej miałyby wyglądać wydatki naszego państwa. Podzielam niepokój tych ludzi, którzy zadają pytanie jak będzie wyglądał budżet Polski, gdy już wszystko zostanie sprywatyzowane (sprzedane)?
    Należę do tej grupy ludzi, którzy nie są przekonani, że tylko i wyłącznie prywatne zakłady (przedsiębiorstwa) mogą być dobrze zarządzane i przynosić zyski. Myślę, że z perspektywy minionych 20 lat każdy z nas mógł się o tym przekonać, że nie wszystkie prywatyzacje były konieczne, a samo zarządzanie tymi na siłę sprywatyzowanymi zakładami – przyniosło korzyść. Niestety, wiele ludzi nadal jest przekonanych o tym, że dobre zarządzanie może być tylko i wyłącznie domeną prywatnych zakładów (szpitali, przychodni i gabinetów lekarskich). Jakże często są niezadowoleni z działalności zakładów opieki zdrowotnej z których korzystają od bardzo wielu lat. A przecież w bardzo wielu przypadkach (prawdopodobnie w większości) są to już od dawna sprywatyzowane dawne ZOZ-y (Zakład Opieki Zdrowotnej), a obecnie NZOZ-y (Niepubliczne Zakłady Opieki Zdrowotnej). Niepubliczne tzn nie będące własnością i nie są zarządzane przez państwową administrację lecz będące własnością prywatnych spółek, fundacji itp. Przerażająca jest nieprawdopodobnie niska świadomość społeczna naszych obywateli i to nie tylko tych leciwych, ale także młodszego pokolenia. Problem kształtowania świadomości obywatelskiej jest na tyle ważnym, iż powinien być – moim zdaniem – uwzględniony w procesach edukacyjnych i to na wszystkich etapach kształcenia. Marzy mi się, aby już w szkole średniej jedną z lektur z przedmiotu wychowania obywatelskiego, zresztą wszystko mi jedno jaką nazwę miałby ten przedmiot, była książka Pana Profesora – „Wędrujący Świat”. Być może w chwili osiągnięcia wieku uprawniającego do uczestnictwa w wyborach (do władz samorządowych, parlamentu i Prezydenta RP) wyborcy oddawaliby swoje głosy na tych, którzy faktycznie reprezentowaliby interesy wyborców, a nie samych wybrańców??? Być może byłoby mniej rozczarowanych??? Pomarzyć zawsze wolno…

  16. (554.) Do tego wpisu skłoniło mnie przeczytanie wywiadu z psychologiem Timem Kasserem zamieszczonym we wrześniowym wydaniu pisma Charaktery.

    Parę ciekawych cytatów: ” Kapitalizm wymaga wysokiego poziomu konsumpcji i opiera sie na systemie wzmacniającym wartosci materialistyczne”; “(…) jesli człowiek przestanie nagle wierzyć w to, że ważne jest zarabianie dużej ilości pieniędzy,posiadanie dużego domu i najnowszego modelu samochodu, nowych mebli i najmodniejszych ubrań czy sprzętu elektronicznego, to system będzie w kłopocie”; “(…) uwiedzeni przez materializm mieliśmy mniej uważności i empatii dla innych. Staliśmy się mniej skorzy do pomocy i współpracy, koncentrując się na swoich potrzebach i na rywalizacji”; “Liczne badania pokazują, że ludzie wysoko ceniący pieniądze, dobrobyt, wizerunek i status społeczny, po osiągnięciu ich przyznawali się, że sa mniej szcześliwi i zadowoleni z zycia niż byli wcześniej”; “Najlepszymi źródłami poczucia własnej wartości nie są dobra materialne(…) lecz wewnetrzne wartości, które dają satysfakcję, zaspokajają nasze potrzeby psychologiczne i przyczyniają się do wzrostu szczęścia”.

    Sądzę, że powyższe cytaty sa bardzo ciekawe. Nie trzeba się z nimi zgadzać, ale warto je przemyśleć. Czy zamiast kłaść nacisk tylko i wyłącznie na efektywność ekonomiczną (skądinąd bardzo ważną) nie lepiej wyjść trochę poza to wąskie patrzenie? Czy państwo nie powinno aby wspierać tego co prowadzi do rzeczywistego zadowolenia – pozytywne związki międzyludzkie, rodzinne i przyjacielskie? Czy nie warto zamiast proponować kolejnych obniżek podatków pomyslec o dopłatach na basen, do kina,do teatru czy do wyjazdów wakacyjnych itp., czyli tam gdzie te więzi między ludźmi naprawdę się wzmacniają? Owszem, trzeba zwiększać zamozność społeczeństwa, ale nie tylko to się liczy, bo sama pogoń za bogactwem kończy się frustracją. Zresztą szczęśliwsi ludzie to w dłuższym okresie też szybszy wzrost gospodarczy i większa zamozność…

  17. (553.) Będąc w drodze, już na lotnisku, odpowiedziałem telefonicznie na pytanie jednej z gazet dotyczące oceny polityki gospodarczej rządu w ślad za ogłoszeniem przez Główny Urząd Statystyczny prowizorycznych danych o wzroście PKB w I-ym półroczu o 1 proc. Oto ten komentarz:

    Premier nie od dziś i nie do jutra uprawia swoją propagandę sukcesu. Fakty jednak mówią same za siebie. Dane GUS to nie jest zła wiadomość. Abstrahując od tego, że przy dobrej polityce rządu, której nie starcza, gdyby premier i jego minister finansów mniej ulegali wpływom ideologii neoliberalnej, moglibyśmy mieć znacznie wyższy poziom wzrostu gospodarczego, gwarantujący co najmniej utrzymanie poziomu zatrudnienia. Ale cieszy to, że w pierwszym półroczu GUS odnotował minimalny co prawda, ale jednak wzrost gospodarczy, co dla niektórych z nas stanowi miłe zaskoczenie, gdyż wiele wskazywało, że jesteśmy w fazie recesji. Obawiam się jednak, że ten wskaźnik wzrostu, w sumie o 1 proc. w pierwszym półroczu, z czasem zostanie zweryfikowany in minus, jak będą bardziej precyzyjne dane. To jednak nie zmienia faktu wzrostu.

    Przyczyną tego, mizernego co prawda, ale jednak wzrostu są
    głównie lepsze rezultaty – niż zakładał to także rząd – w sferze handlu zagranicznego. I znowu, nie ma to nic wspólnego z polityką rządu, w dobie zawieruchy kryzysowej i spekulacji bowiem, na którą przyzwala system kursowy i nasza polityka, tak dramatycznie w ostatnich miesiącach obniżył się kurs złotego, że była to dobra informacja dla wielu eksporterów. Dlatego eksport wzrósł bardziej niż oczekiwano. Ale już widzimy, że nie jest to trwała tendencja. W II kwartale kurs złotego otarł się w stosunku do euro o poziom 4,90 zł, a dziś znowu przestawiły się cyferki i jest to 4,09 zł. Ponownie wielu eksporterów, którym opłacało się produkować i sprzedawać za granicę, nie robi tego, bo zeszli poniżej poziomu opłacalności ograniczając swoją aktywność gospodarczą.

    Najważniejsze jest to, jakie wnioski w polityce gospodarczej wyciągnie się z tego na przyszłość. Wiele wskazuje, że tego mizernego, śladowego, stagnacyjnego wskaźnika około 1 proc. nie da się utrzymać w obecnym kwartale i w całym drugim półroczu 2009 r. Nadal potrzebne jest bardziej aktywne oddziaływanie rządu i lepsze współdziałanie polityki budżetowej
    rządu z polityką pieniężną banku centralnego. Nawet w warunkach kryzysu, przy dobrym ustawieniu parametrów makroekonomicznych i poprawnej polityce gospodarczej – której, niestety, w czasach rządów Platformy Obywatelskiej nie starcza – moglibyśmy mieć wzrost gospodarczy przekraczający 3 proc., a nie sięgający w I-ym półroczu 1 proc., a w II-im najprawdopodobniej będzie gorzej. Jeśli jest możliwość wsparcia światłych działań rządu, bo takich nie brakuje, to należy to czynić.

    W Polsce będzie można mówić o przezwyciężaniu kryzysu dopiero wtedy, kiedy podstawy wzrostu gospodarczego będą trwałe, dopiero wtedy, kiedy gospodarka wróci na ścieżkę wzrostu nie mniej niż 5 proc. rocznie, nie mówiąc o 7 proc., które osiągaliśmy, gdy koordynowałem politykę w lewicowych, SLD-owskich rządach, kiedy będzie powtórnie spadało bezrobocie w wyniku szybkiego wzrostu produkcji. A dzisiaj bezrobocie w Polsce wciąż rośnie, nadal bankrutują firmy i to często pomimo poprawnego zarządzania.

    Na koniec powtórzę: moralnie naganne, a politycznie błędne jest cieszenie się z tego, że gdzie indziej jest gorzej. Jeśli w innych krajach w sferze gospodarczej dzieje się gorzej niż w Polsce, to należy się zastanowić dlaczego. Bo są też takie kraje, w których dzieje się lepiej niż u nas. Trzeba się zastanawiać, czego można się nauczyć od tych, którzy sobie lepiej radzą z kryzysem, a nie cieszyć z tego, że są kraje, które radzą sobie jeszcze gorzej niż my.

  18. (552.) Profesor Kazimierz Poznański w swojej książce z 2000 r. – Wielki przekręt. Klęska polskich reform, podzielił się ciekawą obserwacją, cytuję:
    “Pozbawiona zysków, należnych zagranicznym właścicielom, gospodarka zostaje tylko z dochodem z pracy – czyli płacami. Innymi słowy, już kapitalistyczna, ale z obcym kapitałem i lokalną pracą, Polska staje się krajem, który niejako żyć musi z “gołej” pensji. Możliwości zakumulowania własnego kapitału wyłącznie w oparciu o zarobki pracownicze są nikłe, tak że szansa na wyrwanie się z tej sytuacji, gdzie praca jest własna, a kapitał nie, są równie małe. To jest szczególny przypadek, który, sięgając do starej retoryki, można by określić mianem “robotniczego” kapitalizmu, bez szansy na inną, “nierobotniczą” przyszłość.”
    Równie ciekawa jest druga obserwacja Profesora Poznańskiego, cytuję (2005 r.):
    “Zagraniczni właściciele muszą zadbać, żeby ich interesów bronił – przed masami – system polityczny. Starają się więc go sobie podporządkować, tyle że system, który by im służył, to nie żadna normalna demokracja.

    Po 1989 r. w wyniku reform doszło do przekazania prawie całego majątku trwałego – kapitału – w ręce zagraniczne. Żaden kraj przedtem niczego podobnego nie wypróbował. Skutek jest taki, że w rękach zagranicznych znalazły się środki finansowe, zyski, które mogą nie tylko służyć rozbudowie kapitału, ale też stać się przedmiotem wywozu. W ten sposób zagraniczni właściciele znaleźli się w takiej sytuacji, że od ich decyzji zależy, co się będzie działo z gospodarką: czy będzie szła do przodu, stała w miejscu, czy wręcz się cofała. Trudno sobie wyobrazić, żeby zagraniczni właściciele poprzestali na przejęciu gospodarki i zostawili politykę. Własności potrzebna jest ochrona, a tę można uzyskać tylko dzięki przychylnej polityce. Potrzebne są siły polityczne, które zapewnią nienaruszalność własności, nie mówiąc o tym, że taka kontrola nad polityką, czyli nad państwem, w którym skupia się władza, może pozwolić właścicielom na zwiększenie korzyści z kapitału przez różne ulgi, koncesje itp.
    (…)Zbliżają się wybory parlamentarne, no i walka o prezydenturę, z nowym garniturem partii. Zagraniczni właściciele oraz związane z nimi rządy mieli od początku dwie opcje zawładnięcia polityką. Jedną z nich jest przekupywanie polityków, którzy właśnie znaleźli się u władzy, a drugą stworzenie rządzącej partii, która by przyjęła ich interesy za swoje. Warunkiem powodzenia pierwszej opcji stało się to, żeby politycy byli skorumpowani, a ponieważ warunek ten był spełniony od początku reform, zagraniczni inwestorzy mieli zawsze możliwość wpłynięcia na życie polityczne tą metodą. Nie wymagała ona wielkich środków, gdyż w warunkach tego typu korupcji, jaka zapanowała, korupcji niestabilnej, przy szybko wymienialnej kadrze i rządzących partiach, oczekiwania polityków nie mogą być wysokie.

    Druga opcja – budowania oddanych sobie partii – jest nie tylko kosztowniejsza od pierwszej, lecz również bardziej skomplikowana, gdyż wymaga nie tylko odpowiednich postaw ze strony władz – czyli korupcji – ale także ze strony mas, czyli wyborców. Do tego, żeby wyłonić sprawną partię czy koalicję, która realizowałaby interesy kapitału zagranicznego oraz przynajmniej części elit, nawet za cenę strat dla mas, masy musiałyby ulec infantylizacji, znaleźć się w stanie takiego zamętu umysłowego, że oddałyby większość swoich głosów na programy, które im właściwie nie sprzyjają.

    W sytuacji, w której masy – wyborcy – nie starają się nawet zrozumieć, co się do nich mówi, ani też nie analizują tego, jakie skutki ma dla nich to, co władza robi, wybory stają się rodzajem rozrywki, w której masy przyglądają się – z podnieceniem i uwagą – jak na ich oczach tworzą się osobiste sukcesy, jakieś imperia. Cieszy wyborców to, że ktoś się przebił, więc może i oni któregoś dnia się przebiją i wsiądą do prywatnego odrzutowca. A potem, kiedy nagle ci ludzie sukcesu popadają w niełaskę i kłopoty, mają kolejny powód do radości, że coś sensacyjnego się dzieje.

    Myślę, że pierwszą poważną próbą powołania do życia partii, która wzięłaby na siebie zadanie reprezentowania obcego kapitału, było pojawienie się Platformy Obywatelskiej – Olechowskiego. Takie nachylenie tej partii nie jest zapisane w jej programie i nie mówią o tym publicznie jej politycy, ale kiedy się spojrzy na ich głosy w parlamencie, wygląda na to, że zawsze są za kapitałem – a ten jest przecież zagraniczny. Więc gdy walczą, żeby kapitał nie płacił podatków, to po wygranej zagraniczny właściciel nie płaci podatków, a jak walczą, żeby kapitał nie był obciążony składkami na opiekę zdrowotną czy emeryturę, to zagraniczni właściciele nie płacą – i znowu ich zyski idą w górę. Skoro Platforma Obywatelska jest zalążkiem albo formą partii obcego kapitału, to jakie siły stoją po stronie rodzimego kapitału? Gdy Sojusz zdobył władzę w 2001 r., ci polscy kapitaliści – z nomenklatury – już się nie liczyli, a kluczowy głos zdobyli pseudokapitaliści, którzy pośredniczą w odsprzedaży majątku zagranicy. Interes polskiego kapitału był też od dawna reprezentowany przez partie z rodowodem chłopskim, jak Polskie Stronnictwo Ludowe, ale ze względu na swoją skalę ugrupowanie to nie miało większego znaczenia dla losów prywatyzacji.

  19. (551.) Piątek wieczór. powrót z pracy, nadchodzi oczekiwany weekend. Kawka na stół, kapcie na nogi i pilot do ręki. Chyba wszystkie stacje telewizyjne odtrąbują wielki sukces- “PKB wyżej od oczekiwań”,”Znakomity wynik PKB”,”Polska jedynym krajem w UE bez recesji”.Min. Rostowski na tle mapy Europy, na której nasza ojczyzna jawi się jako raj na ziemii. Premier i minister triumfują. Nikt nie może się z nami równać. Internet również nie pozostaje w tyle. Na pierwszy rzut oka tytuły zapierające dech w piersiach. Nic tylko być szczęśliwym, że przyszło nam żyć w kraju nad Wisłą. Jednak bardziej szczegółowa lektura internetowych wiadomości i komentarzy budzi wątpliwości co do tego sukcesu. Pojawiają się opinie, że dobry wynik to efekt zacofania naszego systemu finansowego i słabego ukredytowienia naszej gospodarki. Natomiast przytoczone fragmenty prasy francuskiej sugerują, że wzrost jest zasługą dyscypliny polskiego budżetu trwającej od 20 lat(w to jakoś trudno mi uwierzyć)
    Podsumowując: ile głosów, tyle opinii. Bądź tu mądry i pisz wiersze. W związku z faktem, że moja wiedza ekonomiczna jest na poziomie troszeczkę wyższym niż przeciętnego obywatela(ponieważ jestem w trakcie lektury “Wędrujący Świat”), więc nie pozostaje mi nic innego jak spytać Pana Profesora o co w tym wszystkim chodzi? Jeśli już zakończę czytanie Pana książki pewnie będe mógł na wiele nurtujących mnie problemów sam sobie odpowiedzieć, ale na chwilę obecną mam mętlik w głowie.
    Pozdrawiam.

  20. (550.) W nawiązaniu do komentarzy Joanny (wpis 535) i Pana Profesora dotyczących niedostępnego dla płci pięknej półwyspu Athos – chciałbym wspomnieć, że nie mniejszą atrakcją turystyczną Grecji jest zespół monastyrów METEORY. Do dzisiaj jestem pod silnym wrażeniem nie tylko tego co tam zobaczyłem przed kilku laty, ale także tego, o czy opowiadała wspaniała przewodniczka wycieczki (Polka, na stałe mieszkająca w Grecji). Wówczas uświadomiłem sobie jak mało wiem o prawosławiu. Szkoda, że na moich lekcjach religii – program nie obejmował takiej tematyki. Wg mnie – powinniśmy bliżej poznać ideologię współwyznawców tego samego Boga. Być może bylibyśmy bardziej tolerancyjni?
    Gorąco polecam wszystkim bez wyjątku na płeć – koniecznie zobaczcie greckie METEORY. Znajdujące się tam klasztory, zamieszkiwane od niemal tysiąca lat – wszyscy mieszkańcy są płci męskiej (dotyczy to również zwierząt domowych!!!), są teraz udostępnione do zwiedzania również dla kobiet…

  21. (549.) Dziękuję, Panie Profesorze , za bardzo interesującą odpowiedź na moje pytanie o sytuację w Wenezueli . Zapewne rzeczywiście moje spostrzeżenia są dość „turystyczne”, ale bardzo mało książek jest na rynku wydawniczym na temat tego ciekawego kraju i przed wyjazdem nie udało mi się niczego w tym temacie zdobyć. Dopiero teraz , po przyjeździe nabyłam pozycję pt „Wenezuela i rewolucja boliwariańska w Ameryce Łacińskiej „ , która wyjaśniła mi wiele kwestii. Być może zna Pan autora tej książki ? To Marcin Gawrycki z Uniwersytetu Warszawskiego, który napisał kilka książek o rozwoju społeczno-gospodarczym w tej części świata ( także o Kubie) .
    Hugo Chavez nie ma dobrej prasy u nas w kraju. Pana komentarz na temat jego dokonań jest zupełnie odmienny, ale muszę przyznać , że Marcin Gawrycki w wielu punktach ma podobne spostrzeżenia, co Pan.
    A czy Pan wie, Panie Profesorze , czego w Wenezueli nie ma ???
    Zapewne Pan wie, bo Pan raczej „wszystko wie „ . Otóż w Wenezueli, która jest przecież bardzo dużym krajem nie ma wcale linii kolejowych . Żadnych ( choć podobno Chavez wybudował pierwsze 30 km gdzieś pod Caracas do przewożenia towarów) . Tak więc podróżując można przemieszczać się liniami autobusowymi , które są na dobrym poziomie
    ( tak właśnie robiłam ) lub latać awionetkami , co było bardziej przyjemne.

    Z delfinami słodkowodnymi również pływałam . W Orinoko , nie zważając na piranie, zgodnie z zasadą mojej Babci , że „złego diabli nie biorą „ .:-) Nie takie one straszne, jak je malują.
    A półwyspu Athos to oczywiście Panu zazdroszczę , Karaibów także , choć byłam na Kubie i na Margaricie , a to przecież również karaibskie wyspy , więc znam te klimaty . Ciekawa jestem , czy te wyspy o ładnych nazwach, na których był Pan teraz nie są zbyt komercyjne? Na pewno to znakomite miejsce do nurkowania . Czy był Pan pod wodą ?

    No cóż , miło było w spokoju w tych ostatnich dniach wakacji popodróżować „ z Panem po świecie „ na blogu …za chwilę bowiem zjadą z urlopów nasi rodzimi „partyjniacy” i znów rozpocznie się cały ten polityczny jazgot !

    Pozdrawiam Pana 

  22. (548.) Joannę (wpis 540) po przeczytaniu wzmianki (wpis 535) o mojej podróży na półwysep Athos, do monastycznego quasi-państwa, gdzie od prawie millenium kobiety nie mają wstępu, “szlag…po prostu trafił!!!” Mnie pewnie też by trafił, gdyby było odwrotnie, bo tak tam pięknie i ciekawie. Cóż, paniom pozostają cudze relacje i wycieczka statkiem w odległości 500 metrów od wybrzeża tego jedynego w swoim rodzaju miejsca, żywej pozostałości z czasów Bizancjum. Wszakże nawet tylko to warto zrobić, bo i z takiego dystansu widoczne klasztory (piętnaście po obu stronach półwyspu, bo pięć z w sumie dwudziestu znajduje się, choć blisko od brzegów, to w interiorze, w górach) to obiekty imponujące i fascynujące…

    Dalej Joanna zapytuje, czy mógłbym “…skomentować to, co dzieje się w Wenezueli? Przyznam, iż po przyjeździe zajrzałam do “Wędrującego Świata”, ale niewiele znalazłam na ten temat…”. Cóż, napisałem o tym jakże ciekawym kraju tyle, ile wymagał tego kontekst. Jednakże hasło “Wenezuela” w indeksie znajduje się aż sześć razy. To jest “niewiele”? Nawet o słodkowodnych delfinach, którymi słusznie zachwyca się Joanna, też w książce napomykam. Pływałem z tymi wspaniałymi zwierzętami, wędrując tamże latem zeszłego roku.

    Co zaś do Wenezueli i polityki prezydenta Chaveza, to sprawy są – jak to najczęściej bywa – dużo bardziej złożone, niż to wydawać się może na “turystyczne oko”. Tym bardziej, że Hugo Chavez jest bez wątpienia jednym z najbardziej kontrowersyjnych współczesnych przywódców znaczących państw. A Wenezuela z wielu względów jest krajem znaczącym. Paradoksalnie, ostatnio nawet coraz bardziej ze względu na zewnętrzne oddziaływanie polityki Chaveza – zdecydowanie antyimperialistycznej, ostro antyamerykańskiej, niezwykle aktywnej, nie tylko w regionie Ameryki Łacińskiej i Karaibów.

    Joanna nie ma racji, gdy pisze: “Wenezuela gazem i ropą stoi, ale korzystała z tego tylko niewielka, uprzywilejowana część społeczeństwa kosztem wspomnianej biedoty.” Prezydent Chavez chce, aby było odwrotnie, co wywołuje falę wrogości wobec niego w niektórych kręgach establishmentu ekonomicznego i politycznego w kraju i za granicą. Widać to wyraźnie choćby w dalekich od obiektywizmu relacjach prasowych – wpierw w krajach bezpośrednio zainteresowanych tym, co i jak się dzieje z wenezuelskimi surowcami energetycznymi i dystrybucją czerpanych z nich krociowych dochodów, a później także w ich odbiciu dalej, także w polskich mediach.

    Jeśli chodzi o biedotę, to nie jest tak, że “Chavez dał im nadzieję. Na razie tylko tyle…” Otóż dał im dużo więcej, finansując to w jedynie sensowny ekonomicznie sposób, czyli poprzez redystrybucję części dochodu narodowego. A jakże inaczej finansować rozwój oświaty, publiczną służbę zdrowie i rozbudowę infrastruktury niż poprzez opodatkowywanie bogatych i szczególnych źródeł dochodów (w tym przypadku wydobycia, przetwórstwa i dystrybucji surowców energetycznych)?

    To nie jest populizm czy “polityka Janosika”, ale sensowna – nie wchodząc w szczegóły – polityka społeczno-gospodarcza. Może nie widać tego z utartych szlaków turystycznych – choć na drogach łatwo to dostrzec – to w Wenezueli nastąpiła skokowa poprawa w zakresie służby zdrowia. Do jej bezpłatnych usług dostęp ma masa biedaków, także tych z wciąż zbyt licznych wielkomiejskich slumsów i zapuszczonych prowincjonalnych miasteczek. Rząd Wenezueli współpracuje w tej materii z Kubańczykami, którzy w zamian za dostawy ropy naftowej przysłali kilkanaście tysięcy lekarzy. I to niektórych denerwuje jeszcze bardziej.

    Finansowany w zasadniczym stopniu wpływami z eksportu ropy naftowej boom gospodarczy lat 2004-08 – kiedy to PKB, rosnąc średnio rocznie o 10,4 procent (w kolejnych latach o 18,3; 10,3; 10,3; 8,4 i 4,8), zwiększył się w sumie o ponad 63 procent – jest podstawą społecznie zorientowanej polityki rozwoju. I choć pozostawia ona wiele do życzenia, to na tle innych krajów eksportujących ropę naftową (a to jest właściwy punkt odniesienia) Wenezuela wypada bardzo korzystnie. Prezentuje się też dobrze w porównaniu do innych krajów latynoskich, szczególnie tych idących drogą bardziej neoliberalnej polityki, jak chociażby sąsiednia Kolumbia. Widać tego skutki, zwłaszcza w lepszym poziomie wykształcenia dzieci i młodzieży oraz w polepszającym się stanie zdrowotności ludności. Nie przypisując tego li tylko polityce Hugo Chaveza – choć i ona daje tu o sobie znać – w Wenezueli żyje się przeciętnie 73,6 lat (w Polsce, dla porównania, 75,6), a wskaźnik Giniego, informujący o rozkładzie dochodów ludności, w ostatnich latach się obniża, odwrotnie niż w Kolumbii.

    Fakt, że niektóre realne posunięcia i nowe pomysły prezydenta Chaveza zaiste trącą populizmem czy wręcz ekonomicznym awanturnictwem. Choćby ostatnie propozycje przeciwstawienia się “imperializmowi dolara” poprzez stworzenie regionalnej instytucji rozliczeń clearingowych i, na dalszą metę, wspólnej nowej waluty regionalnej. Jest w tym pewien sens (zwłaszcza tworzenia wspólnych obszarów walutowych na twardym gruncie ekonomicznym), ale nie można w zamian za subwencje finansowe próbować wyrwać niektóre państwa wschodniokaraibskie z już istniejącego i sprawnie funkcjonującego obszaru wspólnej waluty. A i to proponuje Chavez, ale akurat z tego pomysłu niewiele wyjdzie. Właśnie wróciłem ze wschodnich Karaibów, gdzie od z górą trzech dekad znakomicie funkcjonuje dolar wschodniokaraibski, powiązany na sztywno z dolarem USA i tak powinno pozostać, bo jest to korzystne dla krajów uczestniczących w tym przedsięwzięciu.

    Na Karaiby kobiety wpuszczają bez zastrzeżeń. Polki, oczywiście, też. Bez wiz. I tam – w odróżnieniu od Mount Athos – Joanna może się udać. Zwłaszcza w czasie karnawału, na który szczęśliwie trafiłem w środku lata. Dla ułatwienia od razu dodam, że trzeba znaleźć się na Antigua i Barbuda w pierwszy poniedziałek i wtorek sierpnia czy też w drugi jego weekend na Grenadzie. Żadnych zakonników i modłów, dużo muzyki i tańca…

  23. (547.) Moim zdaniem najważniejsze są kwalifikacje kadry zarządzającej. Podział na własność państwową i prywatną to kwestia wtórna.

  24. (546.) Pan Wojciech Bugajski (wpis 545) wyczytał w podręcznikach do przekształceń własnościowych supozycję, że jakoby “prywatny właściciel zawsze jest lepszy od państwowego”. I na marginesie dyskusji o kontrowersyjnej prywatyzacji stoczni gdańskiej i szczecińskiej oraz energetyki pyta, “czy tak jest zawsze?”. Można uznać to pytanie za retoryczne, bo przecież sam dobrze zna odpowiedź, co wynika z kontekstu komentarza. Otóż bynajmniej tak zawsze nie jest. Prywatny właściciel nie zawsze jest lepszy od państwowego, co współcześnie wydają się lepiej niż w Polsce rozumieć niektórzy ekonomiści i politycy na Zachodzie.

    Teza o bezwarunkowej i niekwestionowanej wyższości prywatnej własności nad państwową jest przejawem zwykłego doktrynerstwa, tak typowego dla ideologii neoliberalnego kapitalizmu. Jest to poniekąd odwrócenie znanej z czasu klasycznej gospodarki zcentralizowanego socjalizmu (nazywanego ostatnio komunizmem) tezy o uniwersalnej wyższości własności państwowej nad prywatną.

    Wszelki dogmatyzm i doktrynerstwo są z reguły szkodliwe, gdyż są wyzute z niezbędnej dozy racjonalności ekonomicznej i z pragmatyzmu. A tym właśnie imperatywom podporządkowana musi być każda prywatyzacja, a więc także – a z pewnego punktu widzenie nawet przede wszystkim – w warunkach posocjalistycznej transformacji. Oczywiście, jeśli ktoś prywatyzuje z motywów ideologicznych, rzecz ma się inaczej. Wtedy tak: “prywatny właściciel zawsze jest lepszy od państwowego”. Jeśli jednak celem prywatyzacji jest poprawa racjonalności mikroekonomicznej – co przejawiać się musi w wyższej efektywności kapitału – to bywa, że państwo może sprawować funkcje właścicielskie lepsze. Zależy to od wielu czynników, przy czym najważniejsza jest tutaj rola instytucji, na których opiera się gospodarka rynkowa, oraz jakość zarządzania. Zarządzanie nierzadko ma większy wpływ na efektywne wykorzystanie kapitału niż jego formalna własność.

    Tak więc choć w gospodarce rynkowej w sposób oczywisty własność prywatna musi zdecydowanie dominować i prywatyzacja musi być podporządkowana kryterium poprawy efektywności zaangażowanych aktywów, to nie wyklucza to miejsca dla sprawnie zarządzanej własności państwowej. Dotyczy to przede wszystkim rozmaitych części składowych infrastruktury, ale nie tylko. W określonych sytuacjach własność państwowa może sprawnie funkcjonować i być konkurencyjna w sferze organizacji finansowych, a nawet niektórych, strategicznie ważnych gałęzi przemysłowych czy zakładów produkcyjnych (na przykład motoryzacyjnych czy stoczni).

  25. (545.) Szanowny Panie Profesorze, Szanowni Państwo. Jak dzisiaj możemy przeczytać w prasie: “(…)
    Pieniądze za stocznie w Gdyni i Szczecinie nie wpłynęły, bo umowa z Katarczykami może mieć drugie dno. I nie chodzi tu o list związkowców, który miał zniechęcić inwestora, czy też o kryzys w branży stoczniowej, ale o ewentualny udział Katarczyków w prywatyzacji polskiej energetyki.

    Sprawa stoczniowego kontraktu nie jest jeszcze przesądzona. Dotychczasowego inwestora może zastąpić rządowa agencja z Kataru – Qatar Investment Authority, a kwestia jej ewentualnego zaangażowania ma się wyjaśnić do końca sierpnia.
    Dlaczego, jak na razie, się nie udało? Nikt już nie wierzy w tłumaczenia ministra Aleksandra Grada, że to list Szczecińskiego Stowarzyszenia Obrony Stoczni zniechęcił inwestora. Sam minister mówi teraz o tym, że powodem porażki był brak pieniędzy.
    – Dotychczasowy inwestor nie uzyskał akceptacji od instytucji finansowych, które za nim stały – mówi szef resortu Skarbu Państwa.
    Na głowę ministra Grada lecą gromy.
    – Sam fakt, że pieniądze nie wpłynęły, jeszcze nie byłby tak porażający, jak to, że polski rząd zdaje się nie mieć absolutnie żadnych informacji, dlaczego tak się stało – podkreśla Andrzej Lipko, były minister przemysłu i handlu w latach 1991-92 i były prezes PGNiG.(…)” – pytanie nasuwa się następujące: PRYWATYZOWAĆ ZA WSZELKĄ CENĘ, CZY TEŻ NIE?Jak czytamy w podręcznikach do przekształceń własnościowych :”prywatny właściciel zawsze jest lepszy od państwowego”…czy tak jest zawsze? A jak to się ma do “meganacjonalizacji” obecnie w USA???

  26. (544.) @543 – Panie Jerzy – proszę zwrócić uwagę, że występują tu dwa czynniki, które sprawiają, że taka sytuacja mogła mieć miejsce.
    1. Długi były nieoprocentowane
    2. Suma zadłużenia i oczekiwanych należności każdej z osób z miasteczka (nie mówimy o turyście) była zerowa. Każdy bowiem miał dług, ale jednocześnie spodziewał się spłaty 100$.
    Suma pieniądza w całym miasteczku nie zmieniła się, głębszego mechanizmu ekonomicznego raczej nie ma. Chyba, że potraktować nieoprocentowane pożyczki jako głębszy mechanizm ekonomiczny. Ciekawa w tym kontekście jest sytuacja w krajach arabskich z ich zakazem pożyczania na procent.

  27. (543.) Pozwolę sobie zadać Wam pewną zagadkę, historyjkę tą opowiedział mi niedawno mój znajomy.
    Do małego miasteczka przyjechał podróżny. Udał się do hotelu i powiedział właścicielowi, że chce wynająć najlepszy pokój jaki jest w hotelu. Hotelarz powiedział, że ma wszystkie pokoje po 20$ ale jest jeden taki za 100$. Podróżny stwierdził, że chętnie go wynajmie tylko musi go wcześniej obejrzeć. Hotelarz stwierdził, że właściwie to może sobie go obejrzeć tylko to jest pokój na samym końcu hotelu i dość długo się do niego idzie od wejścia, no i musiałby zostawić mu 100$ zwrotnej kaucji bo w każdej chwili jakiś klient może zadzwonić żeby wynająć ten pokój. Podróżny wręczył właścicielowi hotelu 100$ i udał się z pracownikiem hotelu obejrzeć pokój. Hotelarz przypomniał sobie że ma 100$ długu u szklarza, który szklił mu okna w hotelu i szybko pognał do niego oddać dług. Szklarz jak dostał kasę, przypomniał sobie, że ma 100$ dług w pralni w której prał ubrania robocze, pognał do pralni i oddał 100$. Właściciel pralni pobrał kasę ale przypomniał sobie że ma 100$ dług u prostytutki. Ta z kolei gdy dostała zaległe 100$ przypomniała sobie że jest winna hotelarzowi 100$ za pokój który wynajmowała i szybko poleciała mu oddać – 100 $ w powrotem wróciło więc do właściciela hotelu. Po chwili pojawil się podróżny który, poszedł oglądać najdroższy pokój. Stwierdził jednak, że pokoju nie wynajmie bo nie podoba mu się widok na cmentarz, w związku z czym odebrał swoje 100$ i oddalił się z hotelu.
    W ten oto sposób całe miasteczko zostało oddłużone chociaż nikt nie musiał tych długów sfinansować.
    Jak wytłumaczyć to finansowe perpetum mobile?
    Czy to jest tylko zwykła historyjka czy może kryje się za nią jakiś głębszy mechanizm ekonomiczny.
    Jeśli tak to jaki i czy ma zastosowanie w rzeczywistości?

  28. (542.) Panie Profesorze,

    Dziekuje za oddech prawdy, a moze przede wszystkim – za glos zdrowego rozsadku ekonomicznego, w naszej, coraz bardziej skrzywionej medialnej nierzeczywistosci.

    Mam Pana wiekszosc ksiazek, i kazda z nich, jest inspirujaca w pasji ciaglego obcowania z szeroko rozumiana ekonomia.

    Moje uszanowanie

  29. (541.) Witam Panie Profesorze,
    dziekuje za fantastyczny wywiad w TVN. Mam nadzieje, ze to cos co nazwane zostalo PO, niedlugo odejdzie w niepamiec.Zastanawiajacy jest ten “niedobor wiedzy” wsrod ekonomistow nam panujacych. Zastanowmy sie: Prawda o naszej silnej gospodarce to mit podobny do tego, jakim mydlono oczy ludziom w dekadzie Gierka. Wskaźnik wzrostu PKB mamy teraz lepszy niż sąsiedzi, bo Polska nadal pozostaje murzynem do czarnej roboty w bogatej Europie Zachodniej. Choć wielu Polaków pracuje za granicą lepiej i szybciej od miejscowych fachowców i ma powody do dumy, to nader rzadko zarabiają oni tyle, co miejscowi. Natomiast w kraju zastępujemy zachodnim przedsiębiorcom Chińczyków; wprawdzie jesteśmy od nich sporo drożsi, ale blisko i dostępni – jak materiały do produkcji w magazynie. Nasze rządy zaś są dla międzynarodowych koncernów przewidywalne i subordynowane. Częste niespodzianki, jakie spotykają polskich przedsiębiorców na Ukrainie i w Rosji (np. bezprawne przejęcia polskich firm, maszyn i materiałów, wymuszenia łapownicze itp.) u nas są raczej sporadyczne.
    Pozdrawiam i trzymam kciuki.Wojciech Bugajski

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *